Zdałam sobie sprawę ostatnio, jak trudno jest wprowadzić zmianę w praktyce nauczycielskiej. Stało się to za sprawą dyskusji z moją przyjaciółką na temat stopni szkolnych. Zaczęłyśmy rozmowę od korzyści płynących z oceniania dla ucznia. Zgodziłyśmy się szybko, że uczniowi potrzebne są informacje i wskazówki. Co do tego, że stopień szkolny takich informacji nie daje, również byłyśmy zgodne. Moja koleżanka jest zastępcą dyrektora w prywatnej szkole podstawowej. Zapytałam ją, czy nauczyciele potrafią w klasach początkowych dawać uczniom informację zwrotną i czy może (wbrew przepisom) stawiają dzieciom stopnie. Okazało się, że stawiają stopnie, czasami nie są to cyfry, a uśmiechnięte, bądź nie buźki. Zapytałam dlaczego to robią, jeśli uważają, że lepsza jest w procesie nauczania informacja zwrotna. Wtedy moja koleżanka wymieniła mi trzy argumenty:
- Nie można bez stopnia zmotywować ucznia do uczenia się.
- Trzeba przygotować maluchy do stopni, żeby nie miały szoku w następnych klasach.
- Rodzice domagają się stopni.
A na koniec dodała: „Czy ty chciałabyś pracować bez zapłaty, dzieci też chcą zapłaty”.
Odparłam, że mam jednak nadzieję, że można tak nauczać, aby dzieci motywować bez groźby kary lub nagrody. Koleżanka powiedziała, że pewnie uczyłam jakieś dobre dzieci, bo taka postawa jest u uczniów rzadka.
Punkt drugi jasno mówi, że to my dorośli wpajamy dzieciom konieczność stopni. Znam szkoły waldorfskie, w których nie ma stopni żadnych i jakoś dzieci się uczą.
Rodzice…cóż oni już są chorzy na stopnie, ale można im pokazać korzyści dla ich dzieci z rzeczywistości bezstopniowej i wierzę, że można ich przekonać.
Nowoczesne trendy w biznesie pokazują, że zarządzanie bez kar i nagród daje bardzo dobre efekty (Profesor Blikle ma wiele wykładów na ten temat). Ale jak je wprowadzić, gdy od małego mówimy dzieciom, że mają się uczyć dla nagrody, a jak nie będą to czeka ich kara.
Stopnie szkolne to znana od wieków taktyka, daje szybkie efekty – dziecko się uczy. Ale ma okropne efekty uboczne: niechęć do nauki, brak motywacji, rywalizacja, nauka „od…do”, obawa przed podejmowaniem wyzwania itd.
Wiemy o tym, ale jednak jak przyjdzie co do czego, to w bólach przyzwyczajamy dzieci do stopni. A potem narzekamy na wyścig szczurów.
Blogi Oś świata: |
13 komentarzy
Wiesław Mariański
2 stycznia 2012 at 20:201. Jest jeszcze jeden argument za ocenami: emocje, czyli chwila przyjemności. Człowiek (mózg) jest łasy na przyjemne doznania. Ocena dla ucznia, to jak kostka cukru dla konia. Niestety, kojarzy się to z najniższym poziomem edukacji – tresurą. Czy słusznie ?
2. Różne próby, eksperymenty i nowatorskie działania w obecnej szkole są nieracjonalne, sprzeczne z zdrowym rozsądkiem. Pracodawca nie jest zainteresowany takimi działaniami, nie motywuje do nich, nie płaci za nie. Nauczyciele i dyrektorzy nowatorzy muszą działać wbrew pracodawcy. Racjonalne jest wykonywanie wszystkich poleceń i zaleceń pracodawcy. To on jest priorytetem w szkole, a nie uczeń.
Janina Huterska- Górecka
2 stycznia 2012 at 22:07Widziałam kartę pracy ucznia (6 latka w klasie I), na której nauczycielka wielkimi, czerwonymi kółkami pozakreślała „błędy”. Początek roku szkolnego!!! „Czerwieniło się”, a pod spodem była „smutna buźka”! Jaką motywację, zachętę do dalszego wysiłku zdobyło dziecko?? A gdyby nauczycielka zielonym kolorem zakreśliła te fragmenty pracy, które były dobre, wskazywały, że tak trzeba?? I jeżeli już (!!!) postawiła szeroko uśmiechniętą buźkę?? Albo wcale nie zaznaczała, tylko omówiła ujawniając mocne strony i powiedziała, co może zrobić, by było lepiej? Ciągle mnie intryguje pytanie, dlaczego na Białorusi nie można niczego pisać w zeszytach dzieci?
Zastąpienie stopni „emotikonkami” jest wciąż stawianiem stopni! Dzieci i rodzice szybko to identyfikują z konkretną oceną. Zostało to dawno skrytykowane przez „mądrych tego świata”. Mnie bardzo martwi, że taka praktyka oceniania wysiłku dziecka bywa stosowana w oddziałach 6 latków. Za „chwilę” one wszystkie znajdą się w szkole. Jeżeli praktyka się nie zmieni, będzie to dalej tresura za pomocą „kija i marchewki”. Jeżeli „to już było” i nie sprawdziło się, to po co „ciągnąć?”. Uczestniczyłam w spotkaniu dyrektorów szkół, gdzie omawiano problem braku środków finansowych na nagrody dla uczniów wygrywających w konkursach. Zadałam pytanie – czy nie może być dla ucznia nagrodą sam fakt: poradziłam/em sobie z zadaniami? Potrafię! Samonagradzanie. W końcu – uczymy się dla siebie! Czy nie warto promować takiego podejścia do uczenia się?
Ma rację P. Danusia – to my dorośli „drukujemy do głowy dzieciom”,że ocena jest najważniejsza. To nasza odpowiedzialność i potrzeba wreszcie refleksji nad skutkami.
Danusia
3 stycznia 2012 at 08:19Wiesławie
Przypowieść o koniu rozumiem, choć jest bardzo smutna. Z kostki cukru są zadowoleni tylko ci, którzy ją dostają, ci co zamiast cukru dostają sól – mniej!
za 2 – nie całkiem podążam, czy możesz jaśniej?
Danusia
Ashok
25 maja 2012 at 01:51Czy naprawdę MY mmsuiy wytykać palcem i pokazywać poprawną interpretację faktf3w doświadczalnych???A co na to NAUKA??I to jest dobre pytanie, Henpe. I tu na Salonie Fizyki24, to nawet mamy przedstawicieli takich dwf3ch typowych grup. Pierwszy, fizyk teoretyczny, siedzi wygodnie we własnym sosie, przyprawionym m. inn: kwaternionami i czymś tam jeszcze (pewnie jakimiś pieprznymi przyprawami z Kasjopei) i sugeruje Gościom Salonu Fizyki, że taka jest rzeczywistość. Jest niedoścignionym, jeśli chodzi o ilość napisanych notek, i już niedługo osiągnie niechybnie liczbę 666. Lubi używać argumentf3w, o ukrywającym się w szczegf3łach diable oraz o wybrukowanym piekle. Może w poprzednim wcieleniu był brukarzem? Drugi, jak przy nicku się dumnie określił, pracownik naukowy, i w godzinach pracy i poza nią, i podobno nawet jak śpi, pracuje i tworzy salonowe notki, żywcem przepisując z oficjalnych książek fizyki, nie omijając nawet przecinka. Tych notek też ma dużo i goni tego co ma blisko do 666, ale chyba go już nie dogoni, choć do pf3ł tausenda to ma blisko. I ci dwaj przedstawiciele Nauki, tych dwf3ch grup albo udają, że nie widzą i niewiele dyskutują, co najwyżej powierzchownie zmieniając chytrze temat, jak ten pierwszy albo idą w zaparte i na czarne mf3wią białe, jak ten drugi. Ostatnio nawet ten drugi tak się nadął (mam nadzieje, że nie pęknie), że wymyślił teorię o wyższości magistra nad inżynierem i z uporem maniaka ją forsuje. Ale nie ma co się tym przejmować, szanowny Henpero, bo taki jest świat i tacy są ludzie. Trzeba tych dwf3ch przedstawicieli oficjalnej Nauki szanować, jak każdego człowieka, jak brata a nawet błogosławić ich, a z dorobku Fizyki brać to co dobre a jest sporo dobrego, głf3wnie do roku 1916 i pięknego doświadczenia Millikana z wyłączeniem oczywiście einsteinowskiego mętlika. A resztą nie ma co się nawet interesować, niech każdy robi to na co ma ochotę. Znasz powiedzenie: rf3bta co chceta, jecta co chceta i pijta co chceta. Niech im tam!Pozdro, Hej!
Danusia
3 stycznia 2012 at 08:28Pani Nino
Boże, ja jestem takim przykładem 6 -latki, która znienacka została capnięta do szkoły, w niej przebywała 11 lat, jak w więzieniu nudy i do tej pory mam to wszystko we wrażliwej pamięci.
W III klasie okazało się, że nie czytam i przeniesiono mnie do klasy dla dzieci upośledzonych. Nawiasem mówiąc było tam super, bo stopni nie stawiali i chwalili.
Niestety po roku okazało się, że mam 7 dioptrii w oku i kartki nie widzę i …. przywrócili mnie do klasy normalnej. Szkoda!!!
Zawsze bałam się egzaminów i stopni, na studiach byłam bardzo dobrą studentka, uczyłam się dla stopni i …bez przyjemności.
Danusia
Wiesław Mariański
3 stycznia 2012 at 20:00Danusiu.
Naturalnym jest , że większość uczniów nie otrzymuje kostek cukru w całości, bo:
5 i 6 to cukier w stu procentach
4 to 80 procent cukru + 20 procent soli – niesmaczne
3 to w 60 procentach sól – wstrętne
2 to tylko w 20 procentach cukier – obrzydliwe
Czy stąd wniosek, że dla większości ludzi edukacja szkolna jest niesmaczna ? Jakie są tego skutki w życiu dorosłym ?
Mam na myśli, że nauczyciel nowator musi działać pod prąd i niezgodnie ze swoim sumieniem:
– musi robić dokładnie to, co wymaga od niego system i dyrekcja
– chce uczyć inaczej, ale inaczej, często wbrew systemowi i dyrekcji
Chce skupić się na uczniach, system każe skupić się na dokumentacji.
Chce uczyć z mniejszą ilością stopni, dyrekcja i rodzice chcą stopni.
Prowadzi z uczniami dialog oparty na szacunku i wzajemnym zaufaniu, z kolegami i dyrektorem nie może.
Robi dużo po lekcjach, kolega – nie.
Uczy jak artykułować konflikty, system każe unikać konfliktów i zamiatać je pod dywan.
Chce połączyć uczenie z przeżywaniem, przeszkadza w tym system, dzwonek. program do przerobienia.
Chce uczyć powoli i rzetelnie, system każe szybko i do matury.
Potrzebuje wsparcia, otrzymuje więcej zadań do roboty, bo jest taki zaangażowany, pomysłowy i nie narzeka.
Pani Nino. Nie można inaczej. Inaczej można w szkole autonomicznej. W szkole konwencjonalnej wszystkie najważniejsze decyzje zapadają poza nią, głównie w Warszawie. W szkole konwencjonalnej nauczyciele nie prowadzą dyskusji i sporów na temat filozofii uczenia, zasad, celów i metod edukacji, sensu i konsekwencji naszych działań, itp. Nie ma czasu na takie bzdury. Trzeba gonić z programem i uważać na kontrole … .
Michał
3 stycznia 2012 at 20:21Zawartość cukru w cukrze, to jeszcze nie problem! Proszę sobie wyobrazić, że uczeń haruje całą noc, kolejnego dnia sprawdza się go z tej pracy i nie wie co za nią dostanie! Po jakimś tygodniu bądź dwóch dopiero dostaje swój cukier…
To gorsze niż wypłata, bo ona przynajmniej jest z góry ustalona za pracę 🙂
Janina Huterska- Górecka
5 stycznia 2012 at 01:02Panie Wiesławie,
pewnie wydam się tu ignorantką, ale zapytam( bo albo przegapiłam, albo nie znajduję odpowiedzi ;)), autonomiczna – to jaka? „Samodzielność” – do czego? „Niezależność” – od czego? Moje pytanie wywodzi się z obserwacji „autonomicznych”, niepublicznych, prywatnych przedszkoli i nie tylko ( z bezpośredniej obserwacji i prezentacji programów w Internecie) i nie daj Bóg, by taka „autonomia” królowała. A króluje!! Dyrektor „autonomicznego” przedszkola chwali się – rodzice są zadowoleni, jest mnóstwo ofert dla dzieci, wiele się dzieje (dalekie wycieczki, konkursy, języki obce, warsztaty teatralne, plastyczne, muzyczne i inne cuda na kiju…) Tylko nijak to się ma do tego, co zasadnicze – czego tak naprawdę potrzebują dzieci w tym okresie rozwojowym i jak się ma do tego świadomość rodziców. Bo jeśli „dziećmi” będziemy zaspokajać potrzeby nas, dorosłych (fasada), to zapomnijmy, ze ominą nas (społeczeństwo) problemy!.
Czytam Pana wpisy, komentarze i bardzo się z nimi zgadzam!! Ale prowokuje mnie Pan do myśli – co by się stało, gdyby nagle MEN (:)) ogłosiło – wszystkie szkoły od dziś uzyskują pełną autonomię! Skąd wziąłby Pan nagle (rewolucja) dobrą (zgodną z dobrymi Pana założeniami!!) obsadę do szkół? Bo, mimo wszystko, nauczycielem (Człowiekiem) szkoła stoi. Nauczyłam się (i chwała moim przewodnikom!),że krytycznie należy patrzeć na wszystko (prawne regulacje, programy…) mieć odwagę, czytać (wdrażać) to, co fundamentalne, znajdywać złoty środek. Nie zdarzy się dobra edukacja dzieci, bez dobrej (zaangażowanej do zmian) edukacji nauczycieli.
I nie odbędzie się to dobre, bez – jak Pan pisze „dyskusji i sporów na temat filozofii uczenia, zasad, celów i metod edukacji, sensu i konsekwencji naszych dział, itp.
Kiedyś usłyszałam wypowiedź nauczycielki „niech nam MEN da spokój, my wiemy jak pracować”. Tylko, gdy wysłuchałam, jak chce pracować, to było mi smutno. Czy o taką „autonomię” chodzi?
Wiesław Mariański
7 stycznia 2012 at 13:55Pani Nino. Ignorantem to jestem ja. Pani jest praktykiem, otwartym na świat, gotowym do wątpliwości, rozważań, poszukiwań. Tak wyobrażam sobie człowieka, określanego mianem ekspert i autorytet.
Szkoła autonomiczna. Nie mam precyzyjnego projektu ani modelu. Mam wyobrażenie, oparte na chaotycznej wiedzy i intuicji.
Zacznę od słów prof. Śliwerskiego. „Zwiększenie sprawności funkcjonowania oświaty wymaga większej i bardziej autonomicznej operatywności terytorialnej władzy wykonawczej, oddzielenia spraw ogólnooświatowych od spraw lokalnych, na rzecz zwiększenia autonomii przedszkoli, szkół i placówek oświatowych i zwiększenia ich odpowiedzialności oraz zwiększenia udziału obywateli w mechanizmach współzarządzania oświatą. Upodmiotowienie szczebla regionalnego, mającego uprawnienia i środki do prowadzenia regionalnej polityki oświatowej, oddolne budowanie strategii rozwoju oświaty oraz sprawozdawanie z jej realizacji przed społecznością lokalną będzie wzmacniać nie tylko jej lokalny kapitał społeczny, ale także czynią ja wiarygodną. Warto pamiętać o tym, że im więcej jest w społeczeństwie standaryzacji i centralizacji, tym mniej jest w nim człowieka, a więc personalizacji procesów kształcenia i wychowania.”
Definicja (niepoprawna, ignorancka).
Szkoła autonomiczna. to szkoła, w której zawsze jest czas na sprawy najważniejsze.
– to szkoła, w której nie rządzi pośpiech
– jej uczestnicy biorą aktywny, autentyczny udział w określeniu co jest najważniejsze
– to szkoła, w której najważniejsze decyzje nie zapadają w centrali oddalonej o setki kilometrów, której najważniejsze działania nie są planowane przez anonimowe osoby oddalone o setki kilometrów.
Refleksja osobista.
Moje dziecko chodzi do szkoły …. . No właśnie jaką nazwę ma nasza zwyczajna szkoła ? Nie ma żadnej ! Zatem, moje dziecko chodzi do szkoły NIJAKIEJ (lub pańszczyźnianej). Gdyby w okolicy pojawiła się szkoła AUTONOMICZNA, posłałbym dziecko do niej w ciemno ! Nawet gdyby okazało się, że jest tam „smutno”, lub że to jest oszustwo.
Uzasadnienie: gdy w szkole zwyczajnej, menowskiej proponuję urozmaicenie, uatrakcyjnienie, nowinki – napotykamy na taką odpowiedź: możemy spróbować, ale to zburzy realizację zadań postawionych nam przez władze oświatowe. My musimy spełnić, przede wszystkim, wymagania naszych zwierzchników. I następuje wyliczenie listy owych wymagań, na czele których stoi: szkoła ma dobrze wypaść w testach-egzaminach. I w tym momencie buzia mi się zamyka. W szkole autonomicznej mogłyby pojawiać się takie same błędy i głupoty jak w menowskiej. Ale tutaj miałbym się do czego odwołać – chociażby do słowa 'autonomiczna’ – a nauczyciele nie mogliby zasłaniać się tajemniczymi władzami-zwierzchnikami. Miałbym z kim „walczyć”. W szkole klasycznej nie mam z kim.
Niebezpieczeństwa.
Też je widzę. Świetnie pokazała Pani jedno z nich: szkoła pełna atrakcji dla uczniów i rodziców, fajna, zabawna, przyjemna, milusia. Myślę tak: nie bójmy się niebezpieczeństw i porażek. Szkoła menowska jest na tyle szkodliwa i nierozwojowa, że spokojnie moglibyśmy eksperymentować ze szkołami autonomicznymi.
Konkrety.
Można by tak:
– pytanie: kto chce oderwać się od MEN, żeby tworzyć szkołę autonomiczną ?
– szkoła-ochotnik musi przedstawić swój projekt do akceptacji
– projekt nie może być zupełnie dowolny, musi być oparty na jakimś „szkielecie”
– szkielet może być typu „gotowiec” (Montessori. Korczak, itp.) lub autorski-nowatorski (np. stworzony we współpracy z najbliższym ośrodkiem naukowym)
– szkoła musi współpracować z, minimum jedną, kompetentną instytucją zewnętrzną (istnieje propozycja utworzenia KEN jako instytucji nierządowej)
– moim marzeniem jest uchwalenie konstytucji oświatowej, zawierającej dwa rozdziały: zasady edukacji powszechnej, cele edukacji powszechnej. Stąd moja propozycja-akcja napisania przez każdego chętnego odpowiedzi na pytanie: jak widzisz cele edukacji ? Następne pytanie, to: jak widzisz zasady funkcjonowania szkoły ?
Na tych dwóch filarach budowałbym szkołę autonomiczną.
Lena
11 stycznia 2012 at 23:25Uważam, że w wypowiedzi Pani Stern jest dużo racji i dużo smutnej prawy. Na samym starcie jest nakładana na dzieci presja rywalizacji i wyniku pod groźbą konsekwencji . Jest to jeden ze sposobów zmotywowania dzieci do pracy i nauki, bo jakiś być musi(np.6 letnie dziecko nie musi zdawać sobie sprawy z tego, że nauka jest w życiu bardzo ważna i że to klucz do pomyślnej przyszłości, a na dalszym etapie życia, prędzej czy później spotka się z rywalizacją i ocenianiem ) co nie oznacza, że właśnie ten sposób jest dobry. System oceniania nie jest doskonały, bo nie da się wyrazić przy pomocy liczby wiedzy ucznia. Uważam, że dużą rolę odgrywają tutaj rodzice. Czasami ich „parcie” na oceny jest większe niż dziecka. Dziecko nie boi się złej oceny(przecież zawsze ma możliwość poprawy) boi się natomiast reakcji rodzica, która przeważnie jest negatywna. To chyba też jest zależne od naszej polskiej mentalności. Zmiany są potrzebne, tylko problem tkwi w tym żeby wszyscy to zauważyli i zaczęli coś robić w tym kierunku, bo w grupie siła…
dsterna
12 stycznia 2012 at 09:55Pani Leno
Proponuję zakazać rodzicom pytania dzieci: „Co dostałeś?”. A w miejsce tego pytać: „Czego się dziś nauczyłeś?”.
To prawda. że w grupie siła. Jak moja córka chodziła do szkoły i ja programowo nie przywiązywałam wagi do jej stopni, to ją to denerwowało, bo inni rodzice tylko o tym mówili.
Może zaczniemy rodzicom wystawiać oceny za rodzicielstwo – w tym miesiącu tylko trójka…
Danusia
Spidy
23 stycznia 2012 at 23:50Pani Danuto, dziękuję za ten wpis! Jestem w radzie rodziców w przedszkolu mojej 4-letniej córki. Na zebraniu grupy zwróciłem uwagę, że nagradzanie naklejką z uśmiechniętym i nieuśmiechniętym dinozaurem (samodzielnie / niesamodzielnie) jest formą oceny dziecka. Zapytałem, czy to nie za wcześnie na ocenianie. Oburzyli się nie wychowawcy, a rodzice, którzy mi przypomnieli, że przecież w szkole też będą oceny… Ręce mi opadły. Mam obecnie bardzo samodzielną córkę, która reaguje płaczem na wszelką pomoc z zewnątrz, nawet uzasadnioną. Jeśli już z 4-latkiem mam pracę domową pt. „korekta systemu edukacji”, to co będzie potem? Z dużą nadzieją będę śledził Państwa debatę. Pozdrawiam serdecznie!
dsterna
24 stycznia 2012 at 10:36Witam
Z przykrością obserwuję rozprzestrzenianie się stopniomannii. I to coraz niżej. Ostatnio opowiedziała mi przyjaciółka, że jej synek dostał za zadanie napisanie całej stronicy literki – a. Synek jest ruchliwy i mało dokładny jeszcze, wykonanie zadania zajęło jemu i całej rodzinie całe popołudnie i… dostał od Pani chmurkę i zalecenie – popraw się.
Sytuacja jest o tyle gorsza, ze Pani ma bardzo duży autorytet u dzieci i jej zdanie jest „święte”. Wniosek – starałem się przez cały dzień i więcej nie mogę, a to i taj za mało, znaczy nie nadaję się!
Panie chyba nie widzę , co czynią.
Danusia