Dziwiło mnie, gdy czytałam, że jednym z najczęściej występujących problemów w szkołach w Stanach jest – frekwencja i w konsekwencji „wypadanie” uczniów z edukacji. U nas nie był to do tej pory podstawowy problem. Może występował o w szkołach zawodowych, ale i tak nie tak często.
I przyszło do nas to samo. Coraz więcej słyszę o wagarach, ale nie takich sporadycznych, ale o systematycznej taktyce unikania szkoły.
Zastanówmy się najpierw nad przyczynami. Nie przeprowadzałam żadnych badań w tej sprawie, próbuję jedynie zastanowić się dlaczego…
Myślę, że pierwszy powód to ten, że uczniowie nie widzą sensu uczęszczania do szkoły. Nie czują, że uczą się w niej czegoś pożytecznego (patrz poprzedni wpis – zadanie 17 z egzaminu gimnazjalnego). Nie wiedzą nawet czego się właściwie uczą i czy się czegoś uczą.
Można by na tym skończyć, bo co w takiej sytuacji może zachęcić uczniów do pójścia do szkoły?
Jest jeden czynnik – strach. Ale właśnie ten strach często jest powodem absencji. Uczniowie boją się krytyki, boją się surowego oceniania, szufladkowania. A świat poza szkołą kusi. I ten kuszący świat, to trzeci powód. Zamiast iść do szkoły można umówić się z przyjaciółmi i miło spędzić czas, z akceptacją i ciekawie.
I jeszcze jedne powód – w szkole jest NUDNO. Nauczyciele realizują PROGRAM, nie mają czasu na to, aby było ciekawie. Nie mają nawet czasu na to, aby zadbać o ucznia, który nie nadąża. A zaległości rosną i rośnie liczba uczniów, którzy siedzą na lekcji jak na tureckim kazaniu.
Pewnie znalazłyby się też inne powody, np. nieprawdziwe zdanie dorosłych, które jest powtarzane od pokoleń: ucz się, żeby zapewnić sobie przyszłość. Ale dziecko widzi, że ten uczony wujek ledwo wiąże konie z końcem, a stryjek hydraulik daje sobie świetnie radę.
Zachęcam do dorzucenia innych przyczyn absencji uczniów w szkole. A może ktoś się nie zgadza z podanymi przeze mnie?
Czego szukasz?
Random Post
Search
22 komentarze
gochasamocha
29 kwietnia 2011 at 23:02Danusiu, zgadzam się całkowiecie z Twoimi pomysłami na absencję szkolną. Nie nazywałabym nawet tego zjawiska „wagarami”, bo często uczeń po prostu zostaje w domu. To jest taktyka – jak pójdę to „zabombię” bo z jakiegoś powodu nie umiem…, więc po co iść? To zdrowy odruch instynktu samozachowawczego.
Mnie osobiście najbardziej denerwują sytuacje, w których uczeń przyszedł, ale spóźniony więcej niż „ustawa pozwala” i siedząc w klasie ma nieobecność, bo tak. Niektórzy nie mogąc znieść tej niesprawiedliwości, wychodzą z klasy, żeby stan formalny stał się tożsamy ze stanem faktycznym. Nie pochwalam spóźnień, ale ja zawsze wolę, żeby uczeń był na lekcji, nawet spóźniony, niż żeby go nie było. Tu chyba też przydałoby się ministerstwo niekonwencjonalnej oświaty.
Danuta Sterna
30 kwietnia 2011 at 19:49Gocho
Dodałaś jeszcze jeden powód absencji – racjonalną chęć uniknięcia złej oceny.
Znowu te oceny – stopnie! Gdyby w czasie procesu ucznia się ie było stopni, tylko informacja zwrotna, to ten powód by zniknął.
Czyli na jedną przyczynę mamy już radę.
D
stary
1 maja 2011 at 14:54Zgadzam się … ale nie do końca.
Po raz kolejny dowiaduję się, że winny głównie jest nauczyciel. Bo nieciekawie prowadzi lekcje, bo ocenia, bo egzekwuje.
Jest jeszcze druga strona medalu. Przeciętny nastolatek woli się bawić niż się uczyć. Woli imprezować niż siedzieć nad książkami. Nie zna budowy komórki ale tez nie wie gdzie ma trzustkę. Współrzędne geograficzne do niczego mu się nie przydają. Nie wie kiedy były wojny światowe i kto wygrał. Nie wie i nie chce wiedzieć. Dla niego są to informacje zbędne. Czasami jedynym „batem” jest zła ocena.
Pęd do nauki mają uczniowie zmobilizowani od dziecka przez rodziców.
Po kiego licha wydłużamy edukację skoro część dzieciaków po prostu nie chce się uczyć. Po co spawaczowi informacja o rozbiorach Polski? Ekspedientka nie musi znać „Pana Tadeusza”. Blacharza nie interesuje nauka języków obcych. Oni chcą się uczyć o swoich wymarzonych zawodach.
Po szkole podstawowej powinno się podzielić dzieci. Jeżeli tego nie dokonamy to same to zrobią.
Wagary? – no tak winny nauczyciel.
Danuta Sterna
1 maja 2011 at 21:46Nie szukajmy winnych tylko powodów. Dlaczego ONI się nie interesują szkołą i nauką?
Daleka jestem od winienia nauczycieli, wszyscy się ich czepiają. To niczemu nie służy. Jeśli już to czepiać się trzeba decydentów w sprawie szkoły.
Jeśli zaś chodzi o selekcję, to jestem przeciwna.
D
stary
2 maja 2011 at 19:18Selekcja już istnieje. Po gimnazjum dzieciaki „same wybierają” szkołę średnią lub zawodową. Możemy tylko udawać, że oceny, predyspozycje oraz intelekt nie mają z tym nic wspólnego.
Danuta Sterna
3 maja 2011 at 09:20To, że istnieje, to nie znaczy, że nie trzeba jej przeciwdziałać. Najlepiej to zrozumieć, gdy się pomyśli, ze to własne dziecko nie za bardzo dobrze się uczy (może mało zdolne, może nie ma predyspozycji, może intelekt nie ten) i robią selekcję. Łatwo się godzić na selekcję, gdy nie dotyczy nas samych.
Znam naprawdę dużo osób, które znalazły swoje miejsce dopiero na studiach, a wcześniej było z nimi kupę kłopotu i nie rokowali dobrze.
Z reguły z takich jednostek społeczeństwo ma nawet większy pożytek. Prymusi jakoś się nie sprawdzają. Szkoda, że nie robi się u nas badań na ten temat, kto jak sobie radzi w porównaniu z wynikami w szkole.
Jakoś nie wyselekcjonowali mnie w szkole, ale to był przypadek.
Danusia
gochasamocha
3 maja 2011 at 11:45No tak Stary, to o czym piszesz to są to już objawy choroby pn. chroniczna i postępująca niechęć do czegokolwiek, co wiąże się ze szkołą. Ta choroba zaczyna się znacznie wcześniej niż opisałeś – kiedy? Nauczyciele są jakby „roznosicielami”, nie odporni, a często zainfekowani od czasu gdy sami byli uczniami, zaś źródło infekcji tkwi w coraz bardziej udoskonalonym (czytaj: odhumanizowanym) systemie naszej oświaty – programy, wytyczne, odpowiedzi wg klucza, badania wyników, egzaminy, sprawozdania, nadzory, rosnące stosy dokumentów – „cała para w gwizdek”. Przyczyna stanu rzeczy jest poza wykonawcami, czyli nauczycielami.
Czy miałeś kiedyś Stary do czynienia z przedszkolakami? Co jest typowe dla nich? Ano to, że takie dzieci „zamęczają” nas – dorosłych pytaniami, dociekaniem, próbowaniem, tworzeniem… zdobywaniem świata. Im bardziej dorośli pozwalają im na to, i towarzyszą w tej ciekawości świata, tym więcej ci młodzi zdobywcy chłoną w siebie, i z coraz większym zapałem. Wszystkie dzieciaki idąc do szkoły słyszą, że będą się uczyć wielu fantastycznych rzeczy, więc idą z radością i zapałem. I co się dzieje z tym zapałem, który kipiał jeszcze w wakacje, ostatnie przed szkołą? Widziałeś Stary pierwszaka, który nadal kipi zapałem? A może raczej zaczyna się bać, że coś nie wyjdzie i dostanie „bez korony”, że szlaczki nie takie, że przyklejanie za wolno, że usłyszy: „Kazio już umie, a ty?”… A co dzieje się z rodzicami, gdzy dziecko pójdzie do szkoły? Nagle zaczyna im zależeć nie na mądrości, tylko na stopniach. Jakie piękne by nie były, to latorośl usłyszy: „czemu nie lepsze?” Żebyś mi wstydu nie zrobił… Młody, jeszcze niedawno, zdobywca traci orientację i powoli, systematycznie zapał. Do tego dochodzi czasami to, że ponieważ od dawna wiele zdobywał, to teraz nudzi się, bo już wie i umie. Zaczyna się kręcić w ławce, czyli przeszkadzać, idą za tym napominania, uwagi, zabranianie. Znam takie przykłady z życia. Zdarzają się i takie dzieci, które w domu od początku słyszą: głupio gadasz, nie zanudzaj pytaniami, niezdara jesteś, nie umiesz, zostaw bo znowu zepsujesz… Te drugie dostają naukę, że lepiej się nie narażać i siedzieć cicho a poza tym i tak nic się nie uda, bo jestem do niczego. W szkole otrzymują tylko potwierdzenie przekonania na swój temat. I tak powoli robię się to, opisałeś Stary w swoim pierwszym komentarzu… Skutkiem praktycznym, oprócz kiepskich wyników wtłaczania wiedzy do młodych głów, jest coraz bardziej alarmująco niska frekwencja, która sta rzeczy zdecydowanie pogarsza.
Jestem nauczycielem, mamą, babcią i obserwatorem życia. Wiem, że „czasy są coraz trudniejsze” i, co za tym idzie trudniej dogadać się z uczniami w szkole. Jednak najwięcej zależy od osobistego kontaktu TEGO ucznia z TYM nauczycielem. Można zatrzymać postępowanie chronicznej choroby, ale trzeba zacząć „od góry” jeśli zmiany mają być radykalne. Na razie niektórzy nauczyciele, samotnie lub w małych grupach, wybrali proces zdrowienia i uodpornienia się mimo istniejącego źródła infekcji, starają się nie przenosić bakcyla na kolejne pokolenia uczniów. Korzystają z bogatego doświadczenia oraz literatury w kraju i zagranicą, też za pośrednictwem CEO.
Tęsknię do czasów, w których uczniowie będą czuli się w szkole – na lekcji bezpiecznie, w których nauczyciele będą wiedzieli jak wydobywać z nich wszystko co najlepsze (przecież to istota obecności małolata w szkole!!!). Tęsknię do czasów, w których urzędnicy mający władzę nad nauczycielami będą czuli podobnie i będą wiedzieli jak pomóc nauczycielom realizować tą wspaniałą wizję nauczycielskiego powołania. Utopia? U niektórych nauczycieli nie. Tam problemu z frekwencją, czyli OBECNOŚCIĄ UCZNIA NA LEKCJACH nie ma.
stary
3 maja 2011 at 12:42Racja, dzieciaki są chłonne wiedzy i pochwał nauczyciela. Gdzieś między piątą a szóstą klasą podstawówki to mija.
Zaczyna się dojrzewanie, bardziej krytycznie patrzą na świat, obserwują, wyciągają wnioski. Najbardziej ich interesuje zmieniające się własne ciało oraz rówieśnicy płci przeciwnej. Widzą, że aby osiągnąć sukces finansowy (bo w tym wieku to do nich przemawia) nie trzeba umieć odmieniać czasowniki tylko układać kafelki.
W gimnazjum zaczyna się realizować materiał, który wymaga znajomości podstaw z klas młodszych. Jeżeli ktoś nie zna działań na liczbach to nie wystarczą zajęcia wyrównawcze w wymiarze jednej godziny w tygodniu aby nadrobić zaległości.
Lubię i cenię dzieciaki, dlatego proponuję podział po szkole podstawowej.
Dostosujmy przyswajanie wiedzy do możliwości ucznia. Nie opóźniajmy najzdolniejszych. Oni będą generowali przyszłość. Dosyć upokarzania uczniów o mniejszych możliwościach. Osiągną to samo co ich rówieśnicy tylko potrzeba im więcej czasu.
Danuta Sterna
4 maja 2011 at 20:28Zgadzamy się wszyscy, że młody człowiek w pewnym momencie traci zapał do nauki w szkole.
Różnimy się tylko radami – co zrobić, aby tak nie było. Ja jestem za zmianą szkoły na ciekawszą, a Stary za selekcją na zmotywowanych i niezmotywowanych.
Trochę odbiegliśmy od pytania – DLACZEGO ONI NIE CHCĄ CHODZIĆ DO SZKOŁY?
Potem zastanowimy się – CO ZROBIĆ
Dlaczego:
– Nudno
– Nie widzą sensu (teoria, a nie praktyka)
– Boją się oceny i krytyki
– Mają burzę hormonów (to sugestia Starego)
Dorzućcie coś!
ps. Nauczyciele najmniej winni, wszyscy jesteśmy wmanewrowani w tę edukacyjną sytuację.
D
Wiesław Mariański
5 maja 2011 at 12:34Z moich obserwacji wynika, że wielu nauczycieli też ma ochotę na wagary. I robią to ! Część urlopów zdrowotnych to właśnie „wagary”, chęć odpoczynku i ucieczki. Inni odchodzą do innej pracy, lepszej – to „wagary ostateczne”.
Ale wróćmy do głównego problemu. Chodzi o to, żeby w szkole było „fajnie” – dla każdego: dla ucznia i nauczyciela. Zatem rozłóżmy pojęcie „fajnie” na czynniki pierwsze.
CDN.
Danuta Sterna
5 maja 2011 at 19:21Jeśli chodzi o nauczycieli to w badaniach bada się liczbę zwolnień nauczycieli i to jest wskaźnik świadczący o tym, czy szkoła się poprawia (lepsza frekwencja), czy nie.
A może szkołą jest nudna też dla nauczycieli????
D
Wiesław Mariański
5 maja 2011 at 18:34Dostaliśmy dwa zaproszenia na spędzenia weekendu w miejscach o podobnym klimacie, standardzie, atrakcjach. Które miejsce wybierzemy, co o tym zadecyduje ? A jeśli jedno z tych miejsc gwarantuje piękną pogodę, wiele atrakcji i wspaniałe zakwaterowanie, a mimo to wybierzemy to drugie, to jakie mogą być tego przyczyny ?
Co to znaczy „fajnie” dla ucznia ostatnich klas podstawówki, gimnazjum lub liceum ? Oto moje rozwiązanie:
– czuję się dobrze w obecności tego nauczyciela
– nauczyciel okazuje mi swoje zainteresowanie i szacunek
– czuję, że nauczyciel jest kompetentny i konsekwentny
– nauczyciel stwarza mi często możliwości do aktywności
– nauczyciel ciągle tworzy okazje do dokonywania wyborów
– nauczyciel stara się prowadzić mnie od sukcesu do sukcesu
– nauczyciel potrafi zaskoczyć mnie pozytywnie
Nie wiem czy to rozwiązanie jest prawidłowe, coś mi nie podoba się w tej wyliczance. Dlatego szukam jeszcze jakiejś esencji, jądra, cząstek elementarnych. Znalazłem takie:
– uczucie
– samopoczucie
– emocje
– nauczyciel
Łączę to w całość pod hasłem: – czuję się dobrze w obecności tego nauczyciela.
Wydaje mi się, że choćby nie wiem jak atrakcyjne, nowoczesne i pożyteczne były lekcje, a nie czułbym się dobrze, bezpiecznie i pewnie w obecności nauczyciela, po prostu nie lubiłbym go, to i tak wolałbym wagary. To nie ja wymyśliłem: lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć.
Hipoteza: decydującym czynnikiem mającym wpływ na uczniów są uczucia i emocje.
Zatem analizujmy dalej: co ma wpływ na emocje i uczucia w szkole, jakie czynniki ? Czy można nimi sterować, czy są niezależne od naszej woli ?
CDN
Danuta Sterna
5 maja 2011 at 19:27Wiesławie
Znowu winny tylko nauczyciel? Stary nie będzie zadowolony.
Czasami chce mi się iść do szkoły dla towarzystwa. Właściwie był to główny powód mojej motywacji chodzenia do szkoły. Starałam się przetrwać do wymarzonej przerwy.
Do towarzystwa nauczycieli nie zaliczałam, czyli jest czynnik poza ciałem pedagogicznym.
Ale zaliczamy następny powód wagarowania:
NIE LUBIĘ NAUCZYCIELI W MOJEJ SZKOLE, ŹLE SIĘ Z NIMI CZUJĘ.
D
gochasamocha
5 maja 2011 at 21:31Ja też coś dorzucę.
Powodu wagarowania są jeszcze takie:
– uczniowie nie znoszą niesprawiedliwości i braku (satysfakcjonyjącej) możliwości rehabilitacji i poprawy,
– boją się niejasnych sytruacji – nie pójdę, bo nie wiem czy będzie pytanie, a jeśli tak to z czego,
– wolą nie pójść, niż się spóźnić, bo spóźnionych spotykają wymówki i krytyka, poza tym nieobecność można usprawiedliwić a spóźnienia nie,
– boją się przyznać, że nie wiedzą, nie umieją, czegoś nie mają – tylko przykre tego konsekwencje.
Na razie może tyle, ale na pewno powodów opuszczania lekcji jest jeszcze trochę. Pomyślę…
Danuta Sterna
6 maja 2011 at 14:53Czyli – szkoła jest nieoprzewidywalna, a tego nuikt nie lubi.
D
Wiesław Mariański
5 maja 2011 at 22:10Nie, nie nie … . Zupełnie nie obwiniam nauczycieli. Staram się znaleźć przyczyny obiektywne, czyli co sprzyja lubieniu lub nielubieniu nauczyciela, lekcji, przedmiotu, szkoły. Przyjmuję założenie wyjściowe, że nie ma złych lub dobrych nauczycieli (podobnie jak uczniów). Są tylko złe lub dobre warunki i narzędzia pracy oraz sposoby zarządzania zasobami ludzkimi (brzmi okropnie, prawda ?).
Pierwsza „rzecz” to nauczyciel-człowiek, czyli jego charakter, nawyki, sposoby komunikacji werbalnej i niewerbalnej, nastawienie do siebie, ludzi i świata, poczucie własnej wartości. Śmiem twierdzić, ale proszę mnie sprostować jeśli błądzę, że wymienione elementy są zupełnie poza polem zainteresowania polskiej oświaty, czyli uczelni pedagogicznych, dyrektorów szkół, psychologów i pedagogów szkolnych, oraz samych nauczycieli. Nauczyciel jest jaki jest, taki się urodził, taką ma osobowość i koniec. Jaka jest ta osobowość, to jego prywatna sprawa. Ta firma nie zajmuje się doskonaleniem i samodoskonaleniem swoich pracowników. O takie rzeczy troszczą się inne firmy, np. sprzedające kredyty lub kosmetyki. Dlatego szkoła jest dla uczniów nieprzewidywalna. Każdy nauczyciel zachowuje się inaczej, stawia inne wymagania. Każda lekcja to dla ucznia wizyta na innej planecie. Jest tak, bo pracodawca stara się sterować nauczycielami za pomocą zarządzeń, regulaminów, procedur, sprawozdań i kontroli – zamiast zadbać o budowanie profesjonalizmu i właściwej atmosfery pracy.
Danuta Sterna
6 maja 2011 at 14:58I tak i nie.
Z jednej strony nie ma u nas profesjonalizacji zawodu nauczyciela. Już w medycynie jest znacznie lepiej.
Ale z drugiej stronie, to kontakt uczeń – nauczyciel, to czasmi unikalny związek. A nawet małżeństwa się czasami źle dobierają. A tu nie ma wyboru!
D
Wiesław Mariański
5 maja 2011 at 22:30Jeszcze wrócę do charakteru nauczyciela. Pierwsze przykazanie: jeśli chcesz być lubiany przez uczniów, nie staraj się o to. Kto stara się przypodobać się uczniom, jest skazany na porażkę.
Uczniowie lubią gdy nauczyciel:
– jest zrównoważony
– potrafi słuchać
– używa słów „przepraszam”, „pomyliłem się”
– jest sprawiedliwy
– zauważa każdego ucznia
– okazuje szacunek w sposób świadomy
– kieruje się zasadami i mówi o tym
– jest konsekwentny
– nie wie wszystkiego i mówi o tym
– dotrzymuje obietnic dobrych i złych
– potrafi wybaczać
– jest solidny
– nie koniecznie musi być pogodny, wesoły
Człowiek nie rodzi się z takimi cechami i nawykami. Zadaniem firmy powinno być mobilizowanie pracowników do rozwijania tych umiejętności. Nauczycielem się nie jest, lecz staje się ciągle, aż do emerytury.
Danuta Sterna
6 maja 2011 at 15:04„Pierwsze przykazanie: jeśli chcesz być lubiany przez uczniów, nie staraj się o to”
To niebezpieczne przykazanie.
Zasady które napisałeś poniżej prowadzą właśnie do tego, żeby być lubianym.
Pewnie chodzi ci o to, że nauczyciel nie powinien mieć tylko jednego celu – żeby mnie lubili, bo wtedy wybierze złe metody dochodzenia do tego celu.
Zasady, które napisałeś są bardzo dobre, ale pewnie każdy z nauczycieli uważa, że je przestrzega. Warton zapytać uczniów, czy są też takiego zdania o nim….
D
Wiesław Mariański
5 maja 2011 at 23:28Druga sprawa to zadania do wykonania przez uczniów, robota zwana nauką. Celem życia jest bywanie szczęśliwym. Droga do szczęść prowadzi przez sukcesy. Nasza szkoła to szkoła porażki. Dla bardzo wielu uczniów to droga od porażki do porażki. Po co mam chodzić do szkoły, skoro ciągle trafiam na porażki, nie mam szans na sukcesy, a w dodatku nie lubię nauczycieli bo są wredni.
Produkcja w firmie zorganizowana jest tak: są cztery progi norm do wykonania. Prawie nikt nie ma szansy przekroczyć dwóch najwyższych progów. Większość może liczyć tylko na najniższe zarobki, a wielu ma ciągłe kłopoty z osiągnięciem płacy minimalnej. A w dodatku pracy towarzyszy często presja, stres, atmosfera strachu, oskarżenia, narzekania i inne nieprzyjemności. Czy taka firma może liczyć na sukces w naszej epoce ?
Szkoła powinna uczyć jak osiągać sukcesy, a nie porażki. Uczeń za dużo musi, a za mało może. Chętniej pracujemy, uczymy się, jemy, tańczymy, odpoczywamy – gdy mamy możliwość wyboru.
Dlatego również nie jestem zwolennikiem selekcji „przymusowej”. Jeżeli już, to niech to będzie selekcja naturalna i dobrowolna:
– rezygnuję z drugiego języka, wybieram intensywny kurs włoskiego
– rezygnuję z testu z chemii, zrobię 100 zadań z trygonometrii
– przeczytałem całego Pana Tadeusza, proszę mnie przetestować, chcę napisać referat
– chcę zdawać na medycynę – składam wniosek o pomoc w przygotowaniu do egzaminu
– musisz wybrać jeden z 20 projektów na przyszły semestr
Więcej różnorodności, wielotorowość, możliwości i konieczności wyboru = większa odpowiedzialność, więcej pomocy i współpracy – mniej oceniania, mniej przymusu i narzekania, więcej aktywności i samodzielności. To są czynniki naprowadzające ucznia i nauczyciela na osiąganie małych i dużych sukcesów. A więcej sukcesów to lepsza frekwencja.
Tylko pozostaje jeszcze pytanie : który uczeń-obywatel jest cenniejszy dla szkoły-państwa:
– świetnie wyuczony i doskonale zdający testy, ale niesamodzielny, nieodpowiedzialny, zalękniony i sfrustrowany
czy
– niedouczony i słabo zdający testy, ale nie bojący się swojej niewiedzy bo umie uczyć się samodzielnie , potrafiący wybierać i podejmować decyzje, otwarty na współpracę, znający smak sukcesu i odważny ?
Danuta Sterna
6 maja 2011 at 15:08Zachęcam do zajrzenia:
http://www.youtube.com/watch?v=PLDQtrNyJTc
http://www.youtube.com/watch?v=AUljWMhPp_I&feature=relmfu
D
Jakub
22 stycznia 2013 at 09:40Problemem szkoły jest to, że uczy się tam rzeczy teoretycznych a nie praktycznych. Po co uczyć się coś przez tyle lat, jak i tak teorie zapomina się po roku czy dwóch. Na zachodzie uczy się praktycznych rzeczy i dopóki ktoś tego nie zrozumie i nie pojmie to dzieciaki będą chodziły do szkoły z przymusu.