Psychologiczne żniwo egzaminów

Jesteśmy po egzaminach. Toczy się dyskusja na ile są one potrzebne i jakie koszty psychiczne i finansowe ponosimy. Likwidacja lub tylko zmiana systemu egzaminów wydaje się zupełnie niemożliwa. Egzaminy wrosły w system edukacji. W tym wpisie sięgam do artykułu Youki Terada na temat systemu egzaminacyjnego w USA. Kursywą wpisują własną opinie o systemie egzaminacyjnym w Polsce.

Sięgając pamięcią, kiedyś system egzaminacyjny był inny. Szczególnie dotyczący matury. Uczniowie zdawali ją w szkole i była jakby zwieńczeniem nauki w szkole średniej. Potem odbywały się egzaminy na wyższe uczelnie, organizowane przez same uczelnie, z uwzględnieniem ich wymagań.

Teraz matura jest przepustką na wyższą uczelnię. Ale ona może nie sprawdzać tego, co będzie potrzebne studentowi na danych studiach i może wymagać od uczniów wiedzy z dziedzin, które nie będą im na studiach potrzebne.

Weźmy bliski mi przykład matematyki. Student matematyki przede wszystkim powinien umieć dowodzić twierdzenia, a zadania tego typu zostały wyeliminowane z matury. Za to nie będzie mu potrzebna znajomość wzorów trygonometrycznych, które są obecne na maturze. Wydział matematyki, mógłby sam określić treść egzaminu, taką która sprawdza przygotowanie ucznia do studiów matematycznych.

Przedstawiam zdanie Youki Terada na temat ponoszonych kosztów z tytułu testów w USA. W USA podstawowymi testami, zwanymi testami wysokiej stawki są SAT lub ACT.

Jednym z problemów na jakie zwraca uwagę Terada jest to, że nie za bardzo wiemy, co one mierzą. Na pierwszy rzut oka mają na celu obiektywną ocenę wiedzy i wrodzonej inteligencji.

Ale  ostatnie badania przeprowadzone przez Briana Gallę, profesora psychologii z University of Pittsburgh, z Angelą Duckworth i współpracownikami, wykazały, że oceny otrzymywane w szkole średniej lepiej określają zdobytą przez uczniów wiedzę niż standardowe testy końcowe (SAT lub ACT).

Możliwe, że też tak jest u nas w Polsce, warto byłoby to zbadać. Nauczyciel lepiej może poznać uczniów i jego umiejętności przez 4 lata kontaktu z nim, niż podczas jednego egzaminu, w czasie którego uczeń może nie być w pełni sprawny.

Terada uważa, że wynika to z faktu, że standaryzowane testy mają duży ślepy punkt: egzaminy nie wychwytują „miękkich umiejętności”, które odzwierciedlają zdolność ucznia do rozwijania dobrych nawyków uczenia się, podejmowania ryzyka w uczeniu się i wytrwania w stawianiu czoła wyzwaniom. Również oceny w liceum wydają się być lepsze, jeśli chodzi o określanie obszaru, w którym spotykają się odporność, wiedza i umiejętności. Zapewne jest to miejsce, w którym potencjał przekłada się na realne osiągnięcia.

Duckworth, psycholog i ekspert w zakresie pomiaru ludzkiego potencjału, zadaje pytania: Co oznacza wynik testu?; Czy chodzi o poziom wiedzy?, Ile z tego to – prawdziwe umiejętności i wiedza?”; Ile zostanie na dłuższy czas?

My w Polsce zadajemy sobie podobne pytania, na przykład analizując wiedzę i jej możliwość zastosowania po kilku latach po zdanym egzaminie maturalnym. Znam wiele osób po maturze, które mają kłopot z obliczeniem procentów, a ja sama mam bardzo nikłą wiedzę np. z historii, mimo zdanej dobrze matury.

Jednak standaryzowane testy są nadal podstawą amerykańskiej edukacji. Odgrywają kluczową rolę w decydowaniu, czy studenci kończą studia, na jaką uczelnię będą uczęszczać i pod wieloma względami, jakie ścieżki kariery będą dla nich otwarte.

Pod wieloma względami te egzaminy są niesprawiedliwym miernikiem umiejętności i osiągnięć. Na przykład analiza z 2016 r. wykazała , że ​​te  egzaminy testują lepiej pochodzenie uczniów niż ich zdolności. Oznacza to, że na egzaminach lepiej wypadają uczniowie pochodzący z uprzywilejowanych środowisk.

Tak samo musi być w naszym kraju, uczniowie mający dobre warunki w domu, dostęp do literatury, internetu i wychowane w poczuciu szacunku do uczenia się, maja znacznie większe szanse na egzaminie. 

Inna bardzo ważna sprawa to niebagatelne koszty emocjonalne. Uczniowie często płacą wysoką cenę emocjonalną i psychiczną starając się dobrze wypaść na egzaminach, i to niezależnie od tego, czy im się to udaje, czy nie.

Yurou Wang (profesor psychologii edukacyjnej na Uniwersytecie Alabama i Trina Emler, badaczka na Uniwersytecie Kansas zauważyła, że uczniowie w krajach, które najlepiej poradziły sobie w badaniu PISA, często mają gorsze samopoczucie, mierzone satysfakcją uczniów z życia i szkoły.

W Polsce cieszymy się z wyników PISA, które osiągają polscy uczniowie, ale pomijamy fakt, że charakteryzujemy się bardzo małą satysfakcją z uczęszczania do szkoły. Egzaminy mają na tę satysfakcję ogromny wpływ. Nauczyciele często uczą pod egzamin i uczniowie stale żyją w obliczu perspektywy egzaminacyjnej,

Coraz większa presja związana z egzaminami okazuje się poważnym   problemem zdrowotnym dla uczniów.

W miarę zbliżania się egzaminów, poziom kortyzolu, (chemicznego markera stresu), wzrasta u uczniów średnio o 15 procent. W przypadku uczniów, którzy doświadczali trudności poza szkołą – na przykład ubóstwa, przemocy lub niestabilności rodziny – kortyzol wzrósł aż o 35 procent. Podwyższony poziom kortyzolu utrudnia koncentrację i zakłóca procesy poznawcze, co z kolei zniekształca wyniki egzaminów. Mamy do czynienia z pętlą.

Długotrwały stres zwiększa prawdopodobieństwo wycofania się i niepowodzeń w nauce. W badaniu z 2021 r. Nancy Hamilton, profesor psychologii z University of Kansas, szczegółowo opisała szkodliwy wpływ egzaminów na młodych dorosłych.

Na tydzień przed egzaminami uczniowie codziennie zapisywali swoje zwyczaje, takie jak: harmonogram snu i wahania nastroju. Okazało się, że niepokój spowodowany egzaminami miał wpływ na zdrowie, np. owocował zaburzeniami i słabą jakością snu.

Hamilton wyjaśnia, że zamiast myśleć o nauce, uczniowie martwili się, czy dostaną się do dobrej szkoły wyższej i czy znajdą w przyszłości dobrą pracę, czy nie rozczarują rodziców. Egzaminy mogą spowodować zwiększony poziom lęku, nadmierne spożycie kofeiny, palenie, niezdrową dietę, brak ruchu i słabą jakość snu.

Badania z 2011 roku przeprowadzone przez Laura-Lee Kearns, pokazały, że uczniowie szkół średnich, którzy nie zdali egzaminu końcowego, doznali szoku po niepowodzeniu. Czuli się zdegradowani, upokorzeni, zestresowany i zawstydzeni. Wielu z nich odnosiło sukcesy w szkole, więc ocena wywołała kryzys tożsamości.

Egzaminy w USA (zwane testami wysokiej stawki) zwykle rozpoczynają się już w trzeciej klasie. Testy mają w założeniach cel diagnostyczny, ale  mogą mieć szereg niezamierzonych konsekwencji.

Podobnie w Polsce, dzieci poddawane są egzaminowi trzecioklasisty.

Egzaminy te prowadzą do wyższego poziomu lęku i niższego poziomu pewności siebie u uczniów szkół podstawowych – wyjaśnili naukowcy w badaniu z 2005 roku. Niektórzy uczniowie doświadczają w okresie zdawania egzaminów – „niepokoju, paniki, drażliwości, frustracji, nudy, płaczu, bólów głowy i bezsenności”. Uczniowie są podczas egzaminu zdenerwowani tym, że nie mają wystarczająco dużo czasu na jego ukończenie, nie mogą znaleźć odpowiedzi i boją się, że zdadzą egzaminu.

W Polsce jest zapewne tak samo. Wystarczy zapytać ośmioklasistów i maturzystów i obserwować samopoczucie trzecioklasistów. Żyjemy w ciągłym napięciu egzaminacyjnym. Uczniowie już od wczesnych lat dowiadują się, że od egzaminu bardzo dużo zależy i niepowodzenie na nich może zaważyć na całym ich życiu. Każde dziecko jednak rozwija się inaczej i organizowanie progu w postaci egzaminu w jednym terminie dla każdego jest bardzo krzywdzące. Wiemy to również z historii szkolnych znanych naukowców i również z doświadczenia ludzi nam znanych, których wyniki egzaminów zupełnie nie korespondują z ich późniejszą karierą zawodową.

Youki Terada uważa, że likwidacja egzaminów końcowych

takich jak SAT i ACT może przynieść efekt przeciwny do zamierzonego, pozbawiając wielu uczniów krytycznej drogi do wykazania się wiedzą i umiejętnościami. Zło leży w stosowaniu tych egzaminów jako przepustki do następnego etapu nauki, tworzenie rankingów i używanie wyników w procesach rekrutacyjnych. To wyklucza miliony uczniów z podejmowania przez nich odpowiedniej kariery. W badaniu z 2014 r. naukowcy przeanalizowali 33 uczelnie, które przyjęły zasady przyjmowania studentów na podstawie innych form egzaminu i stwierdzili wyraźne korzyści.

Testy z wysoką stawką zbyt często pełnią funkcję arbitralnych strażników, wykluczających uczniów, którzy w innym przypadku mogliby się wyróżniać na studiach.

Bob Schaeffer, dyrektor ds. edukacji publicznej FairTest w New York Times  uważa, że uczelnie mogą przyjmować przyszłych studentów przy pomocy własnych egzaminów, bez konieczności przeprowadzania testów wysokiej stawki.

Możliwe, że nadchodzi czas, aby i w Polsce uczelnie przejęły sposób przyjmowania przyszłych studentów. System egzaminacyjny jest bardzo drogi, do tego dochodzi kuriozalny system ochrony danych i treści egzaminów. Ponosimy ogromne koszty i to tylko na własne życzenie. Jednocześnie fundujemy naszym dzieciom tak niepotrzebny stres,

Youki Terada uważa, że winne nie są egzaminy, ale moc, którą im nadajemy. Trzeba zmniejszyć nacisk na egzaminy, wtedy zmieni się również podejście do nich samych uczniów.

Zaczerpnięte z artykułu Youki Terada

https://www.edutopia.org/article/psychological-toll-high-stakes-testing

 

Dodaj komentarz