OK w edukacji dzieci autystycznych

Byłam na rewelacyjnych zajęciach prowadzonych przez Petera Schmidta, dorosłego autystyka, doktora geofizyki, ojca dwójki dzieci. Pan Schmidt jest autorem książek na temat życia i kontaktów z osobami autystycznymi (polskie wydania – wydawnictwo Fraszka). Zaprosiła go do siebie szkoła warszawska – Gimnazjum nr 7 i umożliwiła uczestnictwo w wykładach innym nauczycielom z Warszawy. Jestem niezwykle zadowolona z możliwości wysłuchania Pana Schmidta. Miałam unikalną możliwość wglądu w „duszę” osoby dotkniętej autyzmem. Części tego wglądu, jak myślę można uogólnić na inne osoby z tym schorzeniem, a pewne są charakterystyczne tylko dla Pana Petera.

Zajęcia trwały od 9:30 do 16:30 i były jedynie wykładem Pana Schmidta, a jednak były niezmiernie intersujące. Spotkałam się już w moim życiu z osobami cierpiącymi na autyzm, ale nie miałam nigdy takiej osoby w klasie szkolnej. Dzięki zajęciom czuję, że wiem znacznie więcej, że lepiej zrozumiałam takie osoby i jestem lepiej przygotowana na kontakty z nimi.
Pierwsza moja reakcja na Pana Pitera było: To jest mój przyjaciel matematyk, zachowuje się identycznie, ma ten sam sposób porozumiewania się, podobne dziwactwa, nawet porusza się podobnie. Mój przyjaciel jest już teraz na emeryturze i nigdy nie był zdiagnozowany. Pan Schmidt też nie został zdiagnozowany w młodości. Znajoma nauczycielka z NSP 97, która też skorzystała z zaproszenia, szepnęła do mnie: „On jest identyczny, jak mój uczeń mający orzeczenie o autyzmie”. Czyli my „zdrowi” potrafimy zaobserwować, wyczuć inność autystyka.
Zrobiłam wiele notatek w trakcie wykładów, nie będę pisać relacji, gdyż myślę, że lepiej przeczytać książki Pana Schmidta i dowiedzieć się od niego – jak to jest żyć w autystycznej skórze. Nie jestem pewna, czy same książki wystarczą, gdyż bezpośredni kontakt, przykłady, które podaje daję dopiero prawdziwy obraz. Życzę każdemu nauczycielowi, aby mógł zetknąć się z taką osobą, posłuchać i zrozumieć jej wyjaśnienia. Niestety sądzę, że będziemy mieli coraz więcej takich uczniów i musimy umieć sobie z nimi radzić.
Tutaj chciałabym tylko popatrzeć, jak ocenianie kształtujące przydaje się w edukacji osób autystycznych. Z grubsza mówiąc strategie: I, II, III, V są bardzo dobre, ale już IV nie.

  1. Strategia

Określanie i wyjaśnianie uczniom celów uczenia się i kryteriów sukcesu.
Dla autystyka bardzo dobra. Taka osoba musi znać cel, do którego się dąży. Bez celu nie podejmie działań. Z tego co mówił Pan Schmidt wywnioskowałam, że cel nie musi być koniecznie konsultowany z uczniem, ale za to sposób dochodzenia do celu musi być już indywidualną decyzją ucznia. Taki uczeń nie umie niczego kopiować, nie da się mu czegoś narzucić. Można mu oczywiście pokazać sposób rozwiązania, ale on i tak znajdzie swoją własną drogę. Pamiętam jednego ucznia z autyzmem w liceum, w którym uczyłam. Był bardzo dobry z matematyki, ale do rozwiązań zadań dochodził często bardzo skomplikowaną metodą i nie pomagały rady, aby wybrał łatwiejszą drogę.
Kryteria sukcesu są niezbędne dla takich osób, muszą wiedzieć, czego się od nich oczekuje. Z tym związane jest konieczność jasnych, klarownych poleceń. Nie można liczyć na to, że uczeń się domyśli, czego od niego się oczekuje, bo domyśli się czegoś innego. Autystycy są bardzo dosłowni. Nie rozumieją przenośni i niedomówień. Pan Piter opowiadał, że jeden z jego nauczycieli, aby go pochwalić powiedział do klasy: „Każdy z was powinien mieć kawałek Pitera w sobie”. Mały Piter tak się przestraszył, że bał się iść do szkoły, że go tam poćwiartują. Innym razem, na wskazówkę: „Musisz się przegryźć przez problem”, ugryzł innego ucznia w rekę.
 

  1. Organizowanie w klasie dyskusji,  zadawanie pytań i zadań, dających informacje, czy i jak uczniowie  się uczą.

To bardzo ważna strategia w życiu edukacyjnym autystyka. Jego rozumowanie idzie inną, często bardzo oryginalną drogą. Często może wydać się bardzo uparty, wynika to z tego, że go nie rozumiemy. Co innego jest dla niego trudne i łatwe niż dla innych. Ten podział jest tak różny od zwyczajnych ludzi, że trudno się domyślić. Często taka osoba wykonuje skomplikowane działania w głowie, a nie umie czegoś prostego narysować. Aby uczyć dziecko autystyczne, trzeba się mu wnikliwie przyglądać i go słuchać. Patrzeć na nie, jak na osobę wyjątkową, a nie dziwną.
Trudność polega na tym, że autystyk nie potrafi się komunikować. Denerwuje się, jeśli otoczenie go  nie rozumie. Również ma swoje dziwne fobie. Zbiera jakieś rzeczy, które są dla niego bardzo ważne, mimo, że dla ogółu są np. śmieciami. Ma inne postrzeganie świata. Pan Piter opowiadał historię, gdy wraz z dziewczynką przyglądał się ulicy, w pewnej chwili na jezdnię wybiegł kot i został rozjechany, dziewczynka zaczęła płakać, a Piter tego nie rozumiał. Powiedział: „To jest konsekwencja tego, że się nie rozejrzał i dlatego jest teraz martwy”. Następnego dnia z tą samą dziewczynką oglądał swój ulubiony atlas. Dziewczynka nieostrożnie zawadziła o kartkę i ją rozerwała. To z kolei spowodowało płacz u Pitera, bo jego atlas był już zepsuty.
Ten inny sposób postrzegania świata jest związany z brakiem empatii. Ten brak idzie w obie strony, bo świat też nie ma empatycznego stosunku do autystyków.
Z tym związana jest rada, aby szczególnie przyjrzeć się zadaniom i poleceniom, które nauczyciel daje uczniom. Peter opowiadał, że zabawa polegająca na zajmowaniu krzeseł, których było o jedno za mało, doprowadzała go do szału. Chciał wykonać zadanie bardzo dobrze, a ktoś inny konkurował o to samo krzesło. Bił więc konkurenta, aby tylko się go pozbyć. Konkurencja nie jest dobra dla takich osób, one są tak zadaniowe, że nie rozumieją, że polecenie jest tylko zabawą, dla nich to walka o życie. Trzeba ucznia traktować inaczej niż pozostałych, trzeba zdać sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie potrafi zrobić, albo przez zmuszenie go do wykonanie czegoś, osiągniemy odwrotny skutek. Dialog jest konieczny i to nauczyciel musi się dobijać do ucznia, a nie liczyć na to, że on sam wytłumaczy co w nim się rodzi.
Peter powiedział, że człowiek z autyzmem jest jak wyspa ma morzu oceanu. Jest samotny i nie wie jak dotrzeć na ląd – do innych osób. Ważne, aby mieć świadomość, że każda z tych wysp jest inna.

  1. Udzielanie uczniom takich informacji zwrotnych, które umożliwiają ich widoczny postęp.

Informacja zwrotna musi być ściśle związana z tym, co się zapowiedziało. Jeśli ocenimy coś innego i się przy tym upieramy, to tracimy kontakt z dzieckiem autystycznym. Peter pokazywał przykład swojej pracy z języka angielskiego, gdzie polecenie było niejasne, polegało na odróżnieniu koloru niebieskiego od czarnego. Trzeba było uzupełnić zdania, Piter zrobił błędy, bo myślał tylko nad wykonaniem polecenia, a nie nad gramatyką. Nauczyciel napisał mu, że zrobił 4 błędy. Piter odczuł wielka niesprawiedliwość i poszedł z interwencją. Nauczyciel się upierał, że 4 zdania są złe. Piter chciał negocjować, że może w takim razie napisać, że zrobił jeden błąd w postaci niezrozumienia polecenia, ale i na to nauczyciel nie chciał się zgodzić. I to była ostatnia lekcja angielskiego, w której Piter aktywnie uczestniczył.
Konsekwencja – bardzo ważna sprawa, myślę, że dla każdego ucznia, ale dla autystycznego niezbędna. USTALONE JASNE REGUŁY I ICH DOTZRYMYWANIE.
Przykłady prac pokazywanych przez Pitera nie zawierały informacji zwrotnej, najwyżej pojawiała się liczba błędów i ocena. Jednak omawianie tych ocen przez Pitera łączyło się w negatywnymi emocjami. Najczęściej nie zgadzał się z nimi.
Powiedział nam, że dla autystycznych dzieci karanie przy pomocy odpowiedzialności zbiorowej jest tragedią. Dziecko nie czuje się winne i odczuwa wielką niesprawiedliwość. Może nawet posunąć się do zrobienia czegoś złego, aby „zasłużyć” na tę wymierzoną wcześniej karę.
Istotne jest też oddzielenie w ocenie wiedzy od zachowania. W Niemczech 70% stanowi ocena wiedzy, a 30% zachowanie (np. udział w lekcji). U dziecka autystycznego nie można oceniać zachowania, bo ono nigdy nie jest zgodne z oczekiwaniami. Na przykład dziecko nie czuje, że powinno zwracać się do dorosłego przez formę Pan, gdy dorosły zwraca się do niego na ty i jest postrzegane jako bezczelne.

  1. Umożliwianie uczniom, by korzystali wzajemnie ze swojej wiedzy i umiejętności.

I tu raptem jest inaczej. Autystyczne dziecko ma kłopoty społeczne, nie lubi tłumu i hałasu. Nie lubi, to mało powiedziane, one go zabijają. Peter źle pracował a grupie, albo nic nie robił zdając się na innych lub robił wszystko za innych. Jedyna praca w grupie, która mogła być wykonana , to polecenie wykonania jej poza szkołą. Zdaniem Petera związane to było z potrzeba jak najmniejszej liczby sąsiadów wokół niego. Inni uczniowie pracujący wokół w grupach uniemożliwiali mu skupienie się.
Takie dziecko powinno w klasie szkolnej siedzieć, tak aby mieć jak najmniej sąsiadów koło siebie. Czyli dobrym układem jest podkowa i autystyk siedzący na samym brzegu.
Peter podkreślał, że w przypadku dzieci autystycznych trzeba określać inne dla nich reguły. Myślę, że jeśli praca w grupach jest dobrze zorganizowana z podziałem ról i zadanie dla dziecka jest jasne, to może sobie z nim dać radę.
Przerwy dla takiego dziecka są katorgą, narażony jest na mobbing, często nieświadomy. Za dużo ludzi i za blisko. Można zostawić takie dziecko w klasie lekcyjnej lub umożliwić pobyt w bibliotece.
Dziecko powinno móc również odgrywać swoje dziwne rytuały, które dają mu poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście jeśli one nie zagrażają innym dzieciom. To łączy się z uczeniem całej klasy tolerancji na inność. W grupie dzieci trzeba też uważać, aby inne dzieci „nie podpuściły” dziecka do czynienia złych rzeczy. Takie dziecko nie odczuwa strachu i może zagrażać sobie i innym.
Sport, szczególnie zespołowy, to też wielkie wyzwanie. Dzieci z autyzmem nie są przeważnie dobre w sporcie i dlatego inne dzieci nie chcą ich mieć w drużynie. W sporcie trzeba bacznie się przyglądać w czym dziecko jest dobre i to mu proponować.
Nauczycielka ucząca chłopca z autyzmem powiedziała mi, że patyczki są przez niego przyjmowane całkiem naturalnie. Jest to reguła, której się podporządkowuje, bardziej niż wywoływaniu do odpowiedzi przez podniesienie ręki.

  1. Wspomaganie  uczniów, by stali się autorami procesu własnego uczenia się.

Ta strategia jest idealna dla dziecka autystycznego. To ono chce być autorem własnego uczenia się. Chce być świadome, znać reguły, umieć samemu się ocenić i planować co będzie robiło. Można liczyć na to, że jeśli dziecko autystyczne czymś się zainteresuje, to poświęci się temu całym sobą. Potrafi wtedy być niezwykle wytrzymałe, nie spać kilka dni itp.
Ważny jest plan dnia, nie można go zmieniać od tak sobie. Dlatego też trzeba przestrzegać rytmu lekcji, nie można np. zadawać pracy domowej po dzwonku na przerwę.
Na pewno można byłoby jeszcze pisać i pisać o tym problemie.
 

129 komentarzy

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 14:58

    No to teraz już powinnaś zrozumieć moją głęboką niechęć do pracy w parach i oceny koleżeńskiej 😉
    Kilka uwag autystyka do tego wykładu o autyzmie:
    1. Taka osoba musi znać cel, do którego się dąży. Bez celu nie podejmie działań.
    Tak, tyle że ten cel musi być wyłącznie jego własny, a nie postawiony mu z zewnątrz, czy jakkolwiek zadany i wyjaśniony. Nie sposób też go nakierować (zmanipulować) by sam wybrał taki cel, jaki Ty sobie zaplanowałaś.
    Ma swoje cele i będzie do nich dążyć w zupełnie niesterowalny sposób.
    2. Kryteria sukcesu są niezbędne dla takich osób, muszą wiedzieć, czego się od nich oczekuje
    Tylko jeśli chodzi o to, żeby opędzić się od przymusu. Owszem – jeśli mam robić coś, na co nie mam ochoty, to ważne jest, żebym miał jasne kryterium tego, że już swoją pańszczyznę odwaliłem i mogę o tej głupocie zapomnieć.
    Przy czym przymus zewnętrzny musi być tu wyjątkowo brutalny (znacznie poza zakresem dopuszczanym przez szkołę), żebym w ogóle wziął się za robienie czegoś, co nie ode mnie samego pochodzi.
    3. (wyspa) Jest samotny i nie wie jak dotrzeć na ląd – do innych osób – ładna przenośnia, ale nie całkiem trafiona. Raczej nie czuje najmniejszej potrzeby dotarcia na ten ląd.
    4. Informacja zwrotna musi być ściśle związana z tym, co się zapowiedziało. Jeśli ocenimy coś innego i się przy tym upieramy, to tracimy kontakt z dzieckiem autystycznym
    Nie zgodzę się. Tak jest tylko w wypadku tresury, czyli przymuszenia do wykonywania poleceń, gdy uznaje się skrzywdzony tym, że odwalił głupotę zgodnie z wymaganiami, ale nie dostał za to obiecanego ciasteczka. Został oszukany: robił to tylko dla tego ciasteczka i na nie zasłużył.
    Jeśli jednak robi coś, co od niego samego pochodzi i szanuje wiedzę oceniającego, to informacja zwrotna nie musi podlegać jakimkolwiek kryteriom ustalonym wcześniej.
    5. dla autystycznych dzieci karanie przy pomocy odpowiedzialności zbiorowej jest tragedią
    Wydaje mi się, że nie tylko dla autystycznych! Od czasów Rzymu jest to uznawane za barbarzyństwo.
    6.Takie dziecko powinno w klasie szkolnej siedzieć, tak aby mieć jak najmniej sąsiadów koło siebie.
    Ja w podstawówce miałem ławkę w ostatnim rzędzie tylko dla siebie, z przedostatnim rzędem ławek pustym…
    7, Można liczyć na to, że jeśli dziecko autystyczne czymś się zainteresuje, to poświęci się temu całym sobą
    Pewnie. Tylko nie masz najmniejszego wpływu na to, czym się zainteresuje. Chyba, że zyskasz u niego prawdziwy autorytet. Co wymaga naprawdę wielkiej wiedzy merytorycznej. Na poziomie Marka Kordosa czy Jerzego Lisiewicza. Wtedy może posłucha podpowiedzi, czym jeszcze warto byłoby się zająć. A może nie posłucha.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 14:58

    No to teraz już powinnaś zrozumieć moją głęboką niechęć do pracy w parach i oceny koleżeńskiej 😉
    Kilka uwag autystyka do tego wykładu o autyzmie:
    1. Taka osoba musi znać cel, do którego się dąży. Bez celu nie podejmie działań.
    Tak, tyle że ten cel musi być wyłącznie jego własny, a nie postawiony mu z zewnątrz, czy jakkolwiek zadany i wyjaśniony. Nie sposób też go nakierować (zmanipulować) by sam wybrał taki cel, jaki Ty sobie zaplanowałaś.
    Ma swoje cele i będzie do nich dążyć w zupełnie niesterowalny sposób.
    2. Kryteria sukcesu są niezbędne dla takich osób, muszą wiedzieć, czego się od nich oczekuje
    Tylko jeśli chodzi o to, żeby opędzić się od przymusu. Owszem – jeśli mam robić coś, na co nie mam ochoty, to ważne jest, żebym miał jasne kryterium tego, że już swoją pańszczyznę odwaliłem i mogę o tej głupocie zapomnieć.
    Przy czym przymus zewnętrzny musi być tu wyjątkowo brutalny (znacznie poza zakresem dopuszczanym przez szkołę), żebym w ogóle wziął się za robienie czegoś, co nie ode mnie samego pochodzi.
    3. (wyspa) Jest samotny i nie wie jak dotrzeć na ląd – do innych osób – ładna przenośnia, ale nie całkiem trafiona. Raczej nie czuje najmniejszej potrzeby dotarcia na ten ląd.
    4. Informacja zwrotna musi być ściśle związana z tym, co się zapowiedziało. Jeśli ocenimy coś innego i się przy tym upieramy, to tracimy kontakt z dzieckiem autystycznym
    Nie zgodzę się. Tak jest tylko w wypadku tresury, czyli przymuszenia do wykonywania poleceń, gdy uznaje się skrzywdzony tym, że odwalił głupotę zgodnie z wymaganiami, ale nie dostał za to obiecanego ciasteczka. Został oszukany: robił to tylko dla tego ciasteczka i na nie zasłużył.
    Jeśli jednak robi coś, co od niego samego pochodzi i szanuje wiedzę oceniającego, to informacja zwrotna nie musi podlegać jakimkolwiek kryteriom ustalonym wcześniej.
    5. dla autystycznych dzieci karanie przy pomocy odpowiedzialności zbiorowej jest tragedią
    Wydaje mi się, że nie tylko dla autystycznych! Od czasów Rzymu jest to uznawane za barbarzyństwo.
    6.Takie dziecko powinno w klasie szkolnej siedzieć, tak aby mieć jak najmniej sąsiadów koło siebie.
    Ja w podstawówce miałem ławkę w ostatnim rzędzie tylko dla siebie, z przedostatnim rzędem ławek pustym…
    7, Można liczyć na to, że jeśli dziecko autystyczne czymś się zainteresuje, to poświęci się temu całym sobą
    Pewnie. Tylko nie masz najmniejszego wpływu na to, czym się zainteresuje. Chyba, że zyskasz u niego prawdziwy autorytet. Co wymaga naprawdę wielkiej wiedzy merytorycznej. Na poziomie Marka Kordosa czy Jerzego Lisiewicza. Wtedy może posłucha podpowiedzi, czym jeszcze warto byłoby się zająć. A może nie posłucha.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 14:58

    No to teraz już powinnaś zrozumieć moją głęboką niechęć do pracy w parach i oceny koleżeńskiej 😉
    Kilka uwag autystyka do tego wykładu o autyzmie:
    1. Taka osoba musi znać cel, do którego się dąży. Bez celu nie podejmie działań.
    Tak, tyle że ten cel musi być wyłącznie jego własny, a nie postawiony mu z zewnątrz, czy jakkolwiek zadany i wyjaśniony. Nie sposób też go nakierować (zmanipulować) by sam wybrał taki cel, jaki Ty sobie zaplanowałaś.
    Ma swoje cele i będzie do nich dążyć w zupełnie niesterowalny sposób.
    2. Kryteria sukcesu są niezbędne dla takich osób, muszą wiedzieć, czego się od nich oczekuje
    Tylko jeśli chodzi o to, żeby opędzić się od przymusu. Owszem – jeśli mam robić coś, na co nie mam ochoty, to ważne jest, żebym miał jasne kryterium tego, że już swoją pańszczyznę odwaliłem i mogę o tej głupocie zapomnieć.
    Przy czym przymus zewnętrzny musi być tu wyjątkowo brutalny (znacznie poza zakresem dopuszczanym przez szkołę), żebym w ogóle wziął się za robienie czegoś, co nie ode mnie samego pochodzi.
    3. (wyspa) Jest samotny i nie wie jak dotrzeć na ląd – do innych osób – ładna przenośnia, ale nie całkiem trafiona. Raczej nie czuje najmniejszej potrzeby dotarcia na ten ląd.
    4. Informacja zwrotna musi być ściśle związana z tym, co się zapowiedziało. Jeśli ocenimy coś innego i się przy tym upieramy, to tracimy kontakt z dzieckiem autystycznym
    Nie zgodzę się. Tak jest tylko w wypadku tresury, czyli przymuszenia do wykonywania poleceń, gdy uznaje się skrzywdzony tym, że odwalił głupotę zgodnie z wymaganiami, ale nie dostał za to obiecanego ciasteczka. Został oszukany: robił to tylko dla tego ciasteczka i na nie zasłużył.
    Jeśli jednak robi coś, co od niego samego pochodzi i szanuje wiedzę oceniającego, to informacja zwrotna nie musi podlegać jakimkolwiek kryteriom ustalonym wcześniej.
    5. dla autystycznych dzieci karanie przy pomocy odpowiedzialności zbiorowej jest tragedią
    Wydaje mi się, że nie tylko dla autystycznych! Od czasów Rzymu jest to uznawane za barbarzyństwo.
    6.Takie dziecko powinno w klasie szkolnej siedzieć, tak aby mieć jak najmniej sąsiadów koło siebie.
    Ja w podstawówce miałem ławkę w ostatnim rzędzie tylko dla siebie, z przedostatnim rzędem ławek pustym…
    7, Można liczyć na to, że jeśli dziecko autystyczne czymś się zainteresuje, to poświęci się temu całym sobą
    Pewnie. Tylko nie masz najmniejszego wpływu na to, czym się zainteresuje. Chyba, że zyskasz u niego prawdziwy autorytet. Co wymaga naprawdę wielkiej wiedzy merytorycznej. Na poziomie Marka Kordosa czy Jerzego Lisiewicza. Wtedy może posłucha podpowiedzi, czym jeszcze warto byłoby się zająć. A może nie posłucha.

    • avatar

      Danusia

      15 listopada 2015 at 17:28

      Kot to autystyczny pies.
      Autystycy są jednak też różni. Peter widać nie miał sentymy do kotów.
      A jeśli chodzi o skłonności autystyczne, to autystyk nie może wymagać, aby inni też byli autystyczni i to w podobny do niego sposób.Chyba dla wszystkich jest miejsce na świecie, a Was jest jednak liczbowo mniej.
      D

      • avatar

        Xawer

        16 listopada 2015 at 21:33

        Jest nas mniej.
        Ale czy to uprawnia większość, by nas tłamsiła? Jeśli dla wszystkich jest miejsce na świecie, to Wy „normalni” i „społeczni” dajcie nam po prostu święty spokój, przestańcie wszystkich (w tym nas i te Wasze dzieci, które mają podobną osobowość, ale nikt im zaświadczenia o autyzmie dotąd nie wystawił) zmuszać do „pracy w grupach”, etc.
        Czy naprawdę muszę mieć zaświadczenie o autyzmie, żeby być zwolnionym od bycia poddawanym „ocenie koleżeńskiej” i bycia ocenianym za wynik zespołu do którego zostałem przydzielony, a nie przyjąłem w nim funkcji z własnej woli?
        Muszę (jak Róża) pracować za innych, którzy zostali mi przydzieleni do grupy?
        Dawać im ściągać i żerować na tym, co ja zrobię?

        • avatar

          Marcin Wojtczak

          16 listopada 2015 at 21:52

          Zapewne reagujesz alergicznie na samo hasło praca w grupach, ale chciałbym abyś spróbował rozróżnić 2 rzeczy:
          1. Praca w grupach będąca metoda dydaktyczną
          2. Uczenie się pracy w grupie.
          O ile ta pierwsza, w 95% przypadków oznacza wożenie się słabszych na plecach silniejszych oraz zrzucenie na lepszych uczniów obowiązku nauczenia gamoni tego, czego nauczyciel nauczyć ich nie zdołał, to ta druga pewne efekty pozytywne efekty może przynieść zarówno „większość” jak i „mniejszości”.
          Klucz jest w sposobie prowadzenia zajęć. Po pierwsze ćwiczenia muszą być dobrane pod kątem ich realizacji w grupie (a nie realizacji podstawy programowej z jakiegoś przedmiotu). Po drugie co najmniej tyle samo czasu co ćwiczenia powinno zająć ich omówienie. Po trzecie prowadzący musi mieć pewne przygotowanie do pracy z grupą, a nie metodyczne do nauczania jakiegoś przedmiotu.
          I wbrew entuzjastycznym opiniom nauczycieli, którzy prace w grupach najchętniej zaczynaliby już w żłobkach, wiek około 10 lat to jet minimum w którym takie zajęcia mogą coś dać.

        • avatar

          Xawer

          16 listopada 2015 at 22:06

          Masz pełną rację.
          Ta pierwsza to wożenie się słabszych (a może silniejszych, ale głupszych i mających „inteligencję społeczną”?) na mądrzejszych.
          Ta druga w szkolnym wydaniu, jest dokładnie tym samym.
          I tej drugiej nie rozumiem. Nie znam punktu „podstawy programowej”, który by tego wymagał.
          Treningiem pracy w grupie było zespołowe (przez pół szkoły) przykrycie i zapewnienie Tranzystorowi alibi na okazję tego wiekopomnego kopcia 😉 W czym (przyznaję z pewnym zażenowaniem) ochoczo uczestniczyłem, bo tym kopciem zasłużył na duży szacunek i wsparcie całej szkolnej społeczności. Nawet prace społeczne (malowanie sufitu) jakoś przeżyliśmy…
          Oczywiście, ż są zadania, które w grupie daje się zrobić łatwiej. Sam w końcu rzuciłem tu przykładem z rozciąganiem pętli ze sznurka w trójkąt, do czego z czysto techniczno-biologicznych przyczyn trzeba trzech rąk.
          Szympans może samodzielnie, ludzie muszą w parach. To ma sens.
          Ale wszystko (ok, niech będzie, że tylko 95%) tego, co robi się w szkołach jako „praca grupowa” to są zadania stricte indywidualne z natury ich treści, które każe się wykonywać w parach w ramach ideologii kolektywizmu.

          • avatar

            majcin

            16 listopada 2015 at 22:28

            I gdyby celem było nabywanie umiejętności pracy w grupie, a nie dziarskie podążanie za ideologią, to należałoby się skoncentrować na sposobie pracy grupy, a nie na osiągniętym rezultacie, wtedy czarno na białym wyszłyby wszystkie przytaczane przez nas patologie (i wiele innych) oraz bezsens pracy w grupach przy realizacji pewnych zagadnień (w szkolnych warunkach zdecydowanej większości).

          • avatar

            Xawer

            16 listopada 2015 at 23:19

            Nie, siedzisz w tym samym bagnie!
            JEDYNYM sposobem jest skoncentrowanie się na materialnym celu, a nie na działaniach grupy. Jeśli jego osiągnięcie wymaga grupowości, to grupowość ma sens. Jeśli celem jest grupowość per se, a nie cel materialny, to mamy kretyński szkolny kolektywizm.
            Tak długo, jak celem faktycznymjest użycie narzędzia (pracy w grupie), a nie osiągnięcie deklarowanego efektu, tak długo będziemy mieli wkręcanie śrubek przy pomocy młotka (Masłowa)

    • avatar

      Danusia

      15 listopada 2015 at 17:28

      Kot to autystyczny pies.
      Autystycy są jednak też różni. Peter widać nie miał sentymy do kotów.
      A jeśli chodzi o skłonności autystyczne, to autystyk nie może wymagać, aby inni też byli autystyczni i to w podobny do niego sposób.Chyba dla wszystkich jest miejsce na świecie, a Was jest jednak liczbowo mniej.
      D

      • avatar

        Xawer

        16 listopada 2015 at 21:33

        Jest nas mniej.
        Ale czy to uprawnia większość, by nas tłamsiła? Jeśli dla wszystkich jest miejsce na świecie, to Wy „normalni” i „społeczni” dajcie nam po prostu święty spokój, przestańcie wszystkich (w tym nas i te Wasze dzieci, które mają podobną osobowość, ale nikt im zaświadczenia o autyzmie dotąd nie wystawił) zmuszać do „pracy w grupach”, etc.
        Czy naprawdę muszę mieć zaświadczenie o autyzmie, żeby być zwolnionym od bycia poddawanym „ocenie koleżeńskiej” i bycia ocenianym za wynik zespołu do którego zostałem przydzielony, a nie przyjąłem w nim funkcji z własnej woli?
        Muszę (jak Róża) pracować za innych, którzy zostali mi przydzieleni do grupy?
        Dawać im ściągać i żerować na tym, co ja zrobię?

        • avatar

          Marcin Wojtczak

          16 listopada 2015 at 21:52

          Zapewne reagujesz alergicznie na samo hasło praca w grupach, ale chciałbym abyś spróbował rozróżnić 2 rzeczy:
          1. Praca w grupach będąca metoda dydaktyczną
          2. Uczenie się pracy w grupie.
          O ile ta pierwsza, w 95% przypadków oznacza wożenie się słabszych na plecach silniejszych oraz zrzucenie na lepszych uczniów obowiązku nauczenia gamoni tego, czego nauczyciel nauczyć ich nie zdołał, to ta druga pewne efekty pozytywne efekty może przynieść zarówno „większość” jak i „mniejszości”.
          Klucz jest w sposobie prowadzenia zajęć. Po pierwsze ćwiczenia muszą być dobrane pod kątem ich realizacji w grupie (a nie realizacji podstawy programowej z jakiegoś przedmiotu). Po drugie co najmniej tyle samo czasu co ćwiczenia powinno zająć ich omówienie. Po trzecie prowadzący musi mieć pewne przygotowanie do pracy z grupą, a nie metodyczne do nauczania jakiegoś przedmiotu.
          I wbrew entuzjastycznym opiniom nauczycieli, którzy prace w grupach najchętniej zaczynaliby już w żłobkach, wiek około 10 lat to jet minimum w którym takie zajęcia mogą coś dać.

        • avatar

          Xawer

          16 listopada 2015 at 22:06

          Masz pełną rację.
          Ta pierwsza to wożenie się słabszych (a może silniejszych, ale głupszych i mających „inteligencję społeczną”?) na mądrzejszych.
          Ta druga w szkolnym wydaniu, jest dokładnie tym samym.
          I tej drugiej nie rozumiem. Nie znam punktu „podstawy programowej”, który by tego wymagał.
          Treningiem pracy w grupie było zespołowe (przez pół szkoły) przykrycie i zapewnienie Tranzystorowi alibi na okazję tego wiekopomnego kopcia 😉 W czym (przyznaję z pewnym zażenowaniem) ochoczo uczestniczyłem, bo tym kopciem zasłużył na duży szacunek i wsparcie całej szkolnej społeczności. Nawet prace społeczne (malowanie sufitu) jakoś przeżyliśmy…
          Oczywiście, ż są zadania, które w grupie daje się zrobić łatwiej. Sam w końcu rzuciłem tu przykładem z rozciąganiem pętli ze sznurka w trójkąt, do czego z czysto techniczno-biologicznych przyczyn trzeba trzech rąk.
          Szympans może samodzielnie, ludzie muszą w parach. To ma sens.
          Ale wszystko (ok, niech będzie, że tylko 95%) tego, co robi się w szkołach jako „praca grupowa” to są zadania stricte indywidualne z natury ich treści, które każe się wykonywać w parach w ramach ideologii kolektywizmu.

          • avatar

            majcin

            16 listopada 2015 at 22:28

            I gdyby celem było nabywanie umiejętności pracy w grupie, a nie dziarskie podążanie za ideologią, to należałoby się skoncentrować na sposobie pracy grupy, a nie na osiągniętym rezultacie, wtedy czarno na białym wyszłyby wszystkie przytaczane przez nas patologie (i wiele innych) oraz bezsens pracy w grupach przy realizacji pewnych zagadnień (w szkolnych warunkach zdecydowanej większości).

          • avatar

            Xawer

            16 listopada 2015 at 23:19

            Nie, siedzisz w tym samym bagnie!
            JEDYNYM sposobem jest skoncentrowanie się na materialnym celu, a nie na działaniach grupy. Jeśli jego osiągnięcie wymaga grupowości, to grupowość ma sens. Jeśli celem jest grupowość per se, a nie cel materialny, to mamy kretyński szkolny kolektywizm.
            Tak długo, jak celem faktycznymjest użycie narzędzia (pracy w grupie), a nie osiągnięcie deklarowanego efektu, tak długo będziemy mieli wkręcanie śrubek przy pomocy młotka (Masłowa)

    • avatar

      Danusia

      15 listopada 2015 at 17:28

      Kot to autystyczny pies.
      Autystycy są jednak też różni. Peter widać nie miał sentymy do kotów.
      A jeśli chodzi o skłonności autystyczne, to autystyk nie może wymagać, aby inni też byli autystyczni i to w podobny do niego sposób.Chyba dla wszystkich jest miejsce na świecie, a Was jest jednak liczbowo mniej.
      D

      • avatar

        Xawer

        16 listopada 2015 at 21:33

        Jest nas mniej.
        Ale czy to uprawnia większość, by nas tłamsiła? Jeśli dla wszystkich jest miejsce na świecie, to Wy „normalni” i „społeczni” dajcie nam po prostu święty spokój, przestańcie wszystkich (w tym nas i te Wasze dzieci, które mają podobną osobowość, ale nikt im zaświadczenia o autyzmie dotąd nie wystawił) zmuszać do „pracy w grupach”, etc.
        Czy naprawdę muszę mieć zaświadczenie o autyzmie, żeby być zwolnionym od bycia poddawanym „ocenie koleżeńskiej” i bycia ocenianym za wynik zespołu do którego zostałem przydzielony, a nie przyjąłem w nim funkcji z własnej woli?
        Muszę (jak Róża) pracować za innych, którzy zostali mi przydzieleni do grupy?
        Dawać im ściągać i żerować na tym, co ja zrobię?

        • avatar

          Marcin Wojtczak

          16 listopada 2015 at 21:52

          Zapewne reagujesz alergicznie na samo hasło praca w grupach, ale chciałbym abyś spróbował rozróżnić 2 rzeczy:
          1. Praca w grupach będąca metoda dydaktyczną
          2. Uczenie się pracy w grupie.
          O ile ta pierwsza, w 95% przypadków oznacza wożenie się słabszych na plecach silniejszych oraz zrzucenie na lepszych uczniów obowiązku nauczenia gamoni tego, czego nauczyciel nauczyć ich nie zdołał, to ta druga pewne efekty pozytywne efekty może przynieść zarówno „większość” jak i „mniejszości”.
          Klucz jest w sposobie prowadzenia zajęć. Po pierwsze ćwiczenia muszą być dobrane pod kątem ich realizacji w grupie (a nie realizacji podstawy programowej z jakiegoś przedmiotu). Po drugie co najmniej tyle samo czasu co ćwiczenia powinno zająć ich omówienie. Po trzecie prowadzący musi mieć pewne przygotowanie do pracy z grupą, a nie metodyczne do nauczania jakiegoś przedmiotu.
          I wbrew entuzjastycznym opiniom nauczycieli, którzy prace w grupach najchętniej zaczynaliby już w żłobkach, wiek około 10 lat to jet minimum w którym takie zajęcia mogą coś dać.

        • avatar

          Xawer

          16 listopada 2015 at 22:06

          Masz pełną rację.
          Ta pierwsza to wożenie się słabszych (a może silniejszych, ale głupszych i mających „inteligencję społeczną”?) na mądrzejszych.
          Ta druga w szkolnym wydaniu, jest dokładnie tym samym.
          I tej drugiej nie rozumiem. Nie znam punktu „podstawy programowej”, który by tego wymagał.
          Treningiem pracy w grupie było zespołowe (przez pół szkoły) przykrycie i zapewnienie Tranzystorowi alibi na okazję tego wiekopomnego kopcia 😉 W czym (przyznaję z pewnym zażenowaniem) ochoczo uczestniczyłem, bo tym kopciem zasłużył na duży szacunek i wsparcie całej szkolnej społeczności. Nawet prace społeczne (malowanie sufitu) jakoś przeżyliśmy…
          Oczywiście, ż są zadania, które w grupie daje się zrobić łatwiej. Sam w końcu rzuciłem tu przykładem z rozciąganiem pętli ze sznurka w trójkąt, do czego z czysto techniczno-biologicznych przyczyn trzeba trzech rąk.
          Szympans może samodzielnie, ludzie muszą w parach. To ma sens.
          Ale wszystko (ok, niech będzie, że tylko 95%) tego, co robi się w szkołach jako „praca grupowa” to są zadania stricte indywidualne z natury ich treści, które każe się wykonywać w parach w ramach ideologii kolektywizmu.

          • avatar

            majcin

            16 listopada 2015 at 22:28

            I gdyby celem było nabywanie umiejętności pracy w grupie, a nie dziarskie podążanie za ideologią, to należałoby się skoncentrować na sposobie pracy grupy, a nie na osiągniętym rezultacie, wtedy czarno na białym wyszłyby wszystkie przytaczane przez nas patologie (i wiele innych) oraz bezsens pracy w grupach przy realizacji pewnych zagadnień (w szkolnych warunkach zdecydowanej większości).

          • avatar

            Xawer

            16 listopada 2015 at 23:19

            Nie, siedzisz w tym samym bagnie!
            JEDYNYM sposobem jest skoncentrowanie się na materialnym celu, a nie na działaniach grupy. Jeśli jego osiągnięcie wymaga grupowości, to grupowość ma sens. Jeśli celem jest grupowość per se, a nie cel materialny, to mamy kretyński szkolny kolektywizm.
            Tak długo, jak celem faktycznymjest użycie narzędzia (pracy w grupie), a nie osiągnięcie deklarowanego efektu, tak długo będziemy mieli wkręcanie śrubek przy pomocy młotka (Masłowa)

  • avatar

    Róża

    15 listopada 2015 at 17:30

    Jako mama dziecka z Aspergerem, osoba z Aspergerem pochodząca z rodziny, gdzie ten syndrom jest częstszy niż norma zwróciłabym uwagę na kilka spraw. Po pierwsze autystycy/aspergerowcy są różni. Pewnie, są cechy wspólne, ale już sam stopień autyzmu bardzo wpływa na zachowania takiej osoby. Poza tym autyzm ma to do siebie, że czasem cechy zupełnie sobie przeciwstawne są jego objawem. Xawer pisze, że nie ma potrzeby dążyć do lądu. Mój syn ma potrzebę ogromną, ale zupełnie nie potrafi jej realizować, bo ma problem z ogarnięciem zasad społecznych. W takim wypadku zostawianie dziecka na przerwie w klasie jest chybionym pomysłem – ono i tak jest inne, nauczyciel tylko pogłębia jego izolację. Chociaż przyznaję, hałas i tłok na przerwach mogą być dla niego problemem – autystycy często mają nadwrażliwość słuchową (u mojego syna na pewnych częstotliwościach nie starczyło skali, słyszał dźwięki niesłyszalne), ale też mogą mieć niedowrażliwość i słyszeć gorzej. Lub połączenie obu w zależności od częstotliwości dźwięku…
    Kwestia usadzenia takiego dziecka w klasie – podkowa nie wydaje się dobrym rozwiązaniem, bo często są to dzieci z trudnościami w koncentracji. Przy takim ustawieniu ławek każdy ruch ze strony innych uczniów, każdy dźwięk zostanie zauważony i spowoduje przerwanie pracy. Dla nauczyciela może taki układ jest wygodny, ale dla ucznia… lepiej sprawdzi się wersja Xawera lub podobna – autystyk siedzący gdzieś z boku. Ja zawsze siadałam w miarę z przodu (duża wada wzroku), ale pod ścianą.
    O odpowiedzialności zbiorowej nie będę się wypowiadać, bo też uważam ją za barbarzyństwo i nie sądzę, żeby osoby nieautystyczne bez problemu akceptowały taką formę karania.
    Co do sztywnego planu dnia – tu niestety życie nigdy się do autysty nie dostosuje. Mając to na uwadze, ja osobiście funduję synowi niezapowiedziane zmiany, bo musi się nauczyć z nimi radzić. Czasem funduje mu je samo życie, jak ostatnio, gdy dziadek złamał nogę i plan weekendu z babcią nie wypalił. Duże rozczarowanie. Ogólnie istnieje u nas jakaś struktura dnia, mi też jest potrzebna, ale nie trzymam się jej niewolniczo. Chociaż faktycznie od instytucji oczekuję przestrzegania ustalonych przez nie zasad. Tyle że wprowadzając jakąś zasadę musisz się zawsze dobrze zastanowić, czy nie kręcisz na siebie bicza – autystyk będzie wymagał przestrzegania jej zawsze. Jeśli nie możesz tego zapewnić, licz się z długim tłumaczeniem się uczniowi, które i tak skończy się stwierdzeniem, że przecież sama ustaliłaś zasadę… Podobny problem może pojawić się, gdy pozwolisz na nietypowe zachowanie w ramach wyjątku. Jeśli głośno i wyraźnie nie zastrzeżesz, że to wyjątek, autystyk stworzy sobie regułę i następnym razem będzie ją stosował…
    Ważne jest też to, co Xawer wspomniał o przymusie. Nawet autystyk czasem musi się podporządkować i rzeczywiście wyegzekwowanie tego wymaga bardzo silnego nacisku. Szkoła ze swoimi obecnymi metodami nie ma szans. Może tylko odpuścić.
    Na koniec przestrzegałabym przed uogólnianiem autystyków w oparciu o spotkanie z jednym z nich. Sama opowieść o przejechanym kocie u mojego dziecka wywołałaby ogromny smutek, zobaczenie takiej sytuacji na własne oczy doprowadziłoby do histerii. Z długotrwałą traumą włącznie, silniejszą niż u zwykłych dzieci. Autystyk autystykowi nierówny. Niektórzy potrafią być empatyczni. Nie wszyscy są wybitnie inteligentni. Niektórzy potrzebują przyjaciół. Niektórzy są bardzo dobrzy w sporcie. Większość z czasem dojrzewa przynajmniej do części „normalnych” zachowań, tyle że trwa to lata dłużej.

  • avatar

    Róża

    15 listopada 2015 at 17:30

    Jako mama dziecka z Aspergerem, osoba z Aspergerem pochodząca z rodziny, gdzie ten syndrom jest częstszy niż norma zwróciłabym uwagę na kilka spraw. Po pierwsze autystycy/aspergerowcy są różni. Pewnie, są cechy wspólne, ale już sam stopień autyzmu bardzo wpływa na zachowania takiej osoby. Poza tym autyzm ma to do siebie, że czasem cechy zupełnie sobie przeciwstawne są jego objawem. Xawer pisze, że nie ma potrzeby dążyć do lądu. Mój syn ma potrzebę ogromną, ale zupełnie nie potrafi jej realizować, bo ma problem z ogarnięciem zasad społecznych. W takim wypadku zostawianie dziecka na przerwie w klasie jest chybionym pomysłem – ono i tak jest inne, nauczyciel tylko pogłębia jego izolację. Chociaż przyznaję, hałas i tłok na przerwach mogą być dla niego problemem – autystycy często mają nadwrażliwość słuchową (u mojego syna na pewnych częstotliwościach nie starczyło skali, słyszał dźwięki niesłyszalne), ale też mogą mieć niedowrażliwość i słyszeć gorzej. Lub połączenie obu w zależności od częstotliwości dźwięku…
    Kwestia usadzenia takiego dziecka w klasie – podkowa nie wydaje się dobrym rozwiązaniem, bo często są to dzieci z trudnościami w koncentracji. Przy takim ustawieniu ławek każdy ruch ze strony innych uczniów, każdy dźwięk zostanie zauważony i spowoduje przerwanie pracy. Dla nauczyciela może taki układ jest wygodny, ale dla ucznia… lepiej sprawdzi się wersja Xawera lub podobna – autystyk siedzący gdzieś z boku. Ja zawsze siadałam w miarę z przodu (duża wada wzroku), ale pod ścianą.
    O odpowiedzialności zbiorowej nie będę się wypowiadać, bo też uważam ją za barbarzyństwo i nie sądzę, żeby osoby nieautystyczne bez problemu akceptowały taką formę karania.
    Co do sztywnego planu dnia – tu niestety życie nigdy się do autysty nie dostosuje. Mając to na uwadze, ja osobiście funduję synowi niezapowiedziane zmiany, bo musi się nauczyć z nimi radzić. Czasem funduje mu je samo życie, jak ostatnio, gdy dziadek złamał nogę i plan weekendu z babcią nie wypalił. Duże rozczarowanie. Ogólnie istnieje u nas jakaś struktura dnia, mi też jest potrzebna, ale nie trzymam się jej niewolniczo. Chociaż faktycznie od instytucji oczekuję przestrzegania ustalonych przez nie zasad. Tyle że wprowadzając jakąś zasadę musisz się zawsze dobrze zastanowić, czy nie kręcisz na siebie bicza – autystyk będzie wymagał przestrzegania jej zawsze. Jeśli nie możesz tego zapewnić, licz się z długim tłumaczeniem się uczniowi, które i tak skończy się stwierdzeniem, że przecież sama ustaliłaś zasadę… Podobny problem może pojawić się, gdy pozwolisz na nietypowe zachowanie w ramach wyjątku. Jeśli głośno i wyraźnie nie zastrzeżesz, że to wyjątek, autystyk stworzy sobie regułę i następnym razem będzie ją stosował…
    Ważne jest też to, co Xawer wspomniał o przymusie. Nawet autystyk czasem musi się podporządkować i rzeczywiście wyegzekwowanie tego wymaga bardzo silnego nacisku. Szkoła ze swoimi obecnymi metodami nie ma szans. Może tylko odpuścić.
    Na koniec przestrzegałabym przed uogólnianiem autystyków w oparciu o spotkanie z jednym z nich. Sama opowieść o przejechanym kocie u mojego dziecka wywołałaby ogromny smutek, zobaczenie takiej sytuacji na własne oczy doprowadziłoby do histerii. Z długotrwałą traumą włącznie, silniejszą niż u zwykłych dzieci. Autystyk autystykowi nierówny. Niektórzy potrafią być empatyczni. Nie wszyscy są wybitnie inteligentni. Niektórzy potrzebują przyjaciół. Niektórzy są bardzo dobrzy w sporcie. Większość z czasem dojrzewa przynajmniej do części „normalnych” zachowań, tyle że trwa to lata dłużej.

  • avatar

    Róża

    15 listopada 2015 at 17:30

    Jako mama dziecka z Aspergerem, osoba z Aspergerem pochodząca z rodziny, gdzie ten syndrom jest częstszy niż norma zwróciłabym uwagę na kilka spraw. Po pierwsze autystycy/aspergerowcy są różni. Pewnie, są cechy wspólne, ale już sam stopień autyzmu bardzo wpływa na zachowania takiej osoby. Poza tym autyzm ma to do siebie, że czasem cechy zupełnie sobie przeciwstawne są jego objawem. Xawer pisze, że nie ma potrzeby dążyć do lądu. Mój syn ma potrzebę ogromną, ale zupełnie nie potrafi jej realizować, bo ma problem z ogarnięciem zasad społecznych. W takim wypadku zostawianie dziecka na przerwie w klasie jest chybionym pomysłem – ono i tak jest inne, nauczyciel tylko pogłębia jego izolację. Chociaż przyznaję, hałas i tłok na przerwach mogą być dla niego problemem – autystycy często mają nadwrażliwość słuchową (u mojego syna na pewnych częstotliwościach nie starczyło skali, słyszał dźwięki niesłyszalne), ale też mogą mieć niedowrażliwość i słyszeć gorzej. Lub połączenie obu w zależności od częstotliwości dźwięku…
    Kwestia usadzenia takiego dziecka w klasie – podkowa nie wydaje się dobrym rozwiązaniem, bo często są to dzieci z trudnościami w koncentracji. Przy takim ustawieniu ławek każdy ruch ze strony innych uczniów, każdy dźwięk zostanie zauważony i spowoduje przerwanie pracy. Dla nauczyciela może taki układ jest wygodny, ale dla ucznia… lepiej sprawdzi się wersja Xawera lub podobna – autystyk siedzący gdzieś z boku. Ja zawsze siadałam w miarę z przodu (duża wada wzroku), ale pod ścianą.
    O odpowiedzialności zbiorowej nie będę się wypowiadać, bo też uważam ją za barbarzyństwo i nie sądzę, żeby osoby nieautystyczne bez problemu akceptowały taką formę karania.
    Co do sztywnego planu dnia – tu niestety życie nigdy się do autysty nie dostosuje. Mając to na uwadze, ja osobiście funduję synowi niezapowiedziane zmiany, bo musi się nauczyć z nimi radzić. Czasem funduje mu je samo życie, jak ostatnio, gdy dziadek złamał nogę i plan weekendu z babcią nie wypalił. Duże rozczarowanie. Ogólnie istnieje u nas jakaś struktura dnia, mi też jest potrzebna, ale nie trzymam się jej niewolniczo. Chociaż faktycznie od instytucji oczekuję przestrzegania ustalonych przez nie zasad. Tyle że wprowadzając jakąś zasadę musisz się zawsze dobrze zastanowić, czy nie kręcisz na siebie bicza – autystyk będzie wymagał przestrzegania jej zawsze. Jeśli nie możesz tego zapewnić, licz się z długim tłumaczeniem się uczniowi, które i tak skończy się stwierdzeniem, że przecież sama ustaliłaś zasadę… Podobny problem może pojawić się, gdy pozwolisz na nietypowe zachowanie w ramach wyjątku. Jeśli głośno i wyraźnie nie zastrzeżesz, że to wyjątek, autystyk stworzy sobie regułę i następnym razem będzie ją stosował…
    Ważne jest też to, co Xawer wspomniał o przymusie. Nawet autystyk czasem musi się podporządkować i rzeczywiście wyegzekwowanie tego wymaga bardzo silnego nacisku. Szkoła ze swoimi obecnymi metodami nie ma szans. Może tylko odpuścić.
    Na koniec przestrzegałabym przed uogólnianiem autystyków w oparciu o spotkanie z jednym z nich. Sama opowieść o przejechanym kocie u mojego dziecka wywołałaby ogromny smutek, zobaczenie takiej sytuacji na własne oczy doprowadziłoby do histerii. Z długotrwałą traumą włącznie, silniejszą niż u zwykłych dzieci. Autystyk autystykowi nierówny. Niektórzy potrafią być empatyczni. Nie wszyscy są wybitnie inteligentni. Niektórzy potrzebują przyjaciół. Niektórzy są bardzo dobrzy w sporcie. Większość z czasem dojrzewa przynajmniej do części „normalnych” zachowań, tyle że trwa to lata dłużej.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 18:35

    Oczywiście, że opowieść o przejechanym kocie jest skrajnie dołująca!
    „Tego się nie robi kotu” dało Szymborskiej Nobla i jest dla mnie chyba najbardziej wzruszającym wierszem w całej historii polskiej poezji – stokroć bardziej, niż popłakiwania nad Orszulką Dzieciną…
    Większość z czasem dojrzewa przynajmniej do części „normalnych” zachowań, tyle że trwa to lata dłużej.
    Ja do tego podchodzę skromniej: nie nazywam tego „dojrzewaniem”, tylko wypracowaniem sobie protez. Mniej lub bardziej skutecznych.
    A w liceum też już siedziałem w pierwszej ławce – zarówno przez wadę wzroku, jak i nadaktywność w dyskusjach i zgłaszaniu się do odpowiedzi.
    Ostatnia ławka w podstawówce była bardziej dla wyłączenia się z lekcji ( bo te były poniżej mojego poziomu i zajmowałem się lekturą jakiejś książki), niż odseparowaniem fizycznym od reszty klasy. Choć, rzec<ywiście, dotąd nie lubię mieć innych osób siedzących zbyt blisko.

    • avatar

      Róża

      15 listopada 2015 at 21:11

      Co do protez – to też. Ale ja i u siebie, i u syna, a nawet u mojego prawie siedemdziesięcioletniego ojca zauważam zmiany, które nie są protezami. Po prostu z czasem coś się zmienia, nawet jeśli niedużo. Na swoim własnym przykładzie obserwuję faktyczne dojrzewanie, inna sprawa, że z jakimś piętnastoletnim opóźnieniem pod pewnymi względami. Ale to jest zmiana wewnętrzna, a nie dostosowanie się do zewnętrznych konieczności.
      A Orszulka zadziałała na mnie mocno. W wakacje, kiedy przypadkiem gdzieś przeczytałam. Tylko teraz mam za sobą prawie dziewięć lat macierzyństwa. W szkole za Chiny nie mogłam pojąć, o co Kochanowskiemu chodziło, ale też zastanawiam się, ile mogły zrozumieć inne dzieci. Z tego co pamiętam, niewiele.

    • avatar

      Xawer

      15 listopada 2015 at 21:35

      Jeśli już wdepnęliśmy na temat poezji dla autystyków, to dwie uwagi (nie wiem, na ila się ze mną zgodzisz Różo):
      – tematyka. Jeśli już poezja, to poważna. Nie jakieś rozciamłane miłosne zachwyty i egzaltacje, ale raczej tematy eschatologiczne.
      – mitem jest niezdolność do rozumienia metafor i innych poetyckich środków wyrazu. Ja przynajmniej nie mam i nigdy nie miałem z tym kłopotu – tyle, że taka stylistyka rzadko mi odpowiada.
      Stąd i historia o ugryzieniu kolegi w rękę wydaje mi się mało realna.
      Chyba, że była to demonstracja sprzeciwu, gdzie dzieciak wykorzystał świadomie pretekst, jaki mu się trafił.

      • avatar

        Róża

        15 listopada 2015 at 23:03

        Czekam, aż Danusia pogoni nas za offtopic, ale potraktujmy tę rozmowę jako wgląd w dusze autystów, z której może dla kolejnych takich dzieci w szkole coś pozytywnego wyniknie.
        Ja w ogóle wielką miłośniczką poezji nie jestem. Podobnie jak inni znani mi osobiście autystycy. Ale od czasu do czasu czytuję. Może dochodzi tu jeszcze kwestia płci, ale zdarzało mi się czytywać dobre wiersze miłosne, a przynajmniej takie, które mi się podobały. Inna sprawa, że niespecjalnie mam taką potrzebę, sama z siebie raczej takiej tematyki nie szukam. Egzaltacji też nie lubię, a jednak przeczytałam ostatnio pierwszy raz w życiu „Anię z Zielonego Wzgórza”, której nie strawiłam w szkole, i nie było to traumatyczne przeżycie. Ale ponownie, może to kwestia płci. Oraz dziecka, ciąża i lata następne dużo mi w psychice zmieniły w stronę normy. Natomiast ulubiony rodzaj wierszy w mojej skażonej aspergerem rodzinie to raczej te humorystyczne, absurdalne, oparte na grze słów. Osobiście jestem od lat zauroczona Barańczakiem, miał dar do tego typu humoru i genialnych tłumaczeń. Szymborska też jest jedną z niewielu poetek, które czytam.
        Z metaforami również nigdy nie miałam problemu i też czasem te opowieści o gryzieniu w rękę wydają mi się nieprawdopodobne. Ale w książkach o autyzmie jest ich sporo. A i mój syn jeszcze parę lat temu, kiedy słyszał, że przyjdę za minutkę, stawał z zegarkiem w ręku i czekał. Po minucie był wrzask, jeśli nie przyszłam. I do dzisiaj widzę, że miewa tego typu problemy, chociaż raczej pyta się, upewnia, czy dobrze zrozumiał, że coś jest przenośnią, ironią czy sarkazmem. Zauważa, że nie kuma. A czasem nie zauważa, puszcza mimo uszu. Nie wyobrażam sobie, żeby ugryzł kolegę, chyba że zasymulowałby w ramach głupiego dowcipu, bo przecież pani powiedziała… to tak, jest do niego podobne. Ale to jest raczej problem postrzegania granic społecznych, hamowania reakcji i ogólnie wieku, dziewięcioletni chłopcy mają milion głupich pomysłów, nawet jak nie mają aspergera.

        • avatar

          Danusia

          15 listopada 2015 at 23:29

          Wszystko, co piszecie o autyzmie jest niezmiernie ciekawe. Widać, ze może być różnie. Wszystkie opowieści mogą być prawdziwe i są. Z tego jednak niewesoły wniosek, ze bardzo trudno dać rady nauczycielowi nauczającemu dziecko autystyczne, szczególnie w masowej szkole.
          Cieszę się, że o tym piszecie, rozszerza to nasze nauczycielskie horyzonty.

          • avatar

            Kasia

            16 listopada 2015 at 19:17

            Danusiu!
            Pracuję w „masówce” integracyjnej. Mam pierwsze zweryfikowane przez doświadczenia spostrzeżenia. Cele jasne, konkretne, nierozbudowane i wskazujące konkretne umiejętności lub wiadomości. Podobnie kryteria sukcesu. Bardzo trudno pracować z dziećmi nad strefą najbliższego rozwoju, bo czasami nie zdają sobie sprawy z własnych umiejętności- potrafi czytać, ale nie wie jak to wykorzystać. Pokazywanie praktycznej strony często kończy się na kiwaniu głową lub stwierdzeniu A CHA! Jeżeli chodzi o IZ , na razie sprawdza się tylko ta szybka, tu i teraz, czyli bieżąca. Praca w zespołach, parach, czy grupach jest stałym elementem terapii treningu umiejętności społecznych i nie można z niej zrezygnować. Dobrym początkiem jest praca w parze z nauczycielem, potem przejść do N U U i pomału pozostawiać dzieci same. Ważne są kryteria pracy w grupie, my mamy 3. To się sprawdza. Jest z każdym dniem lepiej. Ze schematów też trzeba wychodzić. Moim zdaniem OK jest bardzo pomocny, ale nie pokuszę się o DOBRE RADY dla nauczycieli, bo każde dziecko ze spektrum jest inne. Moi uczniowie uwielbiają przerwy. Niektórzy mają słuchawki na uszach, bo nie radzą sobie z hałasem. Nie ma złotego środka. Kasia M

            • avatar

              Róża

              16 listopada 2015 at 22:53

              „Jest z każdym dniem lepiej. Ze schematów też trzeba wychodzić.”
              Ja tylko chciałam się spytać, czyim zdaniem jest lepiej. Co uczniowie autystyczni mówią na ten temat? Czy ktoś ich w ogóle o to pyta? I dlaczego to my mamy wychodzić ze swoich schematów (co jest dla nas trudne), żeby w rzeczywistości po prostu dostosować się do schematów innych osób? Czemu to one nie mogą zrezygnować ze swoich – przecież nie powinno być to dla nich aż taką traumą.
              Tzw. trening umiejętności społecznych uznaję tylko w zakresie „nie bijemy innych, nie niszczymy ich rzeczy, nie używamy wulgarnego języka”. Podstawy, które spowodują, że dziecko będzie fizycznie bezpieczne, a przynajmniej nie będzie w sposób aktywny ściągało na siebie agresji. Tu posuwałam się do skrajności, żeby wpoić synowi te fundamenty. Natomiast resztę będzie musiał opanować z czasem sam, ja mogę tylko tłumaczyć, wyjaśniać, pokazywać. Wszelkie ćwiczenia sytuacji społecznych są z natury sztuczne. Proponowane nam w kilku miejscach zajęcia opierały się na behawioralnej tresurze – dzieci, które stosowały się do zasad i osiągnęły cel postawiony przez terapeutę, dostawały materialną nagrodę. Pomijając fakt, że nagroda może być dla dziecka nieatrakcyjna, więc wysiłek jest nieopłacalny, asperger to człowiek inteligentny – jeśli będzie mu się opłacać, dostosuje się do reguł. Ta sama sytuacja w realnym życiu bez nagrody nie wywoła pożądanej przez terapeutę reakcji, bo nie ma ona sensu z punktu widzenia autystyka. A z czasem (dość szybko) wyrabia się w nich alergia na tresurę i manipulację i metoda bierze w łeb.
              Jedyną sensowną rzeczą, którą można zrobić, jest słowne zapoznanie takiego dziecka z regułami życia społecznego. Trwa to czasem latami. Potem niestety musi ono samo zdecydować, do których reguł się zastosuje i ewentualnie ponieść konsekwencje wyboru. Można z nim te konsekwencje omówić, zazwyczaj wyciąga właściwe wnioski. Co nie znaczy, że zmieni zachowanie. Niestety, mam wrażenie, że terapeuci uważają stosowane przez nas protezy za odrastające brakujące kończyny i stąd ich pęd do naprawiania autystyków. Behawioryzm wygrał, zmiana w zewnętrznym zachowaniu jest uważana za zmianę całkowitą.

          • avatar

            Xawer

            16 listopada 2015 at 19:50

            Pani Kasiu:
            w imieniu wszystkich autystyków i aspergerowców bardzo proszę, niech Pani nie prowadzi ŻADNEJ TERAPII UMIEJĘTNOŚCi SPOŁECZNYCH wobec nas.
            Wpisuje się tym Pani w grupę tych, co elektrowstrząsami leczą homoseksualistów, a melancholię upuszczaniem krwi.
            Skutek taki sam – zarówno w sensie „wyleczenia”, jak i w sensie zadawanego bólu.

        • avatar

          Xawer

          16 listopada 2015 at 00:09

          Dostaliśmy pewne przyzwolenie na ten offtopic…
          Z poezją mam podobnie: właśnie humor językowy, albo jakieś bardzo ciężkie i poważne tematy, np. Herbert. Barańczak jest dla mnie OK, choć bez wielkiego zauroczenia. Z miłosnych to chyba lubię tylko tekst do śpiewania, a i to bardziej za muzykę Griega, niż za tekst Ibsena: „Pieśń Solvejgi”
          „Ania” to chyba kwestia płci – dla mnie jest zupełnie niestrawna.
          Gryzienie w rękę – autyzm to całe spektrum, a nie ostra granica – i są z pewnością i tacy, co by ugryźli, tak jak i są tacy, co w ogóle nie mówią. Ale wśród takich, jak my, to raczej jest nieprawdopodobne. Nawet u dziewięciolatka. Chyba, że właśnie w ten sposób demonstruje żądanie przestrzegania reguł i jasnego wyrażania się, albo w pełni świadomie wykorzystuje dany mu pretekst.
          Nauczycielowi można dać kilka bardzo prostych rad:
          – żeby dał takiemu dziecku spokój i pozwolił mu zajmować się własnymi sprawami po swojemu;
          – żeby go nie zmuszał do udziału w zbiorowych działaniach;
          – żeby tolerował różne nieszkodliwe dziwactwa i ewentualnie chronił takie dziecko przed innymi dziećmi;
          – żeby mu się nie narzucał z niczym;
          – żeby go traktował jak dorosłego i rozmawiał z nim poważnie;
          – jeśli będzie miał to szczęście, że takie dziecko przyjdzie do niego z jakimś problemem/zagadnieniem/pytaniem, to niech podejmie na ten temat dyskusję, choćby to nie miało żadnego związku z programem szkolnym. I niech się nie skompromituje niekompetencją merytoryczną, bo drugiej szansy raczej nie dostanie.
          A taki aspergrrowiec i tak się nauczy zapewne więcej, niż większość pozostałych. Tylko nauczy się tego, co jego interesuje, a nie tego, co ma w zeszycie ćwiczeń.
          Tak naprawdę, to aspergerowe dzieci uczy się dużo łatwiej, niż „normalne”. Najczęściej są ponadprzeciętnie inteligentne, a do tego mają silną wewnętrzną motywację i zdolność do skupienia się na długo na trudnych rzeczach. Tylko trzeba zasłużyć na autorytet u nich, bo z samej racji nauczycielskiego urzędu się go nie dostanie. I nie stosować żadnych „metod”, tylko po prostu poważnie i bez paternalizmu z nimi rozmawiać o tym, co je interesuje, a nie gadać o tym, co mamy zapisane w scenariuszu lekcji.

          • avatar

            Danusia

            16 listopada 2015 at 06:56

            „Nauczycielowi można dać kilka bardzo prostych rad:
            – żeby dał takiemu dziecku spokój i pozwolił mu zajmować się własnymi sprawami po swojemu;
            – żeby go nie zmuszał do udziału w zbiorowych działaniach;
            – żeby tolerował różne nieszkodliwe dziwactwa i ewentualnie chronił takie dziecko przed innymi dziećmi;
            – żeby mu się nie narzucał z niczym;
            – żeby go traktował jak dorosłego i rozmawiał z nim poważnie;
            – jeśli będzie miał to szczęście, że takie dziecko przyjdzie do niego z jakimś problemem/zagadnieniem/pytaniem, to niech podejmie na ten temat dyskusję, choćby to nie miało żadnego związku z programem szkolnym. I niech się nie skompromituje niekompetencją merytoryczną, bo drugiej szansy raczej nie dostanie.”
            To się absolutnie zgadza z tym, co mówił Peter. Ale może to nie tylko autystykom by się przydało?

          • avatar

            Robert Raczyński

            16 listopada 2015 at 10:05

            „Tak naprawdę, to aspergerowe dzieci uczy się dużo łatwiej, niż „normalne”. Najczęściej są ponadprzeciętnie inteligentne, a do tego mają silną wewnętrzną motywację i zdolność do skupienia się na długo na trudnych rzeczach.” – Moje skromne doświadczenie (jeden chłopak) potwierdza tę tezę. Dodam, że takie dzieci funkcjonują zupełnie normalnie, dopóki szkoła nie chce na siłę ich naprawiać i „usprawniać”. Uczeń, o którym wspomniałem, usiłował przekonać szkołę, że może pisać „normalną” wersję egzaminu gimnazjalnego, ale biurokracja oczywiście wiedziała lepiej…

            • avatar

              Róża

              16 listopada 2015 at 13:01

              I dlatego mój syn oficjalnie nie ma żadnych papierów…
              Właśnie tego się bałam – że będą się za nim ciągnąć całe życie, że nikt nie będzie patrzył na człowieka, tylko na papier. W końcu ja, brat i tata szkoły przeszliśmy bez „udogodnień”, może bez przyjemności, ale to akurat dotyczy większości uczniów.

            • avatar

              Xawer

              16 listopada 2015 at 13:09

              Papier akurat może być przydatny – gdybyś zdecydowała się przenieść do nauczania domowego albo przyzwoitej prywatnej szkoły. Taki papier jest wart 50,000zł rocznie subwencji w porównaniu do 5,300 na „normalnego”, a to już z zapasem starcza na przyzwoitą szkołę albo domową edukację.

              • avatar

                Róża

                16 listopada 2015 at 13:45

                Edukację domową robimy, o pieniądzach za papier wiem i były pewną pokusą, ale na szczęście nie są niezbędne, szkołę mamy gratis. A do ręki i tak ich nie dostanę… no i jednak ryzyko pewne jest… Nie przewidzę, gdzie takie orzeczenie znajdzie się za 10, 20 lat i jak zostanie wykorzystane. W jakimś archiwum cyfrowym będzie na pewno, a to oznacza, że będzie je można stamtąd wygrzebać. Nie chcę dziecku w przyszłości nabruździć, tym bardziej, że daje sobie radę i bez papierów. Co innego dzieci z rzeczywiście poważnymi upośledzeniami uniemożliwiającymi normalną edukację, im takie orzeczenia są niezbędne, ale my damy sobie radę i bez niego. Szczególnie jak czytam wpis o uczniu Roberta…

              • avatar

                Xawer

                16 listopada 2015 at 14:30

                Całkiem do ręki nie dostaniesz, ale szkoły-przykrywki oddadzą Ci to w najróżniejszych formach – kupią Ci za to jakieś pomoce naukowe, zapłacą za lekcje angielskiego czy muzyki, etc.
                50kzł rocznie to jednak kupa pieniędzy, szkoda marnować.
                A orzeczenie nie powinno mu w niczym nigdy bruździć – co to kogo w końcu obchodzi? Mnie o moje zapytano tylko raz w życiu, gdy ABW sprawdzało, czy można mi dać certyfikat dostępu do informacji tajnych. I dało mimo o

              • avatar

                Xawer

                16 listopada 2015 at 15:29

                A nawet pomógł w uniknięciu wojska – za moich czasów wojsko było powszechne. Papier autystyka załatwił mi kategorię wojskową B2 i odwlekanie poboru tak długo, aż się przedawnił – uniknąłem więc konieczności mieszkania w koszarach.
                Szczęśliwy Twój syn, że dziś już nie ma obowiązkowej służby wojskowej…

              • avatar

                Róża

                16 listopada 2015 at 18:08

                Na razie się jednak wstrzymam… gdyby wojsko ciągle było obowiązkowe, pięciu minut bym się nie zastanawiała. Ale póki co kasy nam starcza, zajęć dodatkowych dziecię nie lubi za bardzo, a i ja nie jestem fanką takiej organizacji czasu, te dzieci wożone co chwila z jednych zajęć na drugie trochę mnie przerażają. Na razie syn chodzi na jedne sportowe i na nic innego nie daje się namówić. Zobaczymy, jak podrośnie i potrzeby mu się zwiększą, a moja wiedza i zarobki męża będą drastycznie za małe…
                Ale i tak nie przewidzę, kto jakie dokumenty będzie chciał oglądać albo do czego uzyska dostęp na lewo, jak syn będzie dorosły. Jak nie ze szkoły, to z poradni. Z bazy danych, gdzie te dzieci trzeba będzie rejestrować, bo czemu nie. W końcu jeśli uczeń z orzeczeniem nie może na własną prośbę zrezygnować z przywilejów, to coś jest nie tak. To, że od Ciebie na razie nikt nic nie chce, niestety nie daje gwarancji na przyszłość. A panujący pęd do diagnozowania i naprawiania każdej najmniejszej niedoskonałości u dzieci też mnie optymistycznie nie nastraja – człowiek z papierem na niedoskonałość może mieć ciężko.
                Poza tym już teraz widzę, że osoby, które wiedzą o aspergerze moim albo syna, często wszystkie nasze zachowania, problemy i sukcesy kładą na karb zaburzenia. Coś komuś radzę – ja to inaczej widzę, bo mam aspergera; syn nawija po angielsku – no tak, asperger, to ma łatwiej, nie można oczekiwać tego od innych dzieci; czegoś nie rozumie – znowu asperger; złości się – asperger, zachowuje wyjątkowo dojrzale – to samo. I z przykrością stwierdzam, że takie opinie słyszę przede wszystkim z ust znajomych nauczycieli i psychologów szkolnych. Danie im do ręki papierów tylko pogorszyłoby sytuację. A nie mam gwarancji, że do matury będziemy w ED.
                To jest kolejny postulat do nauczycieli – fakt, ciężko jest czasem odróżnić, które zachowania wynikają z autyzmu, które z wieku, a które z charakteru, ale na pewno dziecko jest mieszanką, a nie chodzącym autyzmem. I nie można na nie tylko przez pryzmat autyzmu patrzeć.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 18:35

    Oczywiście, że opowieść o przejechanym kocie jest skrajnie dołująca!
    „Tego się nie robi kotu” dało Szymborskiej Nobla i jest dla mnie chyba najbardziej wzruszającym wierszem w całej historii polskiej poezji – stokroć bardziej, niż popłakiwania nad Orszulką Dzieciną…
    Większość z czasem dojrzewa przynajmniej do części „normalnych” zachowań, tyle że trwa to lata dłużej.
    Ja do tego podchodzę skromniej: nie nazywam tego „dojrzewaniem”, tylko wypracowaniem sobie protez. Mniej lub bardziej skutecznych.
    A w liceum też już siedziałem w pierwszej ławce – zarówno przez wadę wzroku, jak i nadaktywność w dyskusjach i zgłaszaniu się do odpowiedzi.
    Ostatnia ławka w podstawówce była bardziej dla wyłączenia się z lekcji ( bo te były poniżej mojego poziomu i zajmowałem się lekturą jakiejś książki), niż odseparowaniem fizycznym od reszty klasy. Choć, rzec<ywiście, dotąd nie lubię mieć innych osób siedzących zbyt blisko.

    • avatar

      Róża

      15 listopada 2015 at 21:11

      Co do protez – to też. Ale ja i u siebie, i u syna, a nawet u mojego prawie siedemdziesięcioletniego ojca zauważam zmiany, które nie są protezami. Po prostu z czasem coś się zmienia, nawet jeśli niedużo. Na swoim własnym przykładzie obserwuję faktyczne dojrzewanie, inna sprawa, że z jakimś piętnastoletnim opóźnieniem pod pewnymi względami. Ale to jest zmiana wewnętrzna, a nie dostosowanie się do zewnętrznych konieczności.
      A Orszulka zadziałała na mnie mocno. W wakacje, kiedy przypadkiem gdzieś przeczytałam. Tylko teraz mam za sobą prawie dziewięć lat macierzyństwa. W szkole za Chiny nie mogłam pojąć, o co Kochanowskiemu chodziło, ale też zastanawiam się, ile mogły zrozumieć inne dzieci. Z tego co pamiętam, niewiele.

    • avatar

      Xawer

      15 listopada 2015 at 21:35

      Jeśli już wdepnęliśmy na temat poezji dla autystyków, to dwie uwagi (nie wiem, na ila się ze mną zgodzisz Różo):
      – tematyka. Jeśli już poezja, to poważna. Nie jakieś rozciamłane miłosne zachwyty i egzaltacje, ale raczej tematy eschatologiczne.
      – mitem jest niezdolność do rozumienia metafor i innych poetyckich środków wyrazu. Ja przynajmniej nie mam i nigdy nie miałem z tym kłopotu – tyle, że taka stylistyka rzadko mi odpowiada.
      Stąd i historia o ugryzieniu kolegi w rękę wydaje mi się mało realna.
      Chyba, że była to demonstracja sprzeciwu, gdzie dzieciak wykorzystał świadomie pretekst, jaki mu się trafił.

      • avatar

        Róża

        15 listopada 2015 at 23:03

        Czekam, aż Danusia pogoni nas za offtopic, ale potraktujmy tę rozmowę jako wgląd w dusze autystów, z której może dla kolejnych takich dzieci w szkole coś pozytywnego wyniknie.
        Ja w ogóle wielką miłośniczką poezji nie jestem. Podobnie jak inni znani mi osobiście autystycy. Ale od czasu do czasu czytuję. Może dochodzi tu jeszcze kwestia płci, ale zdarzało mi się czytywać dobre wiersze miłosne, a przynajmniej takie, które mi się podobały. Inna sprawa, że niespecjalnie mam taką potrzebę, sama z siebie raczej takiej tematyki nie szukam. Egzaltacji też nie lubię, a jednak przeczytałam ostatnio pierwszy raz w życiu „Anię z Zielonego Wzgórza”, której nie strawiłam w szkole, i nie było to traumatyczne przeżycie. Ale ponownie, może to kwestia płci. Oraz dziecka, ciąża i lata następne dużo mi w psychice zmieniły w stronę normy. Natomiast ulubiony rodzaj wierszy w mojej skażonej aspergerem rodzinie to raczej te humorystyczne, absurdalne, oparte na grze słów. Osobiście jestem od lat zauroczona Barańczakiem, miał dar do tego typu humoru i genialnych tłumaczeń. Szymborska też jest jedną z niewielu poetek, które czytam.
        Z metaforami również nigdy nie miałam problemu i też czasem te opowieści o gryzieniu w rękę wydają mi się nieprawdopodobne. Ale w książkach o autyzmie jest ich sporo. A i mój syn jeszcze parę lat temu, kiedy słyszał, że przyjdę za minutkę, stawał z zegarkiem w ręku i czekał. Po minucie był wrzask, jeśli nie przyszłam. I do dzisiaj widzę, że miewa tego typu problemy, chociaż raczej pyta się, upewnia, czy dobrze zrozumiał, że coś jest przenośnią, ironią czy sarkazmem. Zauważa, że nie kuma. A czasem nie zauważa, puszcza mimo uszu. Nie wyobrażam sobie, żeby ugryzł kolegę, chyba że zasymulowałby w ramach głupiego dowcipu, bo przecież pani powiedziała… to tak, jest do niego podobne. Ale to jest raczej problem postrzegania granic społecznych, hamowania reakcji i ogólnie wieku, dziewięcioletni chłopcy mają milion głupich pomysłów, nawet jak nie mają aspergera.

        • avatar

          Danusia

          15 listopada 2015 at 23:29

          Wszystko, co piszecie o autyzmie jest niezmiernie ciekawe. Widać, ze może być różnie. Wszystkie opowieści mogą być prawdziwe i są. Z tego jednak niewesoły wniosek, ze bardzo trudno dać rady nauczycielowi nauczającemu dziecko autystyczne, szczególnie w masowej szkole.
          Cieszę się, że o tym piszecie, rozszerza to nasze nauczycielskie horyzonty.

          • avatar

            Kasia

            16 listopada 2015 at 19:17

            Danusiu!
            Pracuję w „masówce” integracyjnej. Mam pierwsze zweryfikowane przez doświadczenia spostrzeżenia. Cele jasne, konkretne, nierozbudowane i wskazujące konkretne umiejętności lub wiadomości. Podobnie kryteria sukcesu. Bardzo trudno pracować z dziećmi nad strefą najbliższego rozwoju, bo czasami nie zdają sobie sprawy z własnych umiejętności- potrafi czytać, ale nie wie jak to wykorzystać. Pokazywanie praktycznej strony często kończy się na kiwaniu głową lub stwierdzeniu A CHA! Jeżeli chodzi o IZ , na razie sprawdza się tylko ta szybka, tu i teraz, czyli bieżąca. Praca w zespołach, parach, czy grupach jest stałym elementem terapii treningu umiejętności społecznych i nie można z niej zrezygnować. Dobrym początkiem jest praca w parze z nauczycielem, potem przejść do N U U i pomału pozostawiać dzieci same. Ważne są kryteria pracy w grupie, my mamy 3. To się sprawdza. Jest z każdym dniem lepiej. Ze schematów też trzeba wychodzić. Moim zdaniem OK jest bardzo pomocny, ale nie pokuszę się o DOBRE RADY dla nauczycieli, bo każde dziecko ze spektrum jest inne. Moi uczniowie uwielbiają przerwy. Niektórzy mają słuchawki na uszach, bo nie radzą sobie z hałasem. Nie ma złotego środka. Kasia M

            • avatar

              Róża

              16 listopada 2015 at 22:53

              „Jest z każdym dniem lepiej. Ze schematów też trzeba wychodzić.”
              Ja tylko chciałam się spytać, czyim zdaniem jest lepiej. Co uczniowie autystyczni mówią na ten temat? Czy ktoś ich w ogóle o to pyta? I dlaczego to my mamy wychodzić ze swoich schematów (co jest dla nas trudne), żeby w rzeczywistości po prostu dostosować się do schematów innych osób? Czemu to one nie mogą zrezygnować ze swoich – przecież nie powinno być to dla nich aż taką traumą.
              Tzw. trening umiejętności społecznych uznaję tylko w zakresie „nie bijemy innych, nie niszczymy ich rzeczy, nie używamy wulgarnego języka”. Podstawy, które spowodują, że dziecko będzie fizycznie bezpieczne, a przynajmniej nie będzie w sposób aktywny ściągało na siebie agresji. Tu posuwałam się do skrajności, żeby wpoić synowi te fundamenty. Natomiast resztę będzie musiał opanować z czasem sam, ja mogę tylko tłumaczyć, wyjaśniać, pokazywać. Wszelkie ćwiczenia sytuacji społecznych są z natury sztuczne. Proponowane nam w kilku miejscach zajęcia opierały się na behawioralnej tresurze – dzieci, które stosowały się do zasad i osiągnęły cel postawiony przez terapeutę, dostawały materialną nagrodę. Pomijając fakt, że nagroda może być dla dziecka nieatrakcyjna, więc wysiłek jest nieopłacalny, asperger to człowiek inteligentny – jeśli będzie mu się opłacać, dostosuje się do reguł. Ta sama sytuacja w realnym życiu bez nagrody nie wywoła pożądanej przez terapeutę reakcji, bo nie ma ona sensu z punktu widzenia autystyka. A z czasem (dość szybko) wyrabia się w nich alergia na tresurę i manipulację i metoda bierze w łeb.
              Jedyną sensowną rzeczą, którą można zrobić, jest słowne zapoznanie takiego dziecka z regułami życia społecznego. Trwa to czasem latami. Potem niestety musi ono samo zdecydować, do których reguł się zastosuje i ewentualnie ponieść konsekwencje wyboru. Można z nim te konsekwencje omówić, zazwyczaj wyciąga właściwe wnioski. Co nie znaczy, że zmieni zachowanie. Niestety, mam wrażenie, że terapeuci uważają stosowane przez nas protezy za odrastające brakujące kończyny i stąd ich pęd do naprawiania autystyków. Behawioryzm wygrał, zmiana w zewnętrznym zachowaniu jest uważana za zmianę całkowitą.

          • avatar

            Xawer

            16 listopada 2015 at 19:50

            Pani Kasiu:
            w imieniu wszystkich autystyków i aspergerowców bardzo proszę, niech Pani nie prowadzi ŻADNEJ TERAPII UMIEJĘTNOŚCi SPOŁECZNYCH wobec nas.
            Wpisuje się tym Pani w grupę tych, co elektrowstrząsami leczą homoseksualistów, a melancholię upuszczaniem krwi.
            Skutek taki sam – zarówno w sensie „wyleczenia”, jak i w sensie zadawanego bólu.

        • avatar

          Xawer

          16 listopada 2015 at 00:09

          Dostaliśmy pewne przyzwolenie na ten offtopic…
          Z poezją mam podobnie: właśnie humor językowy, albo jakieś bardzo ciężkie i poważne tematy, np. Herbert. Barańczak jest dla mnie OK, choć bez wielkiego zauroczenia. Z miłosnych to chyba lubię tylko tekst do śpiewania, a i to bardziej za muzykę Griega, niż za tekst Ibsena: „Pieśń Solvejgi”
          „Ania” to chyba kwestia płci – dla mnie jest zupełnie niestrawna.
          Gryzienie w rękę – autyzm to całe spektrum, a nie ostra granica – i są z pewnością i tacy, co by ugryźli, tak jak i są tacy, co w ogóle nie mówią. Ale wśród takich, jak my, to raczej jest nieprawdopodobne. Nawet u dziewięciolatka. Chyba, że właśnie w ten sposób demonstruje żądanie przestrzegania reguł i jasnego wyrażania się, albo w pełni świadomie wykorzystuje dany mu pretekst.
          Nauczycielowi można dać kilka bardzo prostych rad:
          – żeby dał takiemu dziecku spokój i pozwolił mu zajmować się własnymi sprawami po swojemu;
          – żeby go nie zmuszał do udziału w zbiorowych działaniach;
          – żeby tolerował różne nieszkodliwe dziwactwa i ewentualnie chronił takie dziecko przed innymi dziećmi;
          – żeby mu się nie narzucał z niczym;
          – żeby go traktował jak dorosłego i rozmawiał z nim poważnie;
          – jeśli będzie miał to szczęście, że takie dziecko przyjdzie do niego z jakimś problemem/zagadnieniem/pytaniem, to niech podejmie na ten temat dyskusję, choćby to nie miało żadnego związku z programem szkolnym. I niech się nie skompromituje niekompetencją merytoryczną, bo drugiej szansy raczej nie dostanie.
          A taki aspergrrowiec i tak się nauczy zapewne więcej, niż większość pozostałych. Tylko nauczy się tego, co jego interesuje, a nie tego, co ma w zeszycie ćwiczeń.
          Tak naprawdę, to aspergerowe dzieci uczy się dużo łatwiej, niż „normalne”. Najczęściej są ponadprzeciętnie inteligentne, a do tego mają silną wewnętrzną motywację i zdolność do skupienia się na długo na trudnych rzeczach. Tylko trzeba zasłużyć na autorytet u nich, bo z samej racji nauczycielskiego urzędu się go nie dostanie. I nie stosować żadnych „metod”, tylko po prostu poważnie i bez paternalizmu z nimi rozmawiać o tym, co je interesuje, a nie gadać o tym, co mamy zapisane w scenariuszu lekcji.

          • avatar

            Danusia

            16 listopada 2015 at 06:56

            „Nauczycielowi można dać kilka bardzo prostych rad:
            – żeby dał takiemu dziecku spokój i pozwolił mu zajmować się własnymi sprawami po swojemu;
            – żeby go nie zmuszał do udziału w zbiorowych działaniach;
            – żeby tolerował różne nieszkodliwe dziwactwa i ewentualnie chronił takie dziecko przed innymi dziećmi;
            – żeby mu się nie narzucał z niczym;
            – żeby go traktował jak dorosłego i rozmawiał z nim poważnie;
            – jeśli będzie miał to szczęście, że takie dziecko przyjdzie do niego z jakimś problemem/zagadnieniem/pytaniem, to niech podejmie na ten temat dyskusję, choćby to nie miało żadnego związku z programem szkolnym. I niech się nie skompromituje niekompetencją merytoryczną, bo drugiej szansy raczej nie dostanie.”
            To się absolutnie zgadza z tym, co mówił Peter. Ale może to nie tylko autystykom by się przydało?

          • avatar

            Robert Raczyński

            16 listopada 2015 at 10:05

            „Tak naprawdę, to aspergerowe dzieci uczy się dużo łatwiej, niż „normalne”. Najczęściej są ponadprzeciętnie inteligentne, a do tego mają silną wewnętrzną motywację i zdolność do skupienia się na długo na trudnych rzeczach.” – Moje skromne doświadczenie (jeden chłopak) potwierdza tę tezę. Dodam, że takie dzieci funkcjonują zupełnie normalnie, dopóki szkoła nie chce na siłę ich naprawiać i „usprawniać”. Uczeń, o którym wspomniałem, usiłował przekonać szkołę, że może pisać „normalną” wersję egzaminu gimnazjalnego, ale biurokracja oczywiście wiedziała lepiej…

            • avatar

              Róża

              16 listopada 2015 at 13:01

              I dlatego mój syn oficjalnie nie ma żadnych papierów…
              Właśnie tego się bałam – że będą się za nim ciągnąć całe życie, że nikt nie będzie patrzył na człowieka, tylko na papier. W końcu ja, brat i tata szkoły przeszliśmy bez „udogodnień”, może bez przyjemności, ale to akurat dotyczy większości uczniów.

            • avatar

              Xawer

              16 listopada 2015 at 13:09

              Papier akurat może być przydatny – gdybyś zdecydowała się przenieść do nauczania domowego albo przyzwoitej prywatnej szkoły. Taki papier jest wart 50,000zł rocznie subwencji w porównaniu do 5,300 na „normalnego”, a to już z zapasem starcza na przyzwoitą szkołę albo domową edukację.

              • avatar

                Róża

                16 listopada 2015 at 13:45

                Edukację domową robimy, o pieniądzach za papier wiem i były pewną pokusą, ale na szczęście nie są niezbędne, szkołę mamy gratis. A do ręki i tak ich nie dostanę… no i jednak ryzyko pewne jest… Nie przewidzę, gdzie takie orzeczenie znajdzie się za 10, 20 lat i jak zostanie wykorzystane. W jakimś archiwum cyfrowym będzie na pewno, a to oznacza, że będzie je można stamtąd wygrzebać. Nie chcę dziecku w przyszłości nabruździć, tym bardziej, że daje sobie radę i bez papierów. Co innego dzieci z rzeczywiście poważnymi upośledzeniami uniemożliwiającymi normalną edukację, im takie orzeczenia są niezbędne, ale my damy sobie radę i bez niego. Szczególnie jak czytam wpis o uczniu Roberta…

              • avatar

                Xawer

                16 listopada 2015 at 14:30

                Całkiem do ręki nie dostaniesz, ale szkoły-przykrywki oddadzą Ci to w najróżniejszych formach – kupią Ci za to jakieś pomoce naukowe, zapłacą za lekcje angielskiego czy muzyki, etc.
                50kzł rocznie to jednak kupa pieniędzy, szkoda marnować.
                A orzeczenie nie powinno mu w niczym nigdy bruździć – co to kogo w końcu obchodzi? Mnie o moje zapytano tylko raz w życiu, gdy ABW sprawdzało, czy można mi dać certyfikat dostępu do informacji tajnych. I dało mimo o

              • avatar

                Xawer

                16 listopada 2015 at 15:29

                A nawet pomógł w uniknięciu wojska – za moich czasów wojsko było powszechne. Papier autystyka załatwił mi kategorię wojskową B2 i odwlekanie poboru tak długo, aż się przedawnił – uniknąłem więc konieczności mieszkania w koszarach.
                Szczęśliwy Twój syn, że dziś już nie ma obowiązkowej służby wojskowej…

              • avatar

                Róża

                16 listopada 2015 at 18:08

                Na razie się jednak wstrzymam… gdyby wojsko ciągle było obowiązkowe, pięciu minut bym się nie zastanawiała. Ale póki co kasy nam starcza, zajęć dodatkowych dziecię nie lubi za bardzo, a i ja nie jestem fanką takiej organizacji czasu, te dzieci wożone co chwila z jednych zajęć na drugie trochę mnie przerażają. Na razie syn chodzi na jedne sportowe i na nic innego nie daje się namówić. Zobaczymy, jak podrośnie i potrzeby mu się zwiększą, a moja wiedza i zarobki męża będą drastycznie za małe…
                Ale i tak nie przewidzę, kto jakie dokumenty będzie chciał oglądać albo do czego uzyska dostęp na lewo, jak syn będzie dorosły. Jak nie ze szkoły, to z poradni. Z bazy danych, gdzie te dzieci trzeba będzie rejestrować, bo czemu nie. W końcu jeśli uczeń z orzeczeniem nie może na własną prośbę zrezygnować z przywilejów, to coś jest nie tak. To, że od Ciebie na razie nikt nic nie chce, niestety nie daje gwarancji na przyszłość. A panujący pęd do diagnozowania i naprawiania każdej najmniejszej niedoskonałości u dzieci też mnie optymistycznie nie nastraja – człowiek z papierem na niedoskonałość może mieć ciężko.
                Poza tym już teraz widzę, że osoby, które wiedzą o aspergerze moim albo syna, często wszystkie nasze zachowania, problemy i sukcesy kładą na karb zaburzenia. Coś komuś radzę – ja to inaczej widzę, bo mam aspergera; syn nawija po angielsku – no tak, asperger, to ma łatwiej, nie można oczekiwać tego od innych dzieci; czegoś nie rozumie – znowu asperger; złości się – asperger, zachowuje wyjątkowo dojrzale – to samo. I z przykrością stwierdzam, że takie opinie słyszę przede wszystkim z ust znajomych nauczycieli i psychologów szkolnych. Danie im do ręki papierów tylko pogorszyłoby sytuację. A nie mam gwarancji, że do matury będziemy w ED.
                To jest kolejny postulat do nauczycieli – fakt, ciężko jest czasem odróżnić, które zachowania wynikają z autyzmu, które z wieku, a które z charakteru, ale na pewno dziecko jest mieszanką, a nie chodzącym autyzmem. I nie można na nie tylko przez pryzmat autyzmu patrzeć.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 18:35

    Oczywiście, że opowieść o przejechanym kocie jest skrajnie dołująca!
    „Tego się nie robi kotu” dało Szymborskiej Nobla i jest dla mnie chyba najbardziej wzruszającym wierszem w całej historii polskiej poezji – stokroć bardziej, niż popłakiwania nad Orszulką Dzieciną…
    Większość z czasem dojrzewa przynajmniej do części „normalnych” zachowań, tyle że trwa to lata dłużej.
    Ja do tego podchodzę skromniej: nie nazywam tego „dojrzewaniem”, tylko wypracowaniem sobie protez. Mniej lub bardziej skutecznych.
    A w liceum też już siedziałem w pierwszej ławce – zarówno przez wadę wzroku, jak i nadaktywność w dyskusjach i zgłaszaniu się do odpowiedzi.
    Ostatnia ławka w podstawówce była bardziej dla wyłączenia się z lekcji ( bo te były poniżej mojego poziomu i zajmowałem się lekturą jakiejś książki), niż odseparowaniem fizycznym od reszty klasy. Choć, rzec<ywiście, dotąd nie lubię mieć innych osób siedzących zbyt blisko.

    • avatar

      Róża

      15 listopada 2015 at 21:11

      Co do protez – to też. Ale ja i u siebie, i u syna, a nawet u mojego prawie siedemdziesięcioletniego ojca zauważam zmiany, które nie są protezami. Po prostu z czasem coś się zmienia, nawet jeśli niedużo. Na swoim własnym przykładzie obserwuję faktyczne dojrzewanie, inna sprawa, że z jakimś piętnastoletnim opóźnieniem pod pewnymi względami. Ale to jest zmiana wewnętrzna, a nie dostosowanie się do zewnętrznych konieczności.
      A Orszulka zadziałała na mnie mocno. W wakacje, kiedy przypadkiem gdzieś przeczytałam. Tylko teraz mam za sobą prawie dziewięć lat macierzyństwa. W szkole za Chiny nie mogłam pojąć, o co Kochanowskiemu chodziło, ale też zastanawiam się, ile mogły zrozumieć inne dzieci. Z tego co pamiętam, niewiele.

    • avatar

      Xawer

      15 listopada 2015 at 21:35

      Jeśli już wdepnęliśmy na temat poezji dla autystyków, to dwie uwagi (nie wiem, na ila się ze mną zgodzisz Różo):
      – tematyka. Jeśli już poezja, to poważna. Nie jakieś rozciamłane miłosne zachwyty i egzaltacje, ale raczej tematy eschatologiczne.
      – mitem jest niezdolność do rozumienia metafor i innych poetyckich środków wyrazu. Ja przynajmniej nie mam i nigdy nie miałem z tym kłopotu – tyle, że taka stylistyka rzadko mi odpowiada.
      Stąd i historia o ugryzieniu kolegi w rękę wydaje mi się mało realna.
      Chyba, że była to demonstracja sprzeciwu, gdzie dzieciak wykorzystał świadomie pretekst, jaki mu się trafił.

      • avatar

        Róża

        15 listopada 2015 at 23:03

        Czekam, aż Danusia pogoni nas za offtopic, ale potraktujmy tę rozmowę jako wgląd w dusze autystów, z której może dla kolejnych takich dzieci w szkole coś pozytywnego wyniknie.
        Ja w ogóle wielką miłośniczką poezji nie jestem. Podobnie jak inni znani mi osobiście autystycy. Ale od czasu do czasu czytuję. Może dochodzi tu jeszcze kwestia płci, ale zdarzało mi się czytywać dobre wiersze miłosne, a przynajmniej takie, które mi się podobały. Inna sprawa, że niespecjalnie mam taką potrzebę, sama z siebie raczej takiej tematyki nie szukam. Egzaltacji też nie lubię, a jednak przeczytałam ostatnio pierwszy raz w życiu „Anię z Zielonego Wzgórza”, której nie strawiłam w szkole, i nie było to traumatyczne przeżycie. Ale ponownie, może to kwestia płci. Oraz dziecka, ciąża i lata następne dużo mi w psychice zmieniły w stronę normy. Natomiast ulubiony rodzaj wierszy w mojej skażonej aspergerem rodzinie to raczej te humorystyczne, absurdalne, oparte na grze słów. Osobiście jestem od lat zauroczona Barańczakiem, miał dar do tego typu humoru i genialnych tłumaczeń. Szymborska też jest jedną z niewielu poetek, które czytam.
        Z metaforami również nigdy nie miałam problemu i też czasem te opowieści o gryzieniu w rękę wydają mi się nieprawdopodobne. Ale w książkach o autyzmie jest ich sporo. A i mój syn jeszcze parę lat temu, kiedy słyszał, że przyjdę za minutkę, stawał z zegarkiem w ręku i czekał. Po minucie był wrzask, jeśli nie przyszłam. I do dzisiaj widzę, że miewa tego typu problemy, chociaż raczej pyta się, upewnia, czy dobrze zrozumiał, że coś jest przenośnią, ironią czy sarkazmem. Zauważa, że nie kuma. A czasem nie zauważa, puszcza mimo uszu. Nie wyobrażam sobie, żeby ugryzł kolegę, chyba że zasymulowałby w ramach głupiego dowcipu, bo przecież pani powiedziała… to tak, jest do niego podobne. Ale to jest raczej problem postrzegania granic społecznych, hamowania reakcji i ogólnie wieku, dziewięcioletni chłopcy mają milion głupich pomysłów, nawet jak nie mają aspergera.

        • avatar

          Danusia

          15 listopada 2015 at 23:29

          Wszystko, co piszecie o autyzmie jest niezmiernie ciekawe. Widać, ze może być różnie. Wszystkie opowieści mogą być prawdziwe i są. Z tego jednak niewesoły wniosek, ze bardzo trudno dać rady nauczycielowi nauczającemu dziecko autystyczne, szczególnie w masowej szkole.
          Cieszę się, że o tym piszecie, rozszerza to nasze nauczycielskie horyzonty.

          • avatar

            Kasia

            16 listopada 2015 at 19:17

            Danusiu!
            Pracuję w „masówce” integracyjnej. Mam pierwsze zweryfikowane przez doświadczenia spostrzeżenia. Cele jasne, konkretne, nierozbudowane i wskazujące konkretne umiejętności lub wiadomości. Podobnie kryteria sukcesu. Bardzo trudno pracować z dziećmi nad strefą najbliższego rozwoju, bo czasami nie zdają sobie sprawy z własnych umiejętności- potrafi czytać, ale nie wie jak to wykorzystać. Pokazywanie praktycznej strony często kończy się na kiwaniu głową lub stwierdzeniu A CHA! Jeżeli chodzi o IZ , na razie sprawdza się tylko ta szybka, tu i teraz, czyli bieżąca. Praca w zespołach, parach, czy grupach jest stałym elementem terapii treningu umiejętności społecznych i nie można z niej zrezygnować. Dobrym początkiem jest praca w parze z nauczycielem, potem przejść do N U U i pomału pozostawiać dzieci same. Ważne są kryteria pracy w grupie, my mamy 3. To się sprawdza. Jest z każdym dniem lepiej. Ze schematów też trzeba wychodzić. Moim zdaniem OK jest bardzo pomocny, ale nie pokuszę się o DOBRE RADY dla nauczycieli, bo każde dziecko ze spektrum jest inne. Moi uczniowie uwielbiają przerwy. Niektórzy mają słuchawki na uszach, bo nie radzą sobie z hałasem. Nie ma złotego środka. Kasia M

            • avatar

              Róża

              16 listopada 2015 at 22:53

              „Jest z każdym dniem lepiej. Ze schematów też trzeba wychodzić.”
              Ja tylko chciałam się spytać, czyim zdaniem jest lepiej. Co uczniowie autystyczni mówią na ten temat? Czy ktoś ich w ogóle o to pyta? I dlaczego to my mamy wychodzić ze swoich schematów (co jest dla nas trudne), żeby w rzeczywistości po prostu dostosować się do schematów innych osób? Czemu to one nie mogą zrezygnować ze swoich – przecież nie powinno być to dla nich aż taką traumą.
              Tzw. trening umiejętności społecznych uznaję tylko w zakresie „nie bijemy innych, nie niszczymy ich rzeczy, nie używamy wulgarnego języka”. Podstawy, które spowodują, że dziecko będzie fizycznie bezpieczne, a przynajmniej nie będzie w sposób aktywny ściągało na siebie agresji. Tu posuwałam się do skrajności, żeby wpoić synowi te fundamenty. Natomiast resztę będzie musiał opanować z czasem sam, ja mogę tylko tłumaczyć, wyjaśniać, pokazywać. Wszelkie ćwiczenia sytuacji społecznych są z natury sztuczne. Proponowane nam w kilku miejscach zajęcia opierały się na behawioralnej tresurze – dzieci, które stosowały się do zasad i osiągnęły cel postawiony przez terapeutę, dostawały materialną nagrodę. Pomijając fakt, że nagroda może być dla dziecka nieatrakcyjna, więc wysiłek jest nieopłacalny, asperger to człowiek inteligentny – jeśli będzie mu się opłacać, dostosuje się do reguł. Ta sama sytuacja w realnym życiu bez nagrody nie wywoła pożądanej przez terapeutę reakcji, bo nie ma ona sensu z punktu widzenia autystyka. A z czasem (dość szybko) wyrabia się w nich alergia na tresurę i manipulację i metoda bierze w łeb.
              Jedyną sensowną rzeczą, którą można zrobić, jest słowne zapoznanie takiego dziecka z regułami życia społecznego. Trwa to czasem latami. Potem niestety musi ono samo zdecydować, do których reguł się zastosuje i ewentualnie ponieść konsekwencje wyboru. Można z nim te konsekwencje omówić, zazwyczaj wyciąga właściwe wnioski. Co nie znaczy, że zmieni zachowanie. Niestety, mam wrażenie, że terapeuci uważają stosowane przez nas protezy za odrastające brakujące kończyny i stąd ich pęd do naprawiania autystyków. Behawioryzm wygrał, zmiana w zewnętrznym zachowaniu jest uważana za zmianę całkowitą.

          • avatar

            Xawer

            16 listopada 2015 at 19:50

            Pani Kasiu:
            w imieniu wszystkich autystyków i aspergerowców bardzo proszę, niech Pani nie prowadzi ŻADNEJ TERAPII UMIEJĘTNOŚCi SPOŁECZNYCH wobec nas.
            Wpisuje się tym Pani w grupę tych, co elektrowstrząsami leczą homoseksualistów, a melancholię upuszczaniem krwi.
            Skutek taki sam – zarówno w sensie „wyleczenia”, jak i w sensie zadawanego bólu.

        • avatar

          Xawer

          16 listopada 2015 at 00:09

          Dostaliśmy pewne przyzwolenie na ten offtopic…
          Z poezją mam podobnie: właśnie humor językowy, albo jakieś bardzo ciężkie i poważne tematy, np. Herbert. Barańczak jest dla mnie OK, choć bez wielkiego zauroczenia. Z miłosnych to chyba lubię tylko tekst do śpiewania, a i to bardziej za muzykę Griega, niż za tekst Ibsena: „Pieśń Solvejgi”
          „Ania” to chyba kwestia płci – dla mnie jest zupełnie niestrawna.
          Gryzienie w rękę – autyzm to całe spektrum, a nie ostra granica – i są z pewnością i tacy, co by ugryźli, tak jak i są tacy, co w ogóle nie mówią. Ale wśród takich, jak my, to raczej jest nieprawdopodobne. Nawet u dziewięciolatka. Chyba, że właśnie w ten sposób demonstruje żądanie przestrzegania reguł i jasnego wyrażania się, albo w pełni świadomie wykorzystuje dany mu pretekst.
          Nauczycielowi można dać kilka bardzo prostych rad:
          – żeby dał takiemu dziecku spokój i pozwolił mu zajmować się własnymi sprawami po swojemu;
          – żeby go nie zmuszał do udziału w zbiorowych działaniach;
          – żeby tolerował różne nieszkodliwe dziwactwa i ewentualnie chronił takie dziecko przed innymi dziećmi;
          – żeby mu się nie narzucał z niczym;
          – żeby go traktował jak dorosłego i rozmawiał z nim poważnie;
          – jeśli będzie miał to szczęście, że takie dziecko przyjdzie do niego z jakimś problemem/zagadnieniem/pytaniem, to niech podejmie na ten temat dyskusję, choćby to nie miało żadnego związku z programem szkolnym. I niech się nie skompromituje niekompetencją merytoryczną, bo drugiej szansy raczej nie dostanie.
          A taki aspergrrowiec i tak się nauczy zapewne więcej, niż większość pozostałych. Tylko nauczy się tego, co jego interesuje, a nie tego, co ma w zeszycie ćwiczeń.
          Tak naprawdę, to aspergerowe dzieci uczy się dużo łatwiej, niż „normalne”. Najczęściej są ponadprzeciętnie inteligentne, a do tego mają silną wewnętrzną motywację i zdolność do skupienia się na długo na trudnych rzeczach. Tylko trzeba zasłużyć na autorytet u nich, bo z samej racji nauczycielskiego urzędu się go nie dostanie. I nie stosować żadnych „metod”, tylko po prostu poważnie i bez paternalizmu z nimi rozmawiać o tym, co je interesuje, a nie gadać o tym, co mamy zapisane w scenariuszu lekcji.

          • avatar

            Danusia

            16 listopada 2015 at 06:56

            „Nauczycielowi można dać kilka bardzo prostych rad:
            – żeby dał takiemu dziecku spokój i pozwolił mu zajmować się własnymi sprawami po swojemu;
            – żeby go nie zmuszał do udziału w zbiorowych działaniach;
            – żeby tolerował różne nieszkodliwe dziwactwa i ewentualnie chronił takie dziecko przed innymi dziećmi;
            – żeby mu się nie narzucał z niczym;
            – żeby go traktował jak dorosłego i rozmawiał z nim poważnie;
            – jeśli będzie miał to szczęście, że takie dziecko przyjdzie do niego z jakimś problemem/zagadnieniem/pytaniem, to niech podejmie na ten temat dyskusję, choćby to nie miało żadnego związku z programem szkolnym. I niech się nie skompromituje niekompetencją merytoryczną, bo drugiej szansy raczej nie dostanie.”
            To się absolutnie zgadza z tym, co mówił Peter. Ale może to nie tylko autystykom by się przydało?

          • avatar

            Robert Raczyński

            16 listopada 2015 at 10:05

            „Tak naprawdę, to aspergerowe dzieci uczy się dużo łatwiej, niż „normalne”. Najczęściej są ponadprzeciętnie inteligentne, a do tego mają silną wewnętrzną motywację i zdolność do skupienia się na długo na trudnych rzeczach.” – Moje skromne doświadczenie (jeden chłopak) potwierdza tę tezę. Dodam, że takie dzieci funkcjonują zupełnie normalnie, dopóki szkoła nie chce na siłę ich naprawiać i „usprawniać”. Uczeń, o którym wspomniałem, usiłował przekonać szkołę, że może pisać „normalną” wersję egzaminu gimnazjalnego, ale biurokracja oczywiście wiedziała lepiej…

            • avatar

              Róża

              16 listopada 2015 at 13:01

              I dlatego mój syn oficjalnie nie ma żadnych papierów…
              Właśnie tego się bałam – że będą się za nim ciągnąć całe życie, że nikt nie będzie patrzył na człowieka, tylko na papier. W końcu ja, brat i tata szkoły przeszliśmy bez „udogodnień”, może bez przyjemności, ale to akurat dotyczy większości uczniów.

            • avatar

              Xawer

              16 listopada 2015 at 13:09

              Papier akurat może być przydatny – gdybyś zdecydowała się przenieść do nauczania domowego albo przyzwoitej prywatnej szkoły. Taki papier jest wart 50,000zł rocznie subwencji w porównaniu do 5,300 na „normalnego”, a to już z zapasem starcza na przyzwoitą szkołę albo domową edukację.

              • avatar

                Róża

                16 listopada 2015 at 13:45

                Edukację domową robimy, o pieniądzach za papier wiem i były pewną pokusą, ale na szczęście nie są niezbędne, szkołę mamy gratis. A do ręki i tak ich nie dostanę… no i jednak ryzyko pewne jest… Nie przewidzę, gdzie takie orzeczenie znajdzie się za 10, 20 lat i jak zostanie wykorzystane. W jakimś archiwum cyfrowym będzie na pewno, a to oznacza, że będzie je można stamtąd wygrzebać. Nie chcę dziecku w przyszłości nabruździć, tym bardziej, że daje sobie radę i bez papierów. Co innego dzieci z rzeczywiście poważnymi upośledzeniami uniemożliwiającymi normalną edukację, im takie orzeczenia są niezbędne, ale my damy sobie radę i bez niego. Szczególnie jak czytam wpis o uczniu Roberta…

              • avatar

                Xawer

                16 listopada 2015 at 14:30

                Całkiem do ręki nie dostaniesz, ale szkoły-przykrywki oddadzą Ci to w najróżniejszych formach – kupią Ci za to jakieś pomoce naukowe, zapłacą za lekcje angielskiego czy muzyki, etc.
                50kzł rocznie to jednak kupa pieniędzy, szkoda marnować.
                A orzeczenie nie powinno mu w niczym nigdy bruździć – co to kogo w końcu obchodzi? Mnie o moje zapytano tylko raz w życiu, gdy ABW sprawdzało, czy można mi dać certyfikat dostępu do informacji tajnych. I dało mimo o

              • avatar

                Xawer

                16 listopada 2015 at 15:29

                A nawet pomógł w uniknięciu wojska – za moich czasów wojsko było powszechne. Papier autystyka załatwił mi kategorię wojskową B2 i odwlekanie poboru tak długo, aż się przedawnił – uniknąłem więc konieczności mieszkania w koszarach.
                Szczęśliwy Twój syn, że dziś już nie ma obowiązkowej służby wojskowej…

              • avatar

                Róża

                16 listopada 2015 at 18:08

                Na razie się jednak wstrzymam… gdyby wojsko ciągle było obowiązkowe, pięciu minut bym się nie zastanawiała. Ale póki co kasy nam starcza, zajęć dodatkowych dziecię nie lubi za bardzo, a i ja nie jestem fanką takiej organizacji czasu, te dzieci wożone co chwila z jednych zajęć na drugie trochę mnie przerażają. Na razie syn chodzi na jedne sportowe i na nic innego nie daje się namówić. Zobaczymy, jak podrośnie i potrzeby mu się zwiększą, a moja wiedza i zarobki męża będą drastycznie za małe…
                Ale i tak nie przewidzę, kto jakie dokumenty będzie chciał oglądać albo do czego uzyska dostęp na lewo, jak syn będzie dorosły. Jak nie ze szkoły, to z poradni. Z bazy danych, gdzie te dzieci trzeba będzie rejestrować, bo czemu nie. W końcu jeśli uczeń z orzeczeniem nie może na własną prośbę zrezygnować z przywilejów, to coś jest nie tak. To, że od Ciebie na razie nikt nic nie chce, niestety nie daje gwarancji na przyszłość. A panujący pęd do diagnozowania i naprawiania każdej najmniejszej niedoskonałości u dzieci też mnie optymistycznie nie nastraja – człowiek z papierem na niedoskonałość może mieć ciężko.
                Poza tym już teraz widzę, że osoby, które wiedzą o aspergerze moim albo syna, często wszystkie nasze zachowania, problemy i sukcesy kładą na karb zaburzenia. Coś komuś radzę – ja to inaczej widzę, bo mam aspergera; syn nawija po angielsku – no tak, asperger, to ma łatwiej, nie można oczekiwać tego od innych dzieci; czegoś nie rozumie – znowu asperger; złości się – asperger, zachowuje wyjątkowo dojrzale – to samo. I z przykrością stwierdzam, że takie opinie słyszę przede wszystkim z ust znajomych nauczycieli i psychologów szkolnych. Danie im do ręki papierów tylko pogorszyłoby sytuację. A nie mam gwarancji, że do matury będziemy w ED.
                To jest kolejny postulat do nauczycieli – fakt, ciężko jest czasem odróżnić, które zachowania wynikają z autyzmu, które z wieku, a które z charakteru, ale na pewno dziecko jest mieszanką, a nie chodzącym autyzmem. I nie można na nie tylko przez pryzmat autyzmu patrzeć.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 18:57

    By z autopsji dać przykład niesterowalnego celu autystyka, który mnie zaprzątał przez dobre kilka lat:
    zafascynowała mnie kiedyś kropla wody, leżąca na liściu. Miałem wtedy jakieś 14 lat. To wystarczyło, żebym przegryzł się przez cały rachunek różniczkowy i rachunek wariacyjny, żeby po dobrych trzech latach odkryć, że kształt kropli nie daje się określić wzorem i że analitycznie do tych równań wariacyjnych jednak się nie da. No to zacząłem szukać jej rozwinięcia Taylora, a może w harmoniki sferyczne, również z niepowodzeniem. By wreszcie wziąć się do rzeczy siłowo, czyli numerycznie. W czasach, gdy programy trzeba było dziurkować na kartach, czekać godzinami na wydruki i nadużywać komputera w pracy mojego Ojca.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 18:57

    By z autopsji dać przykład niesterowalnego celu autystyka, który mnie zaprzątał przez dobre kilka lat:
    zafascynowała mnie kiedyś kropla wody, leżąca na liściu. Miałem wtedy jakieś 14 lat. To wystarczyło, żebym przegryzł się przez cały rachunek różniczkowy i rachunek wariacyjny, żeby po dobrych trzech latach odkryć, że kształt kropli nie daje się określić wzorem i że analitycznie do tych równań wariacyjnych jednak się nie da. No to zacząłem szukać jej rozwinięcia Taylora, a może w harmoniki sferyczne, również z niepowodzeniem. By wreszcie wziąć się do rzeczy siłowo, czyli numerycznie. W czasach, gdy programy trzeba było dziurkować na kartach, czekać godzinami na wydruki i nadużywać komputera w pracy mojego Ojca.

  • avatar

    Xawer

    15 listopada 2015 at 18:57

    By z autopsji dać przykład niesterowalnego celu autystyka, który mnie zaprzątał przez dobre kilka lat:
    zafascynowała mnie kiedyś kropla wody, leżąca na liściu. Miałem wtedy jakieś 14 lat. To wystarczyło, żebym przegryzł się przez cały rachunek różniczkowy i rachunek wariacyjny, żeby po dobrych trzech latach odkryć, że kształt kropli nie daje się określić wzorem i że analitycznie do tych równań wariacyjnych jednak się nie da. No to zacząłem szukać jej rozwinięcia Taylora, a może w harmoniki sferyczne, również z niepowodzeniem. By wreszcie wziąć się do rzeczy siłowo, czyli numerycznie. W czasach, gdy programy trzeba było dziurkować na kartach, czekać godzinami na wydruki i nadużywać komputera w pracy mojego Ojca.

  • avatar

    Marcin Wojtczak

    15 listopada 2015 at 19:59

    Większość tego, co chciałem na temat autyzmu napisać dużo lepiej przekazała Róża, więc skorzystam z okazji by milczeć na ten temat.
    Chcę tylko zwrócić uwagę na inny problem.
    To, że jakieś sposoby postępowania sprawdzają się w pracy z dziećmi autystycznymi nie oznacza automatycznie, że będą one skuteczne z dziećmi bez tego zaburzenia. A nawet gdyby tak było, nie wynika z tego, że należy pracę szkoły przemodelować pod kątem terapii tego zaburzenia, jako że spowodowałoby to bardzo duże ograniczenia w sferach, związanych z ograniczeniami wiążącymi się z autyzmem.
    Przykładowo dzieci należy zachęcać do pracy w grupach mimo, że autystycy jej nie znoszą, a usunięcie tekstów dotyczących emocji z nauki języka polskiego spłyciłoby ja na najprostszej, utylitarnej funkcji komunikacyjnej.

    • avatar

      Xawer

      15 listopada 2015 at 20:38

      Dwie uwagi: nie traktuj autyzmu jasko „zaburzenia, wymagającego terapii” tylko jako równoprawną inność. To nie wymaga terapii, tylko tolerancji (czy wręcz akceptacji). Terapia autyzmu jest równie okrutnym bezsensem, co „terapia homoseksualizmu”.
      Rozróżnij tez pomiędzy „zachęcać do pracy w grupach”, a „zmuszać do pracy w grupach” albo „organizować zajęcia w grupowy sposób”. To jest po prostu bezsensowne okrucieństwo. Nawet, jeśli tylko mniejszość odbiera to jako znęcanie się nad nimi.
      A o usuwaniu tekstów emocjonalnych z lekcji literatury nikt tu przecież nie mówił. Skąd Ci to przyszło do głowy? Toż ja sam przywołałem tu Szymborską z jej wzruszającym wierszem… Choć owszem, uważam, że nie należy wymagać od każdego, by zachwycał się liryczną poezją. Ale to nie jest sprawa wyłącznie autystyków: Słowacki nie zachwycał Gombrowicza.

    • avatar

      Róża

      15 listopada 2015 at 21:50

      Szkoły z pewnością nie należy przemodelowywać pod autystów, bo, jak pisałam wyżej, życie się pod nich nie przemodeluje. Ale pewne usprawnienia można by wprowadzić z korzyścią dla wszystkich. Choćby poważne traktowanie umów z uczniami, jasne podawanie reguł oceniania i trzymanie się ich. Na moich pierwszych studiach wprowadzono punktację za stopnie i godziny zajęć (pierwszy rocznik z takim systemem), którą zmieniono na niekorzyść studentów tydzień przed zimową sesją. Nie tylko mnie doprowadziło to do furii…
      O terapii zaburzenia, jak napisał Xawer, mówić nie można, bo ono się nie poddaje terapii, wbrew temu, co chcieliby wmówić nam specjaliści. Terapia może dać protezy, wyuczyć pewnych zachowań, ale nie sprawi, że asperger będzie mniejszym aspergerem. Będzie się lepiej maskował najwyżej, będzie miał lepszą świadomość oczekiwań społecznych. I tyle. Ja wcale nie chciałabym, żeby mnie ktoś wyleczył. Za duże straty.
      A część technik, które teraz szkoła tak lubi, jak praca w grupach/parach, ocenianie koleżeńskie, uczenie się od kolegów, można wprowadzić jako fakultatywne. Jeśli części uczniów to pomaga, ok. Ale niech ci, którzy tego nie lubią albo na tym tracą, nie są do tego zmuszani. W dorosłym życiu autystyk i tak wymanewruje w taki sposób, że ograniczy nielubiane bodźce. I jeśli nie lubi pracy w grupie, to będzie szukał zawodu, w którym nie będzie to podstawowe działanie. Albo zrzuci je na kogoś innego. Ja jestem samotnikiem, jak Xawer nie znosiłam pracy w parach i grupach, bo tylko mnie to opóźniało i marnowało mój czas. A nie zdarzyło się, żebym dowiedziała się czegoś nowego od kolegów. Za to musiałam poprawiać ich błędy, niechlujstwo i nieuwagę, bo za wynik pracy odpowiadaliśmy wszyscy… Uczenie się zawsze było jednostronne – inni ode mnie, korzyści dla mnie żadnych. A w końcu do szkoły czy na inne kursy szłam po to, żeby zdobywać wiedzę, nie żeby uczyć innych. Ocenianie koleżeńskie? Jak może mnie ocenić ktoś, kto zna się na rzeczy jeszcze mniej niż ja? I przede wszystkim – dlaczego nie mogę się uczyć w taki sposób, jaki uważam za najlepszy dla siebie? Ciekawa rzecz, że autyści mają bardzo wysoką samoświadomość w tym obszarze, dobrze by było, gdyby nauczyciele pozwolili im z niej korzystać.

      • avatar

        Robert Raczyński

        16 listopada 2015 at 10:54

        Praca nauczyciela staje się jeszcze trudniejsza, jeśli wprowadza on rozwiązania z pobudek ideologicznych, a nie z realnej potrzeby. Narzucanie ludziom formy pracy, bo nam wydaje się ona lepsza lub programowo pożądana, jest zjawiskiem nagminnym – w końcu ćwiczenia zawsze lepiej wiedzą, jak się je odrabia.

  • avatar

    Marcin Wojtczak

    15 listopada 2015 at 19:59

    Większość tego, co chciałem na temat autyzmu napisać dużo lepiej przekazała Róża, więc skorzystam z okazji by milczeć na ten temat.
    Chcę tylko zwrócić uwagę na inny problem.
    To, że jakieś sposoby postępowania sprawdzają się w pracy z dziećmi autystycznymi nie oznacza automatycznie, że będą one skuteczne z dziećmi bez tego zaburzenia. A nawet gdyby tak było, nie wynika z tego, że należy pracę szkoły przemodelować pod kątem terapii tego zaburzenia, jako że spowodowałoby to bardzo duże ograniczenia w sferach, związanych z ograniczeniami wiążącymi się z autyzmem.
    Przykładowo dzieci należy zachęcać do pracy w grupach mimo, że autystycy jej nie znoszą, a usunięcie tekstów dotyczących emocji z nauki języka polskiego spłyciłoby ja na najprostszej, utylitarnej funkcji komunikacyjnej.

    • avatar

      Xawer

      15 listopada 2015 at 20:38

      Dwie uwagi: nie traktuj autyzmu jasko „zaburzenia, wymagającego terapii” tylko jako równoprawną inność. To nie wymaga terapii, tylko tolerancji (czy wręcz akceptacji). Terapia autyzmu jest równie okrutnym bezsensem, co „terapia homoseksualizmu”.
      Rozróżnij tez pomiędzy „zachęcać do pracy w grupach”, a „zmuszać do pracy w grupach” albo „organizować zajęcia w grupowy sposób”. To jest po prostu bezsensowne okrucieństwo. Nawet, jeśli tylko mniejszość odbiera to jako znęcanie się nad nimi.
      A o usuwaniu tekstów emocjonalnych z lekcji literatury nikt tu przecież nie mówił. Skąd Ci to przyszło do głowy? Toż ja sam przywołałem tu Szymborską z jej wzruszającym wierszem… Choć owszem, uważam, że nie należy wymagać od każdego, by zachwycał się liryczną poezją. Ale to nie jest sprawa wyłącznie autystyków: Słowacki nie zachwycał Gombrowicza.

    • avatar

      Róża

      15 listopada 2015 at 21:50

      Szkoły z pewnością nie należy przemodelowywać pod autystów, bo, jak pisałam wyżej, życie się pod nich nie przemodeluje. Ale pewne usprawnienia można by wprowadzić z korzyścią dla wszystkich. Choćby poważne traktowanie umów z uczniami, jasne podawanie reguł oceniania i trzymanie się ich. Na moich pierwszych studiach wprowadzono punktację za stopnie i godziny zajęć (pierwszy rocznik z takim systemem), którą zmieniono na niekorzyść studentów tydzień przed zimową sesją. Nie tylko mnie doprowadziło to do furii…
      O terapii zaburzenia, jak napisał Xawer, mówić nie można, bo ono się nie poddaje terapii, wbrew temu, co chcieliby wmówić nam specjaliści. Terapia może dać protezy, wyuczyć pewnych zachowań, ale nie sprawi, że asperger będzie mniejszym aspergerem. Będzie się lepiej maskował najwyżej, będzie miał lepszą świadomość oczekiwań społecznych. I tyle. Ja wcale nie chciałabym, żeby mnie ktoś wyleczył. Za duże straty.
      A część technik, które teraz szkoła tak lubi, jak praca w grupach/parach, ocenianie koleżeńskie, uczenie się od kolegów, można wprowadzić jako fakultatywne. Jeśli części uczniów to pomaga, ok. Ale niech ci, którzy tego nie lubią albo na tym tracą, nie są do tego zmuszani. W dorosłym życiu autystyk i tak wymanewruje w taki sposób, że ograniczy nielubiane bodźce. I jeśli nie lubi pracy w grupie, to będzie szukał zawodu, w którym nie będzie to podstawowe działanie. Albo zrzuci je na kogoś innego. Ja jestem samotnikiem, jak Xawer nie znosiłam pracy w parach i grupach, bo tylko mnie to opóźniało i marnowało mój czas. A nie zdarzyło się, żebym dowiedziała się czegoś nowego od kolegów. Za to musiałam poprawiać ich błędy, niechlujstwo i nieuwagę, bo za wynik pracy odpowiadaliśmy wszyscy… Uczenie się zawsze było jednostronne – inni ode mnie, korzyści dla mnie żadnych. A w końcu do szkoły czy na inne kursy szłam po to, żeby zdobywać wiedzę, nie żeby uczyć innych. Ocenianie koleżeńskie? Jak może mnie ocenić ktoś, kto zna się na rzeczy jeszcze mniej niż ja? I przede wszystkim – dlaczego nie mogę się uczyć w taki sposób, jaki uważam za najlepszy dla siebie? Ciekawa rzecz, że autyści mają bardzo wysoką samoświadomość w tym obszarze, dobrze by było, gdyby nauczyciele pozwolili im z niej korzystać.

      • avatar

        Robert Raczyński

        16 listopada 2015 at 10:54

        Praca nauczyciela staje się jeszcze trudniejsza, jeśli wprowadza on rozwiązania z pobudek ideologicznych, a nie z realnej potrzeby. Narzucanie ludziom formy pracy, bo nam wydaje się ona lepsza lub programowo pożądana, jest zjawiskiem nagminnym – w końcu ćwiczenia zawsze lepiej wiedzą, jak się je odrabia.

  • avatar

    Marcin Wojtczak

    15 listopada 2015 at 19:59

    Większość tego, co chciałem na temat autyzmu napisać dużo lepiej przekazała Róża, więc skorzystam z okazji by milczeć na ten temat.
    Chcę tylko zwrócić uwagę na inny problem.
    To, że jakieś sposoby postępowania sprawdzają się w pracy z dziećmi autystycznymi nie oznacza automatycznie, że będą one skuteczne z dziećmi bez tego zaburzenia. A nawet gdyby tak było, nie wynika z tego, że należy pracę szkoły przemodelować pod kątem terapii tego zaburzenia, jako że spowodowałoby to bardzo duże ograniczenia w sferach, związanych z ograniczeniami wiążącymi się z autyzmem.
    Przykładowo dzieci należy zachęcać do pracy w grupach mimo, że autystycy jej nie znoszą, a usunięcie tekstów dotyczących emocji z nauki języka polskiego spłyciłoby ja na najprostszej, utylitarnej funkcji komunikacyjnej.

    • avatar

      Xawer

      15 listopada 2015 at 20:38

      Dwie uwagi: nie traktuj autyzmu jasko „zaburzenia, wymagającego terapii” tylko jako równoprawną inność. To nie wymaga terapii, tylko tolerancji (czy wręcz akceptacji). Terapia autyzmu jest równie okrutnym bezsensem, co „terapia homoseksualizmu”.
      Rozróżnij tez pomiędzy „zachęcać do pracy w grupach”, a „zmuszać do pracy w grupach” albo „organizować zajęcia w grupowy sposób”. To jest po prostu bezsensowne okrucieństwo. Nawet, jeśli tylko mniejszość odbiera to jako znęcanie się nad nimi.
      A o usuwaniu tekstów emocjonalnych z lekcji literatury nikt tu przecież nie mówił. Skąd Ci to przyszło do głowy? Toż ja sam przywołałem tu Szymborską z jej wzruszającym wierszem… Choć owszem, uważam, że nie należy wymagać od każdego, by zachwycał się liryczną poezją. Ale to nie jest sprawa wyłącznie autystyków: Słowacki nie zachwycał Gombrowicza.

    • avatar

      Róża

      15 listopada 2015 at 21:50

      Szkoły z pewnością nie należy przemodelowywać pod autystów, bo, jak pisałam wyżej, życie się pod nich nie przemodeluje. Ale pewne usprawnienia można by wprowadzić z korzyścią dla wszystkich. Choćby poważne traktowanie umów z uczniami, jasne podawanie reguł oceniania i trzymanie się ich. Na moich pierwszych studiach wprowadzono punktację za stopnie i godziny zajęć (pierwszy rocznik z takim systemem), którą zmieniono na niekorzyść studentów tydzień przed zimową sesją. Nie tylko mnie doprowadziło to do furii…
      O terapii zaburzenia, jak napisał Xawer, mówić nie można, bo ono się nie poddaje terapii, wbrew temu, co chcieliby wmówić nam specjaliści. Terapia może dać protezy, wyuczyć pewnych zachowań, ale nie sprawi, że asperger będzie mniejszym aspergerem. Będzie się lepiej maskował najwyżej, będzie miał lepszą świadomość oczekiwań społecznych. I tyle. Ja wcale nie chciałabym, żeby mnie ktoś wyleczył. Za duże straty.
      A część technik, które teraz szkoła tak lubi, jak praca w grupach/parach, ocenianie koleżeńskie, uczenie się od kolegów, można wprowadzić jako fakultatywne. Jeśli części uczniów to pomaga, ok. Ale niech ci, którzy tego nie lubią albo na tym tracą, nie są do tego zmuszani. W dorosłym życiu autystyk i tak wymanewruje w taki sposób, że ograniczy nielubiane bodźce. I jeśli nie lubi pracy w grupie, to będzie szukał zawodu, w którym nie będzie to podstawowe działanie. Albo zrzuci je na kogoś innego. Ja jestem samotnikiem, jak Xawer nie znosiłam pracy w parach i grupach, bo tylko mnie to opóźniało i marnowało mój czas. A nie zdarzyło się, żebym dowiedziała się czegoś nowego od kolegów. Za to musiałam poprawiać ich błędy, niechlujstwo i nieuwagę, bo za wynik pracy odpowiadaliśmy wszyscy… Uczenie się zawsze było jednostronne – inni ode mnie, korzyści dla mnie żadnych. A w końcu do szkoły czy na inne kursy szłam po to, żeby zdobywać wiedzę, nie żeby uczyć innych. Ocenianie koleżeńskie? Jak może mnie ocenić ktoś, kto zna się na rzeczy jeszcze mniej niż ja? I przede wszystkim – dlaczego nie mogę się uczyć w taki sposób, jaki uważam za najlepszy dla siebie? Ciekawa rzecz, że autyści mają bardzo wysoką samoświadomość w tym obszarze, dobrze by było, gdyby nauczyciele pozwolili im z niej korzystać.

      • avatar

        Robert Raczyński

        16 listopada 2015 at 10:54

        Praca nauczyciela staje się jeszcze trudniejsza, jeśli wprowadza on rozwiązania z pobudek ideologicznych, a nie z realnej potrzeby. Narzucanie ludziom formy pracy, bo nam wydaje się ona lepsza lub programowo pożądana, jest zjawiskiem nagminnym – w końcu ćwiczenia zawsze lepiej wiedzą, jak się je odrabia.

    • avatar

      Xawer

      16 listopada 2015 at 00:20

      Był taki – ten, w którym dostałem do ręki maturę, by nie musieć już więcej tam chodzić. Naprawdę się ucieszyłem i była to duża ulga.
      Było też kilka innych fajnych momentów: np. dyskusje matematyczne z dr. Jerzym Lisiewiczem – one nadawały trochę sensu chodzeniu do szkoły.
      Był też fajny dzień, gdy chłopak o ksywie „Tranzystor” urządził takiego kopcia (czyli podpalił odpowiednią kombinację śmieci w kuble), że przyjechały dwa wozy straży pożarnej i ewakuowano całą szkołę.

      • avatar

        Xawer

        16 listopada 2015 at 08:07

        Nie twierdzę, że to była zła szkoła. Prawdopodobnie najlepsza możliwa, jaka mogła mi się trafić. Co nie znaczy, że ją lubiłem i że mi się tam podobało. Najfajniejszy dzień dla więźnia to ten, kiedy kończy mu się wyrok. Podobnie ucieszyłem się, że wreszcie zostałem uwolniony spod opresji i głupoty szkolnej.
        Choć, to Staszicowi (wtedy jeszcze Gottwaldowi) trzeba oddać, nie wszystko tam było tak głupie, jak gdzie indziej, a pewne rzeczy (e.g. dyskusje ze ś.p. Jerzym Lisiewiczem) były na tyle ciekawe, że chętnie bym w nich uczestniczył z własnej woli.
        Tylko takie dyskusje wymagają kadry na merytorycznym poziome J.L. — otwartości i kompetencji, żeby podejmować problemy choćby takie, jak określenie kształtu kropli. I jeśli jakiś uczeń akurat czymś takim się zainteresuje, to by zamiast realizować z nim standardowy program geometrii, pomóc mu uczyć się rachunku wariacyjnego.

    • avatar

      Róża

      16 listopada 2015 at 10:40

      Ja miałam takich dni mnóstwo od czasu, jak ze zwykłego liceum przeniosłam się do zaocznego, gdzie nikt nawet nie sprawdzał listy. Sesja dwa razy w roku, wymagania znane, chciałam przychodzić, to chodziłam, nawet często, ale jak przez miesiąc czy dwa nie miałam ochoty, to nikt się nie czepiał. Ewentualnie nauczyciel pytał się, czy chora byłam. Pamiętam też dzień, kiedy matematyczka sprawdzała zeszyty (to była szkoła totalnych wyrzutków, zeszyty były sposobem wyciągania za uszy) i czepiała się, że ja nie mam. Wtedy jej grzecznie powiedziałam, że mi zeszyt nie jest potrzebny, bo ja to wszystko umiem, o czym ona przecież doskonale wie. I kobieta przyznała mi rację, więcej głupot ode mnie nie chciała. To był dzień, kiedy szczęka mi opadła, że nauczyciel może bez problemu zaakceptować moje zwyczaje. Takich nauczycieli było tam wielu, część z nich zwyczajnie olewała swoją pracę, ale mi to było na rękę. Fakt, nie trafiłam nigdy na nauczyciela, z którym mogłabym indywidualnie rozwijać zainteresowania i tego Xawerowi zazdroszczę.
      Gdybym miała sobie wymyślić idealny system szkolny, bo o jednym dniu trudno tu mówić, to chciałabym mieć właśnie taki luz, chodzić do szkoły, kiedy chcę, mieć podany z góry zakres materiału, który mam opanować do jakiegoś terminu i nauczycieli, którzy w miarę moich potrzeb udzielaliby wyjaśnień, rozszerzali mi wiedzę, proponowali nowe tematy. Pewnie nawet nie zawracałabym im zbyt często głowy, ale taki komfort, że jest ktoś, kto w razie co naprowadzi mnie na coś, byłby miły. I jeszcze, żeby ci nauczyciele odpowiadali konkretnie na moje pytania. Irytują mnie ludzie, którzy zamiast udzielić prostej odpowiedzi na zadane pytanie, zaczynają wywód od Adama i Ewy, jakbym była niedouczonym idiotą.
      Czego z całą pewnością nie chciałabym w szkole – pracy w parach/grupach, zmuszania do aktywności na lekcji, odpytywania, ciągłych testów, kartkówek, sprawdzianów. Uczę się w swoim tempie, na ogół zrywami, potrzebuję dużo czasu, żeby niektóre rzeczy przemyśleć i przetrawić (nienawidzę do dziś pisania wypracowań na lekcji, kiedy nie ma czasu na ułożenie sobie tematu w głowie i trzeba posługiwać się banałami i kliszami, żeby w ogóle zdążyć coś napisać), jeśli będę znała deadline, to sobie poradzę, ale niech nikt nie próbuje zadbać o moją systematyczność w nauce.
      Mam jeszcze dwie uwagi ogólne o takim sposobie pracy. Po pierwsze z moich licealnych obserwacji wynika, że dla ogółu on się nie nadaje jednak za bardzo – większość ludzi w mojej szkole bez bata nad sobą nie robiła nic, nie skończyli szkoły albo powtarzali po kilka razy każdą klasę. Ale z drugiej strony licealiści są już na tyle dorośli, że potrafią sami podejmować pewne decyzje, znają konsekwencje, więc niby dlaczego ktoś miałby nad nimi z batem stać, może taka wolność zmusiłaby niektórych do większej odpowiedzialności za siebie.
      Po drugie – aspergerowiec jest dużym wyzwaniem psychicznym dla rodziców. Moja systematyczna mama regularnie przeżywała kryzysy, że jak ja mogę tak pracować, nie zdążę, nie zdam, kto mi pomoże w razie problemów… w końcu się przyzwyczaiła i dała mi wolną rękę, ale wiem, że zrozumieć nie może do dziś, po prostu przyjęła do wiadomości, że ja tak działam. Aspergerowi można i trzeba okazać dużo zaufania, a to chyba nie jest łatwe.

      • avatar

        Robert Raczyński

        16 listopada 2015 at 12:43

        Cały problem szkoły, Różo, polega na tym, że, w większości, nie chodzą do niej ludzie tak samodzielni. Opresyjność szkoły wynika z konieczności przejęcia odpowiedzialności za nich, a nawet za ich opiekunów. Oczywiście jest to konieczność ustawowa i, jak każda fikcja, nieskuteczna. Szkoły będą opresyjne, będą niektórym przypominać fabryki obsadzone pół-niewolnikami, dopóki nie uporamy się z obligatoryjnością zostania magistrem (czyli najprawdopodobniej do końca świata).

        • avatar

          Róża

          16 listopada 2015 at 13:31

          „Cały problem szkoły, polega na tym, że, w większości, nie chodzą do niej ludzie tak samodzielni.”
          To prawda, co sama zauważyłam już na etapie liceum. I prawdą jest to, co piszesz o przymusie zostania magistrem. Niestety, w imię tej utopii ogranicza się też ludzi samodzielnych i myślących, nie tylko tych z aspergerem. Miałam paru zupełnie normalnych kolegów, którzy też potrafili się w warunkach wolności odnaleźć. Natomiast dla aspergerów takie ograniczanie jest wyjątkowo uciążliwe, bo jakoś źle znoszą traktowanie ich jak dzieci, a już szczególnie, kiedy osoby traktujące nie wykazują się kompetencjami, którymi wykazać się powinny. Nie wiem, jak robią to „normalni” ludzie, że się potrafią przystosować, czy traktują to jako sytuację przejściową, czy że tak musi być i już, czy tego nie zauważają po prostu, naprawdę nie wiem. Ja w takich warunkach nie funkcjonuję, o uczeniu się od kogoś, kto autorytet opiera na władzy i jeszcze sam jest niedouczony, mowy nie ma. O szacunek dla takiej osoby też ciężko…
          Dla ucznia z aspergerem można zrobić jedno. Górnolotnie mówiąc, przywrócić mu godność i odpowiedzialność za swoje decyzje. Dodać do tego kompetentnego nauczyciela/mentora i uczeń jako problem przestaje istnieć.

        • avatar

          Xawer

          17 listopada 2015 at 14:24

          Czytajmy Nietzschego, a nie podręczniki pedagogiki!
          Ogromna większość aspergerowców ma „duszę pana” (poza tymi, których złamała tresura), podczas gdy system szkolny nastawiony jest na paternalistyczne traktowanie wszystkich. Kto nie ma „duszy niewolnika”, w tym trzeba ją wytworzyć. I wtłamsić go w tłum. Wspólne maszerowanie i śpiewanie do fundament.
          Jest też trochę ludzi bez aspergera o „duszach pana”, dla których system szkolny infantylizujący ich i traktujących paternalnie jest, podejrzewam, równie opresyjny, jak dla mnie.
          Stąd i wszelkie próby uspołeczniania i prostowania autystyków są nie tylko nieskuteczne, ale przeciwskuteczne: po prostu uczą ich taktyki uchylania się przed zewnętrzną opresją i minimalizowania strat. Im te próby są usilniejsze, tym bardziej opresyjne i tym większą wrogość powodują.
          Brawa dla Róży za to podsumowanie. Aspergerowcy są samodzielni, mają głębokie poczucie własnej wartości i tak należy ich traktować. Jak dorosłych, a nie jak małe dzieci. Trzeba uszanować ich samodzielność. Nie próbować z kota zrobić psa. A na autorytet i szacunek u nich trzeba zapracować — nie ma się go z racji pełnionego stanowiska i władzy.
          I nic gorszego niż niekompetentni merytorycznie, ale „emaptyczni” i „mili” nauczyciele! Nauczyciela oceniamy za jego wiedzę, a to czy jest miły, ma drugorzędne znaczenie – w końcu ma nas uczyć, a nie być nianią.
          W ramach moich ulubionych audiobooków dla dzieci, Storynory, polecę przy tej okazji poczytanie ze zrozumieniem, albo posłuchania opowiastki Kiplinga o Kocie, Który Chadzał Własnymi Drogami: http://www.storynory.com/2010/07/05/the-cat-that-walked-by-himself/
          Rudyard Kipling chyba dobrze rozumiał ten rodzaj osobowości…

    • avatar

      Xawer

      16 listopada 2015 at 00:20

      Był taki – ten, w którym dostałem do ręki maturę, by nie musieć już więcej tam chodzić. Naprawdę się ucieszyłem i była to duża ulga.
      Było też kilka innych fajnych momentów: np. dyskusje matematyczne z dr. Jerzym Lisiewiczem – one nadawały trochę sensu chodzeniu do szkoły.
      Był też fajny dzień, gdy chłopak o ksywie „Tranzystor” urządził takiego kopcia (czyli podpalił odpowiednią kombinację śmieci w kuble), że przyjechały dwa wozy straży pożarnej i ewakuowano całą szkołę.

      • avatar

        Xawer

        16 listopada 2015 at 08:07

        Nie twierdzę, że to była zła szkoła. Prawdopodobnie najlepsza możliwa, jaka mogła mi się trafić. Co nie znaczy, że ją lubiłem i że mi się tam podobało. Najfajniejszy dzień dla więźnia to ten, kiedy kończy mu się wyrok. Podobnie ucieszyłem się, że wreszcie zostałem uwolniony spod opresji i głupoty szkolnej.
        Choć, to Staszicowi (wtedy jeszcze Gottwaldowi) trzeba oddać, nie wszystko tam było tak głupie, jak gdzie indziej, a pewne rzeczy (e.g. dyskusje ze ś.p. Jerzym Lisiewiczem) były na tyle ciekawe, że chętnie bym w nich uczestniczył z własnej woli.
        Tylko takie dyskusje wymagają kadry na merytorycznym poziome J.L. — otwartości i kompetencji, żeby podejmować problemy choćby takie, jak określenie kształtu kropli. I jeśli jakiś uczeń akurat czymś takim się zainteresuje, to by zamiast realizować z nim standardowy program geometrii, pomóc mu uczyć się rachunku wariacyjnego.

    • avatar

      Róża

      16 listopada 2015 at 10:40

      Ja miałam takich dni mnóstwo od czasu, jak ze zwykłego liceum przeniosłam się do zaocznego, gdzie nikt nawet nie sprawdzał listy. Sesja dwa razy w roku, wymagania znane, chciałam przychodzić, to chodziłam, nawet często, ale jak przez miesiąc czy dwa nie miałam ochoty, to nikt się nie czepiał. Ewentualnie nauczyciel pytał się, czy chora byłam. Pamiętam też dzień, kiedy matematyczka sprawdzała zeszyty (to była szkoła totalnych wyrzutków, zeszyty były sposobem wyciągania za uszy) i czepiała się, że ja nie mam. Wtedy jej grzecznie powiedziałam, że mi zeszyt nie jest potrzebny, bo ja to wszystko umiem, o czym ona przecież doskonale wie. I kobieta przyznała mi rację, więcej głupot ode mnie nie chciała. To był dzień, kiedy szczęka mi opadła, że nauczyciel może bez problemu zaakceptować moje zwyczaje. Takich nauczycieli było tam wielu, część z nich zwyczajnie olewała swoją pracę, ale mi to było na rękę. Fakt, nie trafiłam nigdy na nauczyciela, z którym mogłabym indywidualnie rozwijać zainteresowania i tego Xawerowi zazdroszczę.
      Gdybym miała sobie wymyślić idealny system szkolny, bo o jednym dniu trudno tu mówić, to chciałabym mieć właśnie taki luz, chodzić do szkoły, kiedy chcę, mieć podany z góry zakres materiału, który mam opanować do jakiegoś terminu i nauczycieli, którzy w miarę moich potrzeb udzielaliby wyjaśnień, rozszerzali mi wiedzę, proponowali nowe tematy. Pewnie nawet nie zawracałabym im zbyt często głowy, ale taki komfort, że jest ktoś, kto w razie co naprowadzi mnie na coś, byłby miły. I jeszcze, żeby ci nauczyciele odpowiadali konkretnie na moje pytania. Irytują mnie ludzie, którzy zamiast udzielić prostej odpowiedzi na zadane pytanie, zaczynają wywód od Adama i Ewy, jakbym była niedouczonym idiotą.
      Czego z całą pewnością nie chciałabym w szkole – pracy w parach/grupach, zmuszania do aktywności na lekcji, odpytywania, ciągłych testów, kartkówek, sprawdzianów. Uczę się w swoim tempie, na ogół zrywami, potrzebuję dużo czasu, żeby niektóre rzeczy przemyśleć i przetrawić (nienawidzę do dziś pisania wypracowań na lekcji, kiedy nie ma czasu na ułożenie sobie tematu w głowie i trzeba posługiwać się banałami i kliszami, żeby w ogóle zdążyć coś napisać), jeśli będę znała deadline, to sobie poradzę, ale niech nikt nie próbuje zadbać o moją systematyczność w nauce.
      Mam jeszcze dwie uwagi ogólne o takim sposobie pracy. Po pierwsze z moich licealnych obserwacji wynika, że dla ogółu on się nie nadaje jednak za bardzo – większość ludzi w mojej szkole bez bata nad sobą nie robiła nic, nie skończyli szkoły albo powtarzali po kilka razy każdą klasę. Ale z drugiej strony licealiści są już na tyle dorośli, że potrafią sami podejmować pewne decyzje, znają konsekwencje, więc niby dlaczego ktoś miałby nad nimi z batem stać, może taka wolność zmusiłaby niektórych do większej odpowiedzialności za siebie.
      Po drugie – aspergerowiec jest dużym wyzwaniem psychicznym dla rodziców. Moja systematyczna mama regularnie przeżywała kryzysy, że jak ja mogę tak pracować, nie zdążę, nie zdam, kto mi pomoże w razie problemów… w końcu się przyzwyczaiła i dała mi wolną rękę, ale wiem, że zrozumieć nie może do dziś, po prostu przyjęła do wiadomości, że ja tak działam. Aspergerowi można i trzeba okazać dużo zaufania, a to chyba nie jest łatwe.

      • avatar

        Robert Raczyński

        16 listopada 2015 at 12:43

        Cały problem szkoły, Różo, polega na tym, że, w większości, nie chodzą do niej ludzie tak samodzielni. Opresyjność szkoły wynika z konieczności przejęcia odpowiedzialności za nich, a nawet za ich opiekunów. Oczywiście jest to konieczność ustawowa i, jak każda fikcja, nieskuteczna. Szkoły będą opresyjne, będą niektórym przypominać fabryki obsadzone pół-niewolnikami, dopóki nie uporamy się z obligatoryjnością zostania magistrem (czyli najprawdopodobniej do końca świata).

        • avatar

          Róża

          16 listopada 2015 at 13:31

          „Cały problem szkoły, polega na tym, że, w większości, nie chodzą do niej ludzie tak samodzielni.”
          To prawda, co sama zauważyłam już na etapie liceum. I prawdą jest to, co piszesz o przymusie zostania magistrem. Niestety, w imię tej utopii ogranicza się też ludzi samodzielnych i myślących, nie tylko tych z aspergerem. Miałam paru zupełnie normalnych kolegów, którzy też potrafili się w warunkach wolności odnaleźć. Natomiast dla aspergerów takie ograniczanie jest wyjątkowo uciążliwe, bo jakoś źle znoszą traktowanie ich jak dzieci, a już szczególnie, kiedy osoby traktujące nie wykazują się kompetencjami, którymi wykazać się powinny. Nie wiem, jak robią to „normalni” ludzie, że się potrafią przystosować, czy traktują to jako sytuację przejściową, czy że tak musi być i już, czy tego nie zauważają po prostu, naprawdę nie wiem. Ja w takich warunkach nie funkcjonuję, o uczeniu się od kogoś, kto autorytet opiera na władzy i jeszcze sam jest niedouczony, mowy nie ma. O szacunek dla takiej osoby też ciężko…
          Dla ucznia z aspergerem można zrobić jedno. Górnolotnie mówiąc, przywrócić mu godność i odpowiedzialność za swoje decyzje. Dodać do tego kompetentnego nauczyciela/mentora i uczeń jako problem przestaje istnieć.

        • avatar

          Xawer

          17 listopada 2015 at 14:24

          Czytajmy Nietzschego, a nie podręczniki pedagogiki!
          Ogromna większość aspergerowców ma „duszę pana” (poza tymi, których złamała tresura), podczas gdy system szkolny nastawiony jest na paternalistyczne traktowanie wszystkich. Kto nie ma „duszy niewolnika”, w tym trzeba ją wytworzyć. I wtłamsić go w tłum. Wspólne maszerowanie i śpiewanie do fundament.
          Jest też trochę ludzi bez aspergera o „duszach pana”, dla których system szkolny infantylizujący ich i traktujących paternalnie jest, podejrzewam, równie opresyjny, jak dla mnie.
          Stąd i wszelkie próby uspołeczniania i prostowania autystyków są nie tylko nieskuteczne, ale przeciwskuteczne: po prostu uczą ich taktyki uchylania się przed zewnętrzną opresją i minimalizowania strat. Im te próby są usilniejsze, tym bardziej opresyjne i tym większą wrogość powodują.
          Brawa dla Róży za to podsumowanie. Aspergerowcy są samodzielni, mają głębokie poczucie własnej wartości i tak należy ich traktować. Jak dorosłych, a nie jak małe dzieci. Trzeba uszanować ich samodzielność. Nie próbować z kota zrobić psa. A na autorytet i szacunek u nich trzeba zapracować — nie ma się go z racji pełnionego stanowiska i władzy.
          I nic gorszego niż niekompetentni merytorycznie, ale „emaptyczni” i „mili” nauczyciele! Nauczyciela oceniamy za jego wiedzę, a to czy jest miły, ma drugorzędne znaczenie – w końcu ma nas uczyć, a nie być nianią.
          W ramach moich ulubionych audiobooków dla dzieci, Storynory, polecę przy tej okazji poczytanie ze zrozumieniem, albo posłuchania opowiastki Kiplinga o Kocie, Który Chadzał Własnymi Drogami: http://www.storynory.com/2010/07/05/the-cat-that-walked-by-himself/
          Rudyard Kipling chyba dobrze rozumiał ten rodzaj osobowości…

    • avatar

      Xawer

      16 listopada 2015 at 00:20

      Był taki – ten, w którym dostałem do ręki maturę, by nie musieć już więcej tam chodzić. Naprawdę się ucieszyłem i była to duża ulga.
      Było też kilka innych fajnych momentów: np. dyskusje matematyczne z dr. Jerzym Lisiewiczem – one nadawały trochę sensu chodzeniu do szkoły.
      Był też fajny dzień, gdy chłopak o ksywie „Tranzystor” urządził takiego kopcia (czyli podpalił odpowiednią kombinację śmieci w kuble), że przyjechały dwa wozy straży pożarnej i ewakuowano całą szkołę.

      • avatar

        Xawer

        16 listopada 2015 at 08:07

        Nie twierdzę, że to była zła szkoła. Prawdopodobnie najlepsza możliwa, jaka mogła mi się trafić. Co nie znaczy, że ją lubiłem i że mi się tam podobało. Najfajniejszy dzień dla więźnia to ten, kiedy kończy mu się wyrok. Podobnie ucieszyłem się, że wreszcie zostałem uwolniony spod opresji i głupoty szkolnej.
        Choć, to Staszicowi (wtedy jeszcze Gottwaldowi) trzeba oddać, nie wszystko tam było tak głupie, jak gdzie indziej, a pewne rzeczy (e.g. dyskusje ze ś.p. Jerzym Lisiewiczem) były na tyle ciekawe, że chętnie bym w nich uczestniczył z własnej woli.
        Tylko takie dyskusje wymagają kadry na merytorycznym poziome J.L. — otwartości i kompetencji, żeby podejmować problemy choćby takie, jak określenie kształtu kropli. I jeśli jakiś uczeń akurat czymś takim się zainteresuje, to by zamiast realizować z nim standardowy program geometrii, pomóc mu uczyć się rachunku wariacyjnego.

    • avatar

      Róża

      16 listopada 2015 at 10:40

      Ja miałam takich dni mnóstwo od czasu, jak ze zwykłego liceum przeniosłam się do zaocznego, gdzie nikt nawet nie sprawdzał listy. Sesja dwa razy w roku, wymagania znane, chciałam przychodzić, to chodziłam, nawet często, ale jak przez miesiąc czy dwa nie miałam ochoty, to nikt się nie czepiał. Ewentualnie nauczyciel pytał się, czy chora byłam. Pamiętam też dzień, kiedy matematyczka sprawdzała zeszyty (to była szkoła totalnych wyrzutków, zeszyty były sposobem wyciągania za uszy) i czepiała się, że ja nie mam. Wtedy jej grzecznie powiedziałam, że mi zeszyt nie jest potrzebny, bo ja to wszystko umiem, o czym ona przecież doskonale wie. I kobieta przyznała mi rację, więcej głupot ode mnie nie chciała. To był dzień, kiedy szczęka mi opadła, że nauczyciel może bez problemu zaakceptować moje zwyczaje. Takich nauczycieli było tam wielu, część z nich zwyczajnie olewała swoją pracę, ale mi to było na rękę. Fakt, nie trafiłam nigdy na nauczyciela, z którym mogłabym indywidualnie rozwijać zainteresowania i tego Xawerowi zazdroszczę.
      Gdybym miała sobie wymyślić idealny system szkolny, bo o jednym dniu trudno tu mówić, to chciałabym mieć właśnie taki luz, chodzić do szkoły, kiedy chcę, mieć podany z góry zakres materiału, który mam opanować do jakiegoś terminu i nauczycieli, którzy w miarę moich potrzeb udzielaliby wyjaśnień, rozszerzali mi wiedzę, proponowali nowe tematy. Pewnie nawet nie zawracałabym im zbyt często głowy, ale taki komfort, że jest ktoś, kto w razie co naprowadzi mnie na coś, byłby miły. I jeszcze, żeby ci nauczyciele odpowiadali konkretnie na moje pytania. Irytują mnie ludzie, którzy zamiast udzielić prostej odpowiedzi na zadane pytanie, zaczynają wywód od Adama i Ewy, jakbym była niedouczonym idiotą.
      Czego z całą pewnością nie chciałabym w szkole – pracy w parach/grupach, zmuszania do aktywności na lekcji, odpytywania, ciągłych testów, kartkówek, sprawdzianów. Uczę się w swoim tempie, na ogół zrywami, potrzebuję dużo czasu, żeby niektóre rzeczy przemyśleć i przetrawić (nienawidzę do dziś pisania wypracowań na lekcji, kiedy nie ma czasu na ułożenie sobie tematu w głowie i trzeba posługiwać się banałami i kliszami, żeby w ogóle zdążyć coś napisać), jeśli będę znała deadline, to sobie poradzę, ale niech nikt nie próbuje zadbać o moją systematyczność w nauce.
      Mam jeszcze dwie uwagi ogólne o takim sposobie pracy. Po pierwsze z moich licealnych obserwacji wynika, że dla ogółu on się nie nadaje jednak za bardzo – większość ludzi w mojej szkole bez bata nad sobą nie robiła nic, nie skończyli szkoły albo powtarzali po kilka razy każdą klasę. Ale z drugiej strony licealiści są już na tyle dorośli, że potrafią sami podejmować pewne decyzje, znają konsekwencje, więc niby dlaczego ktoś miałby nad nimi z batem stać, może taka wolność zmusiłaby niektórych do większej odpowiedzialności za siebie.
      Po drugie – aspergerowiec jest dużym wyzwaniem psychicznym dla rodziców. Moja systematyczna mama regularnie przeżywała kryzysy, że jak ja mogę tak pracować, nie zdążę, nie zdam, kto mi pomoże w razie problemów… w końcu się przyzwyczaiła i dała mi wolną rękę, ale wiem, że zrozumieć nie może do dziś, po prostu przyjęła do wiadomości, że ja tak działam. Aspergerowi można i trzeba okazać dużo zaufania, a to chyba nie jest łatwe.

      • avatar

        Robert Raczyński

        16 listopada 2015 at 12:43

        Cały problem szkoły, Różo, polega na tym, że, w większości, nie chodzą do niej ludzie tak samodzielni. Opresyjność szkoły wynika z konieczności przejęcia odpowiedzialności za nich, a nawet za ich opiekunów. Oczywiście jest to konieczność ustawowa i, jak każda fikcja, nieskuteczna. Szkoły będą opresyjne, będą niektórym przypominać fabryki obsadzone pół-niewolnikami, dopóki nie uporamy się z obligatoryjnością zostania magistrem (czyli najprawdopodobniej do końca świata).

        • avatar

          Róża

          16 listopada 2015 at 13:31

          „Cały problem szkoły, polega na tym, że, w większości, nie chodzą do niej ludzie tak samodzielni.”
          To prawda, co sama zauważyłam już na etapie liceum. I prawdą jest to, co piszesz o przymusie zostania magistrem. Niestety, w imię tej utopii ogranicza się też ludzi samodzielnych i myślących, nie tylko tych z aspergerem. Miałam paru zupełnie normalnych kolegów, którzy też potrafili się w warunkach wolności odnaleźć. Natomiast dla aspergerów takie ograniczanie jest wyjątkowo uciążliwe, bo jakoś źle znoszą traktowanie ich jak dzieci, a już szczególnie, kiedy osoby traktujące nie wykazują się kompetencjami, którymi wykazać się powinny. Nie wiem, jak robią to „normalni” ludzie, że się potrafią przystosować, czy traktują to jako sytuację przejściową, czy że tak musi być i już, czy tego nie zauważają po prostu, naprawdę nie wiem. Ja w takich warunkach nie funkcjonuję, o uczeniu się od kogoś, kto autorytet opiera na władzy i jeszcze sam jest niedouczony, mowy nie ma. O szacunek dla takiej osoby też ciężko…
          Dla ucznia z aspergerem można zrobić jedno. Górnolotnie mówiąc, przywrócić mu godność i odpowiedzialność za swoje decyzje. Dodać do tego kompetentnego nauczyciela/mentora i uczeń jako problem przestaje istnieć.

        • avatar

          Xawer

          17 listopada 2015 at 14:24

          Czytajmy Nietzschego, a nie podręczniki pedagogiki!
          Ogromna większość aspergerowców ma „duszę pana” (poza tymi, których złamała tresura), podczas gdy system szkolny nastawiony jest na paternalistyczne traktowanie wszystkich. Kto nie ma „duszy niewolnika”, w tym trzeba ją wytworzyć. I wtłamsić go w tłum. Wspólne maszerowanie i śpiewanie do fundament.
          Jest też trochę ludzi bez aspergera o „duszach pana”, dla których system szkolny infantylizujący ich i traktujących paternalnie jest, podejrzewam, równie opresyjny, jak dla mnie.
          Stąd i wszelkie próby uspołeczniania i prostowania autystyków są nie tylko nieskuteczne, ale przeciwskuteczne: po prostu uczą ich taktyki uchylania się przed zewnętrzną opresją i minimalizowania strat. Im te próby są usilniejsze, tym bardziej opresyjne i tym większą wrogość powodują.
          Brawa dla Róży za to podsumowanie. Aspergerowcy są samodzielni, mają głębokie poczucie własnej wartości i tak należy ich traktować. Jak dorosłych, a nie jak małe dzieci. Trzeba uszanować ich samodzielność. Nie próbować z kota zrobić psa. A na autorytet i szacunek u nich trzeba zapracować — nie ma się go z racji pełnionego stanowiska i władzy.
          I nic gorszego niż niekompetentni merytorycznie, ale „emaptyczni” i „mili” nauczyciele! Nauczyciela oceniamy za jego wiedzę, a to czy jest miły, ma drugorzędne znaczenie – w końcu ma nas uczyć, a nie być nianią.
          W ramach moich ulubionych audiobooków dla dzieci, Storynory, polecę przy tej okazji poczytanie ze zrozumieniem, albo posłuchania opowiastki Kiplinga o Kocie, Który Chadzał Własnymi Drogami: http://www.storynory.com/2010/07/05/the-cat-that-walked-by-himself/
          Rudyard Kipling chyba dobrze rozumiał ten rodzaj osobowości…

Dodaj komentarz