Doceniać, a nie chwalić

Zasadnicza różnica! Chwalenie jest niekonkretne, a docenia się za coś. Chwalenie wzbudza podejrzliwość i może nie przynosić korzyści, za to docenianie buduje poczucie wartości i informuje, co zostało wykonane dobrze.
Nie mówimy więc: „Jesteś super”, ale np: „Myślę, że jesteś dobry w ortografii, twoje wypracowanie prawie nie ma błędów”.
Samo – „Jesteś super”, wzbudza pytania: Co to znaczy super? Czy, aby na pewno jestem dobry, a może chwalą mnie na wyrost?
Jeśli wiem, dlaczego jestem wart docenienia, mogę na tym budować następne sukcesy, daje mi to pewność siebie gwarancję, że w czymś jestem dobry i mogę sobie zaufać.
Temat doceniania i chwalenia przyszedł mi do głowy z dwóch powodów.

Po pierwsze dlatego, że ciągle jest mało obecny w szkole. A po drugie jak bumerang pojawiają się artykuły o szkodliwości chwalenia młodych ludzi. W ostatnim numerze pisma Focus (6/189) w artykule Andrzeja Federowicza pt.: Azjatyckie tygrysy kontra zachodnie mięczaki,  czytamy: „Przesadne zadowolenie z siebie może zabić największy talent” . Dalej przytaczane są badanie mające świadczyć o tym, że osoby chwalone i doceniane nie podejmują wyzwań. Claudia Muller przeprowadziła eksperyment,  w którym wszystkim dzieciom powiedziano, że poradziły sobie z zadaniem wspaniale, ale tylko połowa dzieci została pochwalona za wysoką inteligencję, reszta usłyszała, że „solidnie się napracowały”. W następnym sprawdzianie, w którym uczniowie mogli sami wybrać zadania w zależności od ich trudności,  pierwsza połowa uczniów decydowała się na zadania łatwiejsze. Pozostali nie bali się ryzyka.
Dla mnie jest to nie do uwierzenia.
Może przyczyna leży właśnie w chwaleniu, a nie – docenianiu? Nie wiem, ale martwią mnie wnioski, które pochopnie można wyciągnąć z tak przedstawionych badań. Czytamy w artykule: „Okazało się, że ci, którzy mocno wierzyli w swoje możliwości, wcale nie osiągali później lepszych wyników”
Na koniec artykułu polecana jest książka Amy Chua, w której matka dwóch córek propaguje twardy „wychów” dzieci.
Może (na pewno tak) nie jestem naukowcem przeprowadzającym BADANIA. Kieruję się tylko długoletnim doświadczeniem pracy nauczycielskiej. A z niego wynika, że kwiat niepodlewany więdnie, zaś dziecko niedoceniane traci!
Rozmawiałam dziś ze studentką, która zwierzyła i się z historii poniżeń jakie przeszła w szkole. Nagany za literę b pisaną odwrotnie, za brzydki charakter leworęcznego pisma, za kiepskie rysunki, za brak sukcesów w matematyce itd. Teraz kończy studia, używa komputera. Nie ma znaczenia, czy bazgrze i jak pisze b, zapisała się na kurs rysunku i okazuje się, że idzie jej nieźle.  Ale niestety nie wierzy w siebie, nie wierzy, że jej się coś uda, chciałby, aby ktoś jej powiedział co ma w życiu robić, boi się pracy i nowych wyzwań.
A może to odosobniony przypadek?
 
 

13 komentarzy

  • avatar

    Her

    2 czerwca 2011 at 16:25

    historia azjatyckiej matki ma swoją część dalszą – opisaną w innych artykułach. Nic wesołego… Poza tym, czy wszyscy musimy osiągać „sukces”? Nawet zdolni i wierzący w siebie? Zawsze mnie to zastanawiało. Dajmy uczniom możliwości, wybór, ścieżki i czas.
    Ciągłe podkręcanie wyników testów to horror, do którego modli się chyba tylko nasza ulubiona pani minister.

  • avatar

    Danuta Sterna

    2 czerwca 2011 at 18:01

    Czy wszyscy musimy osiągać „sukces”?
    To zależy, co rozumiemy przez sukces. Dla jednego to nagroda Nobla, a dla innego ukończenie gimnazjum. Problem zaczyna się, gdy porównujemy sukcesy.
    Dla mnie sukces, to to co mnie cieszy.
    Jak byłam młoda, to stopnie, egzaminy były dla mnie bardzo ważne, wytyczały moje zadowolenie siebie. Tak jakby: Jestem taka, jak postrzegają mnie inni. A postrzegali mnie różnie i nie wszyscy tak samo. Jeśli nawet ktoś był ze mnie zadowolony, to ktoś inny nie i moje oczekiwania w stosunku do samej siebie rosły. A szkoła rzadko była ze mnie zadowolona. Wiem jakie to dla młodych jest ważne. A może dla starych też?
    Testomania to ulubiona zabawa całego systemu, Pani Minister nie jest wyjątkiem.
    Podam kilka ładnych zasłyszanych stwierdzeń:
    – Mnie ojciec bił i wyrosłem na przyzwoitego człowieka.
    – Matematyk był tak ostry, że śni mi się do tej pory, ale zmusił mnie do nauki.
    – Gdyby mi mi nie dali ściągnąć, nigdy bym matury nie zdał.
    – Wkuwałem na pamięć i miałem dobre stopnie, teraz nic już nie pamiętam.
    Można by mnożyć dowolnie….
    Danusia

  • avatar

    Jurek

    3 czerwca 2011 at 12:04

    Niepostrzeżenie stajemy sie „zasobami ludzkimi”.
    Czy krążymy jeszcze wokól szczęścia, czy ktoś niepostrzeżenie poprzerywał nasze elipsy ?
    Codzienie powtarzam: od jutra wracam do siebie, ale jakby czuję, że to nie jest szczere, bo:
    „tak mało napisałem…
    porwał mnie w otchłań za sobą
    biały wieloryb świata…
    i teraz nie wiem co było prawdziwe”
    Gdybym choć pożył tak długo jak Miłosz, to może choć jedno z codziennie powtarzane oszustw, miałoby szansę na odkupienie.
    J

  • avatar

    Wiesław Mariański

    5 czerwca 2011 at 11:56

    To jest problem szerszy i głębszy. Dotyczy nie tylko uczniów. Występuje we wszelkich relacjach typu przełożony-podwładny, na przykład: rodzic-dziecko, dyrektor szkoły-nauczyciel, pracodawca-pracownik. Jest to problem nie tylko z zakresu psychologii, pedagogiki i metodyki, to także 'zagadnienie’ kulturowe. Jaki model relacji, komunikacji dominuje w naszym społeczeństwie: autorytarny, folwarczny, rodzic-dziecko, klasowy, nakazowo-oceniający – czy demokratyczny, partnerski, dorosły-dorosły, egalitarny, celowo-kooperacyjny ? W jakim stopniu szkoła odtwarza, a w jakim jest TWÓRCĄ tych relacji ? Czy, w ogóle, szkoła chce być TWÓRCĄ czegokolwiek w naszym społeczeństwie, czy nauczyciele CZUJĄ, że TWORZĄ ?

    • avatar

      Danuta Sterna

      8 czerwca 2011 at 05:54

      Po kongresie zobaczyłam, że szkoła jest w kleszczach ograniczających przepisów i nauczyciel nie myśli o twórczości, tylko o wyrobieniu się z zadaniem – nie do przerobienia. Jeśli uda mu się twórczo, to ma tylko satysfakcję wewnętrzną i lepiej, aby nikt o tym nie wiedział, bo na pewno czegoś nie dopilnował i można go ukarać.
      D

  • avatar

    gochasamocha

    22 czerwca 2011 at 23:08

    Tak, temat jest ważny. Już nauczyłam się doceniać, bo zauważyłam, że warto to robić i że jest to ważne dla obu stron…
    A odnośnie przytoczonego strwierdzenia: „- Mnie ojciec bił i wyrosłem na przyzwoitego człowieka.” Ja zapytam: „a czy wyrosłeś też na DOBREGO I WRAŻLIWEGO człowieka?
    Już prawie wakacyjnie pozdrawiam
    gochasamocha

  • avatar

    M.

    14 sierpnia 2011 at 07:10

    Myślę, że istota tkwi w tym, że można doceniać i chwalić. Docenianie, jak by wynikało z przytoczonego przykładu, mobilizuje do pracy i podejmowania wyzwań, chwalenie buduje poczucie wartości. Wniosek: nauczyciele powinni pamiętać o jednym i o drugim. Moje doświadczenia szkolne i późniejsze to potwierdzają. Uważam też, że odwoływanie się do inteligencji uczniów nie jest dobre i jest typowym grzechem polskim. Nad rozwojem inteligencji (mądrości) też można pracować, To nie jest wartość stała, jak np. kolor skóry. Przeczytałam niedawno artykuł, który pokazywał, jak u polskich dzieci utrwala się (czasem zupełnie nieświadomie) poczucie typu: Wojtek jest najlepszy, ale Ty też jesteś OK. To co, że nie dościgniesz Wojtka, masz inne zalety. Czyli: jak by nie patrzeć, jesteś w jakiś sposób gorszy.
    A powinno być tak, że nie zastanawiamy się z dzieckiem, kto jest lepszy, tylko co ten Wojtek zrobił, że osiągnął sukces.
    Pozdrawiam,
    M.

  • avatar

    Danuta Sterna

    14 sierpnia 2011 at 08:33

    Słuchałam ostatnio audiobooka – opowiadanie Singera dla dzieci pod tytułem Mazel i Szlimazel, czyli powodzenie i pech.
    I tam bohater opowieści osiągał sukces, gdy stawał za nim Mazel, czyli gdy wierzył w siebie. Mógł nawet wydoić lwicę, co jak wiemy jest mało możliwe.
    Nauczyciel powinien być po prostu – Mazel.
    D

  • avatar

    Wiesław Mariański

    14 sierpnia 2011 at 14:44

    Już chyba o tym pisałem, że nauczyciel jogi nigdy nie chwali, nie używa określeń typu: świetnie, brawo, ty / teraz zrobiłeś najlepiej, poprawiłeś się. Mój nauczyciel jogi mówi tak:
    – tu postaraj się dociągnąć mocniej
    – wytrzymaj dłużej
    – to ćwiczenie jest za trudne dla ciebie, zrób w jego miejsce inne (i pokazuje)
    – w tym ćwiczeniu zwróć uwagę na …
    – teraz odpocznij
    – zrób jeszcze raz
    – zrobimy wersję łatwiejszą
    A mimo to każdy ćwiczy intensywnie i każdy czuje się pochwalony i zadowolony, chociaż często obolały.

  • avatar

    Wiesław Mariański

    14 sierpnia 2011 at 19:26

    Danusiu, świetnie pokazałaś ten mechanizm: „zobaczcie – Maciek robi to najlepiej”. W domyśle pozostaje: „no tak, ja robię to gorzej, jestem gorszy od Maćka”.
    Dlatego tak bardzo podobają mi się zasady jogi i zasady OK. Masz rację, że te zasady mogą być czasem realizowane nieodpowiednio przez nieodpowiedniego nauczyciela, czyli łamane. Ale przynajmniej wiemy CO jest łamane, wiemy do czego się odnieść.
    Więcej na http://www.blogrodzica.nq.pl.

Dodaj komentarz