Wspomnienie dobrego nauczyciela
Zadziwiają mnie opinie na temat cech dobrego nauczyciela. Szczególnie opinie ludzi dorosłych, którzy wspominają swoich nauczycieli. Do tego wpisu zachęcił mnie artykuł „Pierwszy sprawdzian – Same pały” Joanny Scheuring-Wielgus w GW z dnia 27-28.04.2019. Autorka opisuje w nim swoje doświadczenia szkolne na lekcjach matematyki w liceum. Ponieważ wspomnienia są podobne do innych, z którymi się spotkałam, to postanowiłam się do nich odnieść. Oczywiście niekrytycznie, bo to są tylko wspomnienia, ale dlatego, że zawsze mnie zadziwia, że dorośli ludzie cenią w nauczycielu, to czego ja w ogóle nie cenię. To zagadnienie ma jeszcze jeden aspekt – daje przyzwolenie nauczycielom na takie zachowanie w stosunku do uczniów.
Zanim przejdę do artykułu zacytuje mojego kolegę z klasy: „Nasz matematyk był świetnym nauczycielem, bo zmusił mnie (poprzez 8 niedostatecznych), że się w końcu matematyki nauczyłem”. Zapytałam kolegę, co teraz pamięta z tej matematyki i odpowiedział bez skrepowania – „Nic”. To co pamięta to strach, poniżenie, presję. I to ceni…..
Wracam do artykułu:
- Sam tytuł „Pierwszy sprawdzian – Same pały”.
Przecież te pały należą się nie uczniom, a nauczycielowi, który uczył w poprzedniej szkole. Komunikat do uczniów jest taki: Nic was nie nauczono, jesteście niedouczeni.
- W latach 80-tych w Toruniu liczyły się trzy licea […]. Z etykietką szkoły kujonów.
Czyli już na wejściu selekcja – jestem w lepszej szkole.
Ja jestem bardzo przeciwna rankingom szkół i dzieleniu dzieci na lepsze i gorsze, zasługujące na lepszą naukę i niezasługujące.
- Na pierwszej lekcji oznajmił, że podręczniki możemy odłożyć na półkę. Będziecie uczyć się z tego – pokazał akademicki podręcznik do matematyki.
I klasa liceum i podręcznik akademicki.
To oznacza, że podręczniki do liceum są złe i dla uczniów tego wybitnego nauczyciela za głupie. Gdyby zaproponował uczniom uczenie się bez podręcznika lub pisanie go wspólnie z nauczycielem, to bym zrozumiała. Ale to?
- Kolejny (sprawdzian) same pały.
No ekstra, czyli już nawet nie chodzi o poprzednią szkołę, ale o głupotę uczniów. A może jednak o brak umiejętności dydaktycznych nauczyciela?
- Z odpowiedzi na lekcjach zgarniałam pałę jako pierwsza na liście, bo moim panieńskim nazwiskiem było Bąkowska zawsze miałam w dzienniku pierwszy numer.
To oznacza, że odpytywanie nauczyciel zaczynał zawsze od początku listy. Ja bym miała labę, bo nazywam się na S. A tak w ogóle, to co za pomysł odpytywania? Uczeń pytany jest o definicje, czy może ma na czas przy tablicy rozwiązać zadanie.
- I my przygotowaliśmy się, bo pomagali nam lepsi z matmy koledzy z innych klas .
Czy to oznacza, że lekcje uczniom nie wystarczały? Jestem bardzo za wzajemnym nauczaniem, gdy jest ono inspirowane pomysłem dydaktycznym nauczyciela, a nie szukaniem ratunku poza lekcjami.
- Kiedyś powiedział nam, że nie zależy mu na tym, by ze wszystkich nas zrobić matematyków, bo to niemożliwe.
No proszę, jaka wiara w ucznia! Chyba nie znal badań Carol Dweck, które mówią, że inteligencję i zdolności można rozwijać i zależne są od wysiłku włożonego w pracę. Ciekawe też, kto miał decydować, kto jest geniuszem, a kto nie, pewnie pan profesor.
- Nie pamiętam nauczycieli przedmiotów, które lubiłam. Bo to przychodziło mi łatwo. Matma mnie gnębiła, ale kochałam lekcje.
Pozostawiam bez komentarza.
- To był jedyny przedmiot , z którego brałam korepetycje. Uczył mnie matematyk mieszkający piętro nad nami. Nie umywał się do Pawłowskiego, ale mi pomógł. Kiedy profesor dostrzegł, że idzie mi lepiej, zaciekawiło go, co się dzieje. Odpowiedziałam szczerze. Widziałam, że jest zadowolony z tego, że się staram. W najlepszych czasach miałam u niego czwórkę.
Tłusty kawałek. Po pierwsze korepetycje, to oznacza, że nauczyciel nie dal rady nauczyć. Po drugie korepetytor nie był tak wspaniały jak profesor, ale jednak pomógł. Po trzecie branie korepetycji w oczach profesora to staranie się. I na koniec – czwórka, a dlaczego nie piątka?
Mój kolega z początku mojego wpisu miał stopień trzy i bardzo był wdzięczny naszemu profesorowi za wyrozumiałość.
- Szedł ze wzrokiem wbitym w chodnik, byłam pewna, że pochlania go świat liczb.
Dobrą reklamę, obliczoną na wrażenie, robił sobie profesor, ale może to była jego naturalna postawa. Wolałabym, aby patrzył na uczniów, bo był nauczycielem, a nie naukowcem.
Pan profesor był, jaki był, pewnie nauczał, jak mógł najlepiej, ale dlaczego nam dorosłym to się po latach podoba?
No Comments
Franciszek
2 marca 2019 at 23:49Dziwi mnie bardzo jednoznaczna ocena pomysłu o klasach zdolnych. Ktoś tylko zupełnie nieświadomy może mieć taki pogląd. Wszystko zależy od stopnia zróżnicowania zdolności danej klasy czy rocznika w danej szkole. Jestem zwolennikiem umożliwienia zdolnym dzieciom pełnego rozwoju. Jako rodzic zdolnego dziecka kategorycznie domagałbym się zrealizowania podstawy programowej na poziomie mojego dziecka. Proszę zwrócić uwagę, że rodzice dzieci uzdolnionych widząc pewne problemy w szkołach obwodowych NIGDY dziecka nie zapiszą do takiej szkoły, wybierając szkołę której rejonizacja nie dotyczy. I pod tym względem uważam że sugestia NIK jest jak najbardziej słuszna.
dsterna
3 marca 2019 at 14:07Dziękuję za opinię, widać, jak bardzo zaleczy ona od sytuacji indywidualnej dziecka.
MAgda
24 marca 2019 at 22:10Kiedyś miała klasę „nieuzdolnioną”. Nieświadomie próbowali jeszcze bardziej obniżyć poziom