Przygotownie lekcji

Zrobiłam bardzo nienaukowe badanie, a właściwie zasięgnęłam języka w sprawie pisania przez polskich nauczycieli konspektów lekcji. Wynik jest jasny: NIE PISZĄ. Czasami jeszcze na stażu muszą coś pokazać, to piszą, ale potem już nie.
Postępują zgodnie z opinią, którą wyczytałam dziś w GW w artykule Macieja Czarneckiego: W Danii wciąż nie ma lekcji. Autor zaprezentował, na pewno w dobrej wierze, taki o to pogląd: „Godziny spędzone w klasie to tylko część pracy nauczycieli, którzy, podobnie jak przedstawiciele innych zawodów, powinni pracować 37 godzin w tygodniu, resztę czasu poświęcając na przygotowanie lekcji. Spodziewam się, że zmiany zabolą przede wszystkim młodych pedagogów, którzy muszą solidnie się do tego przyłożyć. Są w zupełnie innej sytuacji niż np. anglista, który prowadzi zajęcia od 30 lat i, mówiąc szczerze, nie ślęczy wieczorami nad scenariuszem lekcji, bo ma go w małym palcu”.
Jak widać punkt widzenia znowu zależy od punktu siedzenia.
Jeśli walczymy o godziwe warunki pracy dla nauczycieli, o ograniczone pensum „pod tablicą”, to wtedy rozwijamy perspektywę ogromnej pracy nauczyciela przy przygotowaniu lekcji. Jeśli mówimy o wykształceniu i doświadczeniu nauczycieli, to skłaniamy się do zdania, że każdy nauczyciel po studiach jest całkowicie przygotowany do pracy, a z biegiem lat idzie na każdą lekcję z marszu. Czyli nie musi się do lekcji przygotowywać.
Gdzie jest prawda i jaka powinna być? Czy nauczyciel powinien przygotowywać się do lekcji, czy powinien pisać własne konspekty, czy może wystarczy, że użyje swoich pożółkłych wypróbowanych zapisków sprzed pół wieku? A może doświadczeni nauczyciele mający wypracowany warsztat, mogą podzielić się nim się z innymi nauczycielami? Ale w takim razie, dlaczego tak narzekamy na nauczanie, na brak nowoczesności w szkole, na brak motywacji uczniów, na tradycyjne metody dydaktyczne?
 

27 komentarzy

  • avatar

    Xawer

    4 kwietnia 2013 at 13:41

    Ja bym tylko apelował o nieutożsamianie przygotowywania się do lekcji z pisaniem ich konspektów.
    Przyznam, że w całej swojej karierze uczenia innych — od prowadzenia zajęć na uczelni, przez epizod licealny, po zajęcia indywidualne, zajęcia miałem (niemal) zawsze starannie przygotowane i przemyślane, ale jedyne dwa konspekty, jakie w życiu napisałem, to w czasie praktyk dydaktycznych na studiach, bo bez tych konspektów bym nie dostał zaliczenia praktyk. Z mojej perspektywy te konspekty były jednak zupełnie bezużyteczne i bezsensowne.
    Nie należy też utożsamiać oczekiwania, żeby „nauczyciel po studiach był przygotowany do pracy” z tym, żeby „szedł na lekcję z marszu”.
    Przygotowanie do pracy oznacza, że jest w stanie bez pomocy z zewnątrz samodzielnie przemyśleć, zaplanować (jeśli to mu pomaga, to nawet napisać konspekt) i przeprowadzić sensowną lekcję na dowolny temat ze swojej dziedziny. Ale to nie znaczy, że ma mieć w głowie gotowe lekcje na każdy temat.

  • avatar

    Al

    5 kwietnia 2013 at 09:37

    Korzystanie z pożółkłych zapisków sprzed pół wieku jest raczej niemożliwe choćby z tego względu, że przez te pół wieku zmieniła się nie tyle nauka, co zakres materiału, uczony w szkole, nie mówiąc już o typach szkół. Poza jakimiś zmianami nomenklaturowymi (zwłaszcza w chemii) i systematyce w biologii (na pierwszy rzut oka jakoś mi się kojarzy, że nas uczono inaczej o czyms, co teraz się nazywa protisty) nadal uczy się w szkołach tej samej, dobrej, XIX wiecznej głownie nauki z drobnymi elementami współczesności (mówię o naukach ścisłych). W gimnazjum w chemii uczniowie wciąż pozostaja na etapie modelu atomu Bohra i o ile nie zechcą się kształcić w tym kierunku, nie poznają nic więcej. Może się więc okazać, ze pożółkłe zapiski okażą się i tak zbyt zaawansowane i nauczyciel chcac, niechcąc musi sie mocno ograniczac, żeby uczniów przypadkiem nie nauczyć tego, czego jego uczono pół wieku temu. Co do konspektów mam podobne zdanie (i doświadczenie) co Xawer. Widziałem wprawdzie nawet perfekcyjne konspekty kolegów, w których nawet były listy prawdopodobnych pytań uczniów w czasie lekcji, ale to jest moim zdaniem totalna bzdura. Lekcja lekcji nierówna i owszem, nie może być spędzona na gadaniu głupot i wspominkach z własnego zycia, jak to zwykł czynic fizyk mojego dziecka, ale róniez nalezy na bieżąco reagować na to, jak reaguje klasa, co łapie, a czego nie i co się jeszcze okaże w czasie lekcji.

    • avatar

      Danusia

      6 kwietnia 2013 at 18:56

      Al.
      Ja bym nie deprecjonowała „listy prawdopodobnych pytań uczniów w czasie lekcji”. Nauczyciel powinien wiedzieć, kiedy uczniowie mogą mieć trudniejsze momenty. Ja bym nawet optowała za przygotowaniem sobie na tę okoliczność kilku wariantów lekcji. Żeby nie zostać totalnie zaskoczonym pytaniem uczniów.
      Danusia

  • avatar

    Danusia

    5 kwietnia 2013 at 10:05

    Bardzo dla mnie są interesujące Wasze wypowiedzi. Choć perspektywę macie inną od przeciętnej.
    Ciekawi mnie, jak według was powinno wyglądać przygotowanie nauczyciela do lekcji? Oczywiście trzeba rozróżnić przygotowanie do lekcji z klasą, którą się prowadzi przez kilka lat, od przygotowania zajęć pozalekcyjnych incydentalnych. Ja skupiłabym się na tym pierwszym.
    Danusia

    • avatar

      Xawer

      6 kwietnia 2013 at 19:15

      Masz Danusiu oczywistą rację, że należy byc przygotowanym na to, że uczniowie czegoś nie zrozumieją, coś im pójdzie nie tak, coś będzie większą trudnością, niż zakładaliśmy (albo mniejszą, więc kawałek naszych zaplanowanych wyjaśnień ląduje w śmietniku).
      Ale to nie ma nic wspólnego z „listą prawdopodobnych pytań”, ani wariantowym scenariuszem w stylu „acha, tu jest trudność, na tym rombie w naszym schemacie decyzyjnym idziemy więc w lewo”.
      Po prostu nalezy być świadomym możliwych trudności i być przygotowanym na improwizowanie w dowolnym stylu i dowolnym obszarze, jaki okaże się konieczny wokół z góry założonego tematu. Żadna wariantowa lista nie załatwi tego problemu, a wręcz może pogorszyć: schematyzując „trudność” uczniów do jednej z kilku szufladek „przewidywalnych trudności”.

  • avatar

    Marcin Zaród

    5 kwietnia 2013 at 10:59

    „Jeśli mówimy o wykształceniu i doświadczeniu nauczycieli, to skłaniamy się do zdania, że każdy nauczyciel po studiach jest całkowicie przygotowany do pracy, a z biegiem lat idzie na każdą lekcję z marszu. Czyli nie musi się do lekcji przygotowywać.”
    Przygotowanie pedagogiczne uczy wypełniania papierków a nie praktycznych umiejętności pracy z ludźmi, organizacji pracy na lekcji lub metodyki specyficznej dla przedmiotu.
    Obecny system kształcenia nie przygotowuje do dzisiejszych warunków pracy. Praktyki semestralne są słabe dyskutowane na studiach, brakuje seminariów warsztatowych i indywidualnej pracy z dobrymi metodykami.
    Zamiast tego wciska się tanie wykłady z przedmiotów teoretycznych.
    Z drugiej strony dokształcanie merytoryczne nauczycieli też leży – wielu z nich nie ma wystarczającej wiedzy ze swojej dziedziny, aby wyjść poza to co można przeczytać choćby w Wiedzy i Życiu. Dlatego chlubą i obowiązkiem uczelni wyższych powinny być seminaria popularne dla nauczycieli z regionu – z cyklu „Co słychać w fizyce wysokich energii”. Takie coś robi UW, PW i np. ESA.
    „Czy nauczyciel powinien przygotowywać się do lekcji, czy powinien pisać własne konspekty, czy może wystarczy, że użyje swoich pożółkłych wypróbowanych zapisków sprzed pół wieku?”
    Według mnie: Żywotność jednego scenariusza to ok. 3-5 lat, potem trzebaby go praktycznie napisać od nowa. Przed upływem tego czasu scenariusz trzeba tylko modyfikować do aktualnych warunków (liczba uczniów, poziom klasy, sprzęt).
    „Ale w takim razie, dlaczego tak narzekamy na nauczanie, na brak nowoczesności w szkole, na brak motywacji uczniów, na tradycyjne metody dydaktyczne?”
    Akurat ja mało narzekam. Dobrze przygotowany, charyzmatyczny pedagog lub pedagożka sprzed 20 lat nadal są w stanie przeprowadzić fascynujące zajęcia, bez wodotrysków multimedialnych.
    „Ciekawi mnie, jak według was powinno wyglądać przygotowanie nauczyciela do lekcji?”
    A Raz na kwartał:
    1. Jakaś książka popularnonaukowa z dziedziny
    2. Jakieś seminarium (popularno)naukowe, aby nie tracić kontaktu z własną dziedziną. Aby fizyk w szkole był ciągle chociaż trochę fizykiem bezprzymiotnikowym.
    B Raz na miesiąc:
    1. Powtórka materiału ze studiów – 60-120 minut (żeby nie mylić wyprowadzeń i nie walić głupich błędów).
    2. Jakiś przegląd mediów (np. fizyk powinien umieć cośtam o Higgsie powiedzieć kiedy temat trafił na czołówki). 60 minut
    C Raz na tydzień:
    1. Wybór eksperymentu, przykładu praktycznego, przypadku do analizy. Przetestowanie argumentacji w domu (aby w klasie gładko wychodziło). 30-60 min / poziom -> da się krócej, jeśli się powiąże z powtórką ze studiów.
    2. Ja jestem zwolennikiem zapisania planu zajęć – niekoniecznie w formie sztucznego konspektu, wystarczy zwykła lista punktów. Można też organizować metodą celów – tutaj jak kto woli.
    D Przy okazji każdych zajęć:
    1. Rozmowy z uczniami, informacja zwrotna etc. – 5-10 minut po każdych zajęciach.
    2. Sprawdzenie odpowiedzi na pytania uczniów, na które nie znałem odpowiedzi.
    To jest oczywiście przypadek trochę wyidealizowany – niestety biurokracja szkolna zajmuje się zupełnie innymi rzeczami, a studia (szczególnie podyplomówki!) nie dają wystarczającej wiedzy przedmiotowej. Celem MEN powinno być stworzenie warunków, aby każdy nauczyciel mógł pracować w takim rytmie.

    • avatar

      Danusia

      6 kwietnia 2013 at 19:03

      Marcinie
      Zgadzam się ze słabością przygotowania przyszłych nauczycieli do zawodu. Rzadko spotyka się nauczyciela, który chwalił by sobie wiedzę i umiejętności wyniesione ze studiów.
      Powiem przewrotnie: najbardziej cenione były SN, teraz dobrze nauczyciele mówią o likwidowanych właśnie kolegiach nauczycielskich.
      Wracamy do skostniałej teorii.
      Nie będę jeździć za bardzo po nauczycielach nauczycieli, bo skąd oni mają wiedzieć jak być dobrym nauczycielem, jak ich tak samo uczono?
      Ale nie przeceniałabym wiedzy z dziedziny. Nie trzeba mieć jej oszałamiająco wiele, jeśli uczy się podstaw w szkole podstawowej.
      Wydaje mi się, że umiejętności dydaktyczne są tu dużo bardziej potrzebne, a tych przyszły nauczyciel nie dostaje w ogóle.
      Twój plan jest bardzo ambitny – przypadek trochę wyidealizowany.
      Chyba nie znam takiego przypadku.
      Danusia

  • avatar

    Xawer

    5 kwietnia 2013 at 10:59

    Moim zdaniem nie ma większej różnicy w przygotowywaniu się do zajęć indywidualnych i dla całej klasy, może nawet to drugie jest łatwiejsze, bo z klasą nie możemy sobie pozwolić na aż tak odległe zagłębianie się w dygresje wokół tematów przez nich poruszonych i pozostajemy bliżej założonego zaplanowanego tematu.
    Moje przygotowanie (poza zajęciami eksperymentalnymi, o tych później) to:
    1. przemyślenie, o czym tak naprawdę chcę mówić i na jakie odejścia od tematu mogę sobie pozwolić, podążając za uczniem;
    2. ewentualne doczytanie — douczenie się, również tych potencjalnych tematów dygresyjnych;
    3. zastanowienie się, co może stanowić trudność dla ucznia i przygotowanie sobie przykładów, ilustracji, argumentów do potencjalnego wykorzystania, gdyby do takich trudności doszło;
    4. oszacowanie czasu, potrzebnego na dane zagadnienie i ewentualne rozłożenie zagadnienia na kilka zajęć;
    5. przygotowanie konkretnych przykładów (czasem nawet zadań), jakie będziemy rozwiązywać;
    6. jeśli zadawałem uczniowi lekturę jakiegoś tekstu, to przeczytanie go na nowo, choćbym go już prawie znał na pamięć;
    7. wyszukanie, zgromadzenie i sprawdzenie (wyciągnięcie książek, wydrukowanie tekstów, wynotowanie sobie URL do zasobów internetowych, sprawdzenie software, etc) potencjalnie przydatnych na lekcji pomocy.
    A na lekcje eksperymentalne:
    1. przemyślenie jak ma wyglądać samo doświadczenie i czy jakie są szanse, że nic z niego nie wyjdzie;
    2. zgromadzenie materiałów i sprzętu;
    3. przygotowanie (albo zlecenie uczniowi by przygotował) tego, co powinno być zrobione wcześniej;
    4. przygotowanie „planu B”, czyli zupełnie innych zajęć „na sucho” na wypadek, gdyby z przyczyn organizacyjno-techniczno-zewnętrznych doświadczenie trzeba było odłożyć (np. mieliśmy badać intensywność deszczu, a dziś akurat świeci słońce)
    5. zastanowienie się nad interpretacją doświadczenia (i tu znów wszystko to, co na lekcję „na sucho”)
    6. zastanowienie się nad interpretacją w przypadku, gdy z doświadczenia wyjdzie zupełnie coś innego, niż zakładałem (a to się całkiem często zdarza) — analiza popełnionych błędów bywa dużo bardziej pouczająca, niż analiza doświadczenia, w którym wszystko idzie zgodnie z planem.

    • avatar

      Xawer

      6 kwietnia 2013 at 19:29

      Nie konspekt, tylko tematy do przemyślenia.
      Mało który z tych tematów pozostawia jakikolwiek ślad na papierze.
      A żaden (poza przygotowaniem eksperymentu) nie służy temu, by być realizowanym i wykonanym. To jest raczej lista zagadnień, jakimi ja mam zająć się i przemyśleć je sobie przed przystąpieniem do lekcji. Ma wpływ na mnie przed lekcją, ale w najmniejszym stopniu nie determinuje samej lekcji i nie jest schematem/konspektem/scenariuszem do zrealizowania.
      Dokładnie przeciwnie.

  • avatar

    Gg

    5 kwietnia 2013 at 16:15

    Mam jeszcze w pamięci jedyny czas, kiedy musiałam napisać konspekt – praktykę nauczycielską. Musiał być według wzoru, aby został mi zaliczony. I generalnie nigdy więcej tego nie robiłam. Oczywiście, nie oznacza to, że nie przygotowywałam się do lekcji – przygotowywałam się, ale nie według narzuconych mi arkuszy i nie po to, żeby ktoś to sprawdzał. Natomiast robiłam notatki, zastanawiałam się jak zaplanować lekcję, co na niej pokazać, co przedstawić, co mają wiedzieć po niej uczniowie. Danusiu, Twoje wyniki nie muszą świadczyć o tym, że nauczyciele się nie przygotowują. Sądzę, że osoby, którym starczy sił do pracy nad jakością swojej pracy przygotowują takie plany, jeśli nie na papierze, to w głowie.
    Inna sprawa, że w trakcie przygotowania pedagogicznego wiedza jaką się przekazuje na temat nieszczęsnego pisania konspektów jest archaiczna i niepraktyczna. Pisanie celów w tym zupełnie niepraktycznym języku „uczeń potrafi” (co to właściwie znaczy, że uczeń potrafi?) jeszcze bardziej zniechęca. Co by było gdyby poprowadzić naprawdę praktyczne zajęcia dotyczące planowania lekcji – organizacji lekcji. Czy ktoś, kiedyś uczestniczył w takich zajęciach z prawdziwego zdarzenia? I nie ważne czy będziesz pisał konspekt, robił notatki, czy kolorował kredkami, ważne, że będziesz wiedział jak się przygotować do lekcji. W jaki sposób można ją ugryźć?
    Natomiast co zrobić, żeby nauczyciele mieli motywację (nie mówię tu o wewnętrznej motywacji), żeby się przygotowywać? W pracy muszę się doskonalić, żeby produkować dobre produkty i dzięki nim mieć pracę. Jesteśmy oceniani po produkcie jaki stworzymy, natomiast nikt nas nie pilnuje w jaki sposób dochodzimy do efektu. Pytanie – jak oceniać jakość pracy nauczycieli? Po ocenach? Już wiemy, że nie. Po opanowaniu klasy? Też nie za bardzo. Po konspektach? No to będzie pisarstwo. Więc może po strukturze lekcji? W edukacji żadne pytanie nie ma prostej odpowiedzi.

    • avatar

      Danusia

      6 kwietnia 2013 at 19:31

      Gg
      Oczywiście, że moje „badania” dotyczyły tylko odpowiedzi na pytanie – przygotowujesz konspekt, czy nie. Żadnych wniosków o przygotowaniu się nauczycieli. Zresztą, kto się przyzna, że się nie przygotowuje?
      Beznadziejna sytuacja, nie dowiemy się prawdy.
      Z moich ułomnych obserwacji wynika, że część nauczycieli zamiast konspektu, czy innych zapisków przygotowawczych (zapiski w głowie, to dla mnie za mało) stosuje – podręcznik. Zaglądają do niego wieczorem, zakreślają w podręczniku proponowane materiały i już.
      A podręczniki nie mają w sobie wskazówek metodycznych, więc lekcja jest często – PRACĄ Z PODRĘCZNIKIEM.
      Dotykasz sprawy oceny pracy nauczyciela. Już się boję.
      Danusia

  • avatar

    katpie3

    5 kwietnia 2013 at 20:36

    Dla mnie wzorem jest moja mama, która uczyła w szkole przez ponad 30 lat j.polskiego. Z dzieciństwa swojego pamiętam, jak codziennie wieczorem siadała przy stole, aby:
    1.przeczytać tekst, który będzie omawiać
    2.zapisać pytania do tekstu
    3.przygotować ćwiczenia.
    Tyle wystarczyło, aby uczniowie do dzisiaj wspominali jej lekcje jako ważne i udane. Pozdrawiam- też polonistka.

  • avatar

    grażka

    5 kwietnia 2013 at 22:15

    Przygotowanie na dziś – wczorajsze przedpołudnie i dzisiejszy ranek około 2 godzin. Torba z deską (surową, czyli po bokach resztka kory, przekrój zbliżony do trapezu, wyraźnie widoczny ciemny sęk), plastrami drzewa (brzozy), klocki wyrzucone przez morze (widoczny rysunek słojów), książki – atlas drzew, mieszkańcy korony drzewa, wiersze o drzewach z ilustracjami, wiersz Tuwima „Stół” – ilustracje Lutczyn, Tolkien: Dwie wieże (enty!), Drzewo i liść, Lewis: Lew, Czarownica i stara szafa, jakiś odziedziczony poradnik stolarski. Rozmowa przed zajęciami z panem konserwatorem, uknucie planu odwiedzin w jego warsztacie. Pomysł na zabawy z liczeniem i ćwiczenie z kreśleniem wg systemu „Edukacja przez ruch”.
    Konspektu – zero 🙂 Wiedziałam, że powinnam sprawdzić odejmowanie w zakresie 5.
    Efekty: w ogrodzie mamy różne drzewa (wskazane i rozpoznane: sosna, brzoza, kasztanowiec, wierzba) drzewo ma pień, koronę, korzenie; zasysa wodę, ciągnie takimi rurkami (w poniedziałek oglądamy to w internecie lub atlasie, bo Kuba ma przynieść – na korzeniach są jeszcze takie włoski). Wiemy co to strug i jak się nim posługiwać, że drewno ma różne kolory, a sęk to problem dla stolarza – w tym sęk! I jak się robi ramę do lustra, i okrągłe nogi do stołu. Masa rzeczy w sali jest z drewna, a na klockach widać słoje (i one mówią, ile drzewo ma lat). Drzewa to zabawki, meble i książki – trzeba je szanować, bo długo rosną. I zupełne cudo wnioskowania, ten trapezozbliżony przekrój deski – deska, która przyniosłam do przedszkola ma różnice powierzchni – jedna strona ma mniejszą (widoczne ciemniejsze boki z resztką kory), druga większą! Rysować umiemy sęki, słoje, liczyć je (odejmować też) i skonstruowane zostały trzy stoły – przy okazji odkrycie, jak usztywnić nogi – czyli że rurka zwinięta z kawałka papieru jest sztywniejsza niż kartka. Całość zajęła nam około półtorej godziny.
    Oczywiście piszę konspekty – mniej więcej dwa w miesiącu. Na potrzeby dokumentowania pracy, dla stażysty, studentów na praktykach, publikacji, prowadzonych szkoleń. Zazwyczaj w trakcie realizacji je zmieniam, mogę sobie przynajmniej zapisać na wydruku uwagi.
    Ale jako wzrokowiec zawsze przygotowując się mam notatki – fiszki. Dziś szłam do przedszkola też z takim plikiem karteluszek. I w takiej formie trzymam je potem – jako pomysły, bo nigdy nie uda się coś tak samo.

    • avatar

      Danusia

      6 kwietnia 2013 at 19:37

      Grażka
      Twoje doświadczenie pozwala ci mieć konspekt w głowie. Wolałabym jednak nie uogólniać Twojego przypadku.
      Z drugiej strony, warto podzielić się z innymi („dla stażysty, studentów na praktykach, publikacji, prowadzonych szkoleń”)Twoim doświadczeniem.
      Często spotykam nauczycieli, którzy pytają, a jaka lekcja jest dobra, czy można gdzieś zobaczyć dobrą lekcję? Warto byłoby mieć dobre przykłady, które zawierałyby też wskazówki metodyczne (praca w grupach, samodzielne dochodzenie do rozwiązania, wzajemna pomoc itp).
      D

  • avatar

    Tomasz Cecot

    6 kwietnia 2013 at 12:54

    Nie lubię konspektów w formie jakiej kazano pisać mi je na studiach. Lubię w formie w jakiej piszę obecnie.
    Tradycyjny konspekt rozumiany jako tabelka do wypełnienia oderwanymi od rzeczywistości „czasownikami operacyjnymi”, „czynnościami ucznia”, „czynnościami nauczyciela”, zaplanowaną co do minuty „fazą zajęć”, „metodami” i ” środkami dydaktycznymi” to jedno z bardziej nielubianych przeżyć z praktyk pedagogicznych. To przykład tworzenia z lekcji „fabryki Forda” i wtłaczania w ściśle utarte schematy. Teoretycznie konspekt porządkuje treści i formę – w rzeczywistości skutkują stresem związanym z przedłużeniem się fazy lekcji, niewykonaniem tematu, niechęcią uczniów do współpracy w zaplanowanej formie.
    Konspekty, które piszę obecnie (i lubię) to niby to samo. (Prawie) te same rubryczki do wypełnienia, ale.. to refleksja po zajęciach. Nie skupiają się tylko na tym co planowałem, ale na tym co zrobiłem, a właściwie co rzeczywiście zrobili w trakcie zajęć studenci. W tych konspektach nie jest ważna przed-zajęciowa chęć ale po-zajęciowy efekt.
    Konspekt to internetowy formularz w którym udowadniam osiągnięcia.
    1. Założone efekty kształcenia. Jak wpisują się w efekty całego kursu? Czy udało się je zrealizować? Jakie mam dowody, że tak? Czy wszyscy uczestnicy zajęć je osiągnęli? Jeśli nie – to dlaczego? Co bym zmienił?
    2. Metoda – dlaczego ta a nie inna? jakie dowody z literatury wspierające ten wybór? Co by było gdym wybrał inne? czy ta się sprawdziła? Dlaczego tak uważam? Jakie mam na to dowody? co bym zmienił w przyszłości?
    3. Materiały – czy były najlepsze z możliwych? co bym zmienił? Z czego zrezygnował, a co dodał?
    4. Przebieg zajęć – co się rzeczywiście stało? Jak się to miało do moich wyobrażeń? Dlaczego tak się stało? Co było dobre, a co złe? Dlaczego? Co z tego wynika? Jakie były postawy: bierni czy zaangażowani? Chętni do współpracy czy zamknięci? Dlaczego?
    Na zajęciach jest również osoba o podobnych kwalifikacjach z którą rozmawiam później. Ona również opisuje swoje obserwacje.
    6. Jak ustosunkowuję się do komentarzy drugiej osoby? Co zamierzam zmienić? Dlaczego?
    Podobna rzecz robię po egzaminie. Kiedy znam już wyniki. Mam obowiązek pisania jednego takiego konspektu rocznie. Robię to częściej, bo pomaga systematycznie zrewidować sposoby nauczania na zajęciach. I dodaje się do mojego porfolio. Teraz, po trzech latach prowadzenia mogę zobaczyć jak zmieniły się (dojrzały) moje efekty, metody, zadania. I nie uważam, że już są dobre.
    ***
    Ta forma wymaga nie tylko planowania(jak tradycyjny konspekt), ale również bacznej obserwacji rzeczywistości i jej analizy, wyjaśniania faktów opierając się na teoriach, a może nawet tworzenia własnych teorii. Nie czuję się sprawdzany i oceniany przez zwierzchnika, ale wspomagany przez kolegę (na stopie profesjonalniej, a nie koleżeńskiej). To nie bezosobowy „raport pochwalny”, ale uczciwa ocena sytuacji.

    • avatar

      Danusia

      6 kwietnia 2013 at 19:53

      Tomaszu
      Bardzo ciekawe podejście, ale jest to inna sprawa niż planowanie lekcji. Analiza – co wyszło, a co nie.
      To mi przypomina praktykę w Singapurze, gdzie nauczyciele wspólnie pracują nad jedną lekcją cały rok. Najpierw ją jednak planują, potem wykonują, potem poprawiają, znowu prowadzą itd. Pod koniec roku mają mają modelową lekcję. Dodatkową korzyścią jest dyskusja nauczycieli nad lekcją i jej wspólne poprawianie.
      D

      • avatar

        Tomasz Cecot

        8 kwietnia 2013 at 07:49

        Idea polega na przesunięciu punktu z ciężkości z planowania zajęć na analizę (autorefleksję) realnej sytuacji.
        Żeby je zanalizować muszę je zaplanować. Żeby porównać muszę mieć wstępny obraz.
        Kluczem do sytuacji jest posiadanie „wstępnego obrazu”, a nie szczegółowego scenariusza. W trakcie zajęć nie jestem krępowany wykonywaniem co do minuty faz zajęć, ale podążam za tym gdzie idzie grupa.
        To rodzi kolejny efekt: znając cele mojego przedmiotu niektóre mogę zrealizować wcześniej inne później. Z jedną grupą mogę robić jedno a z inną coś innego. W efekcie w określonym czasie (np. semestr) wypełniam założone cele, a nie scenariusze lekcji.
        Analizując to co zrobiłem sam się uczę. Uczę się lepiej nauczać.

        • avatar

          Danusia

          8 kwietnia 2013 at 09:37

          Klasyfikując, Twój zwyczaj analizowania lekcji „po”, jest ze wszech miar korzystny. W tej dyskusji skupia,y się nad – „przed”.
          Poruszyłeś w niej jeden niebezpieczny aspekt – wewnętrzny nacisk na zrealizowanie tego, co się zaplanowało. Znam to, czasami kurczowo trzymam się planów ze szkodą dla procesu. Na yo trzeba uważać.
          Jednak propagowałabym przygotowanie sobie planu i to też szczegółowego. Gwarantuje to przemyślenie lekcji. Nawet więcej ,myślę o takim przemyśleniu, które uwzględnia różne warianty.
          Jeśli okaże się, że mój plan się sypie i powinnam zrobić coś innego, to jak nie mam przygotowane co, to mogę polec.
          Najlepiej sprawdza się bardzo dobrze przygotowana improwizacja.
          Pomiędzy młodym starym nauczycielem jest tylko ta różnica, że stary odbył więcej lekcji i łatwiej mu przewidzieć, co się może zdarzyć. Ale przygotowywać się do lekcji ( w sposób dla siebie odpowiedni) powinien każdy.
          D

  • avatar

    Marzanna Pogorzelska

    6 kwietnia 2013 at 14:29

    Przez lata uczyłam angielskiego – nie jestem pewna, jak jest w przypadku innych przedmiotów, ale akurat w tym, „oprzyrządowanie” nauczycieli/lek w pomoce, w tym konspekty zajęć jest dość imponujące. Każda lekcja, temat, unit, krok po kroku, łącznie z dodatkowymi atrakcjami dla chętnych nauczycieli/lek. Co niekoniecznie oznacza, że takie lekcje wg poradnika nauczycielskiego są nadzwyczajnie ciekawe. Niemniej jednak, w wielu przypadkach pozwala uniknąć pisania konspektów. Nie pozwala uniknąć tym, którzy chcą prowadzić ciekawe lekcje, przygotowania. To, w tym przygotowywaniu praktykowałam i co dawało niezłe efekty to pogłówkowanie jak mogę nawet najnudniejszy temat (powiedzmy – strona bierna/zdania warunkowe) odnieść do tego, co młodzież naprawdę interesuje, albo do tego co się dzieje tu i teraz (w naszej miejscowości/w Polsce/ na świecie)- połączenia to nieraz karkołomne, ale skutki nadspodziewanie dobre.

    • avatar

      Xawer

      6 kwietnia 2013 at 16:24

      Strona bierna? Nudna?
      Toż to najciekawszy i jedyny temat z angielskiego, jaki zapamiętałem ze swoich lekcji czy lektoratów!
      Moja lektorka angielskiego na studiach (niewiele mnie nauczyła poza tym) rozwinęła rzecz była o Poloniuszu na kolacji — nikt lepiej od Hamleta nie potrafi wyjaśnić różnicy pomiędzy „where he eats”, a „where he is eaten”, a dywagacje o rozpolitykowanych robakach tylko dodają uroku temu wyjaśnieniu.

    • avatar

      Danusia

      6 kwietnia 2013 at 20:10

      Marzanno
      Dziękuję za głos językowca. To chyba na osobny temat. Moim zdaniem podręczniki do języków są znacznie lepsze niż do innych przedmiotów. Maja wiele wskazówek metodycznych, są ciekawsze niż inne. Narzekasz nad nudą, ale przecież nauczyciel nie musi krok po kroku realizować tego co proponuje podręcznik. W językach ma wiele propozycji, a w innych przedmiotach prawie żadnych. Myślę, że nauczyciele języków mają lepiej. Oczywiście zadanie zaciekawienia uczniów jest tak samo trudne w różnych przedmiotach.
      D

  • avatar

    Danusia

    6 kwietnia 2013 at 20:16

    Pamiętam swoje początki pracy na uczelni. Miałam przez pół roku świetnego opiekuna (dziękuję dr Chmajowi)i mogłam obserwować go na zajęciach. Od niego zaczerpnęłam prowadzenie skoroszytu z zadaniami na dany temat. Uzupełniałam ten zeszyt stale i przed każdymi zajęciami dokonywałam wyboru. Czasami w czasie zajęć zmieniałam koncepcję, bo miałam inne zadania, które warto było zrobić zamiast zaplanowanych. Może to nie był klasyczny konspekt, tylko skupianie się na aktywnościach.
    Potem w szkole też tak robiłam. Właściwie pisałam dla każdej klasy podręcznik korzystając ze swoich skoroszytów. Pamiętam, jak pisałam ten podręcznik odręcznie przez kalkę. Zadziwiające, że każdego roku pisałam nowy dla każdej klasy.
    Potem poznałam ocenianie kształtujące i przekonałam się, że trzeba zaczynać od celów. To zmieniło moje planowanie lekcji. Utrudniło, bo wiele aktywności wypadało, gdyż nie prowadziło do ustalonego celu.
    I znowu okazało się, że teraz już konspekty (w tabelce) nie nadają się do użycia w następnym roku, ale zawsze stanowią jakąś bazę wyjściową.
    Pisałam je swoimi skrótami, tak, ze nie zajmowały wiele miejsca. Myślę, ze nie mogłyby służyć innym.
    Danusia

Dodaj komentarz