Matura z polskiego

Od 2015 roku ma się zmienić forma matury ustnej z języka polskiego. Nie będzie już prezentacji pracy. Co będzie – nie jest pewne. Decyzja zapadła z powodu krytyki obecnej formy egzaminu. Przede wszystkim dlatego, że maturzyści czasami ściągają gotowe prace z internetu i podobno trudno jest ten proceder wykryć.
A ja mam pytanie: Po co jest matura?
Do tej pory myślałam, że z dwóch powodów.
Po pierwsze – aby przygotować uczniów do dojrzałości i wskazać im drogę, co mają zrobić, aby tę dojrzałość osiągnąć. Czyli czego i jak mają uczyć się w szkole, aby przygotować się do dalszego kształcenia, pracy i dorosłego życia.
Drugi – aby zrobić selekcję przy przyjmowaniu uczniów na wyższą uczelnię. Ten mnie zupełnie nie interesuje.  Wolałabym, aby każdemu chętnemu (bez ograniczeń) pozwolono studiować przez rok. Myślę , że potem nastąpiłaby naturalna selekcja. Albo można (myślę, że z podobnym jak dziś wynikiem) po prostu sprawiedliwie wylosować tylu absolwentów liceów, ile jest miejsc na uczelniach.

Wróćmy zatem do pierwszego powodu. Tematy egzaminacyjne są wskazówką dla ucznia, czego ma się nauczyć. Również forma egzaminu determinuje, jak i z czego uczeń będzie się przygotowywał.
Można ustalić, że uczeń ma umieć wszystko i podczas egzaminu  zaskakiwać go różnymi zadaniami i pytaniami. Wtedy jest większa szansa, że część uczniów nie da sobie rady i wtedy realizacja drugiego powodu będzie łatwiejsza.   Ale można też ustalić, że uczniowie przygotowują pracę dyplomową, popisują się tym, czego się nauczyli, przedstawiają ją szerszemu gremium i udowodniają sobie i nauczycielom, że nie na darmo chodzili do szkoły. Taki egzamin w formie prezentacji projektu czy pracy dyplomowej jest stosowany w wielu krajach. Nasz egzamin ustny z języka ojczystego też tak był zaplanowany.
Ale ściągali! I zrobił się problem.
Ale czy to jest powód do zmiany formy egzaminu? Jeśli nauczyciel na bieżąco śledzi pracę ucznia nad pracą dyplomową, to przecież zauważy, czy uczeń ściąga, czy samodzielnie pracuje. Jeśli jednak z gotową pracą nauczyciel zapoznaje się podczas egzaminu, to faktycznie trudno zdecydować, czy praca jest samodzielna. Ale nawet wtedy można zadać uczniowi pytania dotyczące wniosków, które wyciągnął, poprosić o uzasadnienie ustne. Nie jestem nauczycielką języka polskiego tylko matematyki, ale nie wyobrażam sobie, abym nie umiała poznać podczas egzaminu ustnego, czy uczeń nauczył się bez zrozumienia na pamięć, czy praca jest wynikiem jego własnych przemyśleń. Po to jest egzamin i prezentacja, aby można było zadać zdającemu pytania dotyczące pracy. Jeśli nawet nauczy się na pamięć tego, co zawarł w pracy, to mamy gwarancję, że chociaż to umie.
Jestem zdecydowanie za egzaminem w postaci prezentacji pracy dyplomowej i bardzo żałuję, że są plany porzucenia tej formy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego z niej rezygnujemy. Jedyna przyczyna, jaka mi przychodzi do głowy, to wygoda nauczycieli. Dzięki likwidacji tej formy zdejmie się z nich obowiązek pracy z uczniem nad prezentacją i prowadzenia wyczerpującego egzaminu ustnego (niestety bezpłatnie). Dużo łatwiej jest ocenić test z kluczem jedynych dobrych odpowiedzi.
Jednak to jest ogromna strata dla ucznia. Traci okazję, często jedyną w życiu, do przygotowania i przedstawienia własnego projektu. Jeśli prezentacja zniknie z egzaminu dojrzałości, nasi maturzyści będą umieli tylko wypełniać testy, będą mieli duże trudności z samodzielnością w pracy i z wystąpieniami publicznymi.
Dorosłe życie nie polega na wypełnianiu testów z kafeterią odpowiedzi. W pracy nasz dojrzały absolwent będzie narażony na pracę samodzielną i na jej przedstawianie. Czy dla wygody nauczycieli i szkoły chcemy pozbawić naszą młodzież okazji do przygotowania się do zadań czekających ją w dorosłym życiu?
 

8 komentarzy

  • avatar

    W.Szwajkowski

    30 września 2011 at 17:56

    Też uważam, że szkoda. Myślę jednak, że może być jeszcze inna przyczyna rezygnacji z takiej formy egzaminu, niż wygoda nauczycieli. Nasze państwo generalnie nie ma do swoich urzędników zaufania. Stąd takie przeregulowanie wszystkich aspektów naszego życia. W szczytowym okresie kolonializmu całymi Indiami zarządzało tylko 200 urzędników mianowanych przez królową. Mieli kierować się własnym rozsądkiem i dobrze pojętym dobrem swojego kraju. Dzięki temu i zarządzali skutecznie olbrzymią kolonią.
    Wysocy urzędnicy naszego państwa doskonale wiedzą, że jego struktury i sposoby funkcjonowania na najwyższych szczeblach przeżarte są są przez kolesiostwo, nepotyzm i cwaniactwo, więc zakładają, że takimi samymi „zasadami” kierują się urzędnicy niższych szczebli, w tym nauczyciele egzaminujący maturzystów. Taki egzamin wymaga przecież osobistej oceny nauczyciela. Zamiast zaufania do jego kompetencji i uczciwości zawodowej urzędnicy wolą ustanawiać „obiektywne”, kryteria.
    Oczywiście, idei tej przyklaśnie wielu nauczycieli, ale to jest już inny problem, bo problem rekrutacji do tego zawodu.

    • avatar

      danuta

      1 października 2011 at 08:15

      Nie wpadłam na tę przyczynę.
      Zaufania nie ma, to fakt. Sukces edukacji fińskiej polega właśnie na zaufaniu do nauczycieli. Ciągle się o tym mówi, ale do nas to jakoś nie dociera.
      Pracowałam wiele lat bez egzaminów zewnętrznych i widzę tego plusy (też finansowe). Ale wszystko zależy od celu; jeśli uczymy dla wiedzy, to trzeba mieć zaufanie, ale jeśli uczymy dla selekcji, to to się kłóci.
      Za Franciszka Józefa (tak opowiada prof. Kordos) było tak, że szkoła miała tylko dyrektora, który sam zatrudniał kogo chciał i sam płacił, ale za to ZA WSZYSTKO był sam odpowiedzialny.
      Mamy dobre przykłady w historii, ale nie wyciągamy z tej wiedzy wniosków praktycznych.
      D

      • avatar

        W.Szwajkowski

        1 października 2011 at 20:22

        Może być jeszcze jedna przyczyna. To rodzice, którzy uważają, że ich dziecko jest niesprawiedliwie traktowane przez jakiegoś nauczyciela i domagają się obiektywnych kryteriów. Niestety, znam przypadki potwierdzające, że przynajmniej część z nich może mieć rację. Teoretycznie jest postępowanie dyscyplinarne, cóż jednak z tego, jeżeli system ten również oparty jest na kolesiostwie? Kolega nie zrobi krzywdy koledze, jeżeli ten „tylko” narusza godność zawodu nauczyciela niesprawiedliwie traktując ucznia.
        Ten dyrektor za Franciszka Józefa był prawdopodobnie owocem podobnej filozofii administrowania, co urzędnicy w Indiach. Ciekawe, czy stosuje się ją gdzieś jeszcze na świecie?
        Nawiązując do przykładów historycznych, ustawa o budowie portu w Gdyni zawierała 5 (!) artykułów i mieściła się na jednej stronie. I jakoś port zbudowano w tempie, o którym dzisiaj można tylko marzyć.

        • avatar

          Danuta Sterna

          3 października 2011 at 12:37

          Jestem za nieocenianiem na stopnie, wtedy nie ma sprawiedliwości, i niesprawiedliwości.
          Jeśli chodzi o krótkie dokumenty to widziałam regulamin szkoły w Londynie, który zawiera 12 punktów i mieści się na jednej kartce.
          I tu muszę pochwalić rozporządzenie o projekcie gimnazjalnym, jest bardzo krótkie i daje dużo możliwości.
          D

  • avatar

    Wiesław Mariański

    30 września 2011 at 18:26

    Przyłączam się do pytania: po co jest matura ?
    Nie potrafię znaleźć racjonalnej odpowiedzi. Być może wynika to z mojej niewiedzy, nieumiejętności zrozumienia, tępoty. Dlatego potrafię znaleźć tylko nieracjonalne odpowiedzi: bo taka jest tradycja, bo tak jest wygodnie, bo matura daje alibi dla anachronicznej szkoły, bo jest straszakiem, który ma zmuszać do nauki. Z powodu matury edukacja w liceum staje się absurdalna. To są trzy lata tresury i treningu przygotowującego wszystkich do sądu ostatecznego. Nauczyciele i uczniowie pracują przez 3 lata w pośpiechu i pod presją. Nie ma miejsce na pokazanie piękna chemii, delektowania się matematyką, smakowania literatury. Dominuje wstręt do nauki i nauki.
    Moje marzenie jest takie: 2,5 – 3 lata liceum bez żadnego egzaminu podsumowującego. Duża swoboda dla nauczyciela i szkoły w doborze treści metod uczenia. Duża swoboda wyboru i dialogu dla uczniów. Po trzech latach uczeń może zgłosić chęć zdawania matury, I wtedy 6 miesięcy wyłącznie na przygotowanie się do egzaminu: ćwiczenia, treningi, konsultacje, sprawdziany, testy. Jedna uwaga techniczna: w trakcie tego półrocza (a może tyko kwartału) nie ma już Adama i Małgosi. Jest już Pan Kowalski i Pani Przybylska.
    Do takiej szkoły chciałbym wysłać moje dziecko. Dlaczego nie mogę ? Bo jest tylko jeden system, jeden rodzaj edukacji. Jak za komuny: wszystko ma być jednakowe.
    Niedawno rozmawiałem o szkole z licealistą z kl. 2. Smutne to było i przerażające. Konkluzja: nauczyciele i uczniowie są zaszczuci. Maturą.

    • avatar

      danuta

      1 października 2011 at 08:21

      Wiesławie
      Tak jest w szkołach waldorwskich. Nie ma stopni i egzaminów w czasie nauki. Uczeń kończy szkołę i ma dalej do dyspozycji chyba rok przygotowania encyklopedycznego do egzaminu maturalnego.
      I tak już skończy się „rumakowanie”, za to jest kucie do testów. Taki kompromis z edukacją krajową.
      Ciekawe ilu rodziców i uczniów zdecydowałoby się na taki system.
      Jeśli spotykamy absolwentów szkoły waldorwskiej na świecie, to są to osoby otwarte, społeczne, praktyczne i z ogromną wiedzą, ale nie książkową. Ale może być tak, że tylko takie osoby podróżują….
      D

  • avatar

    Jacek Strzemieczny

    5 października 2011 at 09:15

    Danusiu, na marginesie głównego nurtu dyskusji to ten drugi powód – aby zrobić selekcję przy przyjmowaniu uczniów na wyższą uczelnię istnieje tylko jako ciągle powtarzany stereotyp mający swoje źródło w przeszłości, gdy chętnych do studiowania był mniej niż miejsc (cecha realnego socjalizmu). Mamy niż i większość uczelni robi co może, aby upolować studentów. I ten proces będzie się jeszcze zwiększał. Selekcyjna funkcja egzaminu maturalnego jest tylko i wyłącznie straszakiem.

Dodaj komentarz