18 września ukazał się Gazecie Wyborczej artykuł Krzysztofa Łakwy:  „Dlaczego dzieci przestają lubić matematykę”:
http://wyborcza.pl/1,75478,18845215,dlaczego-dzieci-przestaja-lubic-matematyke-bo-nauczyciele-nie.html
Polecam, wiele znanych przyczyn podano, ale też kilka mniej oczywistych.
Mam tylko jedno pytanie, dlaczego autorzy podręczników nie piszą ich tak, aby nauczyciele mogli ciekawie nauczać?
Nie chciałabym dyskutować na ten temat, że podręczniki nie są potrzebne, bo faktycznie lepiej byłoby bez takich podręczników. Ale jeśli już są, to dlaczego nie są dobrą pomocą dla nauczycieli?
 

93 komentarze

    • avatar

      Al

      18 września 2015 at 13:09

      Widać nauczyciele dzielą się na tych, którzy
      a) nie potrafią uczyć, ale są tego świadomi (poziom 1: szukają pomocy w podręczniku),
      b) nie potrafią uczyć, ale są tego świadomi (poziom 2: przekonali się, że istniejące podręczniki im w tym nie pomogą),
      c) nie potrafią uczyć, ale wydaje im się, że potrafią,
      d) nie potrafią uczyć, ale do tego stopnia wydaje im się, że potrafią, że biorą się za pisanie podręczników,
      e) nie potrafią uczyć, ale mają to gdzieś,
      f) potrafią uczyć i robią to po swojemu, a ponieważ są zajęci uczeniem, nie mają czasu, żeby pisać podręczniki.

    • avatar

      Al

      18 września 2015 at 13:09

      Widać nauczyciele dzielą się na tych, którzy
      a) nie potrafią uczyć, ale są tego świadomi (poziom 1: szukają pomocy w podręczniku),
      b) nie potrafią uczyć, ale są tego świadomi (poziom 2: przekonali się, że istniejące podręczniki im w tym nie pomogą),
      c) nie potrafią uczyć, ale wydaje im się, że potrafią,
      d) nie potrafią uczyć, ale do tego stopnia wydaje im się, że potrafią, że biorą się za pisanie podręczników,
      e) nie potrafią uczyć, ale mają to gdzieś,
      f) potrafią uczyć i robią to po swojemu, a ponieważ są zajęci uczeniem, nie mają czasu, żeby pisać podręczniki.

    • avatar

      Al

      18 września 2015 at 13:09

      Widać nauczyciele dzielą się na tych, którzy
      a) nie potrafią uczyć, ale są tego świadomi (poziom 1: szukają pomocy w podręczniku),
      b) nie potrafią uczyć, ale są tego świadomi (poziom 2: przekonali się, że istniejące podręczniki im w tym nie pomogą),
      c) nie potrafią uczyć, ale wydaje im się, że potrafią,
      d) nie potrafią uczyć, ale do tego stopnia wydaje im się, że potrafią, że biorą się za pisanie podręczników,
      e) nie potrafią uczyć, ale mają to gdzieś,
      f) potrafią uczyć i robią to po swojemu, a ponieważ są zajęci uczeniem, nie mają czasu, żeby pisać podręczniki.

  • avatar

    Robert Raczyński

    18 września 2015 at 14:26

    Nie wiem, skąd przekonanie, że istnieje gatunek literacki pt. „dobry podręcznik”. No, chyba, że rzeczy zupełnie incydentalne, będące wynikiem tyleż geniuszu, co sprzyjających okoliczności traktować jako taki. Raczej trudno liczyć na upowszechnienie takiej literatury. Nieprzypadkowo, dobre podręczniki rozpatrujemy na ogół w kategorii „wspomnienia”. Były takie krótkie momenty w historii, kiedy podręczniki pisali ludzie z wewnętrznej potrzeby, bez dyktatu jakiejś bieżącej ideologii, czy podstawy programowej. Nic dziwnego, że dziś to raczej mało prawdopodobne.
    W mojej dziedzinie, podręczników jest multum, ale wśród ich sformatowanej masy, na palcach jednej ręki można policzyć przyzwoite. W swojej pracy natrafiłem na dwa dobre i jeden rewelacyjny – to już i tak dużo. Nie zapominajmy jednak, że kwestia „dobry”, czy „zły” nie może być rozpatrywana w separacji od „dla kogo”. Podręczniki pisze się na zamówienie społeczne i polityczne, a nie według „widzimisię”. Dziś podręcznik ma być manualem prowadzącym niechcącego do raju obiecanego wszystkim bez wyjątku. Trudno by był dobry.

    • avatar

      Xawer

      18 września 2015 at 15:04

      Nie, no trochę dobrych podręczników istnieje. Choć pełna racja, że nie sa to podręczniki szkolne ani pisane dla szkoły, tylko pisane z potrzeby serca, których autorzy albo znaleźli sponsora, albo mieli własne zasoby, by zrobić to hobbystycznie. I pełna prawda też, że to są pojedyncze perełki, nie mające w dodatku szans na bycie zatwierdzonymi przez MEN, bo nie odnoszą się do podstawy programowej.
      Rzucę przykładem: Motion Mountain (www.motionmountain.net) podoba się mnóstwu dzieciaków. Mi nie aż tak bardzo, ale skoro oni go lubią, to przecież tylko mogę się cieszyć, że go czytają i zastanawiają się nad pokazanymi tam problemami.
      Pokaż i swoim jako wprawkę w angielskim, a co przy okazji nauczą się fizyki i matematyki, to ich. To napisał Niemiec, ale jego angielszczyzny chyba nie można się specjalnie czepiać.
      Ale jako podręcznik szkolny nie ma to najmniejszych szans. Nie ma do niego zeszytów ćwiczeń. Nie odnosi się do podstawy programowej. Nie przygotowuje pod maturę… A do tego nie jest po polsku. I nie prowadzi w brykowy sposób ani ucznia ani nauczyciela za rączkę, podtykając obu gotowe recepty na wszystko.
      Tu masz rację — dziś szkolny podręcznik ma być brykiem, a nie podręcznikiem. Brykiem, zwalniającym z samodzielnego myślenia zarówno ucznia, jak i nauczyciela. Bryk nie może być dobry.

      • avatar

        Xawer

        18 września 2015 at 16:31

        Ja widzę co najmniej dwie przyczyny:
        1. autorzy dobrych podręczników uczą po swojemu, a nie są wykonawcami narzuconych im programów. Piszą według swojego uznania i swojego wyboru treści, a nie według ministerialnej listy tematów;
        2. podstawa programowa w swojej szczegółowej części (a to zgodność z nią jest kryterium zatwierdzenia podręcznika) jest tak głupia i nudna, że w zgodzie z nią nie sposób ani dobrze uczyć, ani tym bardziej napisać dobrego podręcznika.
        Zwróć uwagę, że wszyscy nauczyciele, jacy tu są przywoływani jako „dobrzy” zasłużyli na te opinie dlatego, że ignorowali programy szkolne i uczyli według własnych przekonań i pomysłów.

      • avatar

        Xawer

        18 września 2015 at 18:21

        I trzecia, chyba najważniejsza przyczyna: dobry podręcznik nie może być brykiem. Nie może zwalniać od samodzielnego myślenia ani ucznia, ani tym bardziej nauczyciela. A cały dzisiejszy system przyzwyczaił nauczycieli, że dostają gotowce do ręki. Lekcje rozpisane na cały rok, scenariusze, ćwiczenia/zadania do każdej lekcji, by było łatwiej nawet wydrukowane w zeszycie ćwiczeń.
        Zero myślenia — wykonywanie gotowej procedury krok po kroku. Podręcznika, który ich zmusza do samodzielnej pracy i (Boże broń) myślenia, a nie do prostej realizacji programu strona po stronie, po prostu nie wybiorą. Albo wybierze ich tak niewielu, że autor i wydawnictwo zbankrutują.
        A to nauczyciele decydują o podręcznikach, z jakich mają korzystać ich uczniowie. I za które rodzice tych uczniów muszą zapłacić.

  • avatar

    Robert Raczyński

    18 września 2015 at 14:26

    Nie wiem, skąd przekonanie, że istnieje gatunek literacki pt. „dobry podręcznik”. No, chyba, że rzeczy zupełnie incydentalne, będące wynikiem tyleż geniuszu, co sprzyjających okoliczności traktować jako taki. Raczej trudno liczyć na upowszechnienie takiej literatury. Nieprzypadkowo, dobre podręczniki rozpatrujemy na ogół w kategorii „wspomnienia”. Były takie krótkie momenty w historii, kiedy podręczniki pisali ludzie z wewnętrznej potrzeby, bez dyktatu jakiejś bieżącej ideologii, czy podstawy programowej. Nic dziwnego, że dziś to raczej mało prawdopodobne.
    W mojej dziedzinie, podręczników jest multum, ale wśród ich sformatowanej masy, na palcach jednej ręki można policzyć przyzwoite. W swojej pracy natrafiłem na dwa dobre i jeden rewelacyjny – to już i tak dużo. Nie zapominajmy jednak, że kwestia „dobry”, czy „zły” nie może być rozpatrywana w separacji od „dla kogo”. Podręczniki pisze się na zamówienie społeczne i polityczne, a nie według „widzimisię”. Dziś podręcznik ma być manualem prowadzącym niechcącego do raju obiecanego wszystkim bez wyjątku. Trudno by był dobry.

    • avatar

      Xawer

      18 września 2015 at 15:04

      Nie, no trochę dobrych podręczników istnieje. Choć pełna racja, że nie sa to podręczniki szkolne ani pisane dla szkoły, tylko pisane z potrzeby serca, których autorzy albo znaleźli sponsora, albo mieli własne zasoby, by zrobić to hobbystycznie. I pełna prawda też, że to są pojedyncze perełki, nie mające w dodatku szans na bycie zatwierdzonymi przez MEN, bo nie odnoszą się do podstawy programowej.
      Rzucę przykładem: Motion Mountain (www.motionmountain.net) podoba się mnóstwu dzieciaków. Mi nie aż tak bardzo, ale skoro oni go lubią, to przecież tylko mogę się cieszyć, że go czytają i zastanawiają się nad pokazanymi tam problemami.
      Pokaż i swoim jako wprawkę w angielskim, a co przy okazji nauczą się fizyki i matematyki, to ich. To napisał Niemiec, ale jego angielszczyzny chyba nie można się specjalnie czepiać.
      Ale jako podręcznik szkolny nie ma to najmniejszych szans. Nie ma do niego zeszytów ćwiczeń. Nie odnosi się do podstawy programowej. Nie przygotowuje pod maturę… A do tego nie jest po polsku. I nie prowadzi w brykowy sposób ani ucznia ani nauczyciela za rączkę, podtykając obu gotowe recepty na wszystko.
      Tu masz rację — dziś szkolny podręcznik ma być brykiem, a nie podręcznikiem. Brykiem, zwalniającym z samodzielnego myślenia zarówno ucznia, jak i nauczyciela. Bryk nie może być dobry.

      • avatar

        Xawer

        18 września 2015 at 16:31

        Ja widzę co najmniej dwie przyczyny:
        1. autorzy dobrych podręczników uczą po swojemu, a nie są wykonawcami narzuconych im programów. Piszą według swojego uznania i swojego wyboru treści, a nie według ministerialnej listy tematów;
        2. podstawa programowa w swojej szczegółowej części (a to zgodność z nią jest kryterium zatwierdzenia podręcznika) jest tak głupia i nudna, że w zgodzie z nią nie sposób ani dobrze uczyć, ani tym bardziej napisać dobrego podręcznika.
        Zwróć uwagę, że wszyscy nauczyciele, jacy tu są przywoływani jako „dobrzy” zasłużyli na te opinie dlatego, że ignorowali programy szkolne i uczyli według własnych przekonań i pomysłów.

      • avatar

        Xawer

        18 września 2015 at 18:21

        I trzecia, chyba najważniejsza przyczyna: dobry podręcznik nie może być brykiem. Nie może zwalniać od samodzielnego myślenia ani ucznia, ani tym bardziej nauczyciela. A cały dzisiejszy system przyzwyczaił nauczycieli, że dostają gotowce do ręki. Lekcje rozpisane na cały rok, scenariusze, ćwiczenia/zadania do każdej lekcji, by było łatwiej nawet wydrukowane w zeszycie ćwiczeń.
        Zero myślenia — wykonywanie gotowej procedury krok po kroku. Podręcznika, który ich zmusza do samodzielnej pracy i (Boże broń) myślenia, a nie do prostej realizacji programu strona po stronie, po prostu nie wybiorą. Albo wybierze ich tak niewielu, że autor i wydawnictwo zbankrutują.
        A to nauczyciele decydują o podręcznikach, z jakich mają korzystać ich uczniowie. I za które rodzice tych uczniów muszą zapłacić.

  • avatar

    Robert Raczyński

    18 września 2015 at 14:26

    Nie wiem, skąd przekonanie, że istnieje gatunek literacki pt. „dobry podręcznik”. No, chyba, że rzeczy zupełnie incydentalne, będące wynikiem tyleż geniuszu, co sprzyjających okoliczności traktować jako taki. Raczej trudno liczyć na upowszechnienie takiej literatury. Nieprzypadkowo, dobre podręczniki rozpatrujemy na ogół w kategorii „wspomnienia”. Były takie krótkie momenty w historii, kiedy podręczniki pisali ludzie z wewnętrznej potrzeby, bez dyktatu jakiejś bieżącej ideologii, czy podstawy programowej. Nic dziwnego, że dziś to raczej mało prawdopodobne.
    W mojej dziedzinie, podręczników jest multum, ale wśród ich sformatowanej masy, na palcach jednej ręki można policzyć przyzwoite. W swojej pracy natrafiłem na dwa dobre i jeden rewelacyjny – to już i tak dużo. Nie zapominajmy jednak, że kwestia „dobry”, czy „zły” nie może być rozpatrywana w separacji od „dla kogo”. Podręczniki pisze się na zamówienie społeczne i polityczne, a nie według „widzimisię”. Dziś podręcznik ma być manualem prowadzącym niechcącego do raju obiecanego wszystkim bez wyjątku. Trudno by był dobry.

    • avatar

      Xawer

      18 września 2015 at 15:04

      Nie, no trochę dobrych podręczników istnieje. Choć pełna racja, że nie sa to podręczniki szkolne ani pisane dla szkoły, tylko pisane z potrzeby serca, których autorzy albo znaleźli sponsora, albo mieli własne zasoby, by zrobić to hobbystycznie. I pełna prawda też, że to są pojedyncze perełki, nie mające w dodatku szans na bycie zatwierdzonymi przez MEN, bo nie odnoszą się do podstawy programowej.
      Rzucę przykładem: Motion Mountain (www.motionmountain.net) podoba się mnóstwu dzieciaków. Mi nie aż tak bardzo, ale skoro oni go lubią, to przecież tylko mogę się cieszyć, że go czytają i zastanawiają się nad pokazanymi tam problemami.
      Pokaż i swoim jako wprawkę w angielskim, a co przy okazji nauczą się fizyki i matematyki, to ich. To napisał Niemiec, ale jego angielszczyzny chyba nie można się specjalnie czepiać.
      Ale jako podręcznik szkolny nie ma to najmniejszych szans. Nie ma do niego zeszytów ćwiczeń. Nie odnosi się do podstawy programowej. Nie przygotowuje pod maturę… A do tego nie jest po polsku. I nie prowadzi w brykowy sposób ani ucznia ani nauczyciela za rączkę, podtykając obu gotowe recepty na wszystko.
      Tu masz rację — dziś szkolny podręcznik ma być brykiem, a nie podręcznikiem. Brykiem, zwalniającym z samodzielnego myślenia zarówno ucznia, jak i nauczyciela. Bryk nie może być dobry.

      • avatar

        Xawer

        18 września 2015 at 16:31

        Ja widzę co najmniej dwie przyczyny:
        1. autorzy dobrych podręczników uczą po swojemu, a nie są wykonawcami narzuconych im programów. Piszą według swojego uznania i swojego wyboru treści, a nie według ministerialnej listy tematów;
        2. podstawa programowa w swojej szczegółowej części (a to zgodność z nią jest kryterium zatwierdzenia podręcznika) jest tak głupia i nudna, że w zgodzie z nią nie sposób ani dobrze uczyć, ani tym bardziej napisać dobrego podręcznika.
        Zwróć uwagę, że wszyscy nauczyciele, jacy tu są przywoływani jako „dobrzy” zasłużyli na te opinie dlatego, że ignorowali programy szkolne i uczyli według własnych przekonań i pomysłów.

      • avatar

        Xawer

        18 września 2015 at 18:21

        I trzecia, chyba najważniejsza przyczyna: dobry podręcznik nie może być brykiem. Nie może zwalniać od samodzielnego myślenia ani ucznia, ani tym bardziej nauczyciela. A cały dzisiejszy system przyzwyczaił nauczycieli, że dostają gotowce do ręki. Lekcje rozpisane na cały rok, scenariusze, ćwiczenia/zadania do każdej lekcji, by było łatwiej nawet wydrukowane w zeszycie ćwiczeń.
        Zero myślenia — wykonywanie gotowej procedury krok po kroku. Podręcznika, który ich zmusza do samodzielnej pracy i (Boże broń) myślenia, a nie do prostej realizacji programu strona po stronie, po prostu nie wybiorą. Albo wybierze ich tak niewielu, że autor i wydawnictwo zbankrutują.
        A to nauczyciele decydują o podręcznikach, z jakich mają korzystać ich uczniowie. I za które rodzice tych uczniów muszą zapłacić.

  • avatar

    Robert Raczyński

    22 września 2015 at 12:45

    Wracając do pytania postawionego w artykule, wątpię aby problem był nowy. Nie jestem matematykiem i znam go jedynie z pozycji ucznia – on był zawsze aktualny. Miałem dwóch dobrych nauczycieli matematyki, ale pojawili się w moim życiu zbyt późno, by sprawić, bym na odpowiednim etapie rozwoju matematykę postrzegał inaczej, niż mniej lub bardziej skomplikowane rachunki.
    Wydaje się, że wyboru „ciekawy-łatwy/nudny-trudny” dokonujemy bardzo wcześnie, podczas pierwszych kontaktów z daną dziedziną, stąd też rola pierwszego nauczyciela wydaje mi się kluczowa. Oczywiście, nawet genialny nauczyciel nie przesądza o wszystkim, bo czynników decydujących o zainteresowaniu jest mnóstwo. Niestety, nawet dobrzy nauczyciele, którzy mogą mieć wpływ na pierwsze wrażenie, są zmuszeni działać w „kulturze bryku”, poddawani są presji standaryzacji i dotyczy to wszystkich przedmiotów.
    Nie mnie orzekać, czy jako nauczyciel daje radę, mogę jednak oceniać, ile energii kosztuje mnie przeciwstawianie się formatowaniu. Jest dopiero koniec września, a ja już czuję się wyczerpany, nie uczeniem, a walką z formatem właśnie. Wiesław (i wielu innych) jest przekonany, że ludzi, którzy uważają, że w edukacji źle się dzieje jest wielu, nie bierze jednak pod uwagę, że wcale nie oczekują oni zmian w kierunku, który sobie wyobraża. Jeszcze dziś będę musiał spędzić ze dwie godziny tłumacząc „zaniepokojonym”, dlaczego podręcznik nie jest dla mnie Biblią i dlaczego nie traktuję go dosłownie i od deski do deski jak świadek Jehowy. Będę się tłumaczył, dlaczego uważam, że robienie kartkówek „słówko-znaczenie” nie przekłada się na posługiwanie się językiem. Będę też musiał wyjaśnić, dlaczego moje testy są „inne” (czyt. nie można ich kupić na Chomiku), ba, jednym będę się spowiadał, „dlaczego na zajęciach mówię po angielsku”, a drugim „dlaczego czasami nie mówię po angielsku”. Będę także musiał przekonywać kogoś, kto po kilku latach przypomniał sobie, że jest ojcem, że „poprawka” dziecka (tak, ta z sierpnia) nie była przypadkiem, ani moim „wymysłem”. Będę również przed sądem „zaniepokojonych” zeznawał w sprawie rzeczy, które ich dzieci są zobowiązane robić na lekcji (myśleć, formułować własne zdania i hipotezy, radzić sobie z tekstem nieprzetworzonym) zamiast wypełniać ćwiczenia, jak wszędzie indziej. A przede wszystkim, będę się kajał za wystawiane oceny, które, dziwnym zbiegiem okoliczności, korespondują z ocenami zewnętrznymi. Cóż z tego, jeśli nie przekładają się na punkty? Cóż z tego, jeśli „gdzie indziej” ocenę dobrą można mieć już od 3,51?
    Komu będę to wszystko uświadamiał? Wychodzi na to, że tym, którzy oczekują zmian w edukacji, i to szybko. Oczekują bryku, klarownych wytycznych, testu co tydzień, dyscypliny (cokolwiek to jest, bo wszelkie działania dyscyplinujące są zamachem na podmiot i jego punkty), zastąpienia białej tablicy multimedialną i „niewygodnego” nauczyciela, takim, który w kulturze bryku czuje się dobrze. Bo ludzie pragną zmian, oczywiście na lepsze. A, jak się ich zapyta na ulicy, to powiedzą, że chcą, żeby nauczyciel potrafił dzieci „zainteresować”…
    Jeśli wolno mi tu sformułować jakąś hipotezę odnośnie postawionego w artykule pytania, to nie będzie ona oryginalna – jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Albo punkty.

    • avatar

      Xawer

      22 września 2015 at 14:30

      Mogę się podpisać pod tą diagnozą, a w uzupełnieniu my threepence (a raczej tylko farthing):
      „ciekawy-łatwy vs. nudny-trudny” to opozycja zapewne powszechna u małych dzieci. W pewnym wieku (u jednych wcześniej, często koło 10 lat, nawet wcześniej, u innych później, w liceum, a u większości nigdy) dochodzi do tego trzeci związek: fascynujący-niezwykle_trudny. I to wyłącznie z tego ostatniego podejścia biorą się potem Newtonowie i Einsteinowie. Choć ludzi, którzy mają to podejście jest tysiące razy więcej. Tyle, że ich przemyślenia nad tymi niezwykle trudnymi problemami nie prowadzą do nagrody Nobla, a mają jedynie skutki osobiste.

  • avatar

    Robert Raczyński

    22 września 2015 at 12:45

    Wracając do pytania postawionego w artykule, wątpię aby problem był nowy. Nie jestem matematykiem i znam go jedynie z pozycji ucznia – on był zawsze aktualny. Miałem dwóch dobrych nauczycieli matematyki, ale pojawili się w moim życiu zbyt późno, by sprawić, bym na odpowiednim etapie rozwoju matematykę postrzegał inaczej, niż mniej lub bardziej skomplikowane rachunki.
    Wydaje się, że wyboru „ciekawy-łatwy/nudny-trudny” dokonujemy bardzo wcześnie, podczas pierwszych kontaktów z daną dziedziną, stąd też rola pierwszego nauczyciela wydaje mi się kluczowa. Oczywiście, nawet genialny nauczyciel nie przesądza o wszystkim, bo czynników decydujących o zainteresowaniu jest mnóstwo. Niestety, nawet dobrzy nauczyciele, którzy mogą mieć wpływ na pierwsze wrażenie, są zmuszeni działać w „kulturze bryku”, poddawani są presji standaryzacji i dotyczy to wszystkich przedmiotów.
    Nie mnie orzekać, czy jako nauczyciel daje radę, mogę jednak oceniać, ile energii kosztuje mnie przeciwstawianie się formatowaniu. Jest dopiero koniec września, a ja już czuję się wyczerpany, nie uczeniem, a walką z formatem właśnie. Wiesław (i wielu innych) jest przekonany, że ludzi, którzy uważają, że w edukacji źle się dzieje jest wielu, nie bierze jednak pod uwagę, że wcale nie oczekują oni zmian w kierunku, który sobie wyobraża. Jeszcze dziś będę musiał spędzić ze dwie godziny tłumacząc „zaniepokojonym”, dlaczego podręcznik nie jest dla mnie Biblią i dlaczego nie traktuję go dosłownie i od deski do deski jak świadek Jehowy. Będę się tłumaczył, dlaczego uważam, że robienie kartkówek „słówko-znaczenie” nie przekłada się na posługiwanie się językiem. Będę też musiał wyjaśnić, dlaczego moje testy są „inne” (czyt. nie można ich kupić na Chomiku), ba, jednym będę się spowiadał, „dlaczego na zajęciach mówię po angielsku”, a drugim „dlaczego czasami nie mówię po angielsku”. Będę także musiał przekonywać kogoś, kto po kilku latach przypomniał sobie, że jest ojcem, że „poprawka” dziecka (tak, ta z sierpnia) nie była przypadkiem, ani moim „wymysłem”. Będę również przed sądem „zaniepokojonych” zeznawał w sprawie rzeczy, które ich dzieci są zobowiązane robić na lekcji (myśleć, formułować własne zdania i hipotezy, radzić sobie z tekstem nieprzetworzonym) zamiast wypełniać ćwiczenia, jak wszędzie indziej. A przede wszystkim, będę się kajał za wystawiane oceny, które, dziwnym zbiegiem okoliczności, korespondują z ocenami zewnętrznymi. Cóż z tego, jeśli nie przekładają się na punkty? Cóż z tego, jeśli „gdzie indziej” ocenę dobrą można mieć już od 3,51?
    Komu będę to wszystko uświadamiał? Wychodzi na to, że tym, którzy oczekują zmian w edukacji, i to szybko. Oczekują bryku, klarownych wytycznych, testu co tydzień, dyscypliny (cokolwiek to jest, bo wszelkie działania dyscyplinujące są zamachem na podmiot i jego punkty), zastąpienia białej tablicy multimedialną i „niewygodnego” nauczyciela, takim, który w kulturze bryku czuje się dobrze. Bo ludzie pragną zmian, oczywiście na lepsze. A, jak się ich zapyta na ulicy, to powiedzą, że chcą, żeby nauczyciel potrafił dzieci „zainteresować”…
    Jeśli wolno mi tu sformułować jakąś hipotezę odnośnie postawionego w artykule pytania, to nie będzie ona oryginalna – jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Albo punkty.

    • avatar

      Xawer

      22 września 2015 at 14:30

      Mogę się podpisać pod tą diagnozą, a w uzupełnieniu my threepence (a raczej tylko farthing):
      „ciekawy-łatwy vs. nudny-trudny” to opozycja zapewne powszechna u małych dzieci. W pewnym wieku (u jednych wcześniej, często koło 10 lat, nawet wcześniej, u innych później, w liceum, a u większości nigdy) dochodzi do tego trzeci związek: fascynujący-niezwykle_trudny. I to wyłącznie z tego ostatniego podejścia biorą się potem Newtonowie i Einsteinowie. Choć ludzi, którzy mają to podejście jest tysiące razy więcej. Tyle, że ich przemyślenia nad tymi niezwykle trudnymi problemami nie prowadzą do nagrody Nobla, a mają jedynie skutki osobiste.

  • avatar

    Robert Raczyński

    22 września 2015 at 12:45

    Wracając do pytania postawionego w artykule, wątpię aby problem był nowy. Nie jestem matematykiem i znam go jedynie z pozycji ucznia – on był zawsze aktualny. Miałem dwóch dobrych nauczycieli matematyki, ale pojawili się w moim życiu zbyt późno, by sprawić, bym na odpowiednim etapie rozwoju matematykę postrzegał inaczej, niż mniej lub bardziej skomplikowane rachunki.
    Wydaje się, że wyboru „ciekawy-łatwy/nudny-trudny” dokonujemy bardzo wcześnie, podczas pierwszych kontaktów z daną dziedziną, stąd też rola pierwszego nauczyciela wydaje mi się kluczowa. Oczywiście, nawet genialny nauczyciel nie przesądza o wszystkim, bo czynników decydujących o zainteresowaniu jest mnóstwo. Niestety, nawet dobrzy nauczyciele, którzy mogą mieć wpływ na pierwsze wrażenie, są zmuszeni działać w „kulturze bryku”, poddawani są presji standaryzacji i dotyczy to wszystkich przedmiotów.
    Nie mnie orzekać, czy jako nauczyciel daje radę, mogę jednak oceniać, ile energii kosztuje mnie przeciwstawianie się formatowaniu. Jest dopiero koniec września, a ja już czuję się wyczerpany, nie uczeniem, a walką z formatem właśnie. Wiesław (i wielu innych) jest przekonany, że ludzi, którzy uważają, że w edukacji źle się dzieje jest wielu, nie bierze jednak pod uwagę, że wcale nie oczekują oni zmian w kierunku, który sobie wyobraża. Jeszcze dziś będę musiał spędzić ze dwie godziny tłumacząc „zaniepokojonym”, dlaczego podręcznik nie jest dla mnie Biblią i dlaczego nie traktuję go dosłownie i od deski do deski jak świadek Jehowy. Będę się tłumaczył, dlaczego uważam, że robienie kartkówek „słówko-znaczenie” nie przekłada się na posługiwanie się językiem. Będę też musiał wyjaśnić, dlaczego moje testy są „inne” (czyt. nie można ich kupić na Chomiku), ba, jednym będę się spowiadał, „dlaczego na zajęciach mówię po angielsku”, a drugim „dlaczego czasami nie mówię po angielsku”. Będę także musiał przekonywać kogoś, kto po kilku latach przypomniał sobie, że jest ojcem, że „poprawka” dziecka (tak, ta z sierpnia) nie była przypadkiem, ani moim „wymysłem”. Będę również przed sądem „zaniepokojonych” zeznawał w sprawie rzeczy, które ich dzieci są zobowiązane robić na lekcji (myśleć, formułować własne zdania i hipotezy, radzić sobie z tekstem nieprzetworzonym) zamiast wypełniać ćwiczenia, jak wszędzie indziej. A przede wszystkim, będę się kajał za wystawiane oceny, które, dziwnym zbiegiem okoliczności, korespondują z ocenami zewnętrznymi. Cóż z tego, jeśli nie przekładają się na punkty? Cóż z tego, jeśli „gdzie indziej” ocenę dobrą można mieć już od 3,51?
    Komu będę to wszystko uświadamiał? Wychodzi na to, że tym, którzy oczekują zmian w edukacji, i to szybko. Oczekują bryku, klarownych wytycznych, testu co tydzień, dyscypliny (cokolwiek to jest, bo wszelkie działania dyscyplinujące są zamachem na podmiot i jego punkty), zastąpienia białej tablicy multimedialną i „niewygodnego” nauczyciela, takim, który w kulturze bryku czuje się dobrze. Bo ludzie pragną zmian, oczywiście na lepsze. A, jak się ich zapyta na ulicy, to powiedzą, że chcą, żeby nauczyciel potrafił dzieci „zainteresować”…
    Jeśli wolno mi tu sformułować jakąś hipotezę odnośnie postawionego w artykule pytania, to nie będzie ona oryginalna – jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Albo punkty.

    • avatar

      Xawer

      22 września 2015 at 14:30

      Mogę się podpisać pod tą diagnozą, a w uzupełnieniu my threepence (a raczej tylko farthing):
      „ciekawy-łatwy vs. nudny-trudny” to opozycja zapewne powszechna u małych dzieci. W pewnym wieku (u jednych wcześniej, często koło 10 lat, nawet wcześniej, u innych później, w liceum, a u większości nigdy) dochodzi do tego trzeci związek: fascynujący-niezwykle_trudny. I to wyłącznie z tego ostatniego podejścia biorą się potem Newtonowie i Einsteinowie. Choć ludzi, którzy mają to podejście jest tysiące razy więcej. Tyle, że ich przemyślenia nad tymi niezwykle trudnymi problemami nie prowadzą do nagrody Nobla, a mają jedynie skutki osobiste.

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 16:16

      Trzeba go wywalić z pracy i nająć kogoś kompetentnego na jego miejsce. A jemu dać najwyżej posadę woźnej.
      Pomoce dydaktyczne, dokształty i wspieranie nauczycieli mają spowodować, że nauczyciel z dwudziestoletnim stażem pracy wreszcie nauczy się tego, czego się nie nauczył 30 lat temu, gdy sam był w gimnazjum, a po tej pomocy będzie uczył wspaniale i z pasją do przedmiotu, od którego uciekał przez całe swoje życie?

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 16:45

        Przeczytaj ten raport koniecznie.
        Odpowiada na to pytanie w mniej więcej ten sam sposób (choć niespotykanie łagodniej), co ja:
        Ktoś kto sam nie umie, nie może nauczyć skutecznie tego, czego nie umie. A to, czego nie umie, zawarte jest w 12 latach szkoły plus 5 latach studiów.
        Skutków tej impregnacji na wiedzę, która przetrwała 17 lat kaczka jest odporna na deszcz, nie załatwisz pomocą, podręcznikiem ani dokształtem.
        A ktoś, kto ma do czegoś obrzydzenie, nie zaszczepi nikomu miłości do danego przedmiotu. Tej miłości do matematyki też nie zaszczepisz pomocami i szkoleniami. O 30 lat za późno.

          • avatar

            Xawer

            2 października 2015 at 20:09

            Odpowiedz sama na pytanie:
            Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm.
            Ile cięć należy wykonać?

            a będziesz wiedziała, do której z tych grup byłabyś zaliczona.
            połowa (ok.45%) dziewięciolatków z trzeciej klasy podstawówki odpowiada poprawnie.
            70% nauczycieli odpowiada poprawnie.
            Na pytania o procenty z testu gimnazjalnego odpowiadali jeszcze gorzej: tylko 41% odpowiedziało na co najmniej połowę tych „potwornie trudnych” pytań poprawnie.
            Ale wierzę w Ciebie, że przy Twojej miłości do procentów, umiałabyś policzyć tę przecenę i bez problemu znalazłabyś się w tej umiejącej procenty 59-procentowej większości.

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 16:16

      Trzeba go wywalić z pracy i nająć kogoś kompetentnego na jego miejsce. A jemu dać najwyżej posadę woźnej.
      Pomoce dydaktyczne, dokształty i wspieranie nauczycieli mają spowodować, że nauczyciel z dwudziestoletnim stażem pracy wreszcie nauczy się tego, czego się nie nauczył 30 lat temu, gdy sam był w gimnazjum, a po tej pomocy będzie uczył wspaniale i z pasją do przedmiotu, od którego uciekał przez całe swoje życie?

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 16:45

        Przeczytaj ten raport koniecznie.
        Odpowiada na to pytanie w mniej więcej ten sam sposób (choć niespotykanie łagodniej), co ja:
        Ktoś kto sam nie umie, nie może nauczyć skutecznie tego, czego nie umie. A to, czego nie umie, zawarte jest w 12 latach szkoły plus 5 latach studiów.
        Skutków tej impregnacji na wiedzę, która przetrwała 17 lat kaczka jest odporna na deszcz, nie załatwisz pomocą, podręcznikiem ani dokształtem.
        A ktoś, kto ma do czegoś obrzydzenie, nie zaszczepi nikomu miłości do danego przedmiotu. Tej miłości do matematyki też nie zaszczepisz pomocami i szkoleniami. O 30 lat za późno.

          • avatar

            Xawer

            2 października 2015 at 20:09

            Odpowiedz sama na pytanie:
            Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm.
            Ile cięć należy wykonać?

            a będziesz wiedziała, do której z tych grup byłabyś zaliczona.
            połowa (ok.45%) dziewięciolatków z trzeciej klasy podstawówki odpowiada poprawnie.
            70% nauczycieli odpowiada poprawnie.
            Na pytania o procenty z testu gimnazjalnego odpowiadali jeszcze gorzej: tylko 41% odpowiedziało na co najmniej połowę tych „potwornie trudnych” pytań poprawnie.
            Ale wierzę w Ciebie, że przy Twojej miłości do procentów, umiałabyś policzyć tę przecenę i bez problemu znalazłabyś się w tej umiejącej procenty 59-procentowej większości.

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 16:16

      Trzeba go wywalić z pracy i nająć kogoś kompetentnego na jego miejsce. A jemu dać najwyżej posadę woźnej.
      Pomoce dydaktyczne, dokształty i wspieranie nauczycieli mają spowodować, że nauczyciel z dwudziestoletnim stażem pracy wreszcie nauczy się tego, czego się nie nauczył 30 lat temu, gdy sam był w gimnazjum, a po tej pomocy będzie uczył wspaniale i z pasją do przedmiotu, od którego uciekał przez całe swoje życie?

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 16:45

        Przeczytaj ten raport koniecznie.
        Odpowiada na to pytanie w mniej więcej ten sam sposób (choć niespotykanie łagodniej), co ja:
        Ktoś kto sam nie umie, nie może nauczyć skutecznie tego, czego nie umie. A to, czego nie umie, zawarte jest w 12 latach szkoły plus 5 latach studiów.
        Skutków tej impregnacji na wiedzę, która przetrwała 17 lat kaczka jest odporna na deszcz, nie załatwisz pomocą, podręcznikiem ani dokształtem.
        A ktoś, kto ma do czegoś obrzydzenie, nie zaszczepi nikomu miłości do danego przedmiotu. Tej miłości do matematyki też nie zaszczepisz pomocami i szkoleniami. O 30 lat za późno.

          • avatar

            Xawer

            2 października 2015 at 20:09

            Odpowiedz sama na pytanie:
            Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm.
            Ile cięć należy wykonać?

            a będziesz wiedziała, do której z tych grup byłabyś zaliczona.
            połowa (ok.45%) dziewięciolatków z trzeciej klasy podstawówki odpowiada poprawnie.
            70% nauczycieli odpowiada poprawnie.
            Na pytania o procenty z testu gimnazjalnego odpowiadali jeszcze gorzej: tylko 41% odpowiedziało na co najmniej połowę tych „potwornie trudnych” pytań poprawnie.
            Ale wierzę w Ciebie, że przy Twojej miłości do procentów, umiałabyś policzyć tę przecenę i bez problemu znalazłabyś się w tej umiejącej procenty 59-procentowej większości.

  • avatar

    Xawer

    2 października 2015 at 16:12

    Polecam wszystkim lekturę całości tego raportu, a nie tylko jego telewizyjne omówienie:
    http://eduentuzjasci.pl/images/stories/publikacje/IBE-raport-potrzeby-nauczycieli-edukacji-wczesnoszkolnej-i-matematyki.pdf
    Pomyślmy dobrze o tym, co tam pokazano. Choćby:
    Zauważmy, że nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej dość dobrze znają podstawę programową.
    Połowa zadań testowych z tego obszaru została poprawnie rozwiązana przez ponad 80% badanych.

    „Dość dobrze” tu znaczy, że 20% nauczycielek wczesnoszkolnych nie powinno dostać nie tylko matury, a później prawa do wykonywania zawodu, ale nawet nie powinno dostać świadectwa ukończenia gimnazjum.
    Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm.
    Ile cięć należy wykonać?

    Prawie 70% nauczycieli dostrzegło poprawną zależność pomiędzy liczbą cięć wstążki i liczbą otrzymanych części. Jednak co czwarty badany popełnił typowy, także dla uczniów, błąd i wykonał dzielenie $20\div1 0=2$
    Dla porównania, w badaniu OBUT 2013 analogiczne zadanie poprawnie
    rozwiązało około 45% polskich trzecioklasistów.
    I coś specjalnie dla Danusi, w ramach dyskusji o uczeniu procentów i jakości nauczycieli:
    aż 41% z nich (nauczycielek wczesnoszkolnych) nie potrafiło rozwiązać typowego zadania z poziomu gimnazjum, dotyczącego obliczeń procentowych związanych z podwyżkami i obniżkami cen

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 16:39

      Co do konstatacji tego, że większość nie umie liczyć procentów, to pełna zgoda.
      Różnice były tylko w tym, jaki z tego morał: czy (jak to najmocniej artykułuje Paweł) jest to umiejętność absolutnie zbędna wszystkim, poza znikomą mniejszością (e.g. farmaceutów), która się tego i tak nauczy tak samo jak uczy się klasyfikacji węglowodorów aromatycznych, czy też jest to umiejętność fundamentalna, konieczna każdemu.
      Tu obciach jest w tym, że szkoła, tworząc podstawę programową, uznała, że jest to umiejętność fundamentalna, ale politykę kadrową prowadzi taką, że 41% nauczycieli jej nie posiadło.

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 17:36

        Toż przecież dałem to na tacy, cytując za tym raportem.
        45% uczniów klasy trzeciej podstawowej (OBUT) radzi sobie z zagadnieniem, na którym wykłada się 25% nauczycieli ich uczących.
        Nie jakimś cudem i dziwactwem, tylko prościutkim zagadnieniem (właśnie dla ośmiolatka), objętym zakresem podstawy programowej.

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 20:00

        Czyli, gdyby nauczyciele byli przekrojem społeczeństwa, nie selekcjonowanym ani negatywnie, ani pozytywnie, to tylko co czwarty z tych, którzy trafiają do tego zawodu nauczyłby się czegoś, czego nie umiał jako trzecioklasista.
        To świadczy o jednym z dwojga (a raczej mieszance):
        – koszmarnie negatywnej selekcji do zawodu;
        – zupełnej nieskuteczności szkoły w całym procesie od trzeciej klasy podstawówki po magisterium z pedagogiki.

  • avatar

    Xawer

    2 października 2015 at 16:12

    Polecam wszystkim lekturę całości tego raportu, a nie tylko jego telewizyjne omówienie:
    http://eduentuzjasci.pl/images/stories/publikacje/IBE-raport-potrzeby-nauczycieli-edukacji-wczesnoszkolnej-i-matematyki.pdf
    Pomyślmy dobrze o tym, co tam pokazano. Choćby:
    Zauważmy, że nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej dość dobrze znają podstawę programową.
    Połowa zadań testowych z tego obszaru została poprawnie rozwiązana przez ponad 80% badanych.

    „Dość dobrze” tu znaczy, że 20% nauczycielek wczesnoszkolnych nie powinno dostać nie tylko matury, a później prawa do wykonywania zawodu, ale nawet nie powinno dostać świadectwa ukończenia gimnazjum.
    Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm.
    Ile cięć należy wykonać?

    Prawie 70% nauczycieli dostrzegło poprawną zależność pomiędzy liczbą cięć wstążki i liczbą otrzymanych części. Jednak co czwarty badany popełnił typowy, także dla uczniów, błąd i wykonał dzielenie $20\div1 0=2$
    Dla porównania, w badaniu OBUT 2013 analogiczne zadanie poprawnie
    rozwiązało około 45% polskich trzecioklasistów.
    I coś specjalnie dla Danusi, w ramach dyskusji o uczeniu procentów i jakości nauczycieli:
    aż 41% z nich (nauczycielek wczesnoszkolnych) nie potrafiło rozwiązać typowego zadania z poziomu gimnazjum, dotyczącego obliczeń procentowych związanych z podwyżkami i obniżkami cen

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 16:39

      Co do konstatacji tego, że większość nie umie liczyć procentów, to pełna zgoda.
      Różnice były tylko w tym, jaki z tego morał: czy (jak to najmocniej artykułuje Paweł) jest to umiejętność absolutnie zbędna wszystkim, poza znikomą mniejszością (e.g. farmaceutów), która się tego i tak nauczy tak samo jak uczy się klasyfikacji węglowodorów aromatycznych, czy też jest to umiejętność fundamentalna, konieczna każdemu.
      Tu obciach jest w tym, że szkoła, tworząc podstawę programową, uznała, że jest to umiejętność fundamentalna, ale politykę kadrową prowadzi taką, że 41% nauczycieli jej nie posiadło.

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 17:36

        Toż przecież dałem to na tacy, cytując za tym raportem.
        45% uczniów klasy trzeciej podstawowej (OBUT) radzi sobie z zagadnieniem, na którym wykłada się 25% nauczycieli ich uczących.
        Nie jakimś cudem i dziwactwem, tylko prościutkim zagadnieniem (właśnie dla ośmiolatka), objętym zakresem podstawy programowej.

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 20:00

        Czyli, gdyby nauczyciele byli przekrojem społeczeństwa, nie selekcjonowanym ani negatywnie, ani pozytywnie, to tylko co czwarty z tych, którzy trafiają do tego zawodu nauczyłby się czegoś, czego nie umiał jako trzecioklasista.
        To świadczy o jednym z dwojga (a raczej mieszance):
        – koszmarnie negatywnej selekcji do zawodu;
        – zupełnej nieskuteczności szkoły w całym procesie od trzeciej klasy podstawówki po magisterium z pedagogiki.

  • avatar

    Xawer

    2 października 2015 at 16:12

    Polecam wszystkim lekturę całości tego raportu, a nie tylko jego telewizyjne omówienie:
    http://eduentuzjasci.pl/images/stories/publikacje/IBE-raport-potrzeby-nauczycieli-edukacji-wczesnoszkolnej-i-matematyki.pdf
    Pomyślmy dobrze o tym, co tam pokazano. Choćby:
    Zauważmy, że nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej dość dobrze znają podstawę programową.
    Połowa zadań testowych z tego obszaru została poprawnie rozwiązana przez ponad 80% badanych.

    „Dość dobrze” tu znaczy, że 20% nauczycielek wczesnoszkolnych nie powinno dostać nie tylko matury, a później prawa do wykonywania zawodu, ale nawet nie powinno dostać świadectwa ukończenia gimnazjum.
    Wstążka ma długość 20 cm. Należy pociąć ją na kawałki, z których każdy będzie miał długość 2 cm.
    Ile cięć należy wykonać?

    Prawie 70% nauczycieli dostrzegło poprawną zależność pomiędzy liczbą cięć wstążki i liczbą otrzymanych części. Jednak co czwarty badany popełnił typowy, także dla uczniów, błąd i wykonał dzielenie $20\div1 0=2$
    Dla porównania, w badaniu OBUT 2013 analogiczne zadanie poprawnie
    rozwiązało około 45% polskich trzecioklasistów.
    I coś specjalnie dla Danusi, w ramach dyskusji o uczeniu procentów i jakości nauczycieli:
    aż 41% z nich (nauczycielek wczesnoszkolnych) nie potrafiło rozwiązać typowego zadania z poziomu gimnazjum, dotyczącego obliczeń procentowych związanych z podwyżkami i obniżkami cen

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 16:39

      Co do konstatacji tego, że większość nie umie liczyć procentów, to pełna zgoda.
      Różnice były tylko w tym, jaki z tego morał: czy (jak to najmocniej artykułuje Paweł) jest to umiejętność absolutnie zbędna wszystkim, poza znikomą mniejszością (e.g. farmaceutów), która się tego i tak nauczy tak samo jak uczy się klasyfikacji węglowodorów aromatycznych, czy też jest to umiejętność fundamentalna, konieczna każdemu.
      Tu obciach jest w tym, że szkoła, tworząc podstawę programową, uznała, że jest to umiejętność fundamentalna, ale politykę kadrową prowadzi taką, że 41% nauczycieli jej nie posiadło.

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 17:36

        Toż przecież dałem to na tacy, cytując za tym raportem.
        45% uczniów klasy trzeciej podstawowej (OBUT) radzi sobie z zagadnieniem, na którym wykłada się 25% nauczycieli ich uczących.
        Nie jakimś cudem i dziwactwem, tylko prościutkim zagadnieniem (właśnie dla ośmiolatka), objętym zakresem podstawy programowej.

      • avatar

        Xawer

        2 października 2015 at 20:00

        Czyli, gdyby nauczyciele byli przekrojem społeczeństwa, nie selekcjonowanym ani negatywnie, ani pozytywnie, to tylko co czwarty z tych, którzy trafiają do tego zawodu nauczyłby się czegoś, czego nie umiał jako trzecioklasista.
        To świadczy o jednym z dwojga (a raczej mieszance):
        – koszmarnie negatywnej selekcji do zawodu;
        – zupełnej nieskuteczności szkoły w całym procesie od trzeciej klasy podstawówki po magisterium z pedagogiki.

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 17:41

      Nikt na nikogo nie huczy.
      Ale jeśli ktoś dostał mniej rozumu od innych, to nie wolno mu powierzać misji uczenia innych, zwłaszcza tych, którzy dostali więcej.
      Selekcją do zawodu nauczyciela powinien być ponadprzeciętny rozum.
      Jeśli mielibyśmy pomagać, to jako instruktorów prawa jazdy powinniśmy zatrudniać ludzi, którzy sami nie potrafią jeździć i dopiero ich uczyć (pomagać im), żeby jednak łaskawie nauczyli się zmieniać biegi. Ciekawe zresztą, kto miałby im pomagać, bo pomagający też w większości nie umieją jeździć.
      A ja powinienem dostać posadę nauczyciela śpiewu i gimnastyki, i niech mi ktoś pomoże w tym, że4 mam słoniowy słuch, gruby brzuch i reumatyzm. Ale przecież trzeba mi pomóc, żebym uczył dzieci tańczyć i śpiewać, a dzięki tej pomocy na pewno osiągnę w tym doskonałość.

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 17:41

      Nikt na nikogo nie huczy.
      Ale jeśli ktoś dostał mniej rozumu od innych, to nie wolno mu powierzać misji uczenia innych, zwłaszcza tych, którzy dostali więcej.
      Selekcją do zawodu nauczyciela powinien być ponadprzeciętny rozum.
      Jeśli mielibyśmy pomagać, to jako instruktorów prawa jazdy powinniśmy zatrudniać ludzi, którzy sami nie potrafią jeździć i dopiero ich uczyć (pomagać im), żeby jednak łaskawie nauczyli się zmieniać biegi. Ciekawe zresztą, kto miałby im pomagać, bo pomagający też w większości nie umieją jeździć.
      A ja powinienem dostać posadę nauczyciela śpiewu i gimnastyki, i niech mi ktoś pomoże w tym, że4 mam słoniowy słuch, gruby brzuch i reumatyzm. Ale przecież trzeba mi pomóc, żebym uczył dzieci tańczyć i śpiewać, a dzięki tej pomocy na pewno osiągnę w tym doskonałość.

    • avatar

      Xawer

      2 października 2015 at 17:41

      Nikt na nikogo nie huczy.
      Ale jeśli ktoś dostał mniej rozumu od innych, to nie wolno mu powierzać misji uczenia innych, zwłaszcza tych, którzy dostali więcej.
      Selekcją do zawodu nauczyciela powinien być ponadprzeciętny rozum.
      Jeśli mielibyśmy pomagać, to jako instruktorów prawa jazdy powinniśmy zatrudniać ludzi, którzy sami nie potrafią jeździć i dopiero ich uczyć (pomagać im), żeby jednak łaskawie nauczyli się zmieniać biegi. Ciekawe zresztą, kto miałby im pomagać, bo pomagający też w większości nie umieją jeździć.
      A ja powinienem dostać posadę nauczyciela śpiewu i gimnastyki, i niech mi ktoś pomoże w tym, że4 mam słoniowy słuch, gruby brzuch i reumatyzm. Ale przecież trzeba mi pomóc, żebym uczył dzieci tańczyć i śpiewać, a dzięki tej pomocy na pewno osiągnę w tym doskonałość.

  • avatar

    Xawer

    3 października 2015 at 09:33

    A tak całkiem poważnie, to bardzo polecam ten raport IBE uwadze CEO: jego głównym wątkiem jest nie sama diagnoza stanu rzeczy, ale i potrzeby w zakresie wsparcia i „doskonalenia zawodowego” nauczycieli, odpowiedzialnych za uczenie matematyki: od nauczania początkowego, po matematykę w gimnazjum.

  • avatar

    Xawer

    3 października 2015 at 09:33

    A tak całkiem poważnie, to bardzo polecam ten raport IBE uwadze CEO: jego głównym wątkiem jest nie sama diagnoza stanu rzeczy, ale i potrzeby w zakresie wsparcia i „doskonalenia zawodowego” nauczycieli, odpowiedzialnych za uczenie matematyki: od nauczania początkowego, po matematykę w gimnazjum.

  • avatar

    Xawer

    3 października 2015 at 09:33

    A tak całkiem poważnie, to bardzo polecam ten raport IBE uwadze CEO: jego głównym wątkiem jest nie sama diagnoza stanu rzeczy, ale i potrzeby w zakresie wsparcia i „doskonalenia zawodowego” nauczycieli, odpowiedzialnych za uczenie matematyki: od nauczania początkowego, po matematykę w gimnazjum.

  • avatar

    Tomasz

    2 listopada 2015 at 03:44

    1)… ”Dlaczego dzieci przestają lubić matematykę”:
    Odwróćmy pytanie: dlaczego w OBECNYM kształcie nauczania – dzieci mają lubić matematykę? Jest bardzo dużo powodów za tym, aby NIE lubiały (a nawet nie cierpiały) matematyki aniżeli ją lubiały.
    2)… Polecam, wiele znanych przyczyn podano, ale też kilka mniej oczywistych.
    W końcu ujawnione zostały te „mniej ciekawe”. I nie dlatego, że źle zostały badania przeprowadzone, tylko dlatego, że w końcu ktoś ma ODWAGĘ, aby pokazać, że jednym z bardzo istotnych elementów są właśnie DUŻE braki nauczycieli. A jeśli jeszcze ktoś umie je powiązać z brakiem chęci (miłości, zaangażowania, motywacji, pasji) do nauczania – to chyba wiadomo czemu dzieci NIE MAJĄ SZANS naprawdę dobrze nauczyć się matematyki za pomocą szkolnego nauczyciela, tak?
    3)… Mam tylko jedno pytanie, dlaczego autorzy podręczników nie piszą ich tak, aby nauczyciele mogli ciekawie nauczać?
    Nie bardzo wiem jak odpowiedzieć na to pytanie, bo mam wrażenie, że albo jest źle zadane albo mówimy (myślimy) o dwóch różnych sprawach.
    Podręczników jest bardzo wiele. O ich jakości oraz zastosowaniu pisał ładnie Xawery. Niemniej są chlubne wyjątki, ale NADAL konieczny jest wysiłek przy używaniu tychże podręczników (w sensie najszerszym). Nie widziałem jeszcze takiego podręcznika, który byłby jednoznacznie przeznaczony do użytku „dla osób nie korzystających z umysłu” (w angielskim odpowiedniku „… for Dummies” albo „for Idiots”).
    4)… Nie chciałabym dyskutować na ten temat, że podręczniki nie są potrzebne, bo faktycznie lepiej byłoby bez takich podręczników. Ale jeśli już są, to dlaczego nie są dobrą pomocą dla nauczycieli?
    Książki dotyczące bardzo szeroko pojętej matematyki i nauczania są naprawdę ciekawe, a nawet coraz lepsze. CAŁY PROBLEM polega na tym, aby umieć je czytać oraz nie tylko to, lecz nawet je studiować (!). Inaczej NIGDY nie będą dobrą pomocą dla leniwych nauczycieli. Tak, dla leniwych i tych, którzy chcą wszystko robić metodą „kopiuj-wklej”. Nie tędy droga moim zdaniem (chociaż nie twierdzę, że nie można czy nie trzeba jeszcze lepiej pisywać/wydawać książki matematyczne).
    @Danusia
    Xawer ma moim zdaniem bardzo „ostre” podejście z którym w dużym zakresie się zgadzam, ale obecnie nie widzę szans na realną realizację tego przesłania („zwalniamy nieuków i zatrudniamy – jako nauczycieli matematyki – tylko i wyłącznie tych, którzy są bardzo inteligentni, mądrzy, uzdolnieni i pracowici”). Przykre bardzo jest to, że w naszej rzeczywistości bardzo ciężko będzie zmieni(a)ć pewne układy. Najprostszy przykład to ten w którym nauczyciel nie chce się nauczyć tego co MUSI umieć (bo przykładowo ma silne plecy albo kilka lat do emerytury). A najgorsze jest to, że dzieci nie umieją (i nie będą umieć) dobrze matematyki, ponieważ nauczyciel nie będzie (nie jest!) ich w stanie tego sam nauczyć (tak, właśnie dlatego, że SAM NIE UMIE).
    „Niestety”, ale Xawier ma w dużym zakresie rację, chociaż środki jakie by chciał zastosować odbiegają od tego co ja (i myślę, że też Ty Danusiu) bym zaproponował.
    PS. Matematyka nie jest na tyle banalna, aby ją PORZĄDNIE uczyć – bez posiadania odpowiednich kwalifikacji, wiedzy, doświadczenia… i co (wg mnie) najważniejsze – prawidłowej POSTAWY (ta wszak wszystko definiuje).

  • avatar

    Tomasz

    2 listopada 2015 at 03:44

    1)… ”Dlaczego dzieci przestają lubić matematykę”:
    Odwróćmy pytanie: dlaczego w OBECNYM kształcie nauczania – dzieci mają lubić matematykę? Jest bardzo dużo powodów za tym, aby NIE lubiały (a nawet nie cierpiały) matematyki aniżeli ją lubiały.
    2)… Polecam, wiele znanych przyczyn podano, ale też kilka mniej oczywistych.
    W końcu ujawnione zostały te „mniej ciekawe”. I nie dlatego, że źle zostały badania przeprowadzone, tylko dlatego, że w końcu ktoś ma ODWAGĘ, aby pokazać, że jednym z bardzo istotnych elementów są właśnie DUŻE braki nauczycieli. A jeśli jeszcze ktoś umie je powiązać z brakiem chęci (miłości, zaangażowania, motywacji, pasji) do nauczania – to chyba wiadomo czemu dzieci NIE MAJĄ SZANS naprawdę dobrze nauczyć się matematyki za pomocą szkolnego nauczyciela, tak?
    3)… Mam tylko jedno pytanie, dlaczego autorzy podręczników nie piszą ich tak, aby nauczyciele mogli ciekawie nauczać?
    Nie bardzo wiem jak odpowiedzieć na to pytanie, bo mam wrażenie, że albo jest źle zadane albo mówimy (myślimy) o dwóch różnych sprawach.
    Podręczników jest bardzo wiele. O ich jakości oraz zastosowaniu pisał ładnie Xawery. Niemniej są chlubne wyjątki, ale NADAL konieczny jest wysiłek przy używaniu tychże podręczników (w sensie najszerszym). Nie widziałem jeszcze takiego podręcznika, który byłby jednoznacznie przeznaczony do użytku „dla osób nie korzystających z umysłu” (w angielskim odpowiedniku „… for Dummies” albo „for Idiots”).
    4)… Nie chciałabym dyskutować na ten temat, że podręczniki nie są potrzebne, bo faktycznie lepiej byłoby bez takich podręczników. Ale jeśli już są, to dlaczego nie są dobrą pomocą dla nauczycieli?
    Książki dotyczące bardzo szeroko pojętej matematyki i nauczania są naprawdę ciekawe, a nawet coraz lepsze. CAŁY PROBLEM polega na tym, aby umieć je czytać oraz nie tylko to, lecz nawet je studiować (!). Inaczej NIGDY nie będą dobrą pomocą dla leniwych nauczycieli. Tak, dla leniwych i tych, którzy chcą wszystko robić metodą „kopiuj-wklej”. Nie tędy droga moim zdaniem (chociaż nie twierdzę, że nie można czy nie trzeba jeszcze lepiej pisywać/wydawać książki matematyczne).
    @Danusia
    Xawer ma moim zdaniem bardzo „ostre” podejście z którym w dużym zakresie się zgadzam, ale obecnie nie widzę szans na realną realizację tego przesłania („zwalniamy nieuków i zatrudniamy – jako nauczycieli matematyki – tylko i wyłącznie tych, którzy są bardzo inteligentni, mądrzy, uzdolnieni i pracowici”). Przykre bardzo jest to, że w naszej rzeczywistości bardzo ciężko będzie zmieni(a)ć pewne układy. Najprostszy przykład to ten w którym nauczyciel nie chce się nauczyć tego co MUSI umieć (bo przykładowo ma silne plecy albo kilka lat do emerytury). A najgorsze jest to, że dzieci nie umieją (i nie będą umieć) dobrze matematyki, ponieważ nauczyciel nie będzie (nie jest!) ich w stanie tego sam nauczyć (tak, właśnie dlatego, że SAM NIE UMIE).
    „Niestety”, ale Xawier ma w dużym zakresie rację, chociaż środki jakie by chciał zastosować odbiegają od tego co ja (i myślę, że też Ty Danusiu) bym zaproponował.
    PS. Matematyka nie jest na tyle banalna, aby ją PORZĄDNIE uczyć – bez posiadania odpowiednich kwalifikacji, wiedzy, doświadczenia… i co (wg mnie) najważniejsze – prawidłowej POSTAWY (ta wszak wszystko definiuje).

  • avatar

    Tomasz

    2 listopada 2015 at 03:44

    1)… ”Dlaczego dzieci przestają lubić matematykę”:
    Odwróćmy pytanie: dlaczego w OBECNYM kształcie nauczania – dzieci mają lubić matematykę? Jest bardzo dużo powodów za tym, aby NIE lubiały (a nawet nie cierpiały) matematyki aniżeli ją lubiały.
    2)… Polecam, wiele znanych przyczyn podano, ale też kilka mniej oczywistych.
    W końcu ujawnione zostały te „mniej ciekawe”. I nie dlatego, że źle zostały badania przeprowadzone, tylko dlatego, że w końcu ktoś ma ODWAGĘ, aby pokazać, że jednym z bardzo istotnych elementów są właśnie DUŻE braki nauczycieli. A jeśli jeszcze ktoś umie je powiązać z brakiem chęci (miłości, zaangażowania, motywacji, pasji) do nauczania – to chyba wiadomo czemu dzieci NIE MAJĄ SZANS naprawdę dobrze nauczyć się matematyki za pomocą szkolnego nauczyciela, tak?
    3)… Mam tylko jedno pytanie, dlaczego autorzy podręczników nie piszą ich tak, aby nauczyciele mogli ciekawie nauczać?
    Nie bardzo wiem jak odpowiedzieć na to pytanie, bo mam wrażenie, że albo jest źle zadane albo mówimy (myślimy) o dwóch różnych sprawach.
    Podręczników jest bardzo wiele. O ich jakości oraz zastosowaniu pisał ładnie Xawery. Niemniej są chlubne wyjątki, ale NADAL konieczny jest wysiłek przy używaniu tychże podręczników (w sensie najszerszym). Nie widziałem jeszcze takiego podręcznika, który byłby jednoznacznie przeznaczony do użytku „dla osób nie korzystających z umysłu” (w angielskim odpowiedniku „… for Dummies” albo „for Idiots”).
    4)… Nie chciałabym dyskutować na ten temat, że podręczniki nie są potrzebne, bo faktycznie lepiej byłoby bez takich podręczników. Ale jeśli już są, to dlaczego nie są dobrą pomocą dla nauczycieli?
    Książki dotyczące bardzo szeroko pojętej matematyki i nauczania są naprawdę ciekawe, a nawet coraz lepsze. CAŁY PROBLEM polega na tym, aby umieć je czytać oraz nie tylko to, lecz nawet je studiować (!). Inaczej NIGDY nie będą dobrą pomocą dla leniwych nauczycieli. Tak, dla leniwych i tych, którzy chcą wszystko robić metodą „kopiuj-wklej”. Nie tędy droga moim zdaniem (chociaż nie twierdzę, że nie można czy nie trzeba jeszcze lepiej pisywać/wydawać książki matematyczne).
    @Danusia
    Xawer ma moim zdaniem bardzo „ostre” podejście z którym w dużym zakresie się zgadzam, ale obecnie nie widzę szans na realną realizację tego przesłania („zwalniamy nieuków i zatrudniamy – jako nauczycieli matematyki – tylko i wyłącznie tych, którzy są bardzo inteligentni, mądrzy, uzdolnieni i pracowici”). Przykre bardzo jest to, że w naszej rzeczywistości bardzo ciężko będzie zmieni(a)ć pewne układy. Najprostszy przykład to ten w którym nauczyciel nie chce się nauczyć tego co MUSI umieć (bo przykładowo ma silne plecy albo kilka lat do emerytury). A najgorsze jest to, że dzieci nie umieją (i nie będą umieć) dobrze matematyki, ponieważ nauczyciel nie będzie (nie jest!) ich w stanie tego sam nauczyć (tak, właśnie dlatego, że SAM NIE UMIE).
    „Niestety”, ale Xawier ma w dużym zakresie rację, chociaż środki jakie by chciał zastosować odbiegają od tego co ja (i myślę, że też Ty Danusiu) bym zaproponował.
    PS. Matematyka nie jest na tyle banalna, aby ją PORZĄDNIE uczyć – bez posiadania odpowiednich kwalifikacji, wiedzy, doświadczenia… i co (wg mnie) najważniejsze – prawidłowej POSTAWY (ta wszak wszystko definiuje).

Dodaj komentarz