Miałam takie smutne zdarzenie i chciałabym się nim z Wami podzielić. Spotkałam parę przemiłych ludzi i zgadało się, że chłopak przed laty uczył się w liceum, w którym ja też nauczałam, ale wcześniej niż on do niego uczęszczał. Pytałam go o wspomnienia ze szkoły i miał bardzo dobre (hura!). Powiedział nawet, że szkoły podstawowej nie pamięta, bo to była czarna dziura, ale rozkwitł w gimnazjum i liceum. Pamiętał nauczycieli, którzy byli troskliwi i interesujący, zapamiętał szkołę jako miejsce, gdzie uczył się wolności…. Zapytałam go – a jak z matematyką?. Tu mu mina zrzedła i powiedział (przekręcając nazwisko nauczycielki), że było słabo. Na początku po gimnazjum myślał, aby rozszerzyć matematykę, ale pani w liceum wybiła mu to z głowy. Powiedział, że po prostu go nie lubiła i mu to okazywała. Dotarł z miernym do matury. Teraz jest filmowcem i razem z żoną powiedzieli mi, że w szkole najważniejsza jest troska i że tego trzeba nauczycieli uczyć.
Znam nauczycielkę matematyki tego młodego człowieka. Uważa się za bardzo dobrą nauczycielkę, ma wyniki i nie jest ciekawa żadnego doskonalenia i nowych metod.
Jaki morał? Czy takie wspomnienie chcielibyście pozostawić w swoich uczniach?