Taki mały jednostkowy apel do społeczeństwa

Wybrałam podczas studiów karierę naukową, ale okazało się, że najbardziej chciałam być nauczycielką. Jednak presja społeczna (szkoła – to już naprawdę do niczego się nie nadajesz?) spowodowała, że 12 lat przepracowałam jako pracownik naukowy uczelni. Dopiero potem świadomie wybrałam pracę w szkole. Okazało się, że nie jest na pewno łatwiej, choć sensowniej. Dlaczego sensowniej? Gdyż studenci sami mogą opanować wymaganą wiedzę, bo są dorośli, a dziecku potrzebny jest do rozwoju nauczyciel. Z tych samych powodów jest trudniej w szkole, gdyż dorosły częściej bywa dojrzały, a dziecko dorasta i ma różne niestandardowe pomysły.


Uczyłam matematyki, głównie w liceach. Starłam się z całych sił, nie tylko dla uczniów, ale też dla siebie, bo szybko egoistycznie odkryłam, że bez zaangażowania w tę pracę trudno w niej wytrzymać.
Studia nie przygotowały mnie w ogóle do pracy dydaktycznej. Też nie pomogła mi praktyka akademicka, w której dydaktyka była na szarym końcu, liczyły się tylko publikacje. Wszystko, zatem musiałam wypróbować sama. Często ponosiłam porażki.
Opiszę dwie:

  1. Klasa matematyczna II LO, pierwszy rok mojej pracy w szkole. Hałas w klasie uniemożliwiający prowadzenie lekcji, rzucanie papierami, nieparlamentarne odzywki, kompletny brak zainteresowania matematyką. Moje próby zrozumienia sytuacji i dotarcia do część klasy, która przewodziła reszcie, spełzły na niczym. Próbowałam uzyskać pomoc w pokoju nauczycielskim, ale otrzymałam komunikat: My nie mamy z nimi kłopotu.

Wreszcie przyszła z pomocą inna matematyczka, która zdecydowała się pokazać mi jak sobie radzi. Zastąpiła mnie na lekcji i przez 45 minut poniżała i zastraszała uczniów i …. osiągnęła cel, przestraszyli się. Ja nie dałam rady i zrezygnowałam z prowadzenia tej klasy, To była moja i ich porażka, do matury dotarła połowa tylko uczniów tej klasy.

  1. Gdy poznałam ocenianie kształtujące postanowiłam zmniejszyć liczbę stopni na rzecz informacji zwrotnej. Prowadziłam w tym czasie jedną z klas maturalnych. Po pewnym czasie uczniowie poszli do dyrektorki z prośba o zmianę nauczyciela, bo oni chcieli wiedzieć, czy są lepsi od kolegi, a informacja zwrotna im tego nie dawała. To był moja druga klęska, klasę przejęła „ostra” matematyczka.

To tylko dwie takie porażki, ale było ich znacznie więcej.
Były też oczywiście sukcesy. Też opisze dwa:

  1. Z dwiema moimi klasami spotykam się od 15 lat w moim domu z okazji świąt, z częścią uczniów kontaktuję się znacznie częściej, stali się moimi przyjaciółmi. Mam przywilej towarzyszenia ich życiu.
  2. Kilku moich uczniów jest profesorami matematyki. Moja w tym zasługa nieduża, ale oni cenią sobie moje towarzyszenie im w nauce. Mam też informację od uczniów, którym matematyka nie za bardzo pasowała i oni z kolei mówią, że ich matematyką nie skrzywdziłam i to traktuję jako mój największy sukces.

Po co o tym piszę? Aby choć trochę naświetlić, jak praca nauczyciela jest blisko drugiego człowieka. Z jakimi trudnymi sytuacjami każdy z nauczycieli musi się spotykać. W klasie mam co najmniej 25 różnych indywidualności, każda z nich ma swoje doświadczenie domowe i poza szkolne, które przynosi ze sobą do szkoły. Co 45 minut zmiana!
Napiszę, co mi najbardziej przeszkadza:

  • Podstawa programowa, która jest nieprzemyślana i nie do zrealizowania. Podstawa realizuje się w głowach uczniów, a każdy z uczniów jest inny i z innymi doświadczeniami. Jak uśrednić nauczanie i jak przygotować wszystkich do dalszej edukacji? Gdzie jest miejsce w szkole na indywidualizację?
  • Po co ja uczę wszystkich uczniów matematyki? Gdy pytam osoby dorosłe o wiadomości z matematyki, to prawie nikt nic nie pamięta, a nawet nie potrafią obliczyć procentu, który się przecież przydaje na co dzień. Matematyka – cerber szkolny, kat dla uczniów. Nie mogę się z tym zgodzić, bo to straszna rola dla pięknej królowej nauk.
  • Uczenie pod egzamin. Z tego jestem rozliczana i obojętnie co myślę i tak to jest wyznacznik mojej pracy. A przecież to w dużej mierze zależy od możliwości uczniów, od dostępu do wiedzy, od sytuacji rodzinnej uczniów. Nie chcę uczyć pod egzamin, bo on jest wymyślony przez teoretyków i wcale wiedza potrzebna do egzaminu uczniom się nie przydaje w życiu.
  • Ciągłe zmiany w oświacie i zobowiązanie, że musze je realizować. Zmiany wprowadzone przez teoretyków lub wręcz niekompetentne władze, a ja mam być wykonawczynią? Pamiętam taki czas, gdy każdy nauczyciel musiał napisać rozkład materiału na cały rok. A jeśli lekcja mu przepadła, to plan się walił. I jak tu planować prace na rok, gdy okazuje się, że coś trzeba drugi raz powtórzyć. Bzdura. Te różne przepisy służą złapaniu mnie na nieposłuszeństwie i ewentualnym ukaraniu. Szkoła dla nauczycieli – wymagać nie możliwego i karać za niedopełnienie.
  • Brak czasu dla moich uczniów. Uczniowie mają po 6 ,7 godzin lekcji dziennie, w między czasie są przerwy, na których mam ich pilnować i odpowiadam za ich bezpieczeństwo. Nie ma czasu na budowanie relacji. Mogę pojechać z uczniami na wycieczkę, ale przepisy o prowadzeniu wycieczki są tak restrykcyjne, że strach jechać.
  • Postrzeganie mojej pracy jako 18 godzin przy tablicy. Żeby przygotować się do lekcji solidnie potrzębuję czasu. Nie znalazłam podręcznika pasującego do każdej klasy, zresztą wolę pracować bez, tak aby to uczniowie tworzyli własny podręcznik. Musze się przygotować do lekcji, bo szanuję moich uczniów. Potem mam lekcję, czyli muszę/chcę zainteresować matematyką 25 osób, które mają swoje własne problemy, staram się. Wracam do domu i chcę sprawdzić jak najszybciej prace uczniów, bo tylko szybkość oddania prac ma tu sens. Chciałabym się też rozwijać, więc książka, szkolenia, Internet…

Jestem za dobrymi kontaktami z rodzicami, abyśmy współpracowali w wychowaniu ich dzieci. To wymaga czasu, nie mogę po 5 minutach wygonić rodzica z problemem z pokoju. Chcę mieć kontakt z nimi na bieżącą, więc telefony, maile, pogaduchy na ulicy.
Mogłabym jeszcze długo, ale chciałabym abyście zobaczyli czym różni się ten zawód od innego. Ja to zrozumiałam, gdy przestałam pracować w szkole. Jaka ulga emocjonalna. Nie niosę ze sobą problemów 120 uczniów, mogę się spóźnić do pracy, może mnie boleć głowa, mogę nic nie robić po południu, mogę iść do kina z własnym dzieckiem, mogę wyjechać na wakacje w dowolnym terminie i rozmawiając z innymi nie słyszę, że jestem darmozjadem z negatywnego wyboru.
Drodzy rodzice i decydenci oświatowi, pamiętajcie, że to my uczymy wasze dzieci, często mamy na nie większy wpływ niż wy, że razem z wami się nimi przejmujemy, że zależy nam na ich przyszłości. Jeśli strajkujemy, to musieliśmy być doprowadzeni do ostateczności.

21 komentarzy

    • avatar

      dsterna

      10 lutego 2019 at 09:38

      To nie wina nauczycieli, to SYSTEM. Gdyby był inny, to nauczyciele trzymaliby się czegoś innego. Jeśli nauczyciel jest rozliczany z wyników egzaminu, to trudno się dziwić, ze uczy pod egzaminy.
      Ale widzę w Pani optymistkę, tylko kilkanaście lat????
      Danuta

  • avatar

    Piotr

    13 lutego 2019 at 22:39

    Absolutnie nie zgadzam się z większością poruszonych kwestii, zwłaszcza wątku o egzaminach zewnętrznych. Proszę sprawdzić średnie wyniki egzaminów maturalnych z ostatnich kilku lat, są one bardzo mocno zbliżone. Ewentualna niesprawiedliwość egzaminów maturalnych dotyczy może 0,1 % maturzystów. Jestem ciekaw jaki alternatywny sposób rekrutacji przedstawiłaby Pani np na studia medyczne?

    • avatar

      dsterna

      14 lutego 2019 at 08:59

      Dziękuję za opinię. Wiem, że moje zdanie w tej kwestii nie jest popularne. Planuje napisać mój pomysł odejścia od egzaminów, ale myślę, ze będzie trudny do przyjęcia. Jedną sprawą mogę się podzielić już. Pewien czas temu jeszcze przy poprzednim ministrze mieliśmy spotkanie w MEN matematyków i był na nim jedne z doktorów z wydziału matematyki. Powiedział, ze zrobili badania i wyniki matury nie korelują w żadnym stopniu z kontynuowaniem przez studenta studiów matematycznych. Stąd mozna wysnuć wniosek, ze egzamin nie gwarantuje kariery w czasie studiów, przynajmniej na matematyce. Ciekawe byłoby powtórzenie badań i porównanie wyników matury z matematyki z wynikami egzaminów w czasie studiów. Jakoś chyba boimy się je zrobić.
      Sprawiedliwość egzaminu mogłaby być zapewniona tylko wtedy, gdy zadania maturalne znane byłyby i niezmienne w latach. To jest możliwe, ale jest przeciw kulturze – złapać ucznia na niewiedzy, zaskoczyć go.
      Na temat egzaminów na medycynę, mam propozycje, ale to w następnym wpisie.

      • avatar

        Piotr

        14 lutego 2019 at 18:42

        Egzaminom zewnętrznym można przypisywać wiele wad, ale mają jeden dla mnie niezaprzeczalny pozytywny aspekt mianowicie SĄ SPRAWIEDLIWE I PRZEJRZYSTE. Studentami medycyny nie zostaję przypadkowi licealiści. Praca pod kątem egzaminu maturalnego z chemii i biologii często zaczyna się dla przyszłych studentów medycyny już w gimnazjum. W szkołach technicznych są przypadki współpracy z zakładami pracy gwarantującymi pracę po skończonej szkole. Poza tym co świadczy o 19-20-latkach, którzy nie wybrali jeszcze zawodu? Co świadczy to o ich rodzicach? Mamy XXI wiek gdzie dostępność do różnych źródeł wiedzy jest na wyciągnięcie ręki. Pisze Pani, że wyniki matury z matematyki nie korelują w żadnym stopniu z kontynuowaniem przez studenta studiów matematycznych. Dzieje się tak dlatego, że matury rozszerzonej z matematyki nie piszą przyszli nauczyciele matematyki tylko przyszli studenci medycyny, prestiżowych kierunków inżynieryjnych itp. Paradoksem jest, że od przyszłych nauczycieli matematyki nie wymaga się matury rozszerzonej z matematyki. Kierunek matematyka oblegany jest ewentualnie na dwóch – trzech uczelniach w Polsce, w zdecydowanej większości ze względu na pracę w sektorach bankowych, finansowych czy ubezpieczeniowych. Niejednokrotnie ci najbardziej operatywni studenci już podczas studiów podejmują pracę odkładając na bok oceny z egzaminów. Różne badania można robić, jeśli jest określony ich cel. Oczywiście zgadzam się, że dobre oceny nie są gwarantem sukcesu na rynku pracy. Pytam się tylko dlaczego nie? Może dlatego, że osobami często decyzyjnymi są osoby, które tych dobrych ocen nie miały. Szkoła uczy pokonywać różne przeszkody działając w oparciu o pewne algorytmy, pewnie nie mające nic wspólnego z codziennym funkcjonowaniem – ale czy to jest złe? Człowiek pracujący czy uczący się musi wykonywać szeroko rozumiane „polecenia” podczas pracy czy podczas nauki. Nauka jest to swoistego rodzaju trening w wykonywaniu tych „poleceń”. W każdym zawodzie można odnieść sukces – sukces rozumiany głównie pod kątem finansowym. Dzięki szeroko rozumianemu dobremu wykształceniu zawsze do tego sukcesu można dołożyć dodatkową cegiełkę. Cegiełką taką może na przykład być umiejętność samodzielnego prowadzenia rozliczeń finansowych przez fryzjera itp.

  • avatar

    Agnieszka V.

    11 kwietnia 2019 at 18:52

    Świetny tekst! Trudno się nie zgodzić z treścią. Uczę młodsze dzieci, więc tu rodzice najczęściej zdają sobie sprawę na czym polega nasza praca, bo jesteśmy bliżej. Jeżeli nauczyciele sami nie będą potrafili stanąć w obronie swojej godności obawiam się, że będzie coraz gorzej. A przecież są społeczeństwa, w których zawód nauczyciela ma inny status. Dlaczego nie spróbować o to zawalczyć, zdając sobie sprawę, że kij ma dwa końce… Nasza praca musi być tymi lepszymi przykładami z opisów Pani Danusi i wynagrodzenie dające satysfakcję, bo ta nie może płynąć tylko z wypełniania misji i pracy dla idei. Pozdrawiam serdecznie!

  • avatar

    Agnieszka V.

    11 kwietnia 2019 at 18:52

    Świetny tekst! Trudno się nie zgodzić z treścią. Uczę młodsze dzieci, więc tu rodzice najczęściej zdają sobie sprawę na czym polega nasza praca, bo jesteśmy bliżej. Jeżeli nauczyciele sami nie będą potrafili stanąć w obronie swojej godności obawiam się, że będzie coraz gorzej. A przecież są społeczeństwa, w których zawód nauczyciela ma inny status. Dlaczego nie spróbować o to zawalczyć, zdając sobie sprawę, że kij ma dwa końce… Nasza praca musi być tymi lepszymi przykładami z opisów Pani Danusi i wynagrodzenie dające satysfakcję, bo ta nie może płynąć tylko z wypełniania misji i pracy dla idei. Pozdrawiam serdecznie!

  • avatar

    Iwona

    25 kwietnia 2019 at 17:12

    To najprawdziwsza prawda! Podpisuję się obiema rękami. Należałoby jeszcze dodać: realizacja projektów, konkursy, scenariusze na różne imprezy, uroczystości… A gdzie w tym wszystkim jest własną rodzina i czas dla niej, kiedy z oddaniem poświęcamy się ukochanej pracy?

  • avatar

    Iwona

    25 kwietnia 2019 at 17:12

    To najprawdziwsza prawda! Podpisuję się obiema rękami. Należałoby jeszcze dodać: realizacja projektów, konkursy, scenariusze na różne imprezy, uroczystości… A gdzie w tym wszystkim jest własną rodzina i czas dla niej, kiedy z oddaniem poświęcamy się ukochanej pracy?

  • avatar

    Andrzej

    2 maja 2019 at 10:13

    Andrzej.Danusiu jestem od zawsze zwolennikiem Twoje jakże realistycznego spojrzenia na rzeczywistość oświatową.Oczywiście masz rację.Uczymy pod egzaminy i tak naprawdę rok szkolny kończy się w kwietniu.Na każdym etapie egzaminy i przygotowywanie pod egzamin.Rodzi to ogromny stres i zniechęcenie do dalszego rozwoju zarówno ucznia i nauczyciela. Kto może więcej wiedzieć o tym ,co potrafią uczniowie,od nauczycieli ,którzy pracowali z nimi od kilku lat.
    Sprawdzajmy cały system oświaty .Nie nauczycieli i uczniów.

  • avatar

    Andrzej

    2 maja 2019 at 10:13

    Andrzej.Danusiu jestem od zawsze zwolennikiem Twoje jakże realistycznego spojrzenia na rzeczywistość oświatową.Oczywiście masz rację.Uczymy pod egzaminy i tak naprawdę rok szkolny kończy się w kwietniu.Na każdym etapie egzaminy i przygotowywanie pod egzamin.Rodzi to ogromny stres i zniechęcenie do dalszego rozwoju zarówno ucznia i nauczyciela. Kto może więcej wiedzieć o tym ,co potrafią uczniowie,od nauczycieli ,którzy pracowali z nimi od kilku lat.
    Sprawdzajmy cały system oświaty .Nie nauczycieli i uczniów.

Dodaj komentarz