Postanowiliśmy napisać na blogach Oś świata, każdy od siebie – jakich zmian życzylibyśmy polskiej edukacji w tym roku. Na początku pomyślałam, że to się dobrze składa, bo właśnie tłumaczymy bardzo ciekawy raport McKinseya Jak najlepiej rozwijające się systemy szkolne stają się jeszcze lepsze. Jak napisał w przedmowie Michael Fullan: „Ten raport jest bezcenny dla decydentów i liderów szkolnych systemów, którzy tworzą lub powinni tworzyć mapę drogową doskonalenia swojego systemu”. Podstawą raportu była analiza 20 systemów edukacyjnych, które robią postępy. Jednym z nich jest system polski.
Akcja „Polska szkoła 2012”: |
Jednak nie posłużę się wnioskami z tego raportu. Wolę, aby odbyła się na jego temat szeroka debata, gdy zostanie upowszechniony.
Zajmę się moimi, Danusinymi życzeniami do mojej osi świata.
Patrzę na edukację jak na stołek o trzech nogach:
- Czego nauczamy? – programy i podstawa programowa.
- Jak nauczamy? – metody, relacje, dydaktyka.
- Jak sprawdzamy? – ocenianie, stopnie, egzaminy.
Do tej pory odnosiłam się do nogi środkowej, bo na dwie skrajne wydawało mi się, że mam mały wpływ. Ale tym razem pomarzę sobie też o nich.
ad 1. Wszyscy narzekamy, że program jest przeładowany. Ja przynajmniej jestem o tym zdecydowanie przekonana. Niedawno mieliśmy reformę podstawy programowej, trudno proponować znowu następną. Jednak w wielu przedmiotach ta reforma po prostu się nie udała.
Proponuję więc: odchudzić programy nauczania. Nie możemy tkwić w iluzji, że obecny program daje się zrealizować. Nakaz jego realizacji powoduje, że nauczyciele uczą „po łebkach” i nie zważają na to, czy uczniowie nadążają, czy nie. Wygląda to na procedurę przeczytania czegoś po chińsku, mało kto rozumie, ale zostało przeczytane, czyli zaliczone. Zacznijmy o tym mówić otwarcie. Poprośmy decydentów oświatowych o napisanie egzaminu z treści zawartych w podstawie i wyciągnijmy wnioski. Powiedzmy sobie uczciwie – mało kto by zdał. Po takim egzaminie może można by dostosować program do naszych ludzkich możliwości?Z programem łączy się sprawa 6-latków. Wycofajmy się z 6–latków w szkole. Za to koniecznie obejmijmy przyjazną edukacją przedszkolną wszystkie dzieci. Wiem, że to trudne, bo kto ma za to zapłacić? Proponuję więc, by zamiast cyfryzować cały kraj, najpierw dać szansę wszystkim dzieciom w przedszkolu.
ad 2. Ci, co mnie znają, wiedza, że tu mam jedną propozycję: ocenianie kształtujące. Zacytuję pięć strategii dobrego nauczania i uczenia się:
I. Określanie i wyjaśnianie uczniom celów uczenia się i kryteriów sukcesu.
II. Organizowanie w klasie dyskusji, zadawanie pytań i zadań pokazujących, czy i jak uczniowie się uczą.
III. Udzielanie uczniom takich informacji zwrotnych, które umożliwiają ich widoczny postęp.
IV. Umożliwianie uczniom korzystania w procesie uczenia się z wiedzy i umiejętności koleżanek i kolegów.
V. Wspomaganie uczniów, by stali się autorami i podmiotami swojego procesu uczenia się.
Nic dodać, nic ująć. Jak to wprowadzić do praktyki nauczycielskiej? Moim zdaniem zawód nauczyciela potrzebuje profesjonalizacji i zaufania władz do nauczycieli pracujących nad profesjonalizacją. Składa się na to między innymi:
- otwarta szkolna dyskusja o nauczaniu – nie tylko o sukcesach, ale przede wszystkim trudnościach,
- refleksja (w małych grupach współpracujących ze sobą nauczycieli) nad warsztatem pracy nauczyciela,
- wzajemne obserwowanie i omawianie przez nauczycieli lekcji kolegów,
- wprowadzenie zwyczaju spaceru obserwacyjnego,
- doskonalenie pracy nauczycieli oparte na samoocenie ich pracy i potrzebach szkoły (diagnoza tylko wewnętrzna),
- dyrektor jako lider nauczania, stanowiący przykład dla innych nauczycieli, ale też z możliwością zwalniania przez niego nauczycieli, którzy nie pracują nad własną profesjonalizacją,
- wprowadzenie szkół ćwiczeń, gdzie młodzi nauczyciele będę mogli odbywać praktyki pod okiem profesjonalnych, doświadczonych kolegów.
Wiem, że tym wszystkim trudno jest zarządzać centralnie. O tym też mówi wspomniany na początku raport. Dlatego trzeba popatrzeć na systemy, które są „wyżej” od nas, jak one to zrobiły i nadal robią?
ad 3.Tego nie lubię, ale rozumiem, że chcemy sprawdzać. Jeśli chodzi o ocenianie bieżące, to proponuję ocenianie kształtujące – wyłącznie.
Marzy mi się skorzystanie z doświadczeń innych systemów, które potknęły się o egzaminy i po prostu rezygnacja z nich. Ale bylibyśmy „do przodu” i z jaką „kasą w kieszeni”! Coraz tęskniej patrzę na dawne egzaminy, np. maturę w szkole, egzaminy ustne na studiach… Zaryzykujmy wycofanie się z „losowo” zdawanych testów, może na rzecz rozmowy egzaminującej? Krzykniecie: „ Ile to będzie kosztować czasu i pieniędzy, no i gdzie sprawiedliwość?!”. Ale czy zdajecie sobie sprawę, ile pieniędzy tracimy na przygotowanie, testowanie i sprawdzanie tych zewnętrznych, złych testów?Nie wiem, czy ktoś z was zdawał kiedyś egzamin ustny u mądrego pedagoga? Ile się można nauczyć! I z jaką pewnością się wychodzi po egzaminie – czy ja umiem, czy nie umiem. Pracujmy raczej nad etyką tych egzaminów, a nie lamentujmy nad możliwą niesprawiedliwością.
Miło jest pomarzyć na Osi Świata…
Blogi Oś świata: |
30 komentarzy
Jacek
10 stycznia 2012 at 22:34Danusiu, dużo bardzo dobrych pomysłów. Ja odniosę się tylko do idei odchudzenia programów nauczania.
Zdecydowanie tak.
Programy szkolne są niezmiernie obszerne i bardzo płytko nauczane. Redukcję zrobiłbym poprzez określenie dla każdego przedmiotu kilku „centralnych dla niego” zagadnień (określonych w formie problemów – pytań wiodących) i kilka kluczowych pojęć. To musi być wybór dokonany z myślą, że nie musimy w szkole uczyć (czy raczej próbować uczyć) wszystkiego. To złuda, że ludzie są dzisiaj kompetentni, bo tego się w szkole nauczyli. Albo, że jak czegoś się nie nauczymy w szkole, to będziemy życiowo-zawodowo-kulturalnie upośledzeni. Nic nie szkodzi, jak pominiemy całe działy lub okresy historyczne. Skorzystamy dużo więcej z tego, że głęboko, samodzielnym i razem z innymi uczniami będziemy szukać odpowiedzi na ważne dla nas i przez to interesujące nas problemy. W kwestii programów, to LEPIEJ MNIEJ A GŁĘBIEJ .
Jacek
10 stycznia 2012 at 22:36Danusiu, dużo bardzo dobrych pomysłów. Ja odniosę się tylko do idei odchudzenia programów nauczania.
Zdecydowanie tak.
Programy szkolne są niezmiernie obszerne i bardzo płytko nauczane. Redukcję zrobiłbym poprzez określenie dla każdego przedmiotu kilku „centralnych dla niego” zagadnień (określonych w formie problemów – pytań wiodących) i kilka kluczowych pojęć. To musi być wybór dokonany z myślą, że nie musimy w szkole uczyć (czy raczej próbować uczyć) wszystkiego. To złuda, że ludzie są dzisiaj kompetentni, bo tego się w szkole nauczyli. Albo, że jak czegoś się nie nauczymy w szkole, to będziemy życiowo-zawodowo-kulturalnie upośledzeni. Nic nie szkodzi, jak pominiemy całe działy lub okresy historyczne. Skorzystamy dużo więcej z tego, że głęboko, samodzielnym i razem z innymi uczniami będziemy szukać odpowiedzi na ważne dla nas i przez to interesujące nas problemy. W kwestii programów, to LEPIEJ MNIEJ A GŁĘBIEJ.
dsterna
11 stycznia 2012 at 09:23Less is more!!!!!
Tylko się aż boję propozycji, że możemy nie uczyć w szkole o: Wiośnie Ludów, logarytmach, układzie krwionośnym żaby…
Kto podejmie tak trudną decyzję?
D
Zofia Godlewska
11 stycznia 2012 at 09:43Danusiu! Chciałabym nawiązać do „profesjonalizacji” nauczycieli. Bardzo brakuje mi innej/ lepszej organizacji praktyk studenckich, brakuje mi również szkoły ćwiczeń (dobrze, że nasze wpisy pokazały się tego samego dnia, bo można by zasugerować, że ściągałam). O ograniczeniach wynikających z Karty Nauczyciela w zakresie formowania zespołu nauczycieli pisałam już wielokrotnie.
Uważam również, że nie wszystkie środki przeznaczane na doskonalenie zawodowe są wydatkowane z korzyścią dla uczestników tych form. Nie wszyscy przed szkoleniem weryfikują, czy warto , nie zawsze da się to zrobić. Część tych pieniędzy przeznaczyłabym na znaczniejsze (niż jest to możliwe) zmotywowanie nauczycieli najbardziej twórczych, spełniających kryteria „profesjonalizacji” . I jeszcze jeden postulat: zdecydujmy, czy dyrektor szkoły będzie jednocześnie „pierwszym nauczycielem i wychowawcą” w szkole czy też świetnym administratorem. Często bowiem bywa tak, że sprawy natury organizacyno-kadrowo-finasowo -itd. są tak absorbujące, że brakuje czasu na to, co najistotniejsze w szkole . Brakuje czasu dla ucznia …
Paulina
11 stycznia 2012 at 10:00W zupełności się z Panią zgadzam. Program nauczania powinien zostać „odchudzony”. Uczniowie nie wynoszą wiele z lekcji, na której jest wszystko przerobione „po łebkach”. Jeżeli już mają się czego nauczyć, niech to będzie zrobione raz, a dobrze i zapamiętane na długi czas. Gdyby uczniowie mieli szansę czegoś się nauczyć, a nie „zostać nauczonym” przez nauczyciela, poziom wiedzy ogólnej wzrósłby o 100%. Tylko wtedy musiałby zostać zlikwidowany punkt 3., który wywiera ogromną presję nie tylko na uczniach, ale także na nauczycielach, ponieważ, jeżeli uczniowie nie postawią właściwych krzyżyków na testach, za całokształt odpowiada właśnie nauczyciel, który źle przygotował uczniów do testów. Mam nadzieję, że Pani życzenia przeczytają urzędnicy MEN i może coś z nich wywnioskują.
dsterna
11 stycznia 2012 at 10:56Zosiu
„Bardzo brakuje mi innej/ lepszej organizacji praktyk studenckich” – TAK mnie też. Ale uczelnie to skorupa. Konieczne są szkoły ćwiczeń z nauczycielami, którzy dzięki temu mogą utrzymać swój awans zawodowy. Jeśli okazałoby się, że taki nauczyciel mentor nie dobrze opiekuje się, to mógłby mieć odebrany awans. Proste jak drut.
„Uważam również, że nie wszystkie środki przeznaczane na doskonalenie zawodowe są wydatkowane z korzyścią dla uczestników tych form” – Niby ma coś się ruszyć w tej sprawie w związku z propozycją rozporządzenia o wspieraniu szkół. Mają być badane potrzeby, ale moim zdaniem niepotrzebniej. Dyrektor powinien wiedzieć, co jego RP jest potrzebne, jeśli nie wie, to znaczy, że się nie nadaje.
„Część tych pieniędzy przeznaczyłabym na znaczniejsze (niż jest to możliwe) zmotywowanie nauczycieli najbardziej twórczych, spełniających kryteria „profesjonalizacji” – byłabym ostrożna z motywowaniem przez pieniądze. Z mojego oglądu nikt nie zaczął lepiej uczyć, gdy tylko dostał większą kasę.
„I jeszcze jeden postulat: zdecydujmy, czy dyrektor szkoły będzie jednocześnie „pierwszym nauczycielem i wychowawcą” w szkole czy też świetnym administratorem” – To pozostałość dawnej tendencji pt. : Dyrektor manager. – mam nadzieję, ze wszyscy poszliśmy po rozum do głowy i z tym skończymy, szkoła to nie sklep.
Danusia
dsterna
11 stycznia 2012 at 10:58Paulino
Może jakieś towarzystwo w sprawie likwidacji testów???
Ratuj maluchy odniosły sukces. Może to jest droga?
Tylko nie wiem ile nas jest, jaka siła?
Danusia
Ksawery Stojda
11 stycznia 2012 at 13:48„Jeśli okazałoby się, że taki nauczyciel mentor nie dobrze opiekuje się, to mógłby mieć odebrany awans. Proste jak drut.”
Danusiu: wymyśliłaś właśnie kolejny system biurokratycznej fikcji. Kryteria ukarania takiego nauczyciela musiałyby być formalnie określone. Oczywiście, ocena dokonywana byłaby w oparciu o dokumentację (chyba, że każdej parze mentor-praktykant chcesz dodać jeszcze ministerialnego kontrolera). Celem tego nauczyciela jest uniknięcie kary – czyli odpowiednie wypełnienie „dzienniczka praktyk”. W żadnym razie nie dałoby mu to motywacji do uczenia czegokolwiek tego studenta, którego obecność by mu przeszkadzała, wrzucała na głowę te obowiązki dokumentowania i stanowiła zagrożenie karą.
Dorota
11 stycznia 2012 at 14:58Ja również chciałabym się odnieść do problemu odchudzenia programu nauczania. Ze swojego szkolnego doświadczenia wiem, że bardzo trudno jest nauczycielowi 'przerobić’ cały materiał w ciągu roku szkolnego bez żadnych potknięć. Pamiętam jak wyglądało to na moich zajęciach z matematyki. Bowiem uczęszczały do mojej klasy osoby, które miały często problem ze zrozumieniem niektórych zagadnień, dlatego też prosiły nauczycielkę, aby poświęciła kilka dodatkowych godzin na to, aby móc daną partię materiału. Jedyne co utkwiło w mojej głowie to zdanie: „Czas nas goni, mamy jeszcze tyle materiału do omówienia”. No tak, to prawda, ale z mojego rozumowania wynika, że nie należy prosić o dodatkowe tłumaczenie materiału, gdyż 'nie ma na to czasu’. Jest to dla mnie bardzo przykre zjawisko. Później nie ma się co dziwić, że uczniowie nie zgłaszają swoich pytań, gdyż nie zawsze jest czas na odpowiedzenie na nie. Zgadzam się ze stwierdzeniem powyżej LEPIEJ MNIEJ A GŁĘBIEJ.
Agnieszka
11 stycznia 2012 at 15:17W zupełności się z Panią zgadzam. Program nauczania powinien zostać solidnie „odchudzony”. Z własnego doświadczenia wiem, że nauczyciele „stają czasem na głowie”, żeby zrealizować partie materiału zaplanowaną na rok, a i tak bardzo rzadko się im to udaje. Dlaczego? Uczniowie to nie maszyny, nie wszyscy są na równym poziomie. Niektórym wystarczy podać nowe zagadnienia i sobie poradzą a inni potrzebują znacznie więcej czasu. Nie ma na to zasady. Jestem osobiście zdania, że lepszym rozwiązaniem dla uczniów będzie, jeśli będą mogli uczyć się w tempie dostosowanym do nich a nie do ogółu. Przerabianie materiału „po łebkach” nic nie daje. Dlatego zgadzam się ze stwierdzeniem „LEPIEJ MNIEJ A GŁĘBIEJ”!
Wiesław Mariański
11 stycznia 2012 at 21:17Danusiu. 3 x TAK !!!
Żeby to zrealizować, konieczna jest deregulacja systemu (patrz: Ksawery).
Dodam paradoksalnie: odchudzić i, jednocześnie, utuczyć programy. Czyli zastosować ZASADĘ WYBORU. Jeśli mam w klasie dwóch wybitnych „szaleńców” , to daję im do wyboru program utuczony i pytam: chcecie ? jeśli tak, to jestem do waszej dyspozycji.
Danusia
11 stycznia 2012 at 22:16Ksawery
A gdyby tak zapytać praktykanta o opinię? I to już po praktykach?
Danusia
Danusia
11 stycznia 2012 at 22:20Doroto
Czasami nauczyciel boi się odwrócić od tablicy, albo podnieść wzrok na uczniów, bo może zobaczyć kompletny brak zrozumienia.
Zastanawiam się też nad tym, ze jeżeli ze sprawdzianu wynika, ze mało kto pojął, to co ma zrobić nauczyciel pędzony programem?
Danusia
Danusia
11 stycznia 2012 at 22:24Wiesławie
Nie wiedzę pytania uczniów, czy chcą. To nauczyciel powinien ich motywować i stawiać odpowiednie wyzwania.
Ale wtedy trzeba znać swoich uczniów i ich możliwości, a jak uczy się 120 uczniów, to jak to zrobić?
Wychodzi problem – indywidualizacji nauczania. Ale może o tym potem.
Danusia
Ksawery Stojda
11 stycznia 2012 at 23:12„A gdyby tak zapytać praktykanta o opinię? I to już po praktykach?”
I na podstawie złej opinii odbierać stopień nauczycielowi? Żartujesz chyba!
Widzimisię praktykanta jako czynnik decyzyjny w mojej karierze?
To by oznaczało, że nauczyciel prowadzący praktyki jest obowiązany korumpować swoich praktykantów, by wystawili mu pozytywne opinie.
Można się zgodzić na arbitralność oceny przełożonych (ja się na to godzę dość łatwo). Ale na arbitralność oceny przydzielonego mi losowo praktykanta – studenta????
dsterna
12 stycznia 2012 at 10:03Ksawery
Martwi mnie trochę Twój brak zaufania do uczących się.
Ja mam zaufanie, że ludzie chcą dobrze pracować, a nauczyciele dobrze uczyć. Czasami nie wiedzą – jak, ale właśnie to staramy się przedyskutować.
Dla mnie praca pod ocenę przełożonych (patrz raport do kuratorium) nie ma sensu i wolałabym przejść do oceny beneficjentów.
Może masz inny pomysł na ocenę profesjonalizacji nauczyciela?
Danusia
Ksawery Stojda
12 stycznia 2012 at 14:52„Ja mam zaufanie, że ludzie chcą dobrze pracować, a nauczyciele dobrze uczyć.”
W takim razie nie postuluj mechanizmów kontroli, mogących doprowadzić do zastosowania kary.
Ci nauczyciele, którzy chcą dobrze prowadzić praktyki, będą je dobrze prowadzić bez groźby kary, a kontrola wyłącznie dorzuci im stresu i bezproduktywnej dydaktycznie biurokratycznej pracy.
A tych, którzy nie chcą (choć Ty teraz zakładasz, że takich nie ma) – kontrola zmotywuje w najlepszym razie do spełnienia formalnych wymogów kontroli, a nie do sensownego prowadzenia praktykantów.
„Może masz inny pomysł na ocenę profesjonalizacji nauczyciela?”
Sformalizowanej oceny – nie.
Oczywiście, zawsze mamy nieformalną ocenę dyrektora, opartą o miękkie kryteria, opinie uczniów i rodziców, sukcesy uczniów tego nauczyciela w działaniach wykraczających poza szkołę, etc. – realizację celów danej szkoły. Ale nie da się tego sformalizować w „regulamin oceny” – to zawsze pozostanie arbitralna ocena dyrektora.
Tyle, że mamy Kartę Nauczyciela, więc nie ma miejsca na stosowanie nieformalnych i arbitralnych ocen.
Danusia
12 stycznia 2012 at 20:38Ksawery
Tu się zgadzam. Dyrektor powinien oceniać i zwalniać oraz zatrudniać nauczycieli, których sam ceni.
Jednak dobrze by było gdyby praktykanci mogli dać opiekunowi rzetelną informację, czy i jak się od niego uczyli.
D
Ksawery Stojda
12 stycznia 2012 at 21:17Ależ oczywiście – byle ta ocena praktykantów była jedynie jedną z wielu, nieformalnie ważonych przesłanek, jakie dyrektor bierze pod uwagę wypracowując sobie opinię o nauczycielu. Nie mogą to być żadne sformalizowane punkty liczące się do awansu – to by prowadziło donikąd.
I niech tę opinię praktykanci przekażą też swojemu uniwersyteckiemu opiekunowi praktyk – a ten, niech w przyszłości raczej kieruje swoich studentów do nauczycieli, którzy byli dobrze oceniani przez dobrych studentów.
dsterna
16 stycznia 2012 at 12:50Profesor Kordos na wykładach z historii matematyki mówił, że za Cesarza Józefa za szkołę był odpowiedzialny dyrektor i tylko on. Dostawał kupę kasy i nią rozrządzał, mógł ją przeznaczyć dla siebie, a nauczycielom dać mało, ale potem był niemiłosiernie rozliczany z efektów nauczania.
Może w tym coś jest?
Danusia
Ksawery Stojda
16 stycznia 2012 at 14:46Bardzo zazdroszczę zajęć z prof. Kordosem!
Właśnie taki system postuluję: szkoły zupełnie samodzielne pod każdym względem, rozliczane wyłącznie z efektu. Z efektu mierzonego nie oceną i kontrolą kuratoryjną i sprawozdawaniem, ani nawet wynikami egzaminacyjnymi, tylko zadowoleniem uczniów i rodziców, wyrażonym głosowaniem nogami.
Tyle, że w dzisiejszych polskich realiach taka samodzielność jest możliwa wyłącznie przy prywatnej własności, pozwalającej na zerwanie z mnóstwem przepisów, Kartą Nauczyciela, wytycznymi ministerialnymi, etc.
To właśnie postuluję w swoim poście „deregulacja”.
dsterna
16 stycznia 2012 at 15:51Czyli eliminujemy z dobrej edukacji ludzi, których nie stać na prywatną szkołę?
Danusia
Ksawery Stojda
16 stycznia 2012 at 16:39Nie.
Eliminacja oznaczałaby, że biednym zabraniamy chodzić do dobrej szkoły, do której mogliby chodzić, gdyby nie nasze wredne działanie, że zabieramy im coś, co już mają.
Ale dajmy wolność korzystania ze swoich zasobów tym, których stać do korzystania ze swoich pieniędzy również w zakresie edukacji, jeśli chcą na nią wydawać dużo więcej, niż wydaje na to państwo. To mamy już dziś. Moja sąsiadeczka skończyła British School i nauczyła się tam dużo więcej, niż mogłaby się nauczyć w jakiejkolwiek (łącznie z Batorym i Staszicem) publicznej szkole.
Poza tym przypominam główną tezę mojego postu „deregulacja”: uczynienie szkół prywatnych faktycznie dostępnych również dla niezamożnych rodziców. Właśnie po to, by oni mogli zacząć korzystać z dobrodziejstw dobrych szkół. To wymaga faktycznego równouprawnienia szkół prywatnych w finansowaniu ze środków publicznych, a nawet więcej – systemu stypendialnego, pozwalającego uczyć się w wielkim mieście dzieciom z prowincji.
Prywatyzacja nie oznacza odcięcia i wykluczenia. Skąd ten pomysł? Również biedni leczą się dziś w prywatnych gabinetach lekarskich w warunkach dużo lepszych, niż oferowały przychodnie państwowe.
W. Szwajkowski
16 stycznia 2012 at 19:21Jeszcze w kwestii, czy dyrektorem szkoły powinien być menadżer czy nauczyciel. Słyszałem kiedyś taki dowcip:
Jeżeli wiesz, co należy robić i umiesz podejmować decyzje – zarządzaj!
Jeżeli wiesz, co należy robić, ale nie umiesz podejmować decyzji – doradzaj!
Jeżeli nie wiesz, co należy robić i nie umiesz podejmować decyzji – ucz!
Wydaje mi się, że w normalnej szkole 90% decyzji podejmowanych przez dyrektora powinno być związanych z uczeniem. Czy umiejętność określania realnych celów i podejmowania decyzji nie może iść w parze z umiejętnością uczenia? A może na listę kandydatów do mena-żerowania trafaiją ci, którzy
W. Szwajkowski
16 stycznia 2012 at 19:33Przepraszam, coś nacisnąłem niechcący!
…nie sprawdzili się w uczeniu, więc muszą szukać innych ścieżek rozwoju lub zaspokajania ambicji, ponieważ są najbardziej zdeterminowani? Może dla tych, którzy łączą potrzebne cechy nie starcza już miejsca? Poza tym, z uwagi na swój autorytet zbudowany w sferze merytorycznej, mogliby się okazać zbyt silni, a więc niepokorni wobec władzy.
Słowa „uczenie” użyłem w znaczeniu całokształtu działalności pedagogicznej nauczyciela.
Danusia
16 stycznia 2012 at 22:58„w normalnej szkole 90% decyzji podejmowanych przez dyrektora powinno być związanych z uczeniem” – TAK WŁAŚNIE TEŻ MYŚLĘ.
Danusia
Ezechiel
19 stycznia 2012 at 08:40@ KS
Efekty wprowadzenia prywatnej edukacji widać na poziomie szkół wyższych. Powstała wąska elita dobrych placówek i całe morze kiepskich. Media nie radzą sobie w opisywaniu różnic między nimi i sporo młodych ludzi marnuje czas studiów.
Edukacja to słaby towar, bo korekta złej decyzji o wyborze szkoły jest dość kosztowna psychicznie dla ucznia.
Porównywanie BS ze Staszicem jest równie reprezentatywne dla całości problemu co rozważania PJWSTK czy UW.
Danusia
19 stycznia 2012 at 08:55Słuszna uwaga. Tak jak kompletnie wolny rynek nie podniósł jakości szkolnictwa wyższego ( a może wręcz obniżył), tak nie ma powodów sądzić, że w oświacie byłoby inaczej.
Danusia
Ksawery Stojda
19 stycznia 2012 at 11:05Przykład szkolnictwa wyższego nie jest tu właściwy, bo prywatne uczelnie (poza nielicznymi wyjątkami, jak Koźmiński, czy PJWSTK) nie stawały się alternatywnym miejscem do nauki dla tych, którzy kilka lat wcześniej mieliby tylko uczelnie państwowe. Ten typ kandydatów nadal studiuje w bezpłatnych państwowych uczelniach (albo tych kilku dobrych prywatnych).
Badziewie uczelniane otworzyło nowy rynek, wchłaniając kandydatów, którzy wcześniej w ogóle nie poszliby na studia. Broń boże, nie twierdzę, że uważam, że to dobrze i że dzisiejszy licencjat jest czymś lepszym od dyplomu technikum sprzed 20 lat. Ale to zapotrzebowanie na uzyskiwane niewielkim wysiłkiem śmieciowe dyplomy się pojawiło i prywatne szkoły (którym sekunduje trzecia liga „uniwersytetów” i „akademii”-dawnych WSP,WSI etc.) na nie odpowiedziały.
Ten wolny rynek nie doprowadził do upadku szkolnictwa wyższego. Ani Uniwersytet Warszawski, ani Jagielloński, ani AGH nie straciły studentów i nie obniżyły poziomu nauczania (a jeśli trochę to z racji obniżenia poziomu wiedzy maturzystów). Była wąska elita uczelni i jest niewiele szersza elita uczelni. Tyle, że obok niej powstało morze badziewia nadającego licencjaty.
Raz jeszcze: nie postuluję wolnego rynku (ten już mamy z bardzo drogimi szkołami typu British School), tylko powszechne, państwowe finansowanie przy prywatnej formie własności, pozwalającej na swobodę organizacyjną, wyzwolenie się spod biurokratycznych ograniczeń i motywowanie szkół przez konieczność zabiegania o uczniów, a nie przez nadzór i kontrole ministerialne.
Korekta złej decyzji o kupnie domu/mieszkania jest równie kosztowna, więc mieszkania, zgodnie z argumentacją Ezechiela, też powinny być złym towarem, by ludziom pozwolić wybierać, bo przecież niektórzy wybiorą źle, a innych developer oszuka. Ale jednak prywatni developerzy budują (w większości) lepsze, przyjemniejsze i tańsze mieszkania, niż państwowy monopolista w Alternatywy 4.
Ksawery Stojda
19 stycznia 2012 at 11:19Drugą różnicą, powodującą, że porównanie z uczelniami jest tu niewłaściwe, jest zupełna autonomia uczelni publicznych. Mają one pełną swobodę w kształtowaniu programów, doborze treści itp. Większą, niż te badziewne uczelnie prywatne, którym wisi nad głową Komisja Akredytacyjna, która przecież nie śmiałaby kwestionować jakiś decyzji Senatu UJ!
W szkolnictwie sytuacja jest odwrotna: to szkoły prywatne mają (względną) swobodę działania, podczas gdy publiczne funkcjonują w scentralizowanym gorsecie.
Szkoła autonomiczna (tyle o niej pisze Wiesław), którą to ideę w pełni popieram, wydaje się być nierealna w ramach państwowej struktury, za to jest jak najbardziej do zrealizowania przy prywatnej własności.