Przeciwdziałanie wypaleniu zawodowemu jest możliwe

W Polsce mało mówi się o wypaleniu zawodowym nauczycieli. Po przeczytaniu pewnego artykułu (odnośnik na końcu) postanowiłam o tym napisać.
Przeważnie nauczyciel wypalony zawodowo zmienia zawód, a kwituje się to stwierdzeniem – „Nie był dobry, nie nadawał się do zawodu” lub „Znalazł łatwiejszą i lepiej płatną pracę”.
Dlaczego czasami ludzie, którzy pełni nadziei i zapału przychodzą do pracy w szkole tracą go i poturbowani psychicznie zmieniają pracę?

Na to pytanie krążą dwie utarte odpowiedzi.

  1. Nie nadawali się do zawodu, bo nauczycielem trzeba się urodzić.
  2. Nie otrzymali odpowiedniego wykształcenia na studiach.

Z żadną się nie zgadzam.
Po pierwsze moim zdaniem nauczycielem człowiek się staje, a nie rodzi. Ważna jest tu chęć i zaangażowanie, które przy odpowiednim wsparciu środowiska potrafią nauczyciela doprowadzić do profesjonalizmu. Kluczowe jest tu wsparcie.
Po drugie nauczycielowi nie wystarczy kształcenie wstępne, a nawet praktyki w szkole, potrzebna jest samodzielna praca w szkole i ciągłe doskonalenie. Tu ogromną role mogą odegrać inni nauczyciele w szkole o ile sami nie są już wypaleni.
Dla mnie lekiem na wypalenie jest próbowanie nowych rozwiązań i współpraca pomiędzy nauczycielami.
W artykule, który mnie zainspirował do tego wpisu, jest ważne rozpoznanie, że wypalenie zawodowe jest chorobą całej szkoły, a nie poszczególnego nauczyciela. Według autorek w procentach w USA sytuacja wygląda tak:
Powszechnie pojęcie wypalenia zawodowego łączy się z nauczycielami z 30 letnim stażem, pracujących niestrudzenie, aby każdy z uczniów osiągał sukces. Mniej znany jest przypadek młodego nauczyciela. Badania pokazują, że 20% nowych nauczycieli opuszcza szkołę przed upływem trzech lat. W szkołach miejskich w dzielnicach przemysłowych 50% opuszcza szkołę przed upływem 5 lat pracy. Ci nauczyciele nie otrzymują żadnego wsparcia w podejmowaniu lub nie decyzji o opuszczeniu zawodu.
Spotykam się z nauczycielami z dużym stażem, którzy są zmęczeni nauczaniem, ale to nie jest wypalenie zawodowe. Obowiązki szkolne są tak wyczerpujące, że nauczyciel nie jest w stanie im podołać. Planowanie prace, wymagania władz, kontakty z dużą grupą ludzi, koncentracja podczas lekcji (5-6 godzin dziennie absolutnego skupienia), sprawdzanie prac uczniów, rozwiązywanie problemów wychowawczych, dodatkowe obowiązki szkolne, dokumentacja. Można byłoby długo jeszcze wymieniać.
Ale wypalenie zawodowe moim zdaniem przychodzi dopiero wtedy, gdy nauczyciel przestaje mieć przyjemność z pracy, gdy jest ona tylko ciężkim obowiązkiem. Z takiego stanu trudno wyjść, gdyż karmi się on rutyna i przyzwyczajeniami.
Znam przypadki uzdrowień. Wtedy, gdy nauczyciela porwie nowe wyzwanie, gdy się w nie zaangażuje, wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wraca chęć do pracy i zainteresowanie uczniami i nauczaniem. Jednak tego leku nie da się zaordynować, bo nie każde wyzwanie działa na każdego nauczyciela, jak nie każde lekarstwo służy każdemu pacjentowi.
Innym lekiem jest docenienie pracy nauczyciela. Ale kto i jak ma doceniać? Nagroda pieniężna w tym przypadku mało daje. Również wyróżnianie na tle innych nauczycieli działa dość krótko. Nauczyciel musi sam zobaczyć, że robi coś wartościowego. Takie docenienie jest możliwe ze strony uczniów, ale ono przeważnie przychodzi po w czasie, więc trudno jest je wykorzystać.
Temu lekowi nie sprzyja też samo miejsce pracy. Często w szkole panuje rywalizacja pomiędzy nauczycielami, wtedy docenienie jednego nauczyciela może być odbierane jako nagana dla pozostałych. Tylko kultura współpracy w gronie pedagogicznym sprzyja przeciwdziałaniu wypaleniu zawodowemu. Czyli współpraca jest lekiem zapobiegawczym.
Podsumujmy – jakie mamy leki na wypalenie zawodowe:

  • Nowe, ciekawe wyzwania
  • Docenienie pracy nauczyciela
  • Współpraca nauczycieli

W programie Szkoła Ucząca Się staramy się o tych lekach pamiętać.
Jeśli idąc do szkoły nauczyciel ma w perspektywie nowe, ciekawe wyzwania, docenienie ze strony innych nauczycieli, uczniów, dyrekcji i rodziców oraz czekają na niego życzliwe koleżanki i koledzy z którymi można ciekawie porozmawiać o nauczaniu i którzy są gotowi do pomocy, to po prostu nie można się wypalić.
W cytowanym artykule autorki zwracają uwagę na zmianę, która powinna w szkole zajść:
Potrzebna jest zmiana standardów w kierunku oddania uczniom części odpowiedzialności za ich naukę, a rolę nauczycieli określać jako facylitatorów procesu uczenia się uczniów, zamiast narzędzi do dostarczania wiedzy uczniom.
Całkowicie się z tym zgadzam i upowszechniając ocenianie kształtujące staram się na to zwracać uwagę. To uczeń się uczy, a nauczyciel mu w tym pomaga. Jeśli odpowiedzialność leży tylko po stronie nauczyciela, to ona go przytłacza. Nie ma siły na wyzwania, ucieka w rutynę i powoli idzie w kierunku wypalenia.
Taka zmiana, o tym też piszą autorki, wymaga odejścia od rozliczania nauczyciela tylko przy pomocy wyników, jakie osiągają uczniowie. Nikt nikogo na siłę nie nauczył, a jeśli się to udało, to na krótko i nie było to głębokie uczenie na którym nam zależy. Nauczycielom potrzebne są szkolenia, w jaki sposób dokonać zmiany mentalnej dotyczącej swojej roli jako nauczyciela. Bardzo trudno jest uwierzyć, że rezygnując ze zmuszania uczniów od nauki, na rzecz zachęcania ich do niej, osiągną oni wysokie wyniki.
Autorki artykułu poświeciły dużo miejsca wypaleniu zawodowemu nowego nauczyciela. Zanim opowiem o ich wnioskach, pozwolę sobie na własne obserwacje.
Ja sama zaczynałam pracę w Politechnice Warszawskiej jako bardzo młoda osoba. Przydzielono mi doświadczonego opiekuna, którego zajęcia obserwowałam przez pół roku, a potem prowadziłam zajęcia pod jego obserwacją. Dało mi to mnóstwo. Nauczyłam się przygotowywać do zajęć, robić notatki, obserwować pracę studentów. Dopiero tak przygotowana zaczęłam prowadzić własne zajęcia ze studentami. Była to znacznie lepsza szkoła niż wszelkie kursy pedagogiczne. Jednak warunkiem sukcesu był świetny opiekun dr Chmaj. W szkole też są opiekunowie stażu. Ale często mało od nich można się nauczyć, a czasami nie całkiem wskazanych rzeczy. A to jest niezwykle ważne. Nowy nauczyciel ma bardzo małe doświadczenie, w czasie kształcenia wstępnego miał kilka godzin praktyk, ale nie wiadomo u jakiego mistrza i jednak były to tylko godziny. Praca z klasą na całym etapie nauczania, jest zupełnie inną dziedziną sportu. Nauczyciel prowadzący klasę musi ogarniać cały program, wszystkich uczniów i mieć w perspektywie jeszcze ich egzaminy. Nie nauczymy się tego wizytując kilka lekcji, to jest możliwe tylko we własnym doświadczeniu.
Załóżmy jednak, że mamy bardzo dobrego opiekuna stażu. Przy okazji, skąd go brać, gdy ta praca jest tak skromnie opłacana Samo wynagrodzenie też nie załatwi tej sprawy. Przy wysokim wynagrodzeniu tego zadania mogą się podejmować nieodpowiedni ludzie, tylko ze względu na zarobek. Powiedzmy, że udało się pozyskać odpowiedniego mistrza,  który chce jak najwięcej przekazać swojemu podopiecznemu. Zaczyna popełniać ten sam błąd, co z uczniami, nadmiernie go obciąża. Za dużo zadań, za dużo obowiązków. I już na tym etapie młody nauczyciel może mieć objawy wypalenia zawodowego – „To nie dla mnie, nie dam rady”.
Fragment z artykułu: Nowi nauczyciele stoją przed zadaniem przygotowania się do pracy w pełnym wymiarze godzin i poradzenia sobie z oczekiwaniami w stosunku do ich pracy. Potrzebny jest spójny, kompleksowy i trwały program w stosunku do nowych nauczycieli. Program ten powinien obejmować zarówno nowych nauczycieli, jak i ich mentorów. Przez pierwszy rok pracy nowego nauczyciela współpraca z mentorem musi być planowa i skoncentrowana na efektach, to przeciwdziała chaosowi we współpracy.
W artykule autorki wspominają, że wypalenie zawodowe może być zaraźliwe. Jak to pracuje? Jeśli atmosfera wśród nauczycieli jest negatywna, jeśli panuje rywalizacja, jeśli nie rozmawia się o nauczaniu i problemach z nim związanych, to poszczególny nauczyciel nie ma znikąd pomocy, zaczyna o sobie myśleć źle, boi się podejmować wyzwania (możliwość porażki i krytyki ze strony innych nauczycieli) i w końcu zaczyna się wpalać od środka.
Czasami kultura panująca w pokoju nauczycielskim ciągnie nauczyciela w dół, nie wypada być zadowolonym z uczniów, nie wypada interesować się nowymi metodami.
Wiele razy obserwowałam, jak nowy nauczyciel przez brak akceptacji grona pedagogicznego odchodził z zawodu. Najpierw przydzielano mu słabego opiekuna (bo nikt nie chciał), potem dawano mu trudną klasę (bo starsi stażem odmawiali jej nauczenia), w trakcie roku szkolnego wyśmiewano się z podejmowanych przez niego sposobów nauczania, a na koniec stwierdzano, że się chyba nie nadaje.
Zakończę cytatem z artykułu: Wypalenie zawodowe stanowi problem wśród nowych nauczycieli i nauczycieli z 30-letnim stażem. Powoduje odejście z zawodu wartościowych nauczycieli, a na tym cierpią wyniki uczniów. To jest zła wiadomość. A dobra to, że jest możliwość przeciwdziałania wypaleniu zarówno nowych nauczycieli, jak i wszystkich nauczycieli pracujących w szkole.
 
Korzystałam z artykułu Jill Berkowicz and Ann Myers – Reversing Teacher Burnout is a Possibility Within Reach
http://blogs.edweek.org/edweek/leadership_360/2017/08/reversing_teacher_burnout_is_a_possibility_within_reach.html, Educational Week, August 10, 2017
 
 

30 komentarzy

  • avatar

    Wiesława Mitulska

    15 sierpnia 2017 at 11:37

    „Podsumujmy – jakie mamy leki na wypalenie zawodowe:
    Nowe, ciekawe wyzwania
    Docenienie pracy nauczyciela
    Współpraca nauczycieli”
    Tak, te leki działają, zwłaszcza jeśli ma się szczęście pracować w szkole, w której chętnie podejmuje się nowe wyzwania. W takiej szkole zwykle nauczyciele (jeśli nie wszyscy to chociaż część)stanowią zespół współpracujących ze sobą i wzajemnie wspierających się partnerów. Ja mam szczęście pracować w takiej szkole. Nie ma czasu na wypalenie, bo po ciężkiej pracy jest czas na świętowanie. To jest moim zdaniem bardzo ważne. Świętujmy sukcesy małe i duże, zarówno w pracy z uczniami, jak i w naszym nauczycielskim gronie. Nie wszyscy pamiętają o tym, że nauczyciele również potrzebują informacji zwrotnej, nie tylko przy okazji oceny swojej pracy, ale takiej codziennej, OKejowej. Kto miałby jej udzielać? No właśnie, od dawna już myślę o tym, że bardzo brakuje mi w pracy nauczyciela systemowego mentoringu albo superwizji. Widziałam przykłady takiej pracy w Holandii. Zazdroszczę tego terapeutom i trenerom. Sama staram się być mentorem dla młodych nauczycieli, kiedy czasem zdarza mi się być opiekunem stażu i dla nauczycieli w mojej sieci, jeśli tylko tego chcą, ale jednocześnie odczuwam potrzebę, żeby ktoś stał się mentorem dla mnie. Potrzebuję tego żeby się rozwijać i właśnie nie wypalić się podejmując wciąż nowe wyzwania. Częściowo udaje mi się uzyskiwać informację zwrotną pisząc komentarze tu na blogu i w grupach na fb jednak to nie to samo, co kontakt z „żywym” człowiekiem. W nadziei otrzymywania informacji zwrotnej zaczęłam też pisać blog o swojej pracy z dziećmi, jednak zauważyłam, że inni chętnie czytają i korzystają z pomysłów, ale komentarzy nie zostawiają.

    • avatar

      Danusia

      16 sierpnia 2017 at 16:43

      Wiesiu, o tym myślałam pisząc współpraca nauczycieli. Bo n ie chodzi o współpracę przy wycieczce (też potrzebna), ale o obserwowaniu lekcji, dawaniu informacji i rozmowie o nauczaniu.
      Zwróciłaś uwagę na jeszcze jeden lek – świętowanie, stale jest go za mało.
      Danusia

  • avatar

    Wiesława Mitulska

    15 sierpnia 2017 at 11:37

    „Podsumujmy – jakie mamy leki na wypalenie zawodowe:
    Nowe, ciekawe wyzwania
    Docenienie pracy nauczyciela
    Współpraca nauczycieli”
    Tak, te leki działają, zwłaszcza jeśli ma się szczęście pracować w szkole, w której chętnie podejmuje się nowe wyzwania. W takiej szkole zwykle nauczyciele (jeśli nie wszyscy to chociaż część)stanowią zespół współpracujących ze sobą i wzajemnie wspierających się partnerów. Ja mam szczęście pracować w takiej szkole. Nie ma czasu na wypalenie, bo po ciężkiej pracy jest czas na świętowanie. To jest moim zdaniem bardzo ważne. Świętujmy sukcesy małe i duże, zarówno w pracy z uczniami, jak i w naszym nauczycielskim gronie. Nie wszyscy pamiętają o tym, że nauczyciele również potrzebują informacji zwrotnej, nie tylko przy okazji oceny swojej pracy, ale takiej codziennej, OKejowej. Kto miałby jej udzielać? No właśnie, od dawna już myślę o tym, że bardzo brakuje mi w pracy nauczyciela systemowego mentoringu albo superwizji. Widziałam przykłady takiej pracy w Holandii. Zazdroszczę tego terapeutom i trenerom. Sama staram się być mentorem dla młodych nauczycieli, kiedy czasem zdarza mi się być opiekunem stażu i dla nauczycieli w mojej sieci, jeśli tylko tego chcą, ale jednocześnie odczuwam potrzebę, żeby ktoś stał się mentorem dla mnie. Potrzebuję tego żeby się rozwijać i właśnie nie wypalić się podejmując wciąż nowe wyzwania. Częściowo udaje mi się uzyskiwać informację zwrotną pisząc komentarze tu na blogu i w grupach na fb jednak to nie to samo, co kontakt z „żywym” człowiekiem. W nadziei otrzymywania informacji zwrotnej zaczęłam też pisać blog o swojej pracy z dziećmi, jednak zauważyłam, że inni chętnie czytają i korzystają z pomysłów, ale komentarzy nie zostawiają.

    • avatar

      Danusia

      16 sierpnia 2017 at 16:43

      Wiesiu, o tym myślałam pisząc współpraca nauczycieli. Bo n ie chodzi o współpracę przy wycieczce (też potrzebna), ale o obserwowaniu lekcji, dawaniu informacji i rozmowie o nauczaniu.
      Zwróciłaś uwagę na jeszcze jeden lek – świętowanie, stale jest go za mało.
      Danusia

  • avatar

    Wiesława Mitulska

    15 sierpnia 2017 at 11:37

    „Podsumujmy – jakie mamy leki na wypalenie zawodowe:
    Nowe, ciekawe wyzwania
    Docenienie pracy nauczyciela
    Współpraca nauczycieli”
    Tak, te leki działają, zwłaszcza jeśli ma się szczęście pracować w szkole, w której chętnie podejmuje się nowe wyzwania. W takiej szkole zwykle nauczyciele (jeśli nie wszyscy to chociaż część)stanowią zespół współpracujących ze sobą i wzajemnie wspierających się partnerów. Ja mam szczęście pracować w takiej szkole. Nie ma czasu na wypalenie, bo po ciężkiej pracy jest czas na świętowanie. To jest moim zdaniem bardzo ważne. Świętujmy sukcesy małe i duże, zarówno w pracy z uczniami, jak i w naszym nauczycielskim gronie. Nie wszyscy pamiętają o tym, że nauczyciele również potrzebują informacji zwrotnej, nie tylko przy okazji oceny swojej pracy, ale takiej codziennej, OKejowej. Kto miałby jej udzielać? No właśnie, od dawna już myślę o tym, że bardzo brakuje mi w pracy nauczyciela systemowego mentoringu albo superwizji. Widziałam przykłady takiej pracy w Holandii. Zazdroszczę tego terapeutom i trenerom. Sama staram się być mentorem dla młodych nauczycieli, kiedy czasem zdarza mi się być opiekunem stażu i dla nauczycieli w mojej sieci, jeśli tylko tego chcą, ale jednocześnie odczuwam potrzebę, żeby ktoś stał się mentorem dla mnie. Potrzebuję tego żeby się rozwijać i właśnie nie wypalić się podejmując wciąż nowe wyzwania. Częściowo udaje mi się uzyskiwać informację zwrotną pisząc komentarze tu na blogu i w grupach na fb jednak to nie to samo, co kontakt z „żywym” człowiekiem. W nadziei otrzymywania informacji zwrotnej zaczęłam też pisać blog o swojej pracy z dziećmi, jednak zauważyłam, że inni chętnie czytają i korzystają z pomysłów, ale komentarzy nie zostawiają.

    • avatar

      Danusia

      16 sierpnia 2017 at 16:43

      Wiesiu, o tym myślałam pisząc współpraca nauczycieli. Bo n ie chodzi o współpracę przy wycieczce (też potrzebna), ale o obserwowaniu lekcji, dawaniu informacji i rozmowie o nauczaniu.
      Zwróciłaś uwagę na jeszcze jeden lek – świętowanie, stale jest go za mało.
      Danusia

      • avatar

        Robert Raczyński

        18 sierpnia 2017 at 22:17

        Adresatem postulatów powinny być obie strony, ale byłby to przypadek idealny, w przyrodzie występujący niesłychanie rzadko… Teoretycznie władze szkolne powinny być zainteresowane dobrem pracownika, w praktyce, w rzeczywistości nadpodaży miernych, ale wiernych, nikomu aż tak na tym nie zależy. Nie ten, to inny. Oczywiście, nikt nie jest niezastąpiony, ale tych, którzy szkole robią jakąś różnicę jest tak niewielu, że nawet profesjonalne perełki są jedynie wiórami w szkolnej rąbaninie.
        Powtórzę swoje – docenić ich można obecnie jedynie dobrym słowem, a to nie każdemu wystarcza, zwłaszcza w obliczu trudności, wyczerpania energii i „zreformowanej” rzeczywistości. Polska oświata musi znaleźć sposób na materialne docenianie pracowników, jeśli zależy jej na efektach ich pracy, a nie na biciu piany. Znów powołam się na przykład fiński, międlony przez wszystkich „zachwyconych” bez cienia refleksji nad szczegółami. Pisałem już o tym w osobnym wpisie „fińskiemu cudowi” poświęconym – pieniądze nie załatwią wszystkiego, ale dobrze zarabiający pracownik, dowartościowany czymś więcej niż dyplom uznania, ma na ogół motywację do rozwoju i tendencję do dbania o swoją własną kondycję. W większości przypadków, z zagrożeniem wypaleniem też sobie poradzi.

      • avatar

        Robert Raczyński

        18 sierpnia 2017 at 22:17

        Adresatem postulatów powinny być obie strony, ale byłby to przypadek idealny, w przyrodzie występujący niesłychanie rzadko… Teoretycznie władze szkolne powinny być zainteresowane dobrem pracownika, w praktyce, w rzeczywistości nadpodaży miernych, ale wiernych, nikomu aż tak na tym nie zależy. Nie ten, to inny. Oczywiście, nikt nie jest niezastąpiony, ale tych, którzy szkole robią jakąś różnicę jest tak niewielu, że nawet profesjonalne perełki są jedynie wiórami w szkolnej rąbaninie.
        Powtórzę swoje – docenić ich można obecnie jedynie dobrym słowem, a to nie każdemu wystarcza, zwłaszcza w obliczu trudności, wyczerpania energii i „zreformowanej” rzeczywistości. Polska oświata musi znaleźć sposób na materialne docenianie pracowników, jeśli zależy jej na efektach ich pracy, a nie na biciu piany. Znów powołam się na przykład fiński, międlony przez wszystkich „zachwyconych” bez cienia refleksji nad szczegółami. Pisałem już o tym w osobnym wpisie „fińskiemu cudowi” poświęconym – pieniądze nie załatwią wszystkiego, ale dobrze zarabiający pracownik, dowartościowany czymś więcej niż dyplom uznania, ma na ogół motywację do rozwoju i tendencję do dbania o swoją własną kondycję. W większości przypadków, z zagrożeniem wypaleniem też sobie poradzi.

      • avatar

        Robert Raczyński

        18 sierpnia 2017 at 22:17

        Adresatem postulatów powinny być obie strony, ale byłby to przypadek idealny, w przyrodzie występujący niesłychanie rzadko… Teoretycznie władze szkolne powinny być zainteresowane dobrem pracownika, w praktyce, w rzeczywistości nadpodaży miernych, ale wiernych, nikomu aż tak na tym nie zależy. Nie ten, to inny. Oczywiście, nikt nie jest niezastąpiony, ale tych, którzy szkole robią jakąś różnicę jest tak niewielu, że nawet profesjonalne perełki są jedynie wiórami w szkolnej rąbaninie.
        Powtórzę swoje – docenić ich można obecnie jedynie dobrym słowem, a to nie każdemu wystarcza, zwłaszcza w obliczu trudności, wyczerpania energii i „zreformowanej” rzeczywistości. Polska oświata musi znaleźć sposób na materialne docenianie pracowników, jeśli zależy jej na efektach ich pracy, a nie na biciu piany. Znów powołam się na przykład fiński, międlony przez wszystkich „zachwyconych” bez cienia refleksji nad szczegółami. Pisałem już o tym w osobnym wpisie „fińskiemu cudowi” poświęconym – pieniądze nie załatwią wszystkiego, ale dobrze zarabiający pracownik, dowartościowany czymś więcej niż dyplom uznania, ma na ogół motywację do rozwoju i tendencję do dbania o swoją własną kondycję. W większości przypadków, z zagrożeniem wypaleniem też sobie poradzi.

  • avatar

    Robert Raczyński

    17 sierpnia 2017 at 00:23

    Danusiu, cieszę się, że poruszyłaś ten trudny temat, który niestety jest ogólnie lekceważony. Ze swojej strony dodałbym jeszcze, że powinien być on rozpatrywany w połączeniu ze zjawiskiem, które występuje chyba równie często: cynicznym lekceważeniem obowiązków profesjonalnych przez tych nauczycieli, którzy na trudną sytuację zawodową reagują inną strategią – minimalizacją strat własnych. Być może zresztą, że zjawisko jest to samo, ale jego stadia różne i niekoniecznie obecne u każdego „wypalonego”.
    Nie odrzucałbym tak łatwo obydwu „utartych odpowiedzi” racjonalizujących wypalenie. Wskazujesz na szereg istotnych czynników. Nie ma tu jednak odpowiedzi łatwych i jednoznacznych, bo przyczyn tego zjawiska jest wiele. Wymienione dwie są rzeczywiście ogólnikowe, ale nieprzypadkowo są przytaczane niemal automatycznie. Przecież do tego zawodu (jak do każdego innego) trzeba mieć jednak jakieś predyspozycje – nie sądzę, by wszystkiego po prostu można się było się nauczyć jak jazdy na rowerze i ustalić w dialogu rozważnych i zainteresowanych. Ludzie w końcu zostają nauczycielami, a nie inżynierami z jakichś powodów, również psychologicznych. Podobnie, nikt nie zaprzeczy, że jakość otrzymanego wykształcenia wpływa na to, jak radzimy sobie w pracy. Wielokrotnie mówiłem tu, że nie jestem zwolennikiem uczenia się tego zawodu dopiero na uczniach. To jasne, że doświadczenia nie nabędzie się na studiach, ale…
    Wielu ludziom (mnie również, przynajmniej we fragmentach) podobało się „podejście fińskie”, a tam (jeśli wierzyć deklaracjom) kwestią pierwszorzędną jest właśnie wykształcenie nauczyciela – młody nauczyciel nie uczy się zawodu w klasie i na rozmaitych dokształtach, bo najpierw zostawił za sobą dziesięciu innych, którzy nie dotrzymali mu kroku w wyścigu do tej klasy. To na studiach otrzymał adekwatną wiedzę i pomoc doświadczonych praktyków. W klasie jest już autonomiczną, samodzielną jednostką i nie czeka na korepetycje z pisania konspektów. Kwestię można także odwrócić i otrzymać sytuację, w której nieźle wykształcony, młody nauczyciel napotyka „pomocników”, którzy z racji „doświadczenia” i tak „wiedzą lepiej”. Nie brakuje dyrektorów, którzy nie mają pojęcia o specyfice poszczególnych przedmiotów. Z kim tu prowadzić dialog?
    Mam również wrażenie, że tęskniąc za owocną współpracą i porozumieniem nauczycieli, idealizujesz to środowisko, codzienne warunki jego pracy i wbrew początkowemu założeniu, zakładasz powszechne predyspozycje do współdziałania, ku chwale powszechnej edukacji. Zapominasz o różnicach mentalnych, charakterologicznych i całej masie innych. Bardzo często rada pedagogiczna nie jest samodzielna w ustalaniu swoich priorytetów i dróg ich realizacji – często robi to „mądrzejszy” dyrektor, wiedzący lepiej coach i „pedagogicznie wyrobiony” rodzic. O instancjach wyższych nie wspomnę. Oddolna współpraca często nie ma szans zaistnieć. Wiadomo, współpraca rzecz święta, więc ktoś musi ją odpowiednio zorganizować – nauczyciele to przecież bezwolne cielęta, do własnej organizacji niezdolne. W tych warunkach, kontakty spontaniczne nie bardzo się liczą. O idiotyzmach bieżącej deformy szkoda nawet mówić. Wiele dobrych zespołów zostało rozmontowanych i nie wpłynie to raczej pozytywnie na motywację ludzi, którzy dwie trzecie swojego życia zawodowego poświęcili na budowanie gimnazjów. Dziś mówi im się, że uczyli źle, niewłaściwych treści i wychowali patologię. Oni już mieli swoje wyzwania, które rekompensowały im zmęczenie, utrudnienia i brak docenienia wysiłków. Fala wypaleń dopiero nas czeka.
    Niestety, nie mogę się w pełni zgodzić z tezą, że ekstatyczna współpraca, wzajemny monitoring i życzliwy tutoring są receptą na całe zło. Spieraliśmy się już kiedyś w kwestii otwartych klas, obserwacji i wzajemnego oceniania pracy – nadal jestem sceptyczny. Nie bierzesz pod uwagę kwestii podstawowej. Ludzie są różni. Zawodowa unifikacja nie sprawia, że nauczyciele są tu wyjątkiem. Nie wszyscy pragną być obserwowani, monitorowani i prowadzeni za rączkę. Oczywiście to nie współpraca i porozumienie są tu niewłaściwe. Złe jest jedynie ignorowanie różnic charakterologicznych. Właściwa kultura pracy (której brakuje) nie sprowadza się więc do kreowania atmosfery dialogu.
    Hołdując idei motywacji niematerialnej, wewnętrznej, nie doceniasz aspektów środowiskowych – zakładasz, znów wbrew wyjściowej diagnozie, że wszyscy są nauczycielami z powołania. A jak w każdej profesji, sporo jest tu rzemieślników, którzy, być może z przypadku, ale wykonują rzetelnie swoje obowiązki i oczekują godziwego wynagrodzenia. Nie każdy może pracować hobbystycznie, będąc na utrzymaniu rodziców lub partnera.
    Chyba nie rozumiem twojego sceptycyzmu w stosunku do wsparcia ze strony uczniów. Jeśli coś chroniło mnie dotąd przed wypaleniem, a przynajmniej powstrzymywało nie raz przed rzuceniem tego wszystkiego w diabły, to było właśnie docenienie mojej pracy przez uczniów. Może jestem sentymentalny, ale radość ucznia z sukcesu i łzy, kiedy wspólna szkolna droga się kończy, to jedyna nagroda na jaką nauczyciel może liczyć. Nie mówię o tym jako o regule – nie można oczekiwać docenienia od wszystkich. Trzeba się pogodzić się z faktem, że dobrym nauczycielem będzie się zawsze jedynie dla niektórych. Nigdy nie docieramy do wszystkich, z tych samych względów, dla których nie wszystkich interesuje to samo, w tym samym momencie. Uświadomienie sobie tej prawdy to też rodzaj leku prewencyjnego, który serdecznie polecam.
    „To uczeń się uczy, a nauczyciel mu w tym pomaga. Jeśli odpowiedzialność leży tylko po stronie nauczyciela, to ona go przytłacza. Nie ma siły na wyzwania, ucieka w rutynę i powoli idzie w kierunku wypalenia.
    Taka zmiana, o tym też piszą autorki, wymaga odejścia od rozliczania nauczyciela tylko przy pomocy wyników, jakie osiągają uczniowie. Nikt nikogo na siłę nie nauczył, a jeśli się to udało, to na krótko i nie było to głębokie uczenie na którym nam zależy. ”
    – z tymi cytowanymi słowami zgadzam się w stu procentach. Ale to właśnie fetyszyzacja i deformacja owej „kultury wewnętrznego dialogu za wszelką cenę” w kwestii uczenia wszystkich wszystkiego doprowadza do wyłączenia uczniów i ich opiekunów z pełnoprawnego i odpowiedzialnego uczestnictwa w procesie edukacyjnym. Wszystko jest już za nich załatwione, nawet motywacja znaleziona i wykreowana. Tymczasem, dialogu autentycznego nie da się zadekretować i nawet aktywne wprowadzanie nowej kultury pracy tego faktu nie zmieni. Miejsce i czas na te działania to jednak kształcenie zawodowe. Rada pedagogiczna i jej pogadanki, to musztarda po obiedzie. Sama piszesz o tym dalej: „Nowy nauczyciel ma bardzo małe doświadczenie, w czasie kształcenia wstępnego miał kilka godzin praktyk, ale nie wiadomo u jakiego czeladnika i jednak były to tylko godziny. Praca z klasą na całym etapie nauczania, jest zupełnie inną dziedziną sportu.” No, właśnie. Czas sobie jasno i otwarcie powiedzieć, że wmawianie nauczycielowi pełnej odpowiedzialności za czyjąś edukację jest paranoją lub cynizmem, a zaniedbanie jego własnego kształcenia na wczesnym etapie, błędem systemowym.
    Osobiście, głównych przyczyn wypalenia zawodowego upatruję w niedostatku kształcenia realnego, zastąpionego przez mitologię, a w konsekwencji w niskim prestiżu zawodu jako samosprawdzającej się przepowiedni (nauczyciele mają często niskie poczucie własnej wartości już rozpoczynając pracę), a także w pozbawieniu nauczyciela samodzielności, a więc jednocześnie poczucia sprawczości.

    • avatar

      Xawer

      18 sierpnia 2017 at 11:42

      Jeśli mogę skomentować z pozycji człowieka, który nie tyle wypalił się i odszedł z zawodu nauczyciela po kilku latach, ale uciekł od niego na samą myśl o jego podjęciu:
      – zgodzę się z Robertem, że głównym czynnikiem dającym satysfakcję i w ten sposób motywację i przeciwdziałającym „wypaleniu” są uczniowie. Jak dla mnie byliby jedynym.
      – za główne przyczyny zniechęcające do zawodu, więc i wypalające, widzę jego sformalizowanie, zbiurokratyzowanie i ustawienie nauczyciela na pozycji pionka w kafkowskiej maszynie, realizującego święty i odgórny „program”, sprzeczny z moją własną wizją sensu zarówno edukacyjnego jak i wychowawczego. Tudzież brak samodzielności i inicjatywy indywidualnej.
      Jakiekolwiek „superwizje”, patrzące mi na ręce „grupy koleżeńskie” itp. spowodowałyby wyłącznie poważny stres i moją rychłą ucieczkę z zawodu.

  • avatar

    Robert Raczyński

    17 sierpnia 2017 at 00:23

    Danusiu, cieszę się, że poruszyłaś ten trudny temat, który niestety jest ogólnie lekceważony. Ze swojej strony dodałbym jeszcze, że powinien być on rozpatrywany w połączeniu ze zjawiskiem, które występuje chyba równie często: cynicznym lekceważeniem obowiązków profesjonalnych przez tych nauczycieli, którzy na trudną sytuację zawodową reagują inną strategią – minimalizacją strat własnych. Być może zresztą, że zjawisko jest to samo, ale jego stadia różne i niekoniecznie obecne u każdego „wypalonego”.
    Nie odrzucałbym tak łatwo obydwu „utartych odpowiedzi” racjonalizujących wypalenie. Wskazujesz na szereg istotnych czynników. Nie ma tu jednak odpowiedzi łatwych i jednoznacznych, bo przyczyn tego zjawiska jest wiele. Wymienione dwie są rzeczywiście ogólnikowe, ale nieprzypadkowo są przytaczane niemal automatycznie. Przecież do tego zawodu (jak do każdego innego) trzeba mieć jednak jakieś predyspozycje – nie sądzę, by wszystkiego po prostu można się było się nauczyć jak jazdy na rowerze i ustalić w dialogu rozważnych i zainteresowanych. Ludzie w końcu zostają nauczycielami, a nie inżynierami z jakichś powodów, również psychologicznych. Podobnie, nikt nie zaprzeczy, że jakość otrzymanego wykształcenia wpływa na to, jak radzimy sobie w pracy. Wielokrotnie mówiłem tu, że nie jestem zwolennikiem uczenia się tego zawodu dopiero na uczniach. To jasne, że doświadczenia nie nabędzie się na studiach, ale…
    Wielu ludziom (mnie również, przynajmniej we fragmentach) podobało się „podejście fińskie”, a tam (jeśli wierzyć deklaracjom) kwestią pierwszorzędną jest właśnie wykształcenie nauczyciela – młody nauczyciel nie uczy się zawodu w klasie i na rozmaitych dokształtach, bo najpierw zostawił za sobą dziesięciu innych, którzy nie dotrzymali mu kroku w wyścigu do tej klasy. To na studiach otrzymał adekwatną wiedzę i pomoc doświadczonych praktyków. W klasie jest już autonomiczną, samodzielną jednostką i nie czeka na korepetycje z pisania konspektów. Kwestię można także odwrócić i otrzymać sytuację, w której nieźle wykształcony, młody nauczyciel napotyka „pomocników”, którzy z racji „doświadczenia” i tak „wiedzą lepiej”. Nie brakuje dyrektorów, którzy nie mają pojęcia o specyfice poszczególnych przedmiotów. Z kim tu prowadzić dialog?
    Mam również wrażenie, że tęskniąc za owocną współpracą i porozumieniem nauczycieli, idealizujesz to środowisko, codzienne warunki jego pracy i wbrew początkowemu założeniu, zakładasz powszechne predyspozycje do współdziałania, ku chwale powszechnej edukacji. Zapominasz o różnicach mentalnych, charakterologicznych i całej masie innych. Bardzo często rada pedagogiczna nie jest samodzielna w ustalaniu swoich priorytetów i dróg ich realizacji – często robi to „mądrzejszy” dyrektor, wiedzący lepiej coach i „pedagogicznie wyrobiony” rodzic. O instancjach wyższych nie wspomnę. Oddolna współpraca często nie ma szans zaistnieć. Wiadomo, współpraca rzecz święta, więc ktoś musi ją odpowiednio zorganizować – nauczyciele to przecież bezwolne cielęta, do własnej organizacji niezdolne. W tych warunkach, kontakty spontaniczne nie bardzo się liczą. O idiotyzmach bieżącej deformy szkoda nawet mówić. Wiele dobrych zespołów zostało rozmontowanych i nie wpłynie to raczej pozytywnie na motywację ludzi, którzy dwie trzecie swojego życia zawodowego poświęcili na budowanie gimnazjów. Dziś mówi im się, że uczyli źle, niewłaściwych treści i wychowali patologię. Oni już mieli swoje wyzwania, które rekompensowały im zmęczenie, utrudnienia i brak docenienia wysiłków. Fala wypaleń dopiero nas czeka.
    Niestety, nie mogę się w pełni zgodzić z tezą, że ekstatyczna współpraca, wzajemny monitoring i życzliwy tutoring są receptą na całe zło. Spieraliśmy się już kiedyś w kwestii otwartych klas, obserwacji i wzajemnego oceniania pracy – nadal jestem sceptyczny. Nie bierzesz pod uwagę kwestii podstawowej. Ludzie są różni. Zawodowa unifikacja nie sprawia, że nauczyciele są tu wyjątkiem. Nie wszyscy pragną być obserwowani, monitorowani i prowadzeni za rączkę. Oczywiście to nie współpraca i porozumienie są tu niewłaściwe. Złe jest jedynie ignorowanie różnic charakterologicznych. Właściwa kultura pracy (której brakuje) nie sprowadza się więc do kreowania atmosfery dialogu.
    Hołdując idei motywacji niematerialnej, wewnętrznej, nie doceniasz aspektów środowiskowych – zakładasz, znów wbrew wyjściowej diagnozie, że wszyscy są nauczycielami z powołania. A jak w każdej profesji, sporo jest tu rzemieślników, którzy, być może z przypadku, ale wykonują rzetelnie swoje obowiązki i oczekują godziwego wynagrodzenia. Nie każdy może pracować hobbystycznie, będąc na utrzymaniu rodziców lub partnera.
    Chyba nie rozumiem twojego sceptycyzmu w stosunku do wsparcia ze strony uczniów. Jeśli coś chroniło mnie dotąd przed wypaleniem, a przynajmniej powstrzymywało nie raz przed rzuceniem tego wszystkiego w diabły, to było właśnie docenienie mojej pracy przez uczniów. Może jestem sentymentalny, ale radość ucznia z sukcesu i łzy, kiedy wspólna szkolna droga się kończy, to jedyna nagroda na jaką nauczyciel może liczyć. Nie mówię o tym jako o regule – nie można oczekiwać docenienia od wszystkich. Trzeba się pogodzić się z faktem, że dobrym nauczycielem będzie się zawsze jedynie dla niektórych. Nigdy nie docieramy do wszystkich, z tych samych względów, dla których nie wszystkich interesuje to samo, w tym samym momencie. Uświadomienie sobie tej prawdy to też rodzaj leku prewencyjnego, który serdecznie polecam.
    „To uczeń się uczy, a nauczyciel mu w tym pomaga. Jeśli odpowiedzialność leży tylko po stronie nauczyciela, to ona go przytłacza. Nie ma siły na wyzwania, ucieka w rutynę i powoli idzie w kierunku wypalenia.
    Taka zmiana, o tym też piszą autorki, wymaga odejścia od rozliczania nauczyciela tylko przy pomocy wyników, jakie osiągają uczniowie. Nikt nikogo na siłę nie nauczył, a jeśli się to udało, to na krótko i nie było to głębokie uczenie na którym nam zależy. ”
    – z tymi cytowanymi słowami zgadzam się w stu procentach. Ale to właśnie fetyszyzacja i deformacja owej „kultury wewnętrznego dialogu za wszelką cenę” w kwestii uczenia wszystkich wszystkiego doprowadza do wyłączenia uczniów i ich opiekunów z pełnoprawnego i odpowiedzialnego uczestnictwa w procesie edukacyjnym. Wszystko jest już za nich załatwione, nawet motywacja znaleziona i wykreowana. Tymczasem, dialogu autentycznego nie da się zadekretować i nawet aktywne wprowadzanie nowej kultury pracy tego faktu nie zmieni. Miejsce i czas na te działania to jednak kształcenie zawodowe. Rada pedagogiczna i jej pogadanki, to musztarda po obiedzie. Sama piszesz o tym dalej: „Nowy nauczyciel ma bardzo małe doświadczenie, w czasie kształcenia wstępnego miał kilka godzin praktyk, ale nie wiadomo u jakiego czeladnika i jednak były to tylko godziny. Praca z klasą na całym etapie nauczania, jest zupełnie inną dziedziną sportu.” No, właśnie. Czas sobie jasno i otwarcie powiedzieć, że wmawianie nauczycielowi pełnej odpowiedzialności za czyjąś edukację jest paranoją lub cynizmem, a zaniedbanie jego własnego kształcenia na wczesnym etapie, błędem systemowym.
    Osobiście, głównych przyczyn wypalenia zawodowego upatruję w niedostatku kształcenia realnego, zastąpionego przez mitologię, a w konsekwencji w niskim prestiżu zawodu jako samosprawdzającej się przepowiedni (nauczyciele mają często niskie poczucie własnej wartości już rozpoczynając pracę), a także w pozbawieniu nauczyciela samodzielności, a więc jednocześnie poczucia sprawczości.

    • avatar

      Xawer

      18 sierpnia 2017 at 11:42

      Jeśli mogę skomentować z pozycji człowieka, który nie tyle wypalił się i odszedł z zawodu nauczyciela po kilku latach, ale uciekł od niego na samą myśl o jego podjęciu:
      – zgodzę się z Robertem, że głównym czynnikiem dającym satysfakcję i w ten sposób motywację i przeciwdziałającym „wypaleniu” są uczniowie. Jak dla mnie byliby jedynym.
      – za główne przyczyny zniechęcające do zawodu, więc i wypalające, widzę jego sformalizowanie, zbiurokratyzowanie i ustawienie nauczyciela na pozycji pionka w kafkowskiej maszynie, realizującego święty i odgórny „program”, sprzeczny z moją własną wizją sensu zarówno edukacyjnego jak i wychowawczego. Tudzież brak samodzielności i inicjatywy indywidualnej.
      Jakiekolwiek „superwizje”, patrzące mi na ręce „grupy koleżeńskie” itp. spowodowałyby wyłącznie poważny stres i moją rychłą ucieczkę z zawodu.

  • avatar

    Robert Raczyński

    17 sierpnia 2017 at 00:23

    Danusiu, cieszę się, że poruszyłaś ten trudny temat, który niestety jest ogólnie lekceważony. Ze swojej strony dodałbym jeszcze, że powinien być on rozpatrywany w połączeniu ze zjawiskiem, które występuje chyba równie często: cynicznym lekceważeniem obowiązków profesjonalnych przez tych nauczycieli, którzy na trudną sytuację zawodową reagują inną strategią – minimalizacją strat własnych. Być może zresztą, że zjawisko jest to samo, ale jego stadia różne i niekoniecznie obecne u każdego „wypalonego”.
    Nie odrzucałbym tak łatwo obydwu „utartych odpowiedzi” racjonalizujących wypalenie. Wskazujesz na szereg istotnych czynników. Nie ma tu jednak odpowiedzi łatwych i jednoznacznych, bo przyczyn tego zjawiska jest wiele. Wymienione dwie są rzeczywiście ogólnikowe, ale nieprzypadkowo są przytaczane niemal automatycznie. Przecież do tego zawodu (jak do każdego innego) trzeba mieć jednak jakieś predyspozycje – nie sądzę, by wszystkiego po prostu można się było się nauczyć jak jazdy na rowerze i ustalić w dialogu rozważnych i zainteresowanych. Ludzie w końcu zostają nauczycielami, a nie inżynierami z jakichś powodów, również psychologicznych. Podobnie, nikt nie zaprzeczy, że jakość otrzymanego wykształcenia wpływa na to, jak radzimy sobie w pracy. Wielokrotnie mówiłem tu, że nie jestem zwolennikiem uczenia się tego zawodu dopiero na uczniach. To jasne, że doświadczenia nie nabędzie się na studiach, ale…
    Wielu ludziom (mnie również, przynajmniej we fragmentach) podobało się „podejście fińskie”, a tam (jeśli wierzyć deklaracjom) kwestią pierwszorzędną jest właśnie wykształcenie nauczyciela – młody nauczyciel nie uczy się zawodu w klasie i na rozmaitych dokształtach, bo najpierw zostawił za sobą dziesięciu innych, którzy nie dotrzymali mu kroku w wyścigu do tej klasy. To na studiach otrzymał adekwatną wiedzę i pomoc doświadczonych praktyków. W klasie jest już autonomiczną, samodzielną jednostką i nie czeka na korepetycje z pisania konspektów. Kwestię można także odwrócić i otrzymać sytuację, w której nieźle wykształcony, młody nauczyciel napotyka „pomocników”, którzy z racji „doświadczenia” i tak „wiedzą lepiej”. Nie brakuje dyrektorów, którzy nie mają pojęcia o specyfice poszczególnych przedmiotów. Z kim tu prowadzić dialog?
    Mam również wrażenie, że tęskniąc za owocną współpracą i porozumieniem nauczycieli, idealizujesz to środowisko, codzienne warunki jego pracy i wbrew początkowemu założeniu, zakładasz powszechne predyspozycje do współdziałania, ku chwale powszechnej edukacji. Zapominasz o różnicach mentalnych, charakterologicznych i całej masie innych. Bardzo często rada pedagogiczna nie jest samodzielna w ustalaniu swoich priorytetów i dróg ich realizacji – często robi to „mądrzejszy” dyrektor, wiedzący lepiej coach i „pedagogicznie wyrobiony” rodzic. O instancjach wyższych nie wspomnę. Oddolna współpraca często nie ma szans zaistnieć. Wiadomo, współpraca rzecz święta, więc ktoś musi ją odpowiednio zorganizować – nauczyciele to przecież bezwolne cielęta, do własnej organizacji niezdolne. W tych warunkach, kontakty spontaniczne nie bardzo się liczą. O idiotyzmach bieżącej deformy szkoda nawet mówić. Wiele dobrych zespołów zostało rozmontowanych i nie wpłynie to raczej pozytywnie na motywację ludzi, którzy dwie trzecie swojego życia zawodowego poświęcili na budowanie gimnazjów. Dziś mówi im się, że uczyli źle, niewłaściwych treści i wychowali patologię. Oni już mieli swoje wyzwania, które rekompensowały im zmęczenie, utrudnienia i brak docenienia wysiłków. Fala wypaleń dopiero nas czeka.
    Niestety, nie mogę się w pełni zgodzić z tezą, że ekstatyczna współpraca, wzajemny monitoring i życzliwy tutoring są receptą na całe zło. Spieraliśmy się już kiedyś w kwestii otwartych klas, obserwacji i wzajemnego oceniania pracy – nadal jestem sceptyczny. Nie bierzesz pod uwagę kwestii podstawowej. Ludzie są różni. Zawodowa unifikacja nie sprawia, że nauczyciele są tu wyjątkiem. Nie wszyscy pragną być obserwowani, monitorowani i prowadzeni za rączkę. Oczywiście to nie współpraca i porozumienie są tu niewłaściwe. Złe jest jedynie ignorowanie różnic charakterologicznych. Właściwa kultura pracy (której brakuje) nie sprowadza się więc do kreowania atmosfery dialogu.
    Hołdując idei motywacji niematerialnej, wewnętrznej, nie doceniasz aspektów środowiskowych – zakładasz, znów wbrew wyjściowej diagnozie, że wszyscy są nauczycielami z powołania. A jak w każdej profesji, sporo jest tu rzemieślników, którzy, być może z przypadku, ale wykonują rzetelnie swoje obowiązki i oczekują godziwego wynagrodzenia. Nie każdy może pracować hobbystycznie, będąc na utrzymaniu rodziców lub partnera.
    Chyba nie rozumiem twojego sceptycyzmu w stosunku do wsparcia ze strony uczniów. Jeśli coś chroniło mnie dotąd przed wypaleniem, a przynajmniej powstrzymywało nie raz przed rzuceniem tego wszystkiego w diabły, to było właśnie docenienie mojej pracy przez uczniów. Może jestem sentymentalny, ale radość ucznia z sukcesu i łzy, kiedy wspólna szkolna droga się kończy, to jedyna nagroda na jaką nauczyciel może liczyć. Nie mówię o tym jako o regule – nie można oczekiwać docenienia od wszystkich. Trzeba się pogodzić się z faktem, że dobrym nauczycielem będzie się zawsze jedynie dla niektórych. Nigdy nie docieramy do wszystkich, z tych samych względów, dla których nie wszystkich interesuje to samo, w tym samym momencie. Uświadomienie sobie tej prawdy to też rodzaj leku prewencyjnego, który serdecznie polecam.
    „To uczeń się uczy, a nauczyciel mu w tym pomaga. Jeśli odpowiedzialność leży tylko po stronie nauczyciela, to ona go przytłacza. Nie ma siły na wyzwania, ucieka w rutynę i powoli idzie w kierunku wypalenia.
    Taka zmiana, o tym też piszą autorki, wymaga odejścia od rozliczania nauczyciela tylko przy pomocy wyników, jakie osiągają uczniowie. Nikt nikogo na siłę nie nauczył, a jeśli się to udało, to na krótko i nie było to głębokie uczenie na którym nam zależy. ”
    – z tymi cytowanymi słowami zgadzam się w stu procentach. Ale to właśnie fetyszyzacja i deformacja owej „kultury wewnętrznego dialogu za wszelką cenę” w kwestii uczenia wszystkich wszystkiego doprowadza do wyłączenia uczniów i ich opiekunów z pełnoprawnego i odpowiedzialnego uczestnictwa w procesie edukacyjnym. Wszystko jest już za nich załatwione, nawet motywacja znaleziona i wykreowana. Tymczasem, dialogu autentycznego nie da się zadekretować i nawet aktywne wprowadzanie nowej kultury pracy tego faktu nie zmieni. Miejsce i czas na te działania to jednak kształcenie zawodowe. Rada pedagogiczna i jej pogadanki, to musztarda po obiedzie. Sama piszesz o tym dalej: „Nowy nauczyciel ma bardzo małe doświadczenie, w czasie kształcenia wstępnego miał kilka godzin praktyk, ale nie wiadomo u jakiego czeladnika i jednak były to tylko godziny. Praca z klasą na całym etapie nauczania, jest zupełnie inną dziedziną sportu.” No, właśnie. Czas sobie jasno i otwarcie powiedzieć, że wmawianie nauczycielowi pełnej odpowiedzialności za czyjąś edukację jest paranoją lub cynizmem, a zaniedbanie jego własnego kształcenia na wczesnym etapie, błędem systemowym.
    Osobiście, głównych przyczyn wypalenia zawodowego upatruję w niedostatku kształcenia realnego, zastąpionego przez mitologię, a w konsekwencji w niskim prestiżu zawodu jako samosprawdzającej się przepowiedni (nauczyciele mają często niskie poczucie własnej wartości już rozpoczynając pracę), a także w pozbawieniu nauczyciela samodzielności, a więc jednocześnie poczucia sprawczości.

    • avatar

      Xawer

      18 sierpnia 2017 at 11:42

      Jeśli mogę skomentować z pozycji człowieka, który nie tyle wypalił się i odszedł z zawodu nauczyciela po kilku latach, ale uciekł od niego na samą myśl o jego podjęciu:
      – zgodzę się z Robertem, że głównym czynnikiem dającym satysfakcję i w ten sposób motywację i przeciwdziałającym „wypaleniu” są uczniowie. Jak dla mnie byliby jedynym.
      – za główne przyczyny zniechęcające do zawodu, więc i wypalające, widzę jego sformalizowanie, zbiurokratyzowanie i ustawienie nauczyciela na pozycji pionka w kafkowskiej maszynie, realizującego święty i odgórny „program”, sprzeczny z moją własną wizją sensu zarówno edukacyjnego jak i wychowawczego. Tudzież brak samodzielności i inicjatywy indywidualnej.
      Jakiekolwiek „superwizje”, patrzące mi na ręce „grupy koleżeńskie” itp. spowodowałyby wyłącznie poważny stres i moją rychłą ucieczkę z zawodu.

  • avatar

    dsterna

    18 sierpnia 2017 at 12:44

    Panowie, ja działam w takich warunkach jakie są. Nie mam szans zmienić zasad szkoły. Chcę pomóc sobie i innym w rzeczywistości, która jest.
    Jeśli mówmy o współpracy, to tylko w gronie tacy nauczycieli, do których mam zaufanie i którzy są w stanie swoją informacją zwrotną o moich lekcjach mi pomóc. I tylko za obopólną zgodą.
    Czytam właśnie wywiad z Fullanem i on mówi, że zmiana może się dokonać tylko poprzez stwarzanie nauczycielom warunków do osiąganie sukcesów w nauczaniu.
    O te warunki powinny dbać władze oświatowe, ale też sami nauczyciele, we własnym interesie.

    • avatar

      Robert Raczyński

      18 sierpnia 2017 at 17:54

      To też ja piszę o „takich warunkach jakie są”… Oczywiście, ich postrzeganie będzie nas na ogół różnić. I z tego właśnie wynika, że lekarstw na wypalenie będzie dużo, każde zadziała na innego „pacjenta”. Dla mnie, choć cenię sobie merytoryczną wymianę zdań, przyjmowanie lekarstwa w postaci nawet życzliwej superwizji lub wyzwań, które nie sam sobie stawiam, skończyłoby się ciężkim zatruciem. Dlatego tak ważne wydaje mi się unikanie robienia ze szkoły ula, nawet jeśli w jednym może współistnieć kilka królowych.
      To wspaniale, że udaje ci się trafiać na takie zespoły ludzkie, które dostarczają ci wsparcia i motywacji. Moje doświadczenia są nieco inne (pewnie ze względu na odmienną konstrukcję psychiczną). Nie chodzi o sytuację towarzyską – mam szczęście pracować z ludźmi, których po prostu lubię, ale to niekoniecznie przekłada się na jakiś superorganizm edukacyjny. Wspominałaś tu o konkurencji, oczywiście w negatywnym kontekście. A przecież praca w grupie prowadzi do naturalnego wyłonienia liderów, a więc do rywalizacji prowadzącej nie tylko do konstruktywnych sporów, ale i napięć wewnętrznych. To nieuniknione – nie wiem skąd wziął się mit konkurencji dobrej i złej, a także możliwości jej nieistnienia. Pierwsza może zawsze prowadzić do drugiej, to tylko kwestia skali. Potrafisz nad tym zapanować? Ja nie, a żadnych zapędów przywódczych u siebie nie zaobserwowałem. Stworzenie zespołów idealnie profesjonalnych, zawsze skoncentrowanych na jedynie właściwym celu jest dla mnie abstrakcją.
      Napisałaś, że „Nauczycielom potrzebne są szkolenia, w jaki sposób dokonać zmiany mentalnej dotyczącej swojej roli jako nauczyciela.” – To budzi we mnie przerażenie. Nie dlatego, że uznaję się za jakąś doskonałość, której nie potrzeba zmian. Po prostu nie spotkałem dotąd ludzi, mających na mnie taki wpływ, że zdolnych przekonać mnie do czegoś, do czego nie przekonałem się sam. Ale to jasne, że ludzie są różni, więc dla wielu, takie działania mają głęboki sens. Piszesz o samotności nauczycielskiej – to znów kwestia charakterologiczna. Ktoś spragniony „ula”, nieprzerwanej wymiany sygnałów i stałej korekty kursu, a pozbawiony takiego środowiska w szkole, w której się zatrudnił, wcale nie musi być sam. Sposobów na pozyskanie kontaktów, wymianę myśli profesjonalnej i podpatrywanie „jak inni to robią” jest sporo. Korzystam właśnie z jednego z nich, choć zawodowa samotność mi nie doskwiera.

  • avatar

    dsterna

    18 sierpnia 2017 at 12:44

    Panowie, ja działam w takich warunkach jakie są. Nie mam szans zmienić zasad szkoły. Chcę pomóc sobie i innym w rzeczywistości, która jest.
    Jeśli mówmy o współpracy, to tylko w gronie tacy nauczycieli, do których mam zaufanie i którzy są w stanie swoją informacją zwrotną o moich lekcjach mi pomóc. I tylko za obopólną zgodą.
    Czytam właśnie wywiad z Fullanem i on mówi, że zmiana może się dokonać tylko poprzez stwarzanie nauczycielom warunków do osiąganie sukcesów w nauczaniu.
    O te warunki powinny dbać władze oświatowe, ale też sami nauczyciele, we własnym interesie.

    • avatar

      Robert Raczyński

      18 sierpnia 2017 at 17:54

      To też ja piszę o „takich warunkach jakie są”… Oczywiście, ich postrzeganie będzie nas na ogół różnić. I z tego właśnie wynika, że lekarstw na wypalenie będzie dużo, każde zadziała na innego „pacjenta”. Dla mnie, choć cenię sobie merytoryczną wymianę zdań, przyjmowanie lekarstwa w postaci nawet życzliwej superwizji lub wyzwań, które nie sam sobie stawiam, skończyłoby się ciężkim zatruciem. Dlatego tak ważne wydaje mi się unikanie robienia ze szkoły ula, nawet jeśli w jednym może współistnieć kilka królowych.
      To wspaniale, że udaje ci się trafiać na takie zespoły ludzkie, które dostarczają ci wsparcia i motywacji. Moje doświadczenia są nieco inne (pewnie ze względu na odmienną konstrukcję psychiczną). Nie chodzi o sytuację towarzyską – mam szczęście pracować z ludźmi, których po prostu lubię, ale to niekoniecznie przekłada się na jakiś superorganizm edukacyjny. Wspominałaś tu o konkurencji, oczywiście w negatywnym kontekście. A przecież praca w grupie prowadzi do naturalnego wyłonienia liderów, a więc do rywalizacji prowadzącej nie tylko do konstruktywnych sporów, ale i napięć wewnętrznych. To nieuniknione – nie wiem skąd wziął się mit konkurencji dobrej i złej, a także możliwości jej nieistnienia. Pierwsza może zawsze prowadzić do drugiej, to tylko kwestia skali. Potrafisz nad tym zapanować? Ja nie, a żadnych zapędów przywódczych u siebie nie zaobserwowałem. Stworzenie zespołów idealnie profesjonalnych, zawsze skoncentrowanych na jedynie właściwym celu jest dla mnie abstrakcją.
      Napisałaś, że „Nauczycielom potrzebne są szkolenia, w jaki sposób dokonać zmiany mentalnej dotyczącej swojej roli jako nauczyciela.” – To budzi we mnie przerażenie. Nie dlatego, że uznaję się za jakąś doskonałość, której nie potrzeba zmian. Po prostu nie spotkałem dotąd ludzi, mających na mnie taki wpływ, że zdolnych przekonać mnie do czegoś, do czego nie przekonałem się sam. Ale to jasne, że ludzie są różni, więc dla wielu, takie działania mają głęboki sens. Piszesz o samotności nauczycielskiej – to znów kwestia charakterologiczna. Ktoś spragniony „ula”, nieprzerwanej wymiany sygnałów i stałej korekty kursu, a pozbawiony takiego środowiska w szkole, w której się zatrudnił, wcale nie musi być sam. Sposobów na pozyskanie kontaktów, wymianę myśli profesjonalnej i podpatrywanie „jak inni to robią” jest sporo. Korzystam właśnie z jednego z nich, choć zawodowa samotność mi nie doskwiera.

  • avatar

    dsterna

    18 sierpnia 2017 at 12:44

    Panowie, ja działam w takich warunkach jakie są. Nie mam szans zmienić zasad szkoły. Chcę pomóc sobie i innym w rzeczywistości, która jest.
    Jeśli mówmy o współpracy, to tylko w gronie tacy nauczycieli, do których mam zaufanie i którzy są w stanie swoją informacją zwrotną o moich lekcjach mi pomóc. I tylko za obopólną zgodą.
    Czytam właśnie wywiad z Fullanem i on mówi, że zmiana może się dokonać tylko poprzez stwarzanie nauczycielom warunków do osiąganie sukcesów w nauczaniu.
    O te warunki powinny dbać władze oświatowe, ale też sami nauczyciele, we własnym interesie.

    • avatar

      Robert Raczyński

      18 sierpnia 2017 at 17:54

      To też ja piszę o „takich warunkach jakie są”… Oczywiście, ich postrzeganie będzie nas na ogół różnić. I z tego właśnie wynika, że lekarstw na wypalenie będzie dużo, każde zadziała na innego „pacjenta”. Dla mnie, choć cenię sobie merytoryczną wymianę zdań, przyjmowanie lekarstwa w postaci nawet życzliwej superwizji lub wyzwań, które nie sam sobie stawiam, skończyłoby się ciężkim zatruciem. Dlatego tak ważne wydaje mi się unikanie robienia ze szkoły ula, nawet jeśli w jednym może współistnieć kilka królowych.
      To wspaniale, że udaje ci się trafiać na takie zespoły ludzkie, które dostarczają ci wsparcia i motywacji. Moje doświadczenia są nieco inne (pewnie ze względu na odmienną konstrukcję psychiczną). Nie chodzi o sytuację towarzyską – mam szczęście pracować z ludźmi, których po prostu lubię, ale to niekoniecznie przekłada się na jakiś superorganizm edukacyjny. Wspominałaś tu o konkurencji, oczywiście w negatywnym kontekście. A przecież praca w grupie prowadzi do naturalnego wyłonienia liderów, a więc do rywalizacji prowadzącej nie tylko do konstruktywnych sporów, ale i napięć wewnętrznych. To nieuniknione – nie wiem skąd wziął się mit konkurencji dobrej i złej, a także możliwości jej nieistnienia. Pierwsza może zawsze prowadzić do drugiej, to tylko kwestia skali. Potrafisz nad tym zapanować? Ja nie, a żadnych zapędów przywódczych u siebie nie zaobserwowałem. Stworzenie zespołów idealnie profesjonalnych, zawsze skoncentrowanych na jedynie właściwym celu jest dla mnie abstrakcją.
      Napisałaś, że „Nauczycielom potrzebne są szkolenia, w jaki sposób dokonać zmiany mentalnej dotyczącej swojej roli jako nauczyciela.” – To budzi we mnie przerażenie. Nie dlatego, że uznaję się za jakąś doskonałość, której nie potrzeba zmian. Po prostu nie spotkałem dotąd ludzi, mających na mnie taki wpływ, że zdolnych przekonać mnie do czegoś, do czego nie przekonałem się sam. Ale to jasne, że ludzie są różni, więc dla wielu, takie działania mają głęboki sens. Piszesz o samotności nauczycielskiej – to znów kwestia charakterologiczna. Ktoś spragniony „ula”, nieprzerwanej wymiany sygnałów i stałej korekty kursu, a pozbawiony takiego środowiska w szkole, w której się zatrudnił, wcale nie musi być sam. Sposobów na pozyskanie kontaktów, wymianę myśli profesjonalnej i podpatrywanie „jak inni to robią” jest sporo. Korzystam właśnie z jednego z nich, choć zawodowa samotność mi nie doskwiera.

Dodaj komentarz