Byłam na debacie w Agorze w sprawie cyfrowej szkoły.
Poruszyła mnie reakcja audytorium na wypowiedź profesora Włodzimierza Gogołka z Uniwersytetu Warszawskiego. Profesor powiedział, że z badań, których nie będzie przytaczał wynika, że dzieci w wieku 10-14 lat nie powinny siedzieć przed ekranem dłużej niż 40 minut dziennie. Dłuższy czas owocuje brakiem koncentracji i kreatywności. W tym programie zakłada się, że dziecko będzie pracować z komputerem w szkole i po szkole, w sumie około ośmiu godzin dziennie.
Profesor zapytał, kto z osób na sali chciałby, aby jego dziecko siedziało przed ekranem osiem godzin, poprosił o podniesienie rąk. W debacie brało udział około 250 osób. Zgadnijcie ile z nich podniosło ręce na znak zgody?
Odpowiedź napiszę w komentarzu, abyście mogli sami poprzewidywać.
Czego szukasz?
Random Post
Search
21 komentarzy
dsterna
13 stycznia 2013 at 20:19Połowa uczestników!
Xawer
13 stycznia 2013 at 21:45Danusiu, zapewne zauważyłaś, że do „cyfrowej szkoły” mam stosunek wyjątkowo krytyczny. Jeszcze więcej krytycyzmu mam wobec stwierdzeń „badania, których nie przytoczę, dowodzą że…”
Nie mam pojęcia na jakie badania powołał się Gogołek. Nie mam najmniejszego pojęcia, jakie kryterium „dobra” przyjęto w tych badaniach, by mówić nie o konkretach eksperymentalnych i zależnościach między nimi, a w postulatywno-wartościujący sposób: „dzieci nie powinny…”
Moja intuicja podpowiada mi, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy tym, czy ktoś czyta papierową książkę przez 8 godzin dziennie, czy przez te 8 godzin czyta tę samą książkę z Kindla. Ja osobiście wole papier, ale rozumiem że inni — zwłaszcza znacznie ode mnie młodsi — wolą czytnik. Póki jednak czytają te same książki, to różnice widzę marginalną (i raczej okulistów należałoby o nią pytać, niż socjologów i pedagogów).
A ilu rodziców chciałoby, żeby ich dziecko spędzało 8 godzin w czytelni papierowych książek? I nosiło grube okulary…
Włodzimierz Gogołek
5 lutego 2013 at 14:35http://www.gogolek.pl/Referaty/CS.pdf – tam jest większość odpowiedzi
: – )
Podczas Debaty nie było szans (miałem 100 sekund) na przytoczenie tez, argumentów i wyników badań.
Manipulacją, jak to w poszukiwaniu atrakcyjności krytyki :-), jest wyrwanie z kontekstu moich słów „badania których nie przytoczę”, zapominając dodać o ciągu dalszym wypowiedzi: „bo nie dano mi na to czasu”. Także zdecydowanych na komputerową edukację było znacznie mniej niż połowa : – ). Podczas innej konferencji, na 200 osób były tylko dwie!
Łatwo moją tezę zweryfikować prowadząc eksperyment z dziesięciolatkami (chętnie porozmawiam z rodzicami dzieci, które będą – za ich zgodą – w grupie eksperymentalnej) przez rok (dlaczego tego nie zrobiono?!), pewnie wystarczy semestr. Grupa eksperymentalna (z e-książkami, minimum 9 godzin tygodniowo! + odrabianie lekcji z komputerem – nie przewiduje się papierowych kopii e-książek do wykorzystania w domu!) i porównawcza (bez e-książek). Porównujemy potem wzrok, zdolność koncentracji, kreatywność i postawę fizyczną. W której grupie będą lepsze wyniki?
Al
14 stycznia 2013 at 08:59Na razie jest różnica dla oczu między czytaniem z Kindle’a, a z tabletu. Może to się zmieni, ale obecnie wolałbym dac dziecku na 8 godzin dobry czytnik niż na 4 – tani tablet.
Al
14 stycznia 2013 at 10:10Zastanawia mnie też, skąd pochodzą te badania o „siedzeniu przed ekranem” i jakie formy owego „siedzenia przed ekranem” badano. Nie da się jednak pominąć faktu, że z pewnością dziecko – z przyczyn finansowych – będzie siedziało przed tanim tabletem i jeśli ma przez 5 minut obejrzeć film to ok, ale jeśli ma czytać lekturę z takiego ekranu, to jest to niewątpliwie szkodliwe nawet przez dwie godziny dziennie.
Danusia
14 stycznia 2013 at 10:44Profesor powiedział, że nie ma czasu na to, aby przytaczał źródła badań podczas swojej wypowiedzi. Prawdopodobnie można znaleźć profesora w sieci i zapytać skąd to wie. Ja nie muszę, bo mój zdrowy rozsądek mi to podpowiada.
Danusia
Al
14 stycznia 2013 at 11:26Ze skrótu wystąpienia prof. Gogołka: „Ponadto kosztem korzystania z e-książki jest dowiedziona drastyczna eliminacja wyobraźni młodych ludzi, ograniczenie kreatywności, czyniąc z dziecka biernego, odtwórczego odbiorcę atrakcyjnego strumienia informacji.”
Czy to jest kwestia korzystania z e-książki czy każdego atrakcyjnego strumienia informacji? Może z definicji róbmy książki jak za naszych czasów, najlepiej bez obrazków i czarno-białe, to wtedy znacznie pobudzi wyobraźnię dziecka (zresztą zgodnie z innym artykułem na osswiacie)?
Prof. Gogołek pomija tylko jedno – że w szkole dzieci nie gapią się bezmyślnie przez 8 godzin w ekran, tak jak nie siedza w szkole i przez 8 godzin nie gapią się w papierowy podręcznik. Aktywność uczniów i stopień korzystania przez nich z komputera/podręcznika zależy od nauczyciela, czyli od tego, na ile dzieci będa się gapiły w ekran, a na ile będą zerkały do niego tylko w razi potrzeby. Obecność komputera na stole nie wymusza na nauczycielu eliminacji rysowania kredką. I o ile nie jestem w ogóle zwolennikiem e-szkoły, to uważam, że przesada w drugą stronę i demonizowanie komputerów też jest bez sensu. Jestem przeciwny e-podręcznikom tez z tego wzgledu, że dzieciaki będa skazane na byle jaki sprzęt (a zatem bardziej szkodliwy niż często rodzic kupiłby dziecku sam) za duże pieniądze ich rodziców, co nie da żadnych korzyści finansowych w stosunku do papierowych wydań. Co do ergonomii to jest ona tak samo oczywista jak ergonomia ślęczenia nad książką. Co do ergonomii to żaden dorosły nie chciałby pracować w takich warunkach, w jakich pracują dzieci – siedząc na twardym krześle, przy stole, który w żaden sposób nie jest dostosowany do ich wzrostu. Albo trgając 8-9-kilogramowe plecaki tam i z powrotem po kilka godzin dziennie. Ergonomia korzystania z komputera przez raptem 15 minut w czasie każdej lekcji (reszta to praca na tablicy, rysowanie, rozmowa, inna aktywność) to przy tym pikuś.
Paweł Kasprzak
14 stycznia 2013 at 11:58Samo pojęcie cyfrowej szkoły dość mnie, przyznam, wkurza. Zwłaszcza drażni mnie ekscytacja cyfrową szkołą i również rozmaite ekscytacje metodyczne – podsumowuję to tak, że dla entuzjastów przestaje być ważne co i na jaki temat się dzieje w szkole, ważne, żeby się „działo”. W nawoływaniu do tego, żeby szkoła nadążała za „duchem czasu” jest oczywiście mnóstwo racji, o których nie ma sensu mówić, bo to są jasne sprawy, podobnie jak jasne jest, że szkoła nie nadąża. Nigdy nie nadążała, a ponieważ rzeczywistość bardzo gwałtownie przyspiesza, to dziś szkoła spóźnia się tym bardziej. Ale pogoń za nowoczesnymi modami uważam za bardzo niebezpieczną.
Dla mnie w paradoksalny sposób nawoływania o nowoczesność są konserwatywne. One pozostają mianowicie w modelu, w którym szkoła – zgodnie np. z radykalną diagnoza Illicha – odtwarza kulturową, ekonomiczną, nawet klasową rzeczywistość na zewnątrz – i ją konserwuje. „Szkoła 2.0” odtwarzałaby moim zdaniem „kulturę 2.0”, a tej bardzo nie lubię, choć – zgadzam się – należy się przecież liczyć z jej istnieniem. Cała „pedagogika dystansu”, czy w ogóle szkoła, która nie rezygnuje z funkcji „ładotwórczych”, jak to określa prof. Kłakówna, jest w tym sensie „kontrkulturowa”, że chodzi w niej o uratowanie ludzkiej wolności i podmiotowości w głupim świecie psiejącej kultury, która tę podmiotowość i wolność efektywnie niszczy. Dla mnie wiąże się z tym mnóstwo celów moralnych, o które apeluje na sąsiednim wpisie Jacek Strzemieczny, choć nieco inaczej je widzę niż Jacek.
Co zaś do komputerowych konkretów:
Kiedy ponad 10 lat temu w „Digital Natives” Prensky pisał, że dzieci wychowane z komputerem myślą inaczej niż my (hipertekstowo i równolegle, a nie linearnie) i to z pewnością jest widoczne w fizjologicznej strukturze neuronalnej, to się powoływał na badania podobne do tych, które obok cytucje Marzena. Marzeny ulubiony Spitzer odradza nadmiar komputerów w ogóle, a ich używanie przez małe dzieci odradza w szczególności. Dzisiaj już Prensky’emu minęła znaczna część jego ówczesnego entuzjazmu. Badania da się podważać – co i rusz tutaj Xawer wtrąca jakieś trzy grosze do tekstów Marzeny. Jednak wszyscy widzimy, że coś się istotnie dzieje z dzieciakami innego niż sami pamiętamy z własnej przeszłości. Z własnych anegdotycznych wspomnień pamiętam, kiedy mi 20 lat temu znajoma aktorka opowiadała w Stanach, że akt sztuki teatralnej nie ma tam prawa trwać dłużej niż 20 minut, bo ludzie się przyzwyczaili do przerw reklamowych tak, że dłużej nie wysiedzą – to wtedy byłem w szoku. Dzisiaj nie jestem – w dużej mierze sam już tak mam. Obawiam się więc, że oglądanie 5 minut filmu nie jest tu wcale tak obojętne, jak to Al napisał – ale nie od medium to zależy, tylko od tego, co w tym filmie jest. Sama szybkość montażu ma ogromne znaczenie – potrafi właczać / wyłączać refleksję skuteczniej niż cokolwiek innego. I oczywiście powoduje przyzwyczajenia, kształtuje gusta i być może kształtuje również wspomnianą gotowość do koncentracji na dłuższych wypowiedziach lub od niej odzwyczaja.
To nie medium decyduje. Weźmy gry. Nie sam fakt, że one są np. brutalne ma tu znaczenie. Gry mają zresztą wiele innych potencjalnych wad. Decyduje fakt, że grające dzieci przebywają w świecie gry same. Kiedy dziecko bawiące się w piaskownicy zacznie nagle niszczyć babki z piasku, to choćby niszczyło wyłącznie swoje (niby co w tym złego?) każdy rodzic, opiekun, brat nawet, zareaguje na takie akty destrukcji jakimś protestem. W grach tych reakcji nie ma. Ze swoimi dziećmi grałem w najgorsze makabry i nic niepokojącego się nie działo. Wystarczyło jednak, żebym np. wyjechał na tydzień i dzieci grały w tym czasie same (mama włączała maszynę i oczywiście sama nie grała – przecież nie jest nienormalna, żeby ganiać z rakietnicą i mordować jakieś kosmiczne potwory), psychiczny efekt był koszmarny i trzeba było kolejnych dwóch tygodni, żeby go „odkręcić”.
Tani lub drogi tablet to okulistyczny problem – Xawer ma rację. Istnieje kilka innych i one są poważniejsze.
Al
14 stycznia 2013 at 13:49„To nie medium decyduje. Weźmy gry. Nie sam fakt, że one są np. brutalne ma tu znaczenie. Gry mają zresztą wiele innych potencjalnych wad. Decyduje fakt, że grające dzieci przebywają w świecie gry same.”
Tyle że w szkole z tym medium raczej nie są same. Paradoksalnie, jako że natura ludzka jest przekorna, atrakcyjność komputerów pod wpływem ich używania w szkole być może nawet zmaleje 🙂 Dzieciaki bowiem siedza przy komputerach w dużej mierze dlatego, że jest to tak inne od tej nudy, która im się serwuje w szkołach, a nie dlatego, że czują jakąś wewnętrzną potrzebę. Jak mówiłem, nie jestem za masowym wprowadzaniem komputerów do szkół, a własciwie nie jestem za bezkrytycznym zachwytem nad tym jako remedium na nudę w szkole. To i tak nauczyciel decyduje, jak dane medium (tablice, kredę, książkę, kartkę papieru, komputer, film) wykorzystają w szkole. Więc i tak całe powodzenie/niepowodzenie rozbija się o kadrę.
Jestem natomiast przeciwko uogólnianiu – moje dzieci maja komputer od małego. Nie siedza przy nim ciagle, ale używają go i potrafią używać. Czytają przy tym mnóstwo książek, bynajmnije nie na ekranie (ja używam czasem dobrego czytnika e-ink i uważam, że to jedyna alternatywa dla czytania z ekranu, nigdy nie pozwoliłbym dziecku ślepić w ekran LCD po to, żeby przeczytało tam książkę czy dłuższy tekst). Starsze programuje, projektuje, pisze. Młodsze pisze książkę, rysuje, fotografuje, jest laureatem wielu konkursów plastycznych, ze dwóch literackich, jest świetnym ścisłowcem. Ostatnio wygrało pewien konkurs, gdzie kreatywność była głównym kryterium. Oboje chodza do teatru, nie maja problemu, zeby skoncentrowac się na spektaklu i wysiedzieć do końca. Nie zgodzę się, że w ich przypadku komputer zabił ich wyobraźnię i kreatywność. Są mądrymi, kreatywnymi nastolatkami, którzy czasem mają pretensje do szkoły, że marnują ich czas na bierne przekazywanie im treści, które one w ciagu pięciu minut sa w stanie znaleźć za pomocą znanych im mediów (książka + komputer), zamiast kreatywnie wykorzystać ich zdolności w szkole do rozwijania umiejętności, których nie są w stanie rozwinąć w domu (praca w grupie, rozwiązywanie problemów nietypowych, dyskusja, obrona własnych racji itp).
Danusia
16 stycznia 2013 at 16:07UMIAR.
Tylko jaki on jest?
Danusia
Halix
17 stycznia 2013 at 09:22Wszystko jest dobre tylko trzeba korzystać z rozwagą. 40 minut dziennie przed komputerem ? To zdecydowanie za mało na niektóre rzeczy. Nie zapominajmy, że komputer to wspaniała maszyna ułatwiająca życia i pomagająca w nauce. Zamiast ograniczać czas spędzony przed komputerem uczmy , jak z niego korzystać efektywnie…
Danusia
17 stycznia 2013 at 15:06Przyklejam maila jakiego dostałam od jednej z moich koleżanek:
A ja właśnie przeczytałam Waszą dyskusję o cyfryzacji na blogu.
Od razu nasunęły mi się dwa skojarzenia:
1. z obrazkiem znalezionym niedawno w sieci (w załączniku)
2. z obrazkiem z naszej ostatniej imprezy rodzinnej (niestety), który wyglądał bardzo podobnie, tzn. dwóch moich bratanków ( 9 i 11 lat) nieidentyfikujących się już z resztą maluchów, siedzących w kącie, każdy z grą elektroniczną w ręku. I weź tu dyskutuj z nimi, jak tatuś informatyk… 😉
M
W załączniku był rysunek dwóch sytuacji:
1. Rok 1984 dzieci bawią się różnorodnie w parku, biegają, jeżdżą na rowerze, grają w piłkę itd
2. Rok 2013 dzieci też się bawią – siedzą pod drzewem, każdy z laptopem i słychać tylko: klik, klik
Danusia
Wiesław Mariański
17 stycznia 2013 at 19:36Znów głosuję za zasadą wyboru. Dajcie możliwość i konieczność wyboru sposobu edukacji, w tym ilości „edukacji cyfrowej” – dajcie to rodzicom, nauczycielom, szkołom, zespołom szkół. Niech ministry i profesory wymyślają programy i metody, a ludzie niech wybierają.
Nie wiem tylko do kogo ja mówię „dajcie”.
Danusia
17 stycznia 2013 at 23:21Słuszne pytanie. Szkoda „Onych”, ale oni już odeszli. Teraz tylko my!
Wybór – jak najbardziej, gorzej z tym kto ma decydować. D
MK
22 stycznia 2013 at 13:53Wracając do początku.
„W tym programie zakłada się, że dziecko będzie pracować z komputerem w szkole i po szkole, w sumie około ośmiu godzin dziennie.”
Uprzejmie proszę o podanie źródła tej informacji. Gdzie w programie Cyfrowa Szkoła (wspieranym zresztą bardzo aktywnie przez CEO – patrz Aktywna Edukacja) czyni się takie ZAŁOŻENIE? Albo – z jakich innych założeń zostało to oszacowane?
Chroń nas, Panie Boże od przyjaciół (szkoły), przed wrogami obronimy się sami. Nauczyciele
Jacek
22 stycznia 2013 at 14:02Ze wszystkich czytanych przeze mnie postów na różnych forach spod głównej warstwy wypowiedzi wyłazi strach przed nowym. Tego kompletnie nie rozumiem.
1. Wprowadzenie nowych urządzeń (komputerów) i narzędzi (programów) nie jest obowiązkowe. Nie wiem czy są badania, ale z autopsji wiadomo, że taki sposób nauczania trafia do dzieciaków lepiej i skuteczniej uaktywniając ich kreatywność w cyfrowej rzeczywistości (kompletnie niezagospodarowanej przez szkołę).
2. W niektórych płaszczyznach edukacji komputeryzacji sensownie wprowadzić się nie da – więc wprowadzać nie należy. A może się da, tylko tego nie wiem?
3. Na pewno nie da się zastąpić niczym i nikim nauczyciela – ale jako przewodnika po wiedzy, a nie podającego wiedzę na złotej tacy. To wiem na pewno.
Xawer
22 stycznia 2013 at 15:55Jacku, tylko jedna uwaga: „…nie jest obowiązkowe” to perspektywa dyrektora szkoły, albo nauczyciela, traktująca ucznia jako przedmiot wrzucony w machinę edukacji.
Z punktu widzenia tego, komu (przynajmniej w założeniu) edukacja ma służyć, jest (ma być) to obowiązkowe. Jeśli szkoła wybierze e-podręcznik, to rodzice i uczniowie nie mają nic do gadania: tego podręcznika, obowiązującego w ich szkole, nie będzie w wersji papierowej.
Danusia
22 stycznia 2013 at 22:24Obowiązkowe
Opowiadała mi jedna zaniepokojona mama ucznia, któremu w świetlicy puszczają nieodpowiednie filmy, że Pani świetliczanka powiedziała – „Pani syn nie ma obowiązku oglądać, może wyjść do drugiej sali”.
Danusia
Andrzej
22 stycznia 2013 at 17:26Kawałek zycia w szkole spędziłem- nawet spory bo jakieś 40 lat. Jako uczeń nie czułem się szczególnie uciskany (owszem-sprawdzali tarcze, ale na czyny partyne chodzić nie kazali), jako nauczyciel i dyrektor nie czułem się ciemiężycielem (choć obecności na dyzurach od nauczycieli wymagałem ale rady trwały max.do 3 godzin). Miałem szczęście czy mam kłopot z właściwą oceną sytuacji, w których byłem? Bo nawet z wpisów na tym forum wynika, że w szkole wolność to ma nauczyciel (tak twierdzą rodzice, dzieci i dyrektorzy -choć nauczyciele na innych forach się z tym nie zgadzają)i dyrektor (tak twierdzą nauczyciele, rodzice i dzieci- choć dyrektorzy na innych forach się z tym nie zgadzają). Zniewoleni są uczniowie i rodzice, którym szkołą (jakaś konkretna- nie, że każda) arbitralnie narzuci e-podręcznik zakazując korzystania z papieru. No to muszę zapytać: szkoła to znaczy kto? I ten ktoś zniewala w szkole konkretnej- tej, w której pracujecie? tej, do której chodzą Wasze dzieci? To dyrektor, którego znacie nie ze zdjęcia a np. z kilkunastu czy kilkuset rozmów o dzieciach? Nauczyciel, o którego zabiegaliście by uczył Wasze dzieciaki, wierząc że wie jak, umie i chce im pomóc? Czy może jednak nie- to inna szkoła, ta w której wolnośc mają tylko dyrektor i nauczyciele, a rodzice i uczniowie pokornie stosują się do rygorów przez aparat ucisku ustanowionych? Ta inna to ma adres? Czy jest może uogólnieniem skupiającym w sobie wszelkie wyobrażenia o potwornościach kryjących się pod słowem „szkoła”?
Co do 8 godzin dziennie nad ekranem to coś jednak w tym jest. W programie CS zapisano, że szkoła powyżej 300 uczniów (3-4 klasy równoległe) ma wywiązać się z 9 lekcji z wykorzystaniem TIK.We klasach IV-VI. Tygodniowo.
Tam jeszcze inne okropieństwa się narzuca – ot, choćby takie, że w takiej dużej szkole mają być realizowane projekty edukacyjne!
dsterna
24 stycznia 2013 at 11:51Andrzeju
Ja myślę, że profesorowi chodziło o przyszłość komputera w szkole, a nie tylko o CS. Ja jestem za zapobieganiem, a nie za ratowaniem wylanego mleka. Dlatego myślę o tym zagrożeniu. Choć widzę konieczność komputeryzacji. To trochę jak z kinem, wieszczyli, że się skończy w dobie TV, a jednak nie.
Nie wiem co masz na myśli – „Tam jeszcze inne okropieństwa się narzuca – ot, choćby takie, że w takiej dużej szkole mają być realizowane projekty edukacyjne!” Moim zdaniem w każdej się da.
A o wolności w szkole? Cały czas o tym mówimy na Osi Świata. Nadal zdanie rodziców nie za bardzo jest brane pod uwagę. Też byłam dyrektorem szkoły i miałam kłopot, gdy każdy rodzic chciał czegoś innego.
Danusia
dsterna
24 stycznia 2013 at 11:53Och dyrektorką byłam, a nie dyrektorem. D