Czy jest za co i kogo przepraszać?

W tym wpisie opiszę dość częstą sytuację z która spotyka się każdy pedagog. Będzie ona przyczynkiem do rozważań – kim jako nauczyciel chce być dla uczniów.

Pewnego dnia nauczycielka spotkała w sklepie spożywczym młodego człowieka, który przypominał jej byłego ucznia. Gdy podeszła bliżej okazało się, że to jest właśnie jej uczeń, tylko dorosły. Nauczycielka przypomniała sobie jego matkę, która podczas konferencji rodziców z nauczycielami, wyrażała swoje liczne oczekiwania w stosunku do szkoły i nauczycieli. Uczeń w szkole starał się być lubiany i otrzymywać dobre stopnie, co czasami bywało  w sprzeczności.

Nauczycielka podeszła i zapytała: „Pamiętasz mnie?”

„Tak oczywiście!” powiedział uczeń. „Była Pani moją nauczycielką w siódmej klasie”.

Nauczycielka i uczeń wymienili kilka zdań o tym, że się nie zmienili.  Nauczycielka powiedziała „Wiem, że jako nauczycielka,  nie byłam dobra”. Uczeń pocieszył ją: „Nie była Pani całkiem w porządku!”. To jednak nie przekonało nauczycielkę i powiedziała: „Och popełniłam wiele błędów jako młoda nauczycielka i teraz cię za to przepraszam”.

Dlaczego uczeń ocenił nauczycielkę, że była w porządku?

Prawdopodobnie chciał być miły i zapomniał, co było źle, a może tego nie wiedział, gdyż przyjmował realia szkolne bez ich oceniania?

Czy uczniowi należały się przeprosiny?

Nauczycielka w czasie, gdy uczeń był w szkole starła się najlepiej jak umiała. Jeśli teraz widzi swoje błędy, a wtedy nie widziała, to czy jest sens przepraszania?

Takie spotkanie powodują, że nauczyciel zadaje sobie pytanie: Jakie wspomnienia po sobie zostawiłem? Nawet, gdy przypomina sobie błędy, które popełnił, to nie pamięta, aby wtedy za nie przepraszał.

Jednym z podstawowych błędów, które popełniają nauczyciele jest koncentrowanie się nad tym czego się uczy, a nie na tym – kogo się uczą.

Nauczyciele uczestniczą w wielu szkoleniach doskonalących na temat zarządzania klasą, wypróbowują nowe metody. Niektóre z nich robią więcej szkody niż pożytku. Niektóre szkolenia uczą, że lepiej nie być zbyt miłym dla uczniów, bo oni to wykorzystają, a powinni wiedzieć, kto rządzi w klasie. Jeśli nauczyciel nie potrafi się przeciwstawić się takiej opinii, to otrzymuje bardzo złą radę. Zaczyna wyznawać pogląd: „Ja tu jestem od nauczania, a nie od lubienia”. W konsekwencji stosuje tak zwaną „twardą miłość”, widzi uczniów, ale ich nie słyszy. Postępuje zgodnie z dobrymi intencjami, uwzględniającymi to, że on wie, co dla uczniów jest dobre. Jeśli uczniowie coś kwestionują, to nauczyciel odbiera to jako oznakę braku szacunku do niego. Dziwi się, że uczniowie nie rozumieją, że wszystko co robi, czyni z troski o nich. Najważniejsze staje się posiadanie kontroli w klasie. Gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, bardzo trudno jest ją spacyfikować, gdyż nie ma porozumienia. Może nawet dobrze przygotować uczniów do egzaminu, ale nie pozostawia po sobie ludzkiego wspomnienia.

Często w miarę zdobywania doświadczenia pedagogicznego punkt widzenia się przesuwa. Nauczyciel widzi, że lepiej byłoby spoglądać na każdego ucznia indywidualnie, nawiązać z nim relacje, nie oceniać uczniów po osiąganych wynikach.

Dopiero gdy zdejmiemy maskę wszechwiedzącego nauczyciela, nie popełniającego błędów, to wtedy dopiero możemy okazać się człowiekiem dla uczniów.

 

Inspiracja artykułem Deitra Colquitt

https://www.edsurge.com/news/2021-12-01-the-greatest-lesson-i-learned-as-a-new-teacher-was-the-power-of-saying-i-m-sorry

Dodaj komentarz