W nocy z 22 na 23 stycznia opuściła nas Alinka Woźniak. Zabrał ją Covid 19.
Ogromna strata dla wielu.
Znałyśmy się wiele lat. Była nauczycielką matematyki mojej córki, ale poznałyśmy się bliżej dopiero, w latach 90-tych, gdy ja sama zaczęłam uczyć w szkole i gdy zbliżyły nas tematy dotyczące edukacji. Pamiętam, nasze spotkania na zakupach na ówczesnym bazarku na rogu ulicy Gandhi i Cynamonowej na Ursynowie. Zaczęłyśmy rozmawiać o nauczaniu matematyki i już do końca życia Alinki o nauczaniu prowadziliśmy rozmowy. Pamiętam, jak dziś siatki pełne owoców i my we dwie stojące na skrzyżowaniu i wymieniające doświadczenia.
Alinka studiowała na Politechnice Warszawskiej, na bycie nauczycielką zdecydowała się, gdyż chciała więcej być w domu ze swoimi dziećmi. Przypadek, ale jak trafny. Przez całe jej życie doskonaliła swoje nauczanie i była wsparciem dla pokoleń nauczycielek i nauczycieli.
Potem pracowaliśmy razem w dwóch szkołach. Ja w liceum, a Alinka w szkole podstawowej. Szkoły były różne, ale nauczanie to samo. Z czasem Alinka objęła stanowisko dyrektorki szkoły, a ja przeszłam do doskonalenia nauczycieli. Jednak nasze rozmowy trwały i bardzo nas wzbogacały.
Utarł się zwyczaj, że spotykaliśmy się na Ursynowie, razem robiłyśmy zakupy i potem szłyśmy do ustalonej (zawsze tej samej) restauracji na herbatę i coś do zjedzenia i godziny spędzaliśmy na rozmowie o edukacji, o metodach nauczania, o trudnościach i sukcesach.
Szkoła Alinki (NSP 97) była w programie Szkoła Ucząca Się, a potem na własna rękę wprowadzała ocenianie kształtujące i inne innowacje.
Alinka była dobrym duchem szkoły, potrafiła rozmawiać z nauczycielami, uczniami i ich rodzicami. Miała do tego talent. Rozmówca nie czuł nacisku, tylko wsparcie i otwartość. Wiem o tym, nie od Alinki, ale od wielu, wielu nauczycieli i rodziców uczniów.
Wiem też, że potrafiła bezkonfliktowo rozwiązywać sytuacje pracownicze. Była dla mnie w tym wzorem niedoścignionym.
Bardzo jej zależało na szkole i uczniach. Była sama wielką empatią.
Znam wiele osób, które są jej wdzięczne za wspólne myślenie, wskazówki i wskazanie drogi, gdy nie było widać wyjścia.
Nie zawsze się zgadzaliśmy i może dlatego uwielbiałam spotkania z Alinką. Ja jestem szybka i roztrzepana, a Alinka zawsze była rozsądna i wyważona. Studziła moje zapały, ale za to ja dawałam jej impuls do przemyśleń.
Dzięki Alince miałam wgląd głęboki w życie szkoły. Czasami odwiedzałam jej szkołę i widziałam, że wszystko, co wcześniej mówiła było absolutną prawdą. Kochali ją wszyscy, nauczyciele, uczniowie i rodzice.
Gdy mocno zachorowała, szkolą zatrzęsła się w fundamentach. Jak można funkcjonować bez Alinki?
Jednak Alinka nie opuściła szkoły, nawet w sytuacjach bardzo trudnych zdrowotnie (przeszczep nerki) cały czas miała kontakt ze szkołą, służyła radą i wykonywała zadania, które mogła robić zdalnie.
Pytałam ją czasami, czy nie powinna przejść na emeryturę, patrzyła na mnie zdziwiona i odpowiadała: Nie wyobrażam sobie siebie na emeryturze. Do końca pracowała, aż nie powalił ją wirus.
Nigdy nie narzekała, jak pytałam ją zdrowie, to mówiła, że jest dobrze, choć gołym okiem widać było, że nie jest. Nie lubiła szpitala, ale dzielnie znosiła w nim pobyty, bardzo doceniała lekarzy, którzy ją leczyli. Przyjmowała los bez pretensji.
Była też bardzo skromna, nie przyznawała sobie autorstwa dobrych pomysłów.
Rozmawiałyśmy też o śmierci. Była z nią pogodzona. Nasza wspólna przyjaciółka napisała do mnie po jej odejściu: „Rozmawiałyśmy kiedyś o śmierci. Uznałyśmy, że jesteśmy gotowe i spełnione w swoich rolach życiowych. Mówiłyśmy, dobrze byłoby odejść kiedy jeszcze pozostaje wśród bliskich i znajomych żal i niedosyt bycia razem”.
Alinko niedosyt pozostaje wielki!
Nie napisałam o tym, że:
Alinka była najbardziej elegancką kobietą, którą znałam.
Alinka bardzo kochała swoją rodzinę i stanowili z Markiem świetną parę przez całe życie.
Alinka zawsze była chętna do pomocy.