Mamy zmiany. Pewnie będą mało popularna, ale mnie się te zmiany nie podobają. W ogóle mi się pomysł egzaminu nie podoba, ale to pewnie nie jest do zmiany.
Zmiany polegają na ustanowieniu sześciu egzaminów w miejsce trzech. Teraz osobno będziemy mieli egzamin z:
- historii z WOSem
- języka polskiego,
- fizyki, biologii, geografii i chemii
- matematyki
- dwustopniowy egzamin z języka.
Do tej pory 1 i 2 były jednym egzaminem i 3 i 4 również.
Dlaczego mi się to nie podoba? Przez pewien czas nauczyciele (uczący pod egzamin – nie bójmy się tego powiedzieć) byli zmuszeni integrować wiedzę z różnych przedmiotów. Matematyk musiał liczyć się z tym, że uczeń do rozwiązania zadania będzie potrzebował wiadomości z biologii lub fizyki, więc sam musiał takie przemycać podczas nauczania. Teraz ma gwarancję, że ma nauczyć tylko swojego przedmiotu i spokojnie może powiedzieć – Ja się na biologii nie znam. Była szansa (choć nie wykorzystana), aby w szkole nie uczono „szufladkowo”.
Rozumiem powody zmiany. Chcemy porównywać postępy dzieci z poszczególnych przedmiotów. Matura jest przedmiotowa , więc i egzamin po gimnazjum ma być przedmiotowy. Ale to dla mnie nie jest argument. Jeśli się z nim zgodzić, to powinniśmy iść w pomyśle dalej i po szkole podstawowej też zrobić egzamin przedmiotowy, a potem po przedszkolu.
Drugi powód to chęć porównywania osiągnięć dzieci w całym świecie. Buntuję się przed ustawieniem dzieci w szeregu. A może każdemu dać numer w kolejce jako wizytówkę mądrości na tle innych?
Egzaminomania.
Blogi Oś świata: |
28 komentarzy
Wiesław Mariański
8 grudnia 2011 at 19:34Danusiu, przyłączam się z radością i entuzjazmem do Twojej opinii. W ogóle mi się pomysł egzaminu nie podoba, i to jest koniecznie do zmiany. Powiem brzydko (przepraszam): idea-paradygmat egzaminu POWSZECHNEGO jest idiotyzmem. Pójdźmy dalej: powszechny egzamin na prawo jazdy, z przepisów podatkowych, z prawa pracy, z obsługi komputera, na małżonka, na rodzica, na obywatela, … . I wyniki wpisywać do dowodu osobistego. Idiotyczne, prawda ?
Powinno być tak: kto chce zdawać egzamin – niech zdaje, i niech zdaje z tego z czego chce, a nie z tego co mu każą. Nikt nie każe zdawać egzaminu ze skakania człowiekowi, który ma defekt nogi.
A dlaczego nie ma powszechnego egzaminu z wuefu ? Przecież człowiek składa się z czterech kawałków: ciała, intelektu, duchowości i emocji. Dlaczego egzaminujemy tylko intelekt.
Czy ktoś z Was, Szanowni Sąsiedzi, Czytelnicy i Komentatorzy, odważy się powiedzieć, że intelekt i wiedza są najważniejsze w życiu ? Tak ważne, że trzeba testować OBOWIĄZKOWO każdego, dojrzewającego człowieka.
Michał
8 grudnia 2011 at 20:15Testy nie służą tylko do statystyk – są ułatwieniem przy rekrutacji do kolejnych szkół. I to jest ich jedyna zaleta 🙂
Bądźmy szczerzy – nie wyobrażam sobie, aby podczas składania podania do 3 szkół ponadgimnazjalnych, musiałbym w każdej wypełnić (np.:) test inteligencji, test osobowości/temperamentu, a także odbyć rozmowę (a raczej szkoły zrobiłyby test, ponieważ szybko się go sprawdza) z zakresu wiedzy.
Wyszło by na to samo co mamy teraz, a byłoby dużo bardziej uciążliwe. Niestety.
Dlatego w moim odczuciu sprawdzać wiedzę się powinno, ale wraz z umiejętnościami. Mam tu na myśli rzecz jasna pytania otwarte, bez klucza odpowiedzi, gdzie innowację, wiedzę i osobę ucznia traktuje się z większym „prestiżem” niż typowe odpowiedzi.
Sam pomysł z 5 egzaminami jest w mojej opinii chybiony.
xts
8 grudnia 2011 at 20:43„nie wyobrażam sobie, aby podczas składania podania do 3 szkół ponadgimnazjalnych, musiałbym w każdej…”
Znów, Michale, muszę polemizować:
Egzaminy wstępne (oparte o otwarte pytania) i egzaminy ustne, oparte o nieostre, zdroworozsądkowe kryteria (a nawet zajęcia kwalifikacyjne – coś w rodzaju kółka zainteresowań, na które przez cały semestr chodzili uczniowie podstawówki, a w ich czasie dokonywała się selekcja) do liceów doskonale sprawdzały się w zamierzchłych czasach minionego ustroju. Miały nie tylko tę zaletę, że selekcjonowały sprawiedliwiej, niż testy, ale też tę (tu mój głos przeciw J.Wróblowi), że były różne w różnych szkołach, więc podstawówki nie mogły uczyć pod konkretny egzamin i w efekcie uczyły po prostu wiedzy.
Dlatego w obu kwestiach zgadzam się z Danusią:
– egzaminy wstępne (nie zunifikowane) do liceów zamiast egzaminów gimnazjalnych;
– rozbudowanie i rozbicie egzaminu na więcej przedmiotów prowadzi do jeszcze gorszego poszatkowania programu i jeszcze gorszego nastawienia szkoły na przygotowanie do egzaminu, a nie na naukę przez rozumienie.
Wiesław Mariański
8 grudnia 2011 at 21:23Nie rozumiem po co rekrutacja do szkół ? Przecież do podstawówki nie mam rekrutacji. Więc niech podstawówka trwa 12 lat i rekrutacja niepotrzebna.
Michał
8 grudnia 2011 at 21:55Jak mówiłem Ksawery, z dyskusji nigdy nie wynika nic złego 🙂
Otóż, nie możemy patrzeć na problem egzaminów w postaci testowej lub ustnej tylko przez pryzmat edukacji. Tutaj oczywiście masz pełną rację.
Musimy też popatrzeć na ten problem trochę szerzej, a w szczególności na… kasę.
Nie bardzo widzę zadowolone miny dyrektorów i samorządowców, którzy muszą znaleźć fundusze, by kilkoro nauczycieli mogło przepytać setki osób chcących się dostać do liceum. A zauważmy, że niektóre licea są bardziej oblegane niż inne.
Oczywiście, można wybrać drogę środka – testy jako pierwszy etap rekrutacji, a rozmowa „kwalifikacyjna” jako drugi etap.
Pytanie: czy to się uda?
Nie wydaje mi się. Gdzieś (Toruń?) pracują nad „maturą on-line”, która to spowodowałaby nie tylko znacznie mniejsze nakłady finansowe (zero papieru, zero transportu, zero sprawdzania), ale skróciłaby także czas poprawiania matur. Komputer od razu (bez skanowania pracy) podliczyłby punkty z zadań zamkniętych. Gorzej z tymi otwartymi, tutaj nadal potrzebna jest (nie wymagana, ale potrzebna) praca człowieka.
Może to jest pewne wyjście? Forma sprawdzenia wiedzy w postaci testu w formie pytań zamkniętych bądź półotwartych + ustna rekrutacja w wybranej instytucji.
Michał
8 grudnia 2011 at 21:59Słowo do postu Wiesława. Zapomniałem wcześniej, przepraszam.
Ja jestem całkowicie przeciwny kasacji gimnazjów. Nauczycieli trzeba doszkolić do pracy w takich warunkach, klasy zmniejszyć. I jak pokazują badania zagraniczne (a także przykłady z Polski): stworzyć klasy z podziałem na płeć (nie szkoły, a klasy) – daje to lepsze wyniki, ponieważ mimo walki o pełne równouprawnienie mózgu kobiet i mężczyzn się różnią, przez co potrzebują innej stymulacji (chłopcy lepiej uczą się z schematów, czasami trzeba ich „temperować”, dziewczyny wolą przekaz werbalny niż obrazowy, raczej ich pracę trzeba dowartościować niż wytykać pewność siebie).
Kolejna kwestia to podstawówki. Niestety, nadal szkoły nie leżące w centrach miast to siedliska kumoterstwa, wybierania pupili oraz wywyższania tych dzieci, których rodzice dają więcej kasy na komitet rodzicielski.
Akurat w tym punkcie nie da się mnie przekonać, bo swojego zdania będą bronił jak lew ;D
Wiesław Mariański
8 grudnia 2011 at 22:11„A zauważmy, że niektóre licea są bardziej oblegane niż inne.”
To z tego powodu uczniowie mają być tres-t-owani ? A dlaczego są oblegane ? – Bo lepiej przygotowują do egzaminów, które służą do tego żeby lepiej zdawać egzaminy ? Jak to się nazywa – tautologia, czy masło maślane, czy schizofrenia ?
Jak to rozwiązać ? Rozgraniczyć do jakiego momentu szkoła zajmuje się edukacją ELEMENTARNĄ, a od jakiego SPECJALISTYCZNĄ. Już w 1 klasie liceum, jedni mogą być „ogólniakami” a inni „specjalistami”. Zwrócił uwagę na to profesor Turski, mówiąc, że absurdem jest edukacja według daty urodzenia. Dlaczego 13-latek i 15-latek nie mogą razem i wym samym tempie zgłębiać funkcji trygonometrycznych, jeśli są na tym samym poziomie. „System klasowo lekcyjny powinien być dawno zmodyfikowany lub zniesiony” – kto to powiedział ?
Ksawery Stojda
9 grudnia 2011 at 11:26„Więc niech podstawówka trwa 12 lat i rekrutacja niepotrzebna.”
To gdzie ta wolność wyboru i autonomia, jeśli cały cykl edukacji miałby się odbywać w tej szkole, do której trafiliśmy na samym początku? I dlaczego w jednej szkole mają się razem uczyć ci, których aspiracje to zostać hydraulikiem z tymi, których aspiracją jest bycie śpiewaczką operową albo lekarzem? 8 lat wspólnego worka dla wszystkich za dawnej podstawówki to już było trochę zbyt długo, choć akceptowalne.
„To z tego powodu uczniowie mają być tres-t-owani ? A dlaczego są oblegane ? – Bo lepiej przygotowują do egzaminów…”
Nieważne dlaczego są oblegane. Są. Jeśli zostawiamy różnorodność szkół i prawo wyboru (a tego – zdaje się – Pan się domaga), to sprawą uczniów i rodziców jest kryterium wyboru. Nawet, jeśli Pan, czy ja uważamy to kryterium za błędne. Jedni wybierają na podstawie takich, inni innych przesłanek. W tej wolności wyboru pojawiają się szkoły, do których jest więcej kandydatów, niż mogą przyjąć. Na jakiej zasadzie mają przyjmować? Loterii? Kto pierwszy, ten lepszy? Dlaczego mają przyjmować dzieci, o których egzaminem wstępnym można powiedzieć, że się do tej szkoły nie nadają i sobie w niej nie poradzą, więc przyjęcie ich szkodziłoby zarówno tym dzieciom, jak i reszcie uczniów? I dlaczego miałyby odrzucać uczniów (bo miejsce zajął ktoś inny), którzy w tej szkole skorzystaliby więcej od przyjętego losowo kandydata?
W pełni natomiast zgadzam się, że egzamin gimnazjalny bardzo źle spełnia rolę takiej selekcji, a jego ujednolicona forma zmusza szkoły do uczenia pod egzaminy.
stary
9 grudnia 2011 at 17:24Jestem przeciwny „nowemu” egzaminowi z wielu powodów:
– nie pokazuje zastosowania matematyki
– coraz mniejszej ilości dzieciaków zależy na wyniku z egzaminu (a ty nauczycielu się martw – OP cię oceni)
– ostatni próbny egzamin CKE pokazuje, że nowa szata egzaminu polega przede wszystkim na wyśrubowaniu wymagań. Uczeń dopuszczający (coraz więcej takich) nie podskoczy.
I na koniec pytanie do Michała dotyczące wypowiedzi: „Nauczycieli trzeba doszkolić do pracy w takich warunkach …”
O jakie warunki chodzi?
Bardzo chciałbym aby doszkolili mnie w wykrywaniu alkoholu w butelce coca-coli. Jak jednoznacznie wykryć czy ktoś zażył narkotyk?
Obecnie to są duże problemy. Nauka schodzi na plan dalszy
Michał
9 grudnia 2011 at 18:48O różne warunki, którym nie potrafią podołać poszczególni nauczyciele. Najwięcej narzekań słyszy się, a przynajmniej ja słyszę, na zachowanie gimnazjalistów – rzucanie niekulturalnych (łagodnie mówiąc) komentarzy, przeszkadzanie, czy agresję. Nie wiem jak naprawdę jest w danych szkołach. W moim gimnazjum także narzekało się na „agresję”, która przez całe trzy lata objawiła się w postaci jednej bójki (pomiędzy trzecioklasistami, w której jedna osoba próbowała zapobiec wymuszeniu haraczu na uczniu pierwszej klasy – to jest agresja? Raczej nieumiejętne rozwiązanie konfliktu).
Oczywiście, narkotyki i alkohol to także duży problem! Jednak jak dla mnie jego źródło tkwi w czym innym. Gimnazjaliści wiedzą, że mogą przekroczyć linię. Zdają sobie sprawę kto im „nie podskoczy”, a kto ma solidne zasady – pozwala na pewne zachowania, ale innych nie akceptuje. U takiego nauczyciela ktoś podskoczy co jakiś czas, ale wytrwale „temperowany” uczy się, że nic nie zdziała.
Dlatego moim zdaniem nauczycieli bardziej trzeba uświadomić skąd biorą się dane zachowania i zauważane przez nich problemy, a następnie wraz z nimi wymyślić (wybrać) odpowiednie środki zapobiegawcze i naprawcze.
To moje zdanie, w skrócie 🙂
stary
9 grudnia 2011 at 19:24Michał
Jestem zazdrosny o Twoje miejsce pracy. Czyżby nie było tam gimnazjalistów z wyrokami? Systematycznie nie bywa policja?
Kilka lat temu tez myślałem, że narkotyki i alkohol to tylko wymysł mediów.
Teraz wiem, że wystarczy „szeroko otworzyć oczy”.
Ze szkoły publicznej dziecka nie wyrzucisz, a ci z wyrokami uczęszczają normalnie do szkoły bo w poprawczaku nie ma miejsca.
Michał
9 grudnia 2011 at 20:15Nie pracuję, póki co studiuję 🙂 Nie wiem, może tylko w moim mieście nie mówi się o tym? Albo to „zjawisko” występuję w mniejszym natężeniu niż gdzie indziej.
Poprawczaki to kolejny ważny temat, który należy przedyskutować. Choć może nie na blogu poświęconym edukacji 🙂
W. Szwajkowski
10 grudnia 2011 at 17:56Uwaga na temat rekrutacji i selekcji. Jeżeli za naturalne w systemie oświatowym uznajemy prawo do wyboru szkoły przez ucznia i prawo szkoły do rekrutacji uczniów na podstawie wyników egzaminów lub innych kryteriów, to należałoby też dać szkołom prawo do rozwijania działalności. Dobre szkoły, do których są kolejki kandydatów, powinny mieć możliwość zakładania filii, wynajmowania dodatkowych pomieszczeń, zatrudniania większej liczby nauczycieli i oferowania im lepszych wynagrodzeń, żeby zaspokoić popyt na swoją markę.
Alternatywą jest to, co teraz. Mamy „wolny rynek” po stronie popytu i sztuczną reglamentację po stronie podaży, wymuszającą ewolucję systemu egzaminacyjnego w stronę absurdu. Przypomina to czasy gospodarki socjalistycznej, w której znany mi zakład sprzedawał wszystko na pniu, na eksport, po cenach wolnorynkowych, ale nie mógł produkować więcej, bo nie dostawał od zjednoczenia dewiz na zakup surowców. Trzeba było przecież dbać też o inne zakłady, w imię socjalistycznej sprawiedliwości społecznej.
Wiesław Mariański
10 grudnia 2011 at 19:41Panie Witoldzie, świetnie Pan to ujął. Właśnie to miałem na myśli, mówiąc, że jestem przeciwnikiem egzaminów kwalifikacyjno-rekrutacyjnych. Zgadzam się oceną sytuacji i powtarzam za prof. Śliwerskim: oświata to jedyna dziedzina naszego życia, która nie wzięła udziału w transformacji po 1989 roku – pod każdym względem !. Trzeba ciągle o tym przypominać.
Ksawery Stojda
10 grudnia 2011 at 19:55„Mamy sztuczną reglamentację po stronie podaży, wymuszającą ewolucję systemu egzaminacyjnego w stronę absurdu.”
Absurd jest tworzony nie przez ograniczoną podaż, tylko przez idiotyczne uregulowania prawne, które zakazały uczelniom prowadzenia własnych egzaminów wstępnych i ustanowiły scentralizowany ujednolicony system egzaminów maturalnych. Podobnie na szczeblu przejścia z gimnazjum do liceum.
Egzaminy wstępne do Oxfordu nie są absurdem.
Wiesław Mariański
10 grudnia 2011 at 20:13Precyzuję: jetem przeciwnikiem egzaminów obowiązkowych, powszechnych i jednakowych w edukacji powszechnej.
Uczelnia wyższa to co innego, chociaż i tu powstają wątpliwości. Ale i tutaj można zauważyć elementy absurdu.
Więcej na ten temat wkrótce.
Michał
10 grudnia 2011 at 21:22Zastanawiam się, czy egzaminy mogłyby zostać wyparte przez swojego rodzaju portfolio – uczeń, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, mógłby brać udział w projektach, fakultetach, a także takich nieobowiązkowych egzaminach, które dokumentowałyby jego pracę i wiedzę.
Mógłby się wtedy także nauczyć jak sporządza się CV w praktyce.
Tylko – czy nie wprowadzi to zbytecznej biurokracji? Wystawianie zaświadczeń przez szkoły za każdego rodzaju zajęcie nadobowiązkowe? Przez koła, teatry, domy kultury?
Pomijam już fakt, że wymaga to całkowitego wywrócenia systemu prawnego.
Swoją drogą – czy Waszym zdaniem jest możliwe stworzenie szkół autonomicznych – w pełnym tego słowa znaczeniu? A przynajmniej takich szkół jak istniejące dziś, tyle, że publicznych?
Pytanie prywatne – jak wygląda od strony prawnej funkcjonowanie i założenie szkoły „autonomicznej”? Wiem, że takie szkoły istnieją, ale nie bardzo jestem rozeznany, w jakiej mierze są one „autonomiczne” wobec polityki MEN.
Wiesław Mariański
10 grudnia 2011 at 22:20Powtórzę się:
…w Belgii szkoły są niezależne od państwa, choć finansowane ze środków publicznych – nie podlegają władzy żadnego szczebla administracji państwowej (sic!). Zapewnia to Belgom jeden z najlepszych wskaźników wykształcenia w Europie.
http://www.edunews.pl/badania-i-debaty/dyskusje/1726-rodzice-i-szkola-potrzeba-rzeczywistej-wspolpracy
Ksawery Stojda
10 grudnia 2011 at 23:051. Czy na pewno w Belgii nie ma żadnych egzaminów aż do studiów uniwersyteckich?
2. Jakoś Belgia nie kojarzy mi się jako europejski lider innowacyjności, kreatywności, osiągnięć naukowych i 'gospodarki opartej na wiedzy’. Choćby w porównaniu z sąsiednią Holandią.
W. Szwajkowski
11 grudnia 2011 at 10:11Panie Ksawery,
nie pisałem, że egzaminy są absurdem, tylko że system egzaminacyjny decydujący o rekrutacji do szkół (nie na Oxford!) ewoluuje w stronę absurdu. Mówimy o dwóch różnych rzeczach. Napisałem, że za przyznaniem szkołom prawa do rekrutacji w oparciu o wyniki egzaminów lub innych kryteriów (w czym mieści się system własnych egzaminów) powinno iść prawo do ich swobodnego rozwoju.
Przyznanie prawa do prowadzenia własnych egzaminów niewiele zmieni, jeżeli dobry dyrektor szkoły publicznej umiejący przyciągnąć dobrą kadrę i realizujący atrakcyjną, efektywną formułę dydaktyczną, z której większa liczba uczniów mogłaby skorzystać, będzie ograniczony pojemnością budynku szkoły. A w tym samym czasie trzy ulice dalej, będzie działać inna szkoła oferująca mierny poziom nauczania, której połowa nauczycieli nie może realizować swoich ambicji zawodowych, bo blokuje ją druga połowa, skumplowana z dyrektorem skolesiowanym z władzami oświatowymi, a podskoczyć nie mogą, bo trudno o pracę. Najlepszy uczeń z tych, któremu zabrakło jednego punktu, żeby dostać się do tej pierwszej, trafi do tej drugiej.
To ostatnie zdanie to oczywiście obrazowa ilustracja zjawiska dramatycznego, sztucznego rozwarstwienia poziomów szkół, które jest źródłem wielu patologii w oświacie.
Danusia
11 grudnia 2011 at 16:44Nie znam tak zwanych dobrych egzaminów, zawsze sprawdzają to co egzaminator sobie założy. Zawsze są też szyte na masową miarę. Zabijają indywidualności.
Ciekawe, czy nam zależy na zdanych egzaminach, czy na tym, aby uczeń umiał? Wydaje mi się, że są to dziedziny rozłączne.
A każdemu kto jest zwolennikiem egzaminu poleciłabym taką woltę myślową: To Twoje dziecko przepadło na egzaminie, to właśnie ono nie dostało się do dobrej szkoły. To ono mimo, że bardzo chciało się kształcić ma zmarnowana szansę.
Pewnie myślisz: no nie, moje dziecko ja dopilnuję, poślę od początku do dobrej szkoły, dam korepetycje….
Ale może to wszystko nie pomoże, bo Toje dziecko jest po prostu (mimo takiego rodzica) mało zdolne.
?
Danusia
Ksawery Stojda
11 grudnia 2011 at 17:55„To Twoje dziecko przepadło na egzaminie, to właśnie ono nie dostało się do dobrej szkoły. To ono mimo, że bardzo chciało się kształcić ma zmarnowana szansę.”
Nie „ma zmarnowaną szansę” tylko albo samo zmarnowało ją już wcześniej, albo po prostu jest zbyt mało zdolne i nie nadaje się do tej szkoły i im wcześniej to otwarcie przyznamy, tym dla wszystkich lepiej. To dziecko uniknie kilku lat frustracji bycia najgorszym w grupie i nieradzenia sobie z poprzeczką, jaką ta lepsza szkoła stawia. Grubego Jasia nie zapisujemy do szkółki piłkarskiej FC Barcelona, a Jasia-słoniowe-ucho nie posyłamy do szkoły muzycznej. Podobnie Jasia-nie-wiem-co-to-równanie-z-jedną-niewiadomą nie posyłamy do Staszica (dawniej Gottwalda), a Jasia, który woli oglądać telewizor niż czytać poezję, nie posyłamy do Batorego.
Jeśli rodzice, wbrew rozsądkowi, chcą posłać Jasia-słoniowe-ucho do szkoły muzycznej, to chwała Bogu, że ta szkoła go tam nie wpuści. Dla dobra zarówno Jasia, jak i innych uczniów, z którymi miałby śpiewać w chórze.
Tak, egzaminy sprawdzają to, co egzaminator sobie założył! Tak być powinno – niestety dziś egzaminatorem nie jest liceum czy uczelnia, tylko CKE, więc trudno na wynikach tych dzisiejszych egzaminów polegać. Bywają egzaminy, które nie zabijają indywidualności: takie były zarówno egzaminy wstępne do Gottwalda 40 lat temu, jak i egzaminy wstępne na studia ścisłe wtedy, gdy wcale nie było nadmiaru kandydatów, a po prostu chodziło o odsianie tych, którzy sobie i tak nie poradzą bez marnowania im roku.
W. Szwajkowski
12 grudnia 2011 at 08:59W moim przekonaniu zdolności i kompetencje w populacji dzieci tworzą spektrum o charakterze ciągłym. Dzieci nie dzielą się na dwie grupy: zdolnych i matołów. Alternatywą dla piłkarza, który nie „łapie się” do FC Barcelona jest trochę słabszy klub, ale ciągłe reprezentujący jakiś poziom i mający szansę na sukcesy. Alternatywą dla niezłego ucznia, który jednak nie dostał się do elitarnej szkoły z braku miejsc, jest bardzo często szkoła reprezentująca znacznie niższy poziom, która ściągnie go w dół.
Argument, że ten uczeń, który nie dostał się do elitarnej szkoły uniknął frustracji jest więc dla mnie niezrozumiały. A co z tym, który dostał się, ale z ostatniego miejsca?
Ksawery Stojda
12 grudnia 2011 at 10:29„Alternatywą dla niezłego ucznia, który jednak nie dostał się do elitarnej szkoły z braku miejsc, jest bardzo często szkoła reprezentująca znacznie niższy poziom, która ściągnie go w dół. ”
Ależ ze szkołami jest jak z klubami piłkarskimi – jest ekstraklasa, jest II liga i są te nie wymagające niczego. Dziecko, które nie zdało egzaminu wstępnego z matematyki do Gottwalda mogło zdać do Władysława IV – nadal bardzo dobrej szkoły.
Zwracam też uwagę, że brak selekcji wstępnej powodowałby, że jeszcze więcej tych zdolnych uczniów by się nie dostało z braku miejsc, bo te pozajmowaliby przypadkowi uczniowie. Brak selekcji ciągnie wszystkich w dół. I tych zdolnych, którzy trafili do marnych szkół, i tych zdolnych, którzy trafili do dobrych szkół, bo te dobre szkoły, zalane słabymi kandydatami musiałyby do nich dostosowywać swój program i swoje tempo.
„A co z tym, który dostał się, ale z ostatniego miejsca?”
Co innego znaleźć się w grupie z osobami które osiągnęły trochę wyższe noty, ale wszyscy na w miarę spójnym poziomie (ja dostałem 8.0, a inni od 8.1 do 10.0), a co innego znaleźć się w grupie takich 8-10 mając samemu 5.
Wracając natomiast do głównego tematu – egzaminy państwowe (gimnazjalne) są bardzo złym narzędziem do selekcji. I tu w pełni zgadzam się, że zmiany idą w jeszcze gorszym kierunku, a najlepiej, żeby te egzaminy w ogóle zlikwidować i zostawić zasady selekcji kandydatów do decyzji poszczególnych szkół. Jeśli ktoś nie będzie chciał zdawać egzaminów – z pewnością znajdą się licea, które przyjmą „jak leci” każdego. I jeśli ktoś chce uczyć się w szkole, która dużo wymaga, to niech zacznie od początku spełniać te wymagania i zda egzamin wstępny.
Danuta
12 grudnia 2011 at 11:00Nie wytrzymam, aby nie przypomnieć już cytowanego tutaj doświadczenia z USA. W stanie Ohio do jednego z najlepszych LO co roku było …. losowanie!
Okazywało się, że to bardzo dobry sposób, bo ci mniej zdolni byli ciągnięci przez zdolnych i wszyscy mieli motywacje, bo dostali się do dobrej szkoły.
Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli w klasie jest kilku uczniów słabszych, to inni ich ciągną. Jeśli natomiast jest tylko kilku mocniejszych, to oni tracą.
Ciekawe byłyby badania na ten temat. Ale IBE zajmuje się ważniejszymi sprawami.
Danusia
Ksawery Stojda
12 grudnia 2011 at 11:26Wracamy do problemu wolności wyboru i autonomii szkół i uczniów.
Jeśli ktoś chce iść do szkoły, przyjmującej bez żadnych ograniczeń – na zdrowie! Jeśli ktoś chce poddać się losowaniu, a szkoła uważa to za świetne rozwiązanie – ich sprawa. A jeśli są szkoły, które wolą selekcjonować na podstawie egzaminów i uczniowie, którzy są chętni tym egzaminom się poddać, to co w tym złego i dlaczego im tego zabronić?
Nie wiem, jak w Ohio, ale w Polsce tych zdolnych i chętnych do nauki licealistów jest na tyle mało, że gdyby ich rozparcelować równo po wszystkich liceach, to mielibyśmy właśnie ten efekt równania w dół: „Jeśli natomiast jest tylko kilku mocniejszych, to oni tracą.”
Poza tym są licea o mocno rozszerzonym programie (choćby program matematyki w Staszicu, licea z obcymi językami jako wykładowymi, licea kursu IB, etc.) W takich szkołach nawet pojedynczy odstający uczeń nie jest ciągnięty przez resztę, tylko albo zmusza szkołę do rezygnacji z jej zamierzonego rozszerzenia, albo musi być spisany na straty. Jeden fałszujący chórzysta uniemożliwia rozwój tego chóru. Jeden uczeń nie posługujący się komunikacyjnie francuskim uniemożliwia prowadzenie lekcji po francusku. Uczeń, który nie umie upraszczać ułamków, nie zrozumie nic na lekcjach analizy w Staszicu.
stary
12 grudnia 2011 at 16:09Ksawery Stojda
„…zdolnych i chętnych do nauki licealistów jest na tyle mało, że gdyby ich rozparcelować równo po wszystkich liceach, to mielibyśmy właśnie ten efekt równania w dół”
Zgadzam się. Mamy teraz taki efekt w gimnazjach
Wiesław Mariański
12 grudnia 2011 at 23:19Danusiu, dziękuję z Twoją informację o losowaniu. Też chciałem to zaproponować, ale pomyślałem, że wygłupię się.
Szanowni dyskutanci. Zaszło tu pewne nieporozumienia. Mówimy o obecnym, anachronicznym i nieefektywnym systemie edukacji ? Jeśli tak, to egzaminy są tu naturalną rzeczą, one uzasadniają ten system i wzmacniają go. A jeśli mówimy o szkole nowoczesnej i sprawne, to egzaminy powszechne i jednakowe dla wszystkich są w niej zbędne. Egzaminy dobrowolne i specjalistyczne – tak. Podobnie jak teraz na prawo jazdy, lub jakieś inne uprawnienie. To nie system ma zmuszać ucznia do poddania się egzaminowi, to uczeń i rodzic mogą wyrazić chęć zdawania egzaminu.