Who owns the assessment – Andrew Poggio
Zainteresował mnie temat sesji. Z mojej obserwacji praktyki nauczycielskiej widać, że to nauczyciel jest właścicielem oceniania. Myślę jednak, że tak nie powinno być. Ta sesja była ostatnią, w której mogłam uczestniczyć podczas konferencji. Próbowałam wcześniej się na nią dostać, ale niestety nie było miejsc. Pomyślałam, że ponieważ jest powtarzana, to spróbuję w innym terminie. Faktycznie plan był dobry, miejsce było.
Prezenterem był dyrektor instytutu Discovery Education.
Zaczęliśmy od tytułowego pytania. Ustaliliśmy, że sumujące ocenianie “należy” w większości do nauczyciela. Ale ocenianie to nie tylko stopnie i testy, to zbieranie różnych informacji o uczeniu się uczniów.
Andrew Poggio zacytował nam trzy wypowiedzi ekspertów edukacyjnych. W moim tłumaczeniu brzmią one tak:
- Aby poprawić wyniki nauczania trzeba zaangażować uczniów w proces oceniania, w przyjmowanie informacji zwrotnej, którą otrzymują – Black i William (1998)
- Duży efekt edukacyjny przynosi patrzenie na proces uczenia się oczami ucznia, gdy uczniowie stają się nauczycielami swoich nauczycieli – John Hattie (2009)
- Jeśli nie masz czasu na ocenianie, to oznacza, że ważniejsze jest dla ciebie nauczanie, a nie uczenie się uczniów. Informacja zwrotna jest kluczem do osiągania przez uczniów celu – Grant Wiggins
Ocenienie ma służyć nie karom i nagrodom, ale budowaniu zaangażowania uczniów w uczenie się. Taki stosunek do oceniania zwiększa odpowiedzialność uczniów za ich uczenie się i możliwość dokonywania przez nich wyboru.
Prezenter powiedział o trzech sposobach oceniania, o dwóch już słyszałam od Dylana Wiliama, ale trzeci był dla mnie nowością.
Assessment of learning (ocenianie uczenia się) – ocenianie sumujące, podsumowujące wyniki uczenia się
Assessment for learning (ocenianie dla uczenia się) – ocenianie w trakcie procesu uczenia się
Assessment as learning (ocenianie, jako uczenie się) – pomost pomiędzy ocenianiem i uczeniem się
Assessment as learning angażuje ucznia w uczenie się o uczeniu. Uczeń jest badaczem własnego uczenia się, uczy się świadomie. Ten sposób oceniania promuje stawianie sobie przez uczącego celów, monitorującego proces uczenia się i własny progres. Dla mnie jest to niezwykle bliskie piątej strategii oceniania kształtującego. Takie ocenianie jest spersonalizowane, uczniowie znają cele i wiedzą, czego się po nich mają spodziewać, mają stały dostęp do informacji zwrotnej i otrzymują wskazówki, jak powinni efektywnie uczyć się.
Poggio zachęcał, aby do assessment as learning używać TIK. Do refleksji rekomendował blogi, do informacji zwrotnej – twitter, do oceniania – eportfolio.
17.03.2014, Los Angeles
12 komentarzy
Robert Raczyński
20 marca 2014 at 13:48Zgrabne. Ciekawy jestem, czy Poggio powiedział przy okazji konkretnie, jak „angażuje ucznia w uczenie się o uczeniu”? Ile poświęca na to czasu? Ile czasu ma do dyspozycji? Ilu ma uczniów i ilu jest w stanie „angażować”? Jak „angażowanie ” przekłada się na umiejętności angażowanego?
Kiedy słyszę o kolejnym pomyśle edukacyjnym staram się zadawać takich kilka prostych pytań i, niestety, nikt mi konkretnych odpowiedzi nie udziela…
Czy nie jest tak, że szereg rozwiązań pedagogicznych rozbija się nawet nie o kwestię „jak?”, tylko o „kiedy?” i „kto za to zapłaci”? Banalne, prawda?
A rzeczywistość sprowadza się do prostego rachunku: Uczę 90 uczniów. Mój dzień pracy to 8h, z których powiedzmy 4 to godziny „dydaktyczne”. Załóżmy że jedną z nich i połowę pozostałych (w sumie 3) mogę poświęcić na wszelakie ocenianie, feedback, etc. Średnio daje to 10 minut tygodniowo na ucznia, przy bzdurnym założeniu, że w pracy nie robię już nic innego i wszyscy uczniowie też pracują 8 godzin. Dodajmy do tego problem koordynacji takich działań z planem lekcji, znalezieniem odpowiedniego miejsca (no chyba że twitter) i okoliczności sprzyjających takiej ewaluacji. Coś mi się wydaje, że wtedy zostaje coś w okolicy minuty. Można oczywiście uważać, że nie wszystkie takie działania mają charakter indywidualny, ale czy mają wtedy zakładaną wartość?
Robert Raczyński
20 marca 2014 at 13:48Zgrabne. Ciekawy jestem, czy Poggio powiedział przy okazji konkretnie, jak „angażuje ucznia w uczenie się o uczeniu”? Ile poświęca na to czasu? Ile czasu ma do dyspozycji? Ilu ma uczniów i ilu jest w stanie „angażować”? Jak „angażowanie ” przekłada się na umiejętności angażowanego?
Kiedy słyszę o kolejnym pomyśle edukacyjnym staram się zadawać takich kilka prostych pytań i, niestety, nikt mi konkretnych odpowiedzi nie udziela…
Czy nie jest tak, że szereg rozwiązań pedagogicznych rozbija się nawet nie o kwestię „jak?”, tylko o „kiedy?” i „kto za to zapłaci”? Banalne, prawda?
A rzeczywistość sprowadza się do prostego rachunku: Uczę 90 uczniów. Mój dzień pracy to 8h, z których powiedzmy 4 to godziny „dydaktyczne”. Załóżmy że jedną z nich i połowę pozostałych (w sumie 3) mogę poświęcić na wszelakie ocenianie, feedback, etc. Średnio daje to 10 minut tygodniowo na ucznia, przy bzdurnym założeniu, że w pracy nie robię już nic innego i wszyscy uczniowie też pracują 8 godzin. Dodajmy do tego problem koordynacji takich działań z planem lekcji, znalezieniem odpowiedniego miejsca (no chyba że twitter) i okoliczności sprzyjających takiej ewaluacji. Coś mi się wydaje, że wtedy zostaje coś w okolicy minuty. Można oczywiście uważać, że nie wszystkie takie działania mają charakter indywidualny, ale czy mają wtedy zakładaną wartość?
Xawer
20 marca 2014 at 19:39A tak swoją drogą — to czy nie lepiej jednak byłoby angażować uczniów w uczenie się mechaniki kwantowej, teorii grup, czytanie średniowiecznej poezji i roztrząsanie co bitwa na Kulikowym Polu może mieć wspólnego z niechęcią Tatarów Krymskich do Rosji (i vice versa), itp., niż w „uczenie się o uczeniu” na przykładzie uczenia się obliczania ceny spodni po przecenie?
dsterna
25 marca 2014 at 23:35Ksawery
Dla mnie bardzo ważne jest, aby uczeń wiedział – jak się uczy. Jak będzie wiedział, to się nauczy. D
Xawer
20 marca 2014 at 19:39A tak swoją drogą — to czy nie lepiej jednak byłoby angażować uczniów w uczenie się mechaniki kwantowej, teorii grup, czytanie średniowiecznej poezji i roztrząsanie co bitwa na Kulikowym Polu może mieć wspólnego z niechęcią Tatarów Krymskich do Rosji (i vice versa), itp., niż w „uczenie się o uczeniu” na przykładzie uczenia się obliczania ceny spodni po przecenie?
dsterna
25 marca 2014 at 23:35Ksawery
Dla mnie bardzo ważne jest, aby uczeń wiedział – jak się uczy. Jak będzie wiedział, to się nauczy. D
Waldemar Zabielski
21 marca 2014 at 01:39U nas obowiązuje oficjalnie od około 5 lat właśnie ten system oceniania: nauczyciele są zobowiązani stosować 3 formy oceniania, tzn. a) “assessment for learning”, formatywne, w tym diagnostyczne, rozumiane jako element ciągłego doskonalenia procesu nauczania b) “assessmnet of learning”, sumujące, czyli to, co nazwałbym “oceną na stopień” c) “assessment as learning” czyli ocenianie jako element procesu uczenia się przez ucznia.
Tą trzecią formę oceniania “assessment as learning”, ja osobiście interpretują jako samo-ocenę i autorefleksję ucznia nad własną nauką, a filozoficznie jako coś w rodzaju “meta-kognicji” i uczniowskiej samo-świadomości.
Oczywiście, można mieć wiele zastrzeżeń do realizacji tego wszystkiego w praktyce i zresztą nie jestem nawet pewien czy moja interpretacja odpowiada w stu procentach oficjalnej wykładni, sprawa jest świeża i nie wszyscy wiedzą dokładnie o co chodzi.
Waldemar Zabielski
21 marca 2014 at 01:39U nas obowiązuje oficjalnie od około 5 lat właśnie ten system oceniania: nauczyciele są zobowiązani stosować 3 formy oceniania, tzn. a) “assessment for learning”, formatywne, w tym diagnostyczne, rozumiane jako element ciągłego doskonalenia procesu nauczania b) “assessmnet of learning”, sumujące, czyli to, co nazwałbym “oceną na stopień” c) “assessment as learning” czyli ocenianie jako element procesu uczenia się przez ucznia.
Tą trzecią formę oceniania “assessment as learning”, ja osobiście interpretują jako samo-ocenę i autorefleksję ucznia nad własną nauką, a filozoficznie jako coś w rodzaju “meta-kognicji” i uczniowskiej samo-świadomości.
Oczywiście, można mieć wiele zastrzeżeń do realizacji tego wszystkiego w praktyce i zresztą nie jestem nawet pewien czy moja interpretacja odpowiada w stu procentach oficjalnej wykładni, sprawa jest świeża i nie wszyscy wiedzą dokładnie o co chodzi.
dsterna
25 marca 2014 at 23:38Masz rację. w Polsce jest bardzo świeża. Ostatnio rozmawiałam z jedną nauczycielką, która zapytała – To pani uważa, że ja mam myśleć przed lekcją o lekcji?
Oto jest pytanie!
D
Robert Raczyński
27 marca 2014 at 09:37To jedynie dowodzi, że mamy w kraju niewielu profesjonalistów. Wymieniona pani należy do kategorii „wysiadujących godziny”. Jest to bardzo liczna grupa „nauczycieli”, którzy traktują swoje cztery godziny w szkole jako „pół etatu”, które można „opękać” do południa, a potem zająć się prawdziwymi obowiązkami. Tak do końca nie można ich winić – państwo robi wszystko by ten zawód mógł być traktowany jako mająca znikomy sens ekonomiczny fucha, zapewniająca to, o co w cywilizowanych krajach dba prawodawstwo umożliwiające zatrudnianie kobiet w niepełnym wymiarze godzin, kiedy to jest potrzebne. Mówię o kobietach, bo nasz zawód jest niebezpiecznie wręcz sfeminizowany.
Wracając do wątku zasadniczego – Waldek pisze: „…można mieć wiele zastrzeżeń do realizacji tego wszystkiego w praktyce…”. Tak być po prostu musi, kiedy chce się wprowadzać w życie fantastykę. Z jednej strony w/w pani, która po dwunastej pędzi odebrać potomstwo z przedszkola (albo szkoły, która pracuje niewiele dłużej niż ona sama), a z drugiej ludzie poważnie traktujący swoje obowiązki, którzy nie mają już czasu i sił na wypełnianie kolejnych tabelek za kieszonkowe „na waciki”…
dsterna
25 marca 2014 at 23:38Masz rację. w Polsce jest bardzo świeża. Ostatnio rozmawiałam z jedną nauczycielką, która zapytała – To pani uważa, że ja mam myśleć przed lekcją o lekcji?
Oto jest pytanie!
D
Robert Raczyński
27 marca 2014 at 09:37To jedynie dowodzi, że mamy w kraju niewielu profesjonalistów. Wymieniona pani należy do kategorii „wysiadujących godziny”. Jest to bardzo liczna grupa „nauczycieli”, którzy traktują swoje cztery godziny w szkole jako „pół etatu”, które można „opękać” do południa, a potem zająć się prawdziwymi obowiązkami. Tak do końca nie można ich winić – państwo robi wszystko by ten zawód mógł być traktowany jako mająca znikomy sens ekonomiczny fucha, zapewniająca to, o co w cywilizowanych krajach dba prawodawstwo umożliwiające zatrudnianie kobiet w niepełnym wymiarze godzin, kiedy to jest potrzebne. Mówię o kobietach, bo nasz zawód jest niebezpiecznie wręcz sfeminizowany.
Wracając do wątku zasadniczego – Waldek pisze: „…można mieć wiele zastrzeżeń do realizacji tego wszystkiego w praktyce…”. Tak być po prostu musi, kiedy chce się wprowadzać w życie fantastykę. Z jednej strony w/w pani, która po dwunastej pędzi odebrać potomstwo z przedszkola (albo szkoły, która pracuje niewiele dłużej niż ona sama), a z drugiej ludzie poważnie traktujący swoje obowiązki, którzy nie mają już czasu i sił na wypełnianie kolejnych tabelek za kieszonkowe „na waciki”…