Zadania na myślenie

Od pewnego czasu rośnie we mnie myśl, że mitem są zadania na myślenie. Marzena Żylińska na swoim blogu rozważa wątek  dotyczący szkodliwych zadań (w temacie: Test trzecioklasisty OBUT) . To skłoniło mnie do powrotu do tego tematu.
Pominę zadania (jak Ksawery pisze) debilne, których jest pełno, bo one nie kandydują do miana zadań na myślenie. Skupię się nad zadaniami z matematyki, które w powszechnym mniemaniu uczą myślenia.
Wydaje mi się, że główny czynnik leży w tym, czy uczeń spotkał się już z tego typu zadaniem, czy nie. Jeśli nigdy nie spotkał się z podobnym zadaniem, nie rozwiązywał go i nie zna sposobów poradzenia sobie z takim problemem, to przeważnie w stresie egzaminacyjnym sobie z nim nie poradzi. Czasami mu się uda, ale to jest przypadek, że wpadnie na pomysł. Gdy uczeń dostaje do rozwiązania zadanie, z którym się już wcześniej spotkał, to otwiera mu się klapka w mózgu pt. to już wiem i zaczyna myśleć. Czasami jest to automatyczne odtwarzanie, a czasami pożądane nadbudowywanie wiedzy na wiedzy już nabytej.
Myślenie jest takim właśnie nadbudowywaniem. Po otrzymaniu nowego problemu człowiek „skanuje” swój mózg w poszukiwaniu znajomych już terenów, dopasowuje i na tej podstawie znajduje rozwiązanie. Nam się wydaje, że człowiek wymyśla coś zupełnie nowego, czyli – myśli, a on korzysta w sposób twórczy z tego co już wie, z czym się spotkał.
Nauczyciele czują to podświadomie lub świadomie i starają się wepchnąć w mózg ucznia jak najwięcej, aby miał dużą bazę. To jest sztuka, bo jak mówi Marzena, nie ma w mózgu człowieka w  jego hipokampie za dużo miejsca, więc często  to jest praca na darmo  Rolą nauczyciela jest wybierać i dostosowywać do ucznia to co mu przekazujemy.  Jak  dostosować się do każdego indywidualnie, do tego co on już wie, do jego osobistych doświadczeń?
Ksawery podał przykład zadania na myślenie (http://osswiata.pl/zylinska/2012/06/01/test-trzecioklasisty-obut/#comment-1371):
„Rysunek piętrowego domku jednorodzinnego na planie prostokąta niewiele różniącego się od kwadratu. Ten dom o powierzchni160m2 został wymurowany z bloczków Ytong o wymiarach60×40×40cm. Ile bloczków było potrzebne do zbudowania tego domu? Ytonga użyto wyłącznie do murowania ścian zewnętrznych — stropy i ściany wewnętrzne wykonano z innych materiałów”
Faktycznie zadanko zgrabne. Jeśli rozwiążemy to zadanie, to w przyszłości gdy spotkamy się z podobnym problemem nie będziemy już się zastanawiać (myśleć), tylko odnajdziemy schemat rozwiązania w swoim umyśle i przystąpimy do działania.
Nam dorosłym trudno jest ocenić, które zadanie jest dla ucznia „na myślenie”. Nie siedzimy w głowie każdego ucznia, nie wiemy, co on już wie,  z jakimi problemami się już uporał. Jeśli trafimy na taki, który był rozważany  w jego głowi, to zadanie przestaje być na myślenie, a jest na odtwarzanie. Jeśli uczeń nie spotkał się z zagadnieniem choć w części podobnym, to ma przed sobą zadanie polegające na szukaniu w mózgu podobnego.To oczywiście jest myśleniem, ale zależy od indywidualnego ucznia, a nie od rodzaju zadania.
Testy i egzaminy uczą nauczyciela tego, żeby starał się zrobić z uczniami jak najwięcej różnorodnych zadań. Właściwie dostarczyć im wielu schematów, które będą mogli użyć przy rozwiązywaniu nowych problemów, z którymi spotkają się na selekcyjnych egzaminach. To z kolei zabiera uczniowi czas, który powinien być poświęcony  na indywidualne myślenie i stwarzanie w mózgu własnych użytecznych powiązań.
Pat.
 

18 komentarzy

  • avatar

    Xawer

    7 czerwca 2012 at 09:04

    Problem w tym, żeby zadanie było tylko trochę podobne do tych rozwiązywanych wcześniej. Jeśli nie umiesz policzyć powierzchni bocznej prospadłościanu, to nie policzysz zadania o domku z Ytonga, jeśli jego wymiary zostaną trochę zmienione. Ale zapamiętanie wzoru na powierzchnię też Ci nic nie daje przy rozwiązywaniu takich zadań. Musisz złożyć razem odrobinę twardej wiedzy (wzór na powierzchnię prostokąta i policzenia proporcji), odrobiny treningu w rozwiązywaniu zadań i odrobiny wyobraźni przestrzennej.
    Oczywiście, masz rację, że szkoła jest testocentryczna i nastawienie na egzaminy i przygotowanie do nich dominuje nad wszystkim innym. Nie tego usiłuję bronić, a jak mnie znasz mam do tego podejścia stosunek taki sam jak i Ty i Marzena.
    Marzena nie pytała jednak o to, czy słuszne jest stosowanie testów, a czy możliwe jest skonstruowanie zadań testowych wymagających myślenia (w domyśle – w takim samym stopniu, jak wymagają go zadania otwarte). Na to pytanie odpowiadałem, dając ten, czy następne przykłady.

  • avatar

    Wiesław Mariański

    7 czerwca 2012 at 11:25

    Mamy do czynienia z paradoksem: chcemy uczyć myślenia, układać zadania na myślenie i sprawdzać umiejętność myślenia w szkole, która jest źle pomyślana. Jednym z absurdów edukacji powszechnej jest paradygmat wyniku. Mamy osiągnąć odpowiedni, mierzalny, sumaryczny wynik. Najczęściej jego obrazem jest średnia. To jest niepotrzebna i szkodliwa zasada.
    Powinniśmy myśleć i mówić głownie o wynikach (w liczbie mnogiej). Tak jak pisze Danusia „myślenie jest indywidualne”, tak i wyniki są indywidualne. Mierzenie wszystkich ludzi tym samym testem, tą samą miarą, powoduje wyjałowienie umysłów nauczycieli i uczniów. Uczeń nie chce myśleć, bo go się do tego zniechęca, bo mu się to nie opłaca.

  • avatar

    Xawer

    7 czerwca 2012 at 13:58

    Wydaje mi się, że Danusia nie ma racji sprowadzając rozwiązywanie zadań do treningu w wyszukiwaniu prostych skojarzeń. „Zadania na myślenie” zdefiniowałbym jako te, w których proste przypomnienie podobnego zadania nie wystarcza — trzeba połączyć razem wiedzę i umiejętności, a przede wszystkim zauważyć, co z czym powinno zostać połączone. Mogę to ująć w ten sposób: „myślenie, to zauważanie, łączenie i wykorzystywanie oczywistych skojarzeń, których inni nie zauważają”.
    Zadania na myślenie to te, w których trzeba wyjąć coś nie z jednej szufladki w mózgu, ale z kilku różnych, a potem połączyć razem. Najlepiej, jeśli efekt można osiągnąć na kilka różnych sposobów, zaczynając od różnych skojarzeń.
    Zadanie z domkiem z Ytonga nie pomoże w rozwiązaniu pozornie podobnego:
    „Piramida Cheopsa zbudowana jest z ok. 2,500,000 bloków kamienia. Piramida ma 230m szerokości podstawy. Stojąca obok piramida Mykerinosa ma tylko 103m szerokości. Ilu (takich samych) bloków użyto do jej budowy? A:250,000 B: 500,000 C:800,000 D: 1,100,000
    Przeprowadziłem właśnie prosty test na dwójce dorosłych — moje zadanie o tranzycie Wenus. Spróbujcie zgadnąć, gdzie ich myślenie zacięło się i nie pozwoliło na rozwiązanie zadania, choć wiedzą gdzie jest Tokyo i wiedzą, że czas w Tokyo jest o 8h wcześniejszy niż w Polsce.
    Nie zgadniecie: do głów im nie przyszło, że tranzyt Wenus przed tarczą Słońca może być widziany wyłącznie między wschodem a zachodem Słońca, więc trzeba sprawdzić, czy w czasie tranzytu w danym mieście był dzień, czy noc. Choć było to jasno podpowiedziane w treści mojego zadania.

  • avatar

    mazylinska

    7 czerwca 2012 at 22:33

    Przeczytałam kiedyś u jednego z niemieckich neurobiologów taką definicję myślenia: „Myśleć, to łączyć to, co niepołączone.”
    Ksawer, a jednak sądzę, że zadanie z bloczkami Ytong uczy czegoś ogólniejszego, co później można zastosowac w innych zadaniach. Najpierw muszę znaleźć / przyjąć / ustalić / wyznaczyć wszelkie dane, jakich potrzebuję do rozwiązania zadania.

  • avatar

    Xawer

    7 czerwca 2012 at 22:49

    Widzę, że mógłbym zostać niemieckim neurobiologiem 😉
    Oczywiście, że zadanie z bloczkami Ytong jest uczące. Trening w rozwiązywaniu najróżniejszych zadań jest przydatny w rozwiązywaniu następnych, ale też i w realnym życiu. Nie należy go deprecjonować (a ten ton wyczuwam u Danusi).
    Nie rozumiem, co masz na myśli, pisząc o tym zadaniu, że uczy: „Najpierw muszę znaleźć / przyjąć / ustalić / wyznaczyć wszelkie dane, jakich potrzebuję do rozwiązania zadania.” – takie jest właśnie schematyczne podejście szkoły, która uczy stosowania sztywnych procedur i schematów: wypisz dane, szukane, wzór, podstaw. To zadanie zostawia właśnie część wyjściowych danych (wysokość kondygnacji/budynku) w zawieszeniu, zachęcając do wypracowania rozwiązania nie kombinując z tym, „co jest dane”, ale każąc traktować problem w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem i uzupełnić te „dane wyjściowe” w momencie, gdy nasze rozważania dojdą do punktu, w którym okaże się to konieczne, o „wiedzę powszechną” (kondygnacja ma ok. 3m).
    W życiu codziennym, ale też w Wielkiej Nauce – nie używamy tego schematu. Gdy zaczynasz gotować obiad nie robisz pełnej listy surowców z dokładnością do „szczypta soli”. Myślisz tylko o podstawowych składnikach i te kupujesz. A sól, gdy okaże się potrzebna, znajdzie się w szafce, podobnie inne drobiazgi, o których nie myślisz planując obiad.

  • avatar

    Danusia

    8 czerwca 2012 at 07:39

    Myślę, że każdy z nas ma inne trochę wyobrażenie – co dzieje się w głowie ucznia, gdy myśli. Pewnie nie da się tego ustalić na 100%, bo nikt tego nie wie. Nawet takie spostrzeżenia, co za co odpowiada są na wyrost, bo np uszkodzony mózg może przekazać część swoich funkcji innej partii, która do tej pory nie brała w tym udziału. Moim zdaniem jesteśmy w wiedzy o mózgu, jak patrzący przez dziurkę od klucza, widzimy mały kawałeczek i na jego podstawie staramy się coś uogólnić. Też trochę tak, jakbyśmy patrzyli na kawałek słonia i widzieli, że jest szary (tak jak mysz) i wyciągali wniosek, że jest malutkim szarym zwierzątkiem futerkowym.
    Mnie jest bliskie podejście konstruktywistyczne w którym myślenie jest połączeniem nowej wiedzy z wiedzą już nabytą. Jak nie ma z czym się połączyć, to nic z tego.
    Danusia

  • avatar

    ataeb

    8 czerwca 2012 at 11:32

    Przez wiele lat uczyłam dzieciaki myślenia. Nigdy nie podawałam gotowych definicji, gotowych rozwiązań. Uczniowie interpretowali literaturę (uczę j. polskiego)samodzielnie. Nie powiem, widziałam niekiedy wręcz zmęczenie na ich twarzach. Łatwiej przecież dostać gotową wiedzę, wiedzieć „co poeta miał na myśli”, wkuć, dostać dobrą ocenę i zapomnieć. Przecież liczy się wynik! Prawda? Ja jednak się nie poddawałam. I co mam z tego? Wdzięczność uczniów, ale dopiero po latach. Jak to niektórzy z nich mówią, po wyjściu z „klucza” szkolnego, czyli dopiero na studiach. Wyniki egzaminów bowiem zupełnie nie odzwierciedlają wiedzy i umiejętności tak uczonych dzieci. Ja to wiem na pewno! Nie mówię tu o jakiś katastrofalnych wynikach,zawsze były ponad tzw. średnie, ale moim zdaniem, nie są to wyniki optymalne dla moich uczniów. A przecież o wyniki w polskiej szkole chodzi. I niech nikt nie mówi, że jest inaczej. Po nich jesteśmy my, nauczyciele, oceniani. My i szkoła. A szkoła jest oceniana przez tzw. organy prowadzące. Nikt tam nie zastanawia się, czy dzieci potrafią myśleć. Liczy się wynik i tyle. Teraz zwłaszcza, w czasach zamykania szkół. W mojej miejscowości zaistniał ten problem. Na różnorodnych zebraniach mówiło się tylko o jednym: o wynikach sprawdzianów i egzaminów zewnętrznych. To na ich podstawie określano, która szkoła będzie istnieć, a która nie. Dlatego PODDAŁAM się. Rączki mam do góry. Wizjonerzy edukacji załatwili moje „powołanie”. Bo przecież, myśląc racjonalnie, na chleb trzeba mieć. Niedługo wakacje. Ja wiem, co przez ich część będę robić. Otóż, będę tworzyć TESTY. Tak, na każdej lekcji test, z „kluczem”, żeby było wiadome „co poeta miał na myśli”. Już ja ich nauczę, jak należy odpowiadać na pytania, żeby dostać punkt. Wszystko będzie za punkt. Testomania, punktomania, a myślenie… cóż, zamknę w szufladzie na ileś zamków, klucza nie wyrzucę, schowam. Niech czeka, aż ktoś w końcu otrzeźwieje. I to nie ja, tylko ci, którzy do takiej chorej sytuacji doprowadzili!

    • avatar

      Danusia

      9 czerwca 2012 at 08:29

      Bardzo smutny post. Dobrze, że Pani tylko chowa do szuflady, będzie skąd wyjąć. Pocieszeniem jest to, że społeczeństwo już zaczyna się orientować, ze egzaminy zewnętrzne i uczenie pod nie, to nie jest dobra droga. Zbuntujemy się!
      Danusia

  • avatar

    Waldemar Z.

    9 czerwca 2012 at 04:29

    Chciałbym dołączyć do tej dyskusji, nie dlatego, że mam odpowiedź na te pytania, a zwłaszcza nie mam żadnej gotowej odpowiedzi na pytanie jak uczyć myślenia.
    Właściwie w literaturze pedagogicznej, zwykle pisze się o myśleniu z jakimś przymiotnikiem, np. myślenie analityczne, myślenie syntetyczne, myślenie analogiczne, myślenie logiczne, myślenie twórcze. Ostatnio największa moda jest na „myślenie krytyczne”, nie w sensie „krytykowania”, tylko w sensie kwestionowania ukrytych założeń w wyrażanych opiniach i umiejętności uzasadniania własnych założeń. Niektóre typy myślenia odnoszą się wyłącznie do konkretnych przedmiotów szkolnych , np. myślenie dedukcyjne (matematyka), myślenie naukowe (nauki przyrodnicze) ale większość kategorii myślenia, w tym myślenie krytyczne, odnosi się do wszystkich przedmiotów, dlatego pani, która uczy polskiego (ataeb) pisze, że „Przez całe życie uczyła dzieciaki myślenia.”
    Sądzę, że główna myśl konstruktywizmu, o której wspomina p. Danusia, że myślenie łączy nową wiedzę z wiedzą wcześniej nabytą, jest bardzo dobrym punktem wyjścia, bo daje to prosty, ale chyba trafny model sytuacji: jest jedna wiedza uporządkowana w głowie, jest druga wiedza, praktycznie nieograniczona i nieznana i jest proces myślenia, który próbuje łączyć elementy jednej wiedzy z elementami drugiej wiedzy. Wiedza, w porównaniu do myślenia, jest bardziej statyczna i składa się z faktów, danych, informacji, gotowych struktur, znanych reguł. Myślenie jest bardziej dynamiczne i jest formą „przetwarzania wiedzy”, zarówno tej znanej jaki i nowej. Potoczna definicja procesów myślowych, mam na myśli termin „przetwarzanie informacji”, jest zbyt wąska i ograniczająca, dlaczego uważam, że właściwszym terminem jest „przetwarzanie wiedzy”.
    Uczenie „wiedzy” jest stosunkowo proste, bo to jest przekazywanie i zapamiętywanie statycznej informacji. Może to jest to, co wszyscy nazywają „uczenie pod test”.
    Uczenie umiejętności „przetwarzania wiedzy”, w tym nowej wiedzy, nie jest ani proste ani oczywiste. Główna trudność bierze się stąd, że wiedza już nabyta, czyli ten nasz punkt wyjścia, nie może być byle jaką wiedzą, a zwłaszcza nie może być wiedzą nabytą „pod test”, bo to jest wiedza kompletnie bezużyteczna do dalszego przetwarzania. A zatem, do przetwarzania wiedzy potrzebna jest specyficzna wiedza nabyta, coś w rodzaju fundamentu ułatwiającego dalszy rozwoj. Jak powinna wyglądać ta wiedza, bo to jest jedyna wiedza, którą warto przekazywać i uczyć, wiedza, która jest potrzebna do dlaszego przetwarzania nowej wiedzy?
    Nie można też zakładać, że umiejętności „przetwarzania wiedzy”, czyli mylenia, to jest coś w rodzaju ”sprytu” lub szczególnych uzdolnień niektórych dzieci. To muszą być umiejętności i kompetencje, które są zapisane w Podstawie Programowej dla każdego ucznia i które będą obejmowały między innymi umiejętności myślenia krytycznego i myślenia matematycznego.
    Czy to wszystko da się jakoś odnieść do pytań i zadań „na myślenie”?
    Co właściwie by oznaczała „wiedza już nabyta” w matematyce? Czy tylko schematy znanych rozwiązań zadań? A co np. ze zrozumieniem jakichś głębszych pojęć matematycznych, czy to by nie była ta potrzebna wiedza?
    Co z kolei oznaczałaby wiedza już nabyta w języku polskim? Przetwarzanie wiedzy można oprzeć na umiejętnościach myślenia krytycznego, ale od jakiejś wiedzy trzeba zacząć, żeby mieć co przetwarzać.

    • avatar

      Danusia

      9 czerwca 2012 at 08:23

      Bardzo dziękuję za ten komentarz. Wiele mi się wyjaśniło. Myślę, ze w tej dyskusji (tak Jak Pan pisze) mylimy uczenie myślenia i sprawdzanie myślenia. Wydaje się, że to są osobne sprawy.
      Przypomniałam sobie (dzięki Pana wywodom), jak to było ze mną na I roku matematyki. Miałam 17 lat, za sobą kurs licealny matematyki, wtedy bez analizy i rachunku prawdopodobieństwa. Wydawało mi się, ze na studiach będę uczyć się tego samego np rozwiązywania równań wyższych stopni. A tu zaskoczenie: ciała, pierścienie, otoczenia nieskończenie małe, rozmaitości itd. Do niczego mi się to nie doklejało. Próbowałam sobie ciała tłumaczyć na śliwkach, ale mało pomagało. Mimo, że egzaminy po I roku zdałam celująco, to nie czułam, że rozumiem. Nawet poszłam do opiekuna roku z prośbą, aby pozwolił mi powtarzać rok, ale mnie wyśmiał.
      Myślę, że wiedzę opanowałam, ale zrozumienia nie.
      Potem było łatwiej, bo nowa wiedza doklejała mi się do tej już nabytej (np na I roku) i łatwiej mi szło.
      Skończyłam studia z wynikiem bardzo dobrym, ale nie sądzę abym z pożytkiem je spędziła. Mogłam powtórzyć I rok i byłoby lepiej dla mojego myślenia matematycznego.
      Może (zaczęłam tak myśleć) Ksawery ma rację, aby ślady analizy, czy statystyki były w liceum, bo wtedy ta wiedza staje się już nabyta jakoś?
      Danusia

  • avatar

    mazylinska

    9 czerwca 2012 at 09:13

    Komentarz Waldka pokazuje, jak trudno zdefiniować, precyzyjnie określić, co chcemy u uczniów rozwijać i czego ich uczyć! A niektórzy uważają, że wiedzą, jak można TO sprawdzać. Jakiż to brak pokory, wyobraźni i zrozumienia, z jak złożoną materią mamy do czynienia.

  • avatar

    Waldemar Z.

    9 czerwca 2012 at 23:23

    Ostatnio czytałem na temat najnowszych badań nad intuicją matematyczną u małych dzieci (wiele badań w wielu krajach), z których jednoznacznie wynika jak bardzo te umiejętności są niedoceniane, nie tylko przez nauczycieli, ale także przez cały system edukacji. W najbardziej zaawansowanych krajach Europy, Północnej Ameryki i Azji Wschodniej, wyciąga się z tego wnioski i reformuje system nauczania, by te intuicyjne umiejętności się nie marnowały. Nie chodzi nawet o to, że szkoła je niszczy, tylko zamiast je rozwijać i na nich bazować, począwszy od klasy I, szkoła narzuca własny system „kompetencji”, który się nie zgadza z naturalnymi umiejętnościami dziecka. Zaznaczam, że nie chodzi o jakiś wybitny „spryt” czy talent matematyczny, chodzi o zwykłe, przeciętne dziecko.
    Chciałbym jeszcze wrócić do Piageta i konstruktywizmu, bo to może być też źródłem nieporozumienia. Z tych samych badań nad intuicją matematyczną u małych dzieci wynika, że Piaget popełnił przynajmniej jeden duży błąd w swoich badaniach, a mianowicie twierdził, że dzieci na pierwszym etapie rozwoju (etapie konkretnych przedmiotów, wiek 3-6) nie są zdolne do abstrakcyjnego myślenia, które ma się pojawiać dopiero na trzecim etapie (chyba w wieku 10-12 lat o ile pamiętam). Okazuje się, że dzieci w wieku 3-6 lat, co prawda zwykle nie używają umiejętności językowych do myślenia w pojęciach abstrakcyjnych (Piaget głównie takie umiejętności badał), ale myślenie abstrakcyjne jak najbardziej ma miejsce w ich mózgu, tylko w innej, niejęzykowej formie. Ponieważ te nowe wyniki nie są tak znane jak sam Piaget, stare teorie dalej pokutują w wielu systemach szkolnych, gdzie od przedszkola do klasy III, praktycznie ma być „zabawa”, a napewno żadnej „poważnej” matematyki, bo dzieci nie są jeszcze gotowe (pomijam kwestię, co się zwykle rozumie przez tą „poważną” matematykę!).
    Chcę jeszcze podać przykład, który z kolei pokazuje inny problem, częściowo z tym związany (z badań amerykańskich z roku 2001, klasy I i II, wiek 6-7 lat):
    Poproszono grupę uczniów, żeby po swojemu wykonały dodawanie 16+9. Różnymi metodami, większość dzieci doszła do wyniku 25. Następnie tą samą grupę dzieci poproszono, by wykonały dodawanie metodą pisemną, gdzie trzeba najpierw dodać 6+9=15, zapisać 5, i przenieść 1 do dziesiątek, czyli według tradycyjnego algorytmu. Oczywiście, część dzieci, która wcześniej policzyła poprawnie, teraz popełniła typowy błąd dla tego algorytmu (zapomniała przenieść 1 do dziesiątek) i otrzymała wynik 15.
    Najciekawsza była interpretacja jednego z dziecka, które spytano, jak wytłumaczyłoby tą różnicę w wynikach, wcześniej 25, teraz 15, i który wynik prawdziwy. Odpowiedź była, że kiedy się dodaje ciastka to prawdziwy wynik jest 25, kiedy się dodaje liczby w szkole, to prawdziwy wynik jest 15.
    O czym świadczy ten przykład? Dziecko nie widzi sprzeczności między 25 i 15, ponieważ nie widzi żadnego związku między własną intuicją matematyczną a matematyką uczoną w szkole.
    Nie chodzi oczywiście o to, że intuicja matematyczna dziecka jest lepsza od szkolnej matematyki, bo to byłby zupełnie fałszywy wniosek. Chodzi o to, że szkoła nie próbuje połączyć tych dwóch dziedzin, dziedziny naturalnego rozumienia matematyki dziecka i dziedziny programu szkolnego.
    Jakie mogą być konsekwencje takiego zaniedbania, łatwo sobie wyobrazić. Z biegiem lat, naturalna intuicja zanika a nowe intuicje i rozumienie nie są rozwijane. Puste miejsce w mózgu zaczyna stopniowo wypełniać szkolna matematyka, z dziesiątkami, setkami, tysiącami gotowych odpowiedzi do testów, i tak aż do matury. Czy taki młody człowiek będzie przygotowany do życia w XXI wieku? Jak sobie poradzi w sytuacji, która będzie wymagała jakiejś nowej odpowiedzi, z którą nie zetknął się nigdzie na żadnym teście?
    A propos, to co p. Xawery mówi na temat statystyki (dodałbym do tego prawdopodobieństwo), to jest święta racja, z tym, że poszedłbym jeszcze dalej, ponieważ intuicja pojęcia prawdopodobieństwa wcale nie jest obca przedszkolakom, i w liceum, to już jest trochę późno, żeby to dalej rozwijać. W klasie I rzuca się kostką do gry w jakiejś planszowej grze, wyrzuca się 4 oczka i każdy wie co to znaczy: mogło wypaść 1, 2 lub każda inna liczba od 1 do 6, a wypadło 4. Później, na pierwszym roku studiów, profesor wraca na wykładzie do tego samego tematu przy definicji zdarzenia losowego jako zbioru, i żeby studenci lepiej zrozumieli to trudne pojęcie, każe studentom wyobrazić sobie rzut kostką do gry. Przypuśćmy, mówi profesor, że wyrzucamy 4 oczka, to jest właśnie przykład zdarzenia losowego…, a studenci usilnie próbują sobie przypomnieć jak to było z tą kostką do gry w pierwszej klasie.

  • avatar

    Xawer

    10 czerwca 2012 at 10:23

    W pełni zgadzam się z zarzutem wobec Piageta – dzieci tworzą same złożone abstrakcyjne konstrukcje matematyczne w tym samym wieku, w którym zaczynają mówić. Dziecięce liczenie na palcach niczym w zasadzie nie różni się od konstrukcji liczb naturalnych i arytmetyki Fregego-Russella — poza wyborem poręczniejszego dla dziecka zestawu zbiorów wzorcowych. Ale jest cała reszta, a w szczególności wytworzona w umyśle dziecka liczba 3 jako klasa abstrakcji wszystkich zbiorów równolicznych ze zbiorem {kciuk, palec wskazujący, palec środkowy}.
    To naturalnie wytworzone rozumienie wielu zagadnień z matematyki zabija się u większości dzieci w wieku wczesnoszkolnym.
    Bardzo podoba mi się ten przykład z dodawaniem ciastek i dodawaniem liczb. Symptomatyczny. „Matematyka szkolna” jest abstraktem zawieszonym w próżni, albo w niby-świecie zadań matematycznych i nie nadaje się do opisu naszego świata. W moim przekonaniu jednym z głównych winowajców wyrabiających takie przekonania są narracje zadań szkolnych z matematyki, gdzie wyliczony „prawidłowy” wynik jest absurdalny i sprzeczny z codziennym doświadczeniem. To świat myszy ważących półtorej tony, klaśnięć słyszalnych z kilometra, ryb latających poziomo ze stałą prędkością, etc.
    Bardzo zachęcam do przeglądnięcia i skomentowania moich starych (głównie z jesieni 2011) postów z cyklu „szkolna nierzeczywistość” i „najdebilniejsze zadania” – niestety w nowym układnie blogu nie da się posortować postów tematycznie i dyskusji wokół tematu: http://osswiata.pl/stojda/2012/01/24/matematyka-dla-przedszkolanek

  • avatar

    Waldemar Z.

    10 czerwca 2012 at 20:26

    Dziękuję za link do tego starego bloga. Zachęcałbym pana, żeby Pan wrócił do tego tematu.
    Nie przeczytałem jeszcze wszystkich komentarzy, natomiast chcę się odnieść do komentarza p. Doroty Dziamskiej, która wymienia prof. Gruszczyk-Kolczyńską jaką autorkę części matematycznej obecnej Podstawy Programowej i dodaje, że badania prof. Gruszczyk-Kolczyńskiej nie są najnowsze i że pani prof. pracując nad Podstawą ”zgubiła geometrię w pierwszej klasie”.
    Mnie też uderzył ten trudny do pojęcia brak geometrii w pierwszej klasie, więc myślę, że p. Dziamska ma całkowitą rację pisząc, że Podstawa „w zakresie właśnie matematycznym do poprawnych nie należy”.
    Cała Podstawa matematyczna wygląda tak:
    (roku 2008, mam nadzieję, że to ta aktualna)
    Uczeń kończący klasę I:
    1) w zakresie czynności umysłowych ważnych dla uczenia się matematyki:
    a) ustala równoliczność mimo obserwowanych zmian w układzie elementów w porównywanych zbiorach,
    b) układa obiekty (np. patyczki) w serie rosnące i malejące, numerujeje; wybiera obiekt w takiej serii, określa następne i poprzednie,
    c) klasyfi kuje obiekty: tworzy kolekcje np. zwierzęta, zabawki, rzeczy do ubrania,
    d) w sytuacjach trudnych i wymagających wysiłku intelektualnego zachowuje się rozumnie, dąży do wykonania zadania,
    e) wyprowadza kierunki od siebie i innych osób; określa położenie obiektów względem obranego obiektu; orientuje się na kartce papieru, aby odnaj do wać informacje (np. w lewym górnym rogu) i rysować strzałki we właściwym kierunku,
    f) dostrzega symetrię (np. w rysunku motyla); zauważa, że jedna fi gura jest powiększeniem lub pomniejszeniem drugiej; kontynuuje regularny wzór (np. szlaczek);
    2) w zakresie liczenia i sprawności rachunkowych:
    a) sprawnie liczy obiekty (dostrzega regularności dziesiątkowego systemu liczenia), wymienia kolejne liczebniki od wybranej liczby, także wspak (zakres do 20); zapisuje liczby cyframi (zakres do 10),
    b) wyznacza sumy (dodaje) i różnice (odejmuje), manipulując obiektami
    lub ra chując na zbiorach zastępczych, np. na palcach; sprawnie dodaje
    i odejmuje w za kresie do 10, poprawnie zapisuje te działania,
    c) radzi sobie w sytuacjach życiowych, których pomyślne zakończenie
    wyma ga dodawania lub odejmowania,
    d) zapisuje rozwiązanie zadania z treścią przedstawionego słownie
    w konkret nej sytuacji, stosując zapis cyfrowy i znaki działań;
    3) w zakresie pomiaru:
    a) długości: mierzy długość, posługując się np. linijką; porównuje długości obiektów,
    b) ciężaru: potrafi ważyć przedmioty; różnicuje przedmioty cięższe, lżejsze;
    wie, że towar w sklepie jest pakowany według wagi,
    c) płynów: odmierza płyny kubkiem i miarką litrową,
    d) czasu: nazywa dni w tygodniu i miesiące w roku; orientuje się, do
    czego służy kalendarz, i potrafi z niego korzystać; rozpoznaje czas na
    zegarze w ta kim za kresie, który pozwala mu orientować się w ramach
    czasowych szkolnych zajęć i domowych obowiązków;
    4) w zakresie obliczeń pieniężnych:
    a) zna będące w obiegu monety i banknot o wartości 10 zł; zna wartość nabywczą monet i radzi sobie w sytuacji kupna i sprzedaży,
    b) zna pojęcie długu i konieczność spłacenia go.
    Jak widać, uczeń w pierwszej klasie powinien opanawać szereg sprawności w liczeniu i mierzeniu i poznać jedno pojęcie „matematyczne”, opisane w punkcie 4 b): „pojęcie długu i konieczność spłacenia go”.
    Prawdopodobnie chodzi o to, że jak dziecko pożyczy zabawkę, to na lekcji matematyki się nauczy, że po zabawie, powinno tą zabawkę zwrócić właścicielowi.

  • avatar

    Waldemar Z.

    10 czerwca 2012 at 22:25

    Chciałbym dodać korektę do mojego poprzedniego wpisu. Wycofuję stwierdzenie, że Podstawa nie przewiduje żadnej geometrii w pierwszej klasie.
    W punkcie 1 f) Podstawa stwierdza, że uczeń powinien umieć dostrzec symetrię (np. motyla) i zauważyć figury proporcjonalne (jedna figura jest powiększeniem drugiej). Uczeń „kontynuuje regularny wzór (np szlaczek)” też może się odnosić do regularności geometrycznej. Są to niewątpliwie jakieś elementy geometrii.
    Można dyskutować, czy tyle geometrii (jeden podpunkt) w Podstawie wystarczy. Moim zdaniem, absolutnie nie.

  • avatar

    Xawer

    10 czerwca 2012 at 22:42

    Geometria w szkole to w ogóle jakieś kuriozum — bezsensowny w większości relikt pozostały po kolejnych okrawaniach programu.
    Mnie najbardziej porusza pozostawienie w wymaganiach programowych kilku konstrukcji Euklidesa (ot choćby okręgu wpisanego w trójkąt), przy wyrzuceniu z programu postulatów i konstrukcji elementarnych, potrzebnych do tych wymaganych. W efekcie te resztki geometrii Euklidesa nie tworzą żadnej struktury i muszą się sprowadzić do pamięciowego wyuczenia się na zasadzie „tu stawiamy nóżkę cyrkla, a tu rysujemy linię”.
    Te resztki geometrii konstrukcyjnej nie tworzą ani żadnej struktury, ani nie są w żaden sposób praktyczne, ani nie mają żadnego odniesienia do świata. Kolejna głupota do nauczenia się.
    Koło z lekcji geometrii nie ma niczego wspólnego z kołem od roweru., tak samo jak dodawanie liczb nie ma niczego wspólnego z liczeniem ciastek na dwóch talerzykach.

  • avatar

    Michał

    16 czerwca 2012 at 18:39

    W ramach ciekawostki – znalezione na portalu piekielni.pl
    „Szkoła podstawowa, dziennik klasowy. W rubryce „uwagi”, pod nazwiskiem jednego z uczniów następująca adnotacja: „Uczeń wyprzedza innych w rozwiązywaniu zadań na lekcji.” – wpisana przez panią od matematyki. Uwaga o tej treści widnieje pod adresem owego ucznia kilka razy, raz nawet z dopiskiem „Mimo zwrócenia uwagi przez nauczyciela, robi to nadal.”. ”
    oraz komentarz w kontekście sprawdzania myślenia:
    „Z tym się zgodzę. Nasza matematyczka w LO powiedziała, że nie może się zdecydować, czy woli klasy humanistyczne, gdzie powie „Jest tak, bo tak mówię”, a uczniowie wierzą na słowo, czy matetyczne, gdzie nie musi się gimnastykować, żeby uczniowie coś zrozumieli, ale za to musi wyprowadzać dowody, bo inaczej nie uwierzą. „

Dodaj komentarz