Czy przetrwa ocenianie stopniami?

Przeczytałam bardzo ciekawy artykuł Laury McKenna opublikowany  5 stycznia 2018 roku na portalu Edutopia.
Zrobię jego omówienie, czyli to, co z artykułu zrozumiałam i co mnie zainteresowało. Przede wszystkim bardzo się ucieszyłam, że w edukacyjnym świecie mówi się o końcu oceniania przy pomocy stopni. Sama uważam, że ze stopni uczeń ma mało pożytku. Ten tradycyjny system oceniania utrzymuje się ze względu na potrzebę selekcji uczniów do wyższych poziomów kształcenia. Nie wiem, jak sobie poradzić z problemem przyjmowania kandydatów na studia, bez stawiania stopni z testów. W tym artykule autorka nawiązuje do problemów z tym związanych.
Zaczyna swój artykuł od zdania, że ocenianie przy pomocy stopni może stać się niedługo reliktem przeszłości. Wiele osób i instytucji krytykuje taki tradycyjny system oceniania. Chciałabym, abyśmy w Polsce więcej na ten temat mówili i dyskutowali.

Szkoły
Niedawno, ponad 150 najlepszych szkół prywatnych w USA zobowiązało się przejść na ocenianie przy pomocy pisemnej informacji zwrotnej. Dlaczego tak się dzieje? Szkoły i pracodawcy dochodzą do wniosku, że ocenianie stopniami nie jest użyteczne w przypadku oceniania umiejętności takich jak np. kreatywności czy umiejętność współpracy. A te właśnie umiejętności są przydatne na rynku pracy i powinny być doceniane i rozwijane.
Wyższe uczelnie
Niektóre szkoły średnie i wyższe uczelnie zastanawiają się nad decyzją, że do rekrutacji na wyższe uczelnie wystarczą opisy osiągnięć uczniów.  Zauważono, że systemy egzaminacyjne bazujące na stopniach nie dają informacji o umiejętnościach uczniów, a tylko pogłębiają nierówności między uczniami. Opieranie się na wynikach egzaminów testowych może prowadzić do tragedii i pułapek zarówno dla uczniów, szkól i uczelni.
Scott Looney
Dyrektorka szkoły Hawken w Cleveland, szukała alternatywy do oceny stopniami i mimo, że wielu nauczycieli też było za zmianą systemu, to wypracowanie alternatywnego systemu okazało się trudne. Pomysł taki musi być zgodny z obowiązującym prawem oświatowym.
„Obecny system oceniania jest demoralizujący i prowadzi do podziału uczniów na zwycięzców i przegranych,” powiedziała Looney. „Celem edukacji nie jest sortowanie uczniów. Nauczyciele powinni pracować raczej jako trenerzy, mentorzy, a nie jako sędziowie”.
Konsorcjum
W kwietniu 2017 roku 28 szkół stworzyło konsorcjum w sprawie opracowania systemu oceniania bez stopni. Obecnie dołączyło do niego 157 innych szkól i instytucji, między innymi szkoła laboratorium Khan.
Pomysły
Prace konsorcjum nie są zakończone. Wygląda na to, że  idą w kierunku strony internetowej, na której szkoły będą mogły wybierać własne sposoby oceniania, dostosowywać je do swoich potrzeb oraz wybierać umiejętności, które będą oceniane w szkole. Mogą to być np.: umiejętność krytycznego myślenia, kreatywności, wyboru drogi samokształcenia, ale też umiejętności związane z przedmiotem np. umiejętność algebraicznego myślenia. Uczniowie będą mogli wybierać dla siebie odpowiednie kursy, które będą uczyły właśnie tej umiejętności.
Tu widzę zbieżność z ostatnio wypróbowywana przez nauczycieli propozycją SOK.
Daje to możliwość określenia wymaganych poziomów umiejętności. przez każdą szkołę osobno i bez porównywania pomiędzy szkołami.
Proponowana jest ocena ucznia w formie opisowej, czyli opinia na temat pracy ucznia podczas kursu i na jego zakończenie. Looney uważa, że opinia o pracy ucznia powinna być krótka tak, aby jej przeczytanie nie zajmowało więcej niż dwie minuty.
Wcześniejsze doświadczenia
Prace konsorcjum nie są całkiem nowe, już w Nowej Anglii od ponad dekady myślano o zamianie tradycyjnego oceniania. Organizacja pod nazwą Great Schools Partnership pomagała kuratoriom w Maine, Connecticut, Vermont, Rhode Island i New Hampshire dostosować pomysły na alternatywne ocenianie do obowiązującego prawa. Podobne ruchy mają miejsce na Florydzie, Californii i Gruzji. W Kolorado, Idaho, Utah, Illinois, Ohio, Oregon pojawiły się już programy pilotażowe sprawdzające nowe propozycje.
Wyższe uczelnie
Ruchy te wspierają również uczelnie wyższe. Udało się zdobyć poparcie ponad 70 kolegiów i uniwersytetów. Marlyn McGrath, rektor Harvard University powiedział, że Uniwersytet ma doświadczenie w przyjmowaniu na studia kandydatów po nauczaniu domowym oraz  samouków. Przyjmowano ich na podstawie opinii przesłanych pocztą internetową.  Jeśli opinia nie była wystraczająco, proszono o dodatkowe informacje.
Trudności

  • Zamiana stopni na opinię
  • Właściwe wykorzystywanie oceny w formie opinii. Problemem jest to, że uczniowie odbywają różne kursy, zdają testy, ale naprawdę nie opanowują i nie rozumieją zagadnień poruszanych na zajęciach. Dla nauczycieli satysfakcjonujące jest, że uczniowie siedzą cicho i niby uważają. Często zdarza się, że uczniowie, którzy nie zrozumieli bieżącego materiału przechodzą dalej z luką w wiedzy i umiejętnościach, a to owocuje niepowodzeniem w wyższych klasach.

Opinie o postępach powinny uwzględniać osobiste starania ucznia, osiąganie przez uczniów wyzwań, a nie na porównywanie uczniów miedzy sobą.

  • Przy zmianie sytemu oceniania, może nie udać się określić wspólnego poziomu umiejętności i wiedzy np. dla szkół podstawowych. Szkoły w konsorcjum nie dążą do ustalenia wspólnego poziomu, nawet nie zamierzają określić, co znaczy mistrzostwo w danej dziedzinie.
  • Zderzenie proponowanego systemu z tradycją oceniania na wyższych uczelniach.
  • Różne systemy oceniania mogą pogłębić różnice w jakości kształcenia pomiędzy szkołami publicznymi i prywatnymi. Co w konsekwencji może zaowocować większą rywalizacją o miejsca na najlepszych uniwersytetach.
  • Problemem może być też brak czasu na przeglądanie portfoliów kandydatów na studentów, dużo szybciej i łatwiej jest odczytać dane cyfrowe z egzaminów.
  • Również trudne może być dla nauczycieli  pisanie opinii o uczniach, może to wymagać dodatkowych szkoleń dla nauczycieli.
  • Dla samego pomiaru trudne będzie stworzenie odpowiednich kategorii umiejętności i poziomów wiedzy.
  • Przekonanie do tej formy oceny rodziców uczniów.

Wszyscy maja nadzieję na to, że nowy system pomoże uczniom zdobywać wartościowe umiejętności potrzebne zarówno na studiach, jak i w przyszłej karierze zawodowej. W myśl idei:

Nasze struktury kształcenia muszą być bardziej elastyczne, aby umożliwić współczesnym uczniom stawanie się autorami własnej edukacji.

A to jest dokładnie przesłanie V strategii OK.

https://www.edutopia.org/article/Teachers-Learn-Better-Together

 
 

4 komentarze

  • avatar

    Xawer

    3 lutego 2018 at 14:08

    Pytanie „czy przetrwa?” koniecznie trzeba uzupełnić o skalę czasową, o jaką pytasz.
    To jak pytając, „czy Staś przeżyje?” Do jutra raczej tak. Dwustu lat zdecydowanie nie.
    Jeśli pytasz o kilkudziesięcioletnią skalę czasową, to raczej nie spodziewałbym się tu istotnych zmian. Doświadczenia historyczne, w tym nasze z PRL, pokazują jasno, że „wypaczenia socjalizmu” są nieusuwalne tak długo, jak nie usunie się socjalizmu jako całości. Choćby Ci się marzył „socjalizm tak – wypaczenia nie”, to nic z tego. Póki szkolnictwo będzie domeną państwową, centralnie zarządzaną, i „uszczęśliwiającą” ludzi na siłę wbrew ich woli, ale w zgodzie ze wspaniałą wizją nowego wspaniałego świata, póty będziesz miała i stopnie i egzaminy i niepotrzebne treści i brak potrzebnych i miliony innych absurdów, jakich nawet Kisiel nie przewidział. A zniesienia szkolnictwa państwowego raczej trudno się spodziewać w krótkim czasie. Choć w 1985 nikt nie spodziewał się, że już cztery lata później rozpadnie się realny socjalizm…
    Cieszy mnie natomiast, że wreszcie ktoś zauważa, że śmietanka uniwersytetów, jak Harvarda, czy Oxford, doskonale sobie radzą z selekcją kandydatów przez egzaminy wstępne, opinie autorytetów, etc. Udaje im się do tej pory przetrwać i zostać przy tym, co mają wypraktykowane od setek lat.
    Ale niestety system się umacnia i już niemal wszędzie scentralizowane matury wyparły albo zmarginalizowały tradycyjne metody selekcji kandydatów – nie wróży to, by miał zaniknąć szybko.
    Trudnością jest nie tyle wykorzystywanie ocen w postaci opinii, tylko raczej to, kto te opinie wystawia i jak rzetelnie i krytycznie. Oczywiście, że „rozmowa wstępna”, jak eufemistycznie nazywa się dziś egzamin wstępny, nie kończy się stopniem, tylko opinią: przyjąć/nie przyjąć. Zawsze tak było, tylko bez ubierania w eufemizmy. Gorzej, jeśli wiążące innych (uczelnie) opinie mieliby wystawiać nauczyciele uczący różnych kandydatów, nie mając jednolitych kryteriów, ani spójnej skali „życzliwości” wobec nich. Wtedy „dobre relacje” z nauczycielem stają się najważniejsze.
    Ani egzaminy wstępne, ani dalsze studia, nigdy nie były oceniane stopniami. Za wyjątkiem podporządkowania się wymogom formalnym i wpisywaniem do indeksu stopni z egzaminów semestralnych, żeby dziekanat mógł wyciągnąć średnią i przyznać albo nie stypendium za wyniki. Ale poza formalnymi stopniami z egzaminów semestralnych (i to nie wszystkich, część była na zaliczony/niezaliczony na potrzeby promocji na następny rok), nikt stopni nie używał. A już zadania domowe, sprawdzane na punkty, są dobrą informacją zwrotną, czy dane zadanie zrobiłaś dobrze, czy źle.
    „Problemem może być też brak czasu na przeglądanie portfoliów kandydatów na studentów, dużo szybciej i łatwiej jest odczytać dane cyfrowe z egzaminów.”
    Nie chodzi o brak czasu. Tylko o wiarygodność i miarodajność portfolio i porównywalność z innymi. Jeśli mam je bardzo starannie przeanalizować, to więcej się dowiem poświęcając tyle samo czasu na ustny egzamin kandydata i wyrabiając sobie opinię o nim na tej podstawie.
    „Przy zmianie sytemu oceniania, może nie udać się określić wspólnego poziomu umiejętności i wiedzy np. dla szkół podstawowych.”
    Dla szkół podstawowych, gdzie nie chodzi o selekcję do dalszego etapu, nie ma problemu. Krytyczny staje się dla szkół maturalnych i rekrutacji na studia. A również dla liceów, mających więcej chętnych, niż miejsc.
    „ocenianie stopniami nie jest użyteczne w przypadku oceniania umiejętności takich jak np. kreatywności czy umiejętność współpracy”
    Nie są to umiejętności objęte podstawą programową ani wymogami maturalnymi, nie są też kryterium przyjęć na studia. Nie ma powodu, by oceniać je w jakikolwiek sposób. Dziś też nikt nie wystawia stopni z „umiejętności współpracy”.

  • avatar

    Xawer

    3 lutego 2018 at 14:08

    Pytanie „czy przetrwa?” koniecznie trzeba uzupełnić o skalę czasową, o jaką pytasz.
    To jak pytając, „czy Staś przeżyje?” Do jutra raczej tak. Dwustu lat zdecydowanie nie.
    Jeśli pytasz o kilkudziesięcioletnią skalę czasową, to raczej nie spodziewałbym się tu istotnych zmian. Doświadczenia historyczne, w tym nasze z PRL, pokazują jasno, że „wypaczenia socjalizmu” są nieusuwalne tak długo, jak nie usunie się socjalizmu jako całości. Choćby Ci się marzył „socjalizm tak – wypaczenia nie”, to nic z tego. Póki szkolnictwo będzie domeną państwową, centralnie zarządzaną, i „uszczęśliwiającą” ludzi na siłę wbrew ich woli, ale w zgodzie ze wspaniałą wizją nowego wspaniałego świata, póty będziesz miała i stopnie i egzaminy i niepotrzebne treści i brak potrzebnych i miliony innych absurdów, jakich nawet Kisiel nie przewidział. A zniesienia szkolnictwa państwowego raczej trudno się spodziewać w krótkim czasie. Choć w 1985 nikt nie spodziewał się, że już cztery lata później rozpadnie się realny socjalizm…
    Cieszy mnie natomiast, że wreszcie ktoś zauważa, że śmietanka uniwersytetów, jak Harvarda, czy Oxford, doskonale sobie radzą z selekcją kandydatów przez egzaminy wstępne, opinie autorytetów, etc. Udaje im się do tej pory przetrwać i zostać przy tym, co mają wypraktykowane od setek lat.
    Ale niestety system się umacnia i już niemal wszędzie scentralizowane matury wyparły albo zmarginalizowały tradycyjne metody selekcji kandydatów – nie wróży to, by miał zaniknąć szybko.
    Trudnością jest nie tyle wykorzystywanie ocen w postaci opinii, tylko raczej to, kto te opinie wystawia i jak rzetelnie i krytycznie. Oczywiście, że „rozmowa wstępna”, jak eufemistycznie nazywa się dziś egzamin wstępny, nie kończy się stopniem, tylko opinią: przyjąć/nie przyjąć. Zawsze tak było, tylko bez ubierania w eufemizmy. Gorzej, jeśli wiążące innych (uczelnie) opinie mieliby wystawiać nauczyciele uczący różnych kandydatów, nie mając jednolitych kryteriów, ani spójnej skali „życzliwości” wobec nich. Wtedy „dobre relacje” z nauczycielem stają się najważniejsze.
    Ani egzaminy wstępne, ani dalsze studia, nigdy nie były oceniane stopniami. Za wyjątkiem podporządkowania się wymogom formalnym i wpisywaniem do indeksu stopni z egzaminów semestralnych, żeby dziekanat mógł wyciągnąć średnią i przyznać albo nie stypendium za wyniki. Ale poza formalnymi stopniami z egzaminów semestralnych (i to nie wszystkich, część była na zaliczony/niezaliczony na potrzeby promocji na następny rok), nikt stopni nie używał. A już zadania domowe, sprawdzane na punkty, są dobrą informacją zwrotną, czy dane zadanie zrobiłaś dobrze, czy źle.
    „Problemem może być też brak czasu na przeglądanie portfoliów kandydatów na studentów, dużo szybciej i łatwiej jest odczytać dane cyfrowe z egzaminów.”
    Nie chodzi o brak czasu. Tylko o wiarygodność i miarodajność portfolio i porównywalność z innymi. Jeśli mam je bardzo starannie przeanalizować, to więcej się dowiem poświęcając tyle samo czasu na ustny egzamin kandydata i wyrabiając sobie opinię o nim na tej podstawie.
    „Przy zmianie sytemu oceniania, może nie udać się określić wspólnego poziomu umiejętności i wiedzy np. dla szkół podstawowych.”
    Dla szkół podstawowych, gdzie nie chodzi o selekcję do dalszego etapu, nie ma problemu. Krytyczny staje się dla szkół maturalnych i rekrutacji na studia. A również dla liceów, mających więcej chętnych, niż miejsc.
    „ocenianie stopniami nie jest użyteczne w przypadku oceniania umiejętności takich jak np. kreatywności czy umiejętność współpracy”
    Nie są to umiejętności objęte podstawą programową ani wymogami maturalnymi, nie są też kryterium przyjęć na studia. Nie ma powodu, by oceniać je w jakikolwiek sposób. Dziś też nikt nie wystawia stopni z „umiejętności współpracy”.

  • avatar

    Robert Raczyński

    3 lutego 2018 at 17:52

    Nie tylko przetrwa, ale jeszcze długo będzie się miało dobrze. Jest po prostu wygodne i sprawia pozory wymierności. A pozory są przecież najważniejsze.
    Wszystkie za i przeciw znane są przecież nie od dzisiaj. Sprzeczność podstawowa, to właśnie wymierność, od której na jednym poziomie wszyscy się odżegnują, tylko po to, żeby się jej domagać na innym. Z jednej strony nie chcemy uwłaczającej podmiotowości cyferki, z drugiej, pragniemy opinii, która byłaby spójna, obiektywna i porównywalna z innymi.
    To krótkowzroczność, naiwność, czy hipokryzja? Ich elementy można dostrzec nawet przy tym szczerym wymienianiu spodziewanych trudności:
    „może nie udać się określić wspólnego poziomu umiejętności i wiedzy” – A kiedy i gdzie było to możliwe i realne?
    „Różne systemy oceniania mogą pogłębić różnice w jakości kształcenia pomiędzy szkołami” – Jeśli nie mówimy o jakiejś abstrakcyjnej przyszłej utopii, w której wszyscy zmądrzeją, to obawiałbym się czegoś wprost przeciwnego: sprawiedliwego, bezstresowego, niekonfrontacyjnego równania w dół. Różnice będą odzwierciedlane rozkładem normalnym.
    „Dla samego pomiaru trudne będzie stworzenie odpowiednich kategorii umiejętności i poziomów wiedzy.” – O to akurat martwiłbym się najmniej. Z tworzeniem fikcji, szkolna biurokracja radzi sobie dużo lepiej, niż z zadaniami, które na ogół się szkole stawia… Znam mnóstwo rozmaitych, edukacyjnych bytów, które istnieją jedynie wirtualnie i nikomu to nie przeszkadza.
    Jeśli „Przekonanie do tej formy oceny rodziców uczniów (i samych uczniów, dodałbym).” ma być problemem (a jest), to komu nowy system jest w ogóle potrzebny? Przypomina to wprowadzanie na rynek nowego produktu, którego nikt nie chce i którego nikt nie kupi (przynajmniej na początku). To bardzo ryzykowna strategia marketingowa, na którą mogą sobie pozwolić jedynie najmocniejsi gracze. Edukacja nigdy takim graczem nie była – to będzie trwało dekady.
    Cały czas uciekamy od konfliktu zasadniczego: W edukacji dobrowolnej, a nie podającej pigułki choremu kotu, żadne ocenianie sensu stricte (nie mówimy o informacji zwrotnej) nie jest potrzebne. Kolejne etapy edukacyjne zadowoliłyby się przyjęciem kandydata, lub nie, a następnie, zaliczeniem mu jakiejś partii materiału, lub nie. Główne mankamenty każdego oceniania odpadają. Czemu więc nie przyznać, że cały czas szukamy uniwersalnego, bezbolesnego motywatora?

  • avatar

    Robert Raczyński

    3 lutego 2018 at 17:52

    Nie tylko przetrwa, ale jeszcze długo będzie się miało dobrze. Jest po prostu wygodne i sprawia pozory wymierności. A pozory są przecież najważniejsze.
    Wszystkie za i przeciw znane są przecież nie od dzisiaj. Sprzeczność podstawowa, to właśnie wymierność, od której na jednym poziomie wszyscy się odżegnują, tylko po to, żeby się jej domagać na innym. Z jednej strony nie chcemy uwłaczającej podmiotowości cyferki, z drugiej, pragniemy opinii, która byłaby spójna, obiektywna i porównywalna z innymi.
    To krótkowzroczność, naiwność, czy hipokryzja? Ich elementy można dostrzec nawet przy tym szczerym wymienianiu spodziewanych trudności:
    „może nie udać się określić wspólnego poziomu umiejętności i wiedzy” – A kiedy i gdzie było to możliwe i realne?
    „Różne systemy oceniania mogą pogłębić różnice w jakości kształcenia pomiędzy szkołami” – Jeśli nie mówimy o jakiejś abstrakcyjnej przyszłej utopii, w której wszyscy zmądrzeją, to obawiałbym się czegoś wprost przeciwnego: sprawiedliwego, bezstresowego, niekonfrontacyjnego równania w dół. Różnice będą odzwierciedlane rozkładem normalnym.
    „Dla samego pomiaru trudne będzie stworzenie odpowiednich kategorii umiejętności i poziomów wiedzy.” – O to akurat martwiłbym się najmniej. Z tworzeniem fikcji, szkolna biurokracja radzi sobie dużo lepiej, niż z zadaniami, które na ogół się szkole stawia… Znam mnóstwo rozmaitych, edukacyjnych bytów, które istnieją jedynie wirtualnie i nikomu to nie przeszkadza.
    Jeśli „Przekonanie do tej formy oceny rodziców uczniów (i samych uczniów, dodałbym).” ma być problemem (a jest), to komu nowy system jest w ogóle potrzebny? Przypomina to wprowadzanie na rynek nowego produktu, którego nikt nie chce i którego nikt nie kupi (przynajmniej na początku). To bardzo ryzykowna strategia marketingowa, na którą mogą sobie pozwolić jedynie najmocniejsi gracze. Edukacja nigdy takim graczem nie była – to będzie trwało dekady.
    Cały czas uciekamy od konfliktu zasadniczego: W edukacji dobrowolnej, a nie podającej pigułki choremu kotu, żadne ocenianie sensu stricte (nie mówimy o informacji zwrotnej) nie jest potrzebne. Kolejne etapy edukacyjne zadowoliłyby się przyjęciem kandydata, lub nie, a następnie, zaliczeniem mu jakiejś partii materiału, lub nie. Główne mankamenty każdego oceniania odpadają. Czemu więc nie przyznać, że cały czas szukamy uniwersalnego, bezbolesnego motywatora?

Dodaj komentarz