Zamordować?

Wysokie obcasy NR 3(710) – DIAMENTY I MATOŁY
„Barbara Jończyk, matematyczka, wspomina, jak kiedyś przyszła na korepetycje do pewnego szóstoklasisty. Przywitali ją prawie dwumetrowy chłopak i gadatliwa mamusia.
Wie Pani, on jest taki głąb z tej matematyki, nic nie umie. Ja go godzinami uczę, a on nic’– Barbara przytacza monolog matki. Zo0baczyła, jak nagle ten wielki chłopak zaczął się zapadać. – Tak było za każdym razem, jak do niego przychodziłam. Aż raz nie wytrzymałam i powiedziałam: ’Wiesz co, Paweł, ja bym tę matkę zamordowała na twoim miejscu’. Ona była w szoku. Wiem, że zachowałam się drastycznie, ale potem wytłumaczyłam jej, że dołuje dzieciaka. Paweł był na moich lekcjach rozluźniony, świetnie sobie radził. A ona dawała sygnał, że w niego nie wierzy”

Zastanawiałam się, czy w ogóle warto przytaczać te słowa, ale jednak myślę, że publikacja w tak poczytnym piśmie, nie powinna pozostać bez echa.
A reszta artykułu moim zdaniem nie wiadomo o czym i po co?
 
 
 

34 komentarze

  • avatar

    Al

    24 stycznia 2013 at 16:09

    Mnie samemu własne dziecko powiedziało, kiedy raz w dobrej wierze zapytałem, czy nie chciałoby jakichś dodatkowych konwersacji z jakiegoś języka bodajże: „a co, uważasz, że jestem za głupi i sam się nie nauczę?”
    Aczkolwiek gdyby ta mamusia rzeczywiście w ogóle w niego nie wierzyła, nie wydałaby pewnie kasy na korepetycje. Czasem nadmiar wiary w możliwości dziecka tez może szkodzić. Rodzice tak bardzo wierzą w swoje dzieci, że nie dopuszczają nawet myśli o tym, że mogłyby nie być najlepsze ze wszystkiego, że mogłyby ponieść porażkę. Z ta wiarą nie jest tak prosto 😉

  • avatar

    Xawer

    24 stycznia 2013 at 16:48

    Z perspektywy tutora: NIGDY żadnych zajęć w obecności rodziców!
    W przeciwieństwie do Jacka, domagającego się „deprywatyzacji” uczenia i pełnej jego jawności, otwartych drzwi, wizytacji i nagrań wideo, ja widzę intymną prywatność pomiędzy mną a moim podopiecznym jako warunek sine qua non powodzenia.
    Miałem nawet przypadek, gdy obecność brata ucznia działała destrukcyjnie (zbłaźnić się przed młodszym bratem? Nigdy!!! chłopak usztywniał się i zamykał) do tego stopnia, że musiałem prosić rodziców, by tylko jeden chodził na moje zajęcia.
    Zajęcia w obecności rodziców, jakie mi się zdarza poprowadzić (a i to jest działalność raczej towarzyska, niż mój tutoring) to weekendowe spotkania z małymi (przedszkolno-wczesnoszkolnymi) dziećmi, jakie tu czasem opisuję.
    Zajęcia z gimnazjalistami i licealistami wymagają pełnej prywatności i poufności.

  • avatar

    Wiesław Mariański

    24 stycznia 2013 at 20:40

    ‘Wie Pani, on jest taki głąb z tej matematyki, nic nie umie. Ja go godzinami uczę, a on nic’
    Nie widzę nic nadzwyczajnego w tym zdaniu. Przecież szkoła przekazuje ten komunikat codziennie milionom Polaków – najczęściej nie wprost, a czasem dosłownie. Ile razy dosłownie w ten sposób mówią lub myślą poszczególni nauczyciele: ja was/ich uczę, poświęcam im czas i energię, a wy/oni nic nie robicie/robią ! Komunikat nie wprost: olbrzymia ilość uczniów ma coraz gorsze stopnie z matematyki – zaczynają podstawówkę od 4-5, a po 12 latach kończą na 2-3. Zatem szkoła daje im komunikat, że są coraz głupsi z matematyki !

    • avatar

      Robert Raczyński

      26 stycznia 2013 at 14:42

      Trochę upraszczasz sprawę, nie uczę w podstawówce, ale mam córkę w piątej klasie. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że spora część ocen jest zawyżana. Stąd bierze się potem wrażenie, że szkoły ponadpodstawowe marnują potencjał dzieci (nie żeby się nie zdarzało). Trzeba traktować to jako naturalną korektę. Pytanie, czy powinniśmy dopuszczać do sytuacji, w której przez parę lat dzieci i ich rodzice są częstowani lukrowanymi laurkami. Potem nastepuje moment prawdy i dotychczasowe dzieci maja sie z dnia na dzien stac doroslymi. Już słyszę gniewny pomruk wszystkich, którzy jedyny sposób motywacji dzieci widzą w ich nieustannym zagłaskiwaniu. To droga donikąd. Od samego początku drogi edukacyjnej dziecka, trzeba kształtować w nim szacunek dla pracy. Uczniowie, którzy bez żadnej miary obdarowywani są piątkami i szóstkami, tracą motywację do czegokolwiek, a przede wszystkim orientację w swoich umiejętnościach. Jak zwykle namawiam do umiarkowania – 80% uczniów mieści sie w przedziale 2-4, dlaczego tak często oceny w dziennikach są spolaryzowane (w podstawówkach w górę skali)? Starajmy się dawać dziecku właściwe sygnały, zeby uniknąć dramatów i rozczarowań. Pozytywna motywacja nie może byc mierzona piatką postawiona na „odwal się”, tylko czasem jaki dziecku poświęcamy. To samo dotyczy drugiej strony skali. Wracajac do sedna twojej wypowiedzi, tu rowniez nie powinnismy popadac w skrajnosci. Musimy brac pod uwage, ze sa uczniowie, ktorzy nie robia nic i wcale nie stanowia waskiego marginesu. To oczywiscie spore wyzwanie dla nauczyciela i zgadzam sie, ze nieliczni sobie z nim radza.

  • avatar

    Sebastian Agata

    25 stycznia 2013 at 00:00

    Kategoria głąb-nie_głąb nie niesie dla mnie żadnej treści. Bez pozytywnych emocji uczącego się każdy może stać się głąbem na dowolny temat. Trzeba czegoś co wciągnie jak czarna dziura i nie wypuści. Znalazłem ostatnie formę interaktywnego nauczania która według mnie jest bardziej grywalna od Khana, Cyfrowej Szkoły i naszego bloga. Zacząłem się uczyć języka Ruby a wcale nie chciałem! Po prostu ta forma nauczania mnie do tego zmusiła!:) Przeszedłem też dwie lekcje języka R którego używałem wcześniej ale mimo to sprawiło mi to frajdę. Kilka tematów jest darmowych. I konkluzja: zróbmy tak wszystkie przedmioty na wszystkich poziomach, wtedy wszyscy będą zadowoleni i nie będzie głąbów. To podpada pod learning by doing.
    http://www.codeschool.com/

  • avatar

    Danusia

    26 stycznia 2013 at 20:48

    Poruszacie tyle interesujących tematów.Ale myślałam, że mój post wzbudzi dyskusję na inny temat.
    Czytając artykuł i przytoczony fragment, byłam zadziwiona, że można powiedzieć do obcego dziecka – ‚Wiesz co, Paweł, ja bym tę matkę zamordowała na twoim miejscu‚.
    Dziecko jest „skazane” na takiego rodzica, jakiego ma. Interesem : dziecka, rodzica i szkoły jest, aby w rodzinie było dobrze. Jeśli nam się nie podoba, jak rodzic traktuje swoje dziecko, to możemy próbować z nim – rodzicem na ten temat rozmawiać, ale nie antagonizować dziecko!
    Chwalenie się taką wypowiedzią w poczytnym piśmie, uważam za bardzo niewskazane.Chyba zapominamy, że jesteśmy usługodawcami dla rodziców i nie powinniśmy uzurpować sobie roli ekspertów od wychowania cudzych dzieci.
    A w ogóle to jestem bardzo za docenianiem wszystkich, nie chwaleniem, a docenianiem.
    Danusia

  • avatar

    Xawer

    26 stycznia 2013 at 21:12

    Danusiu!!! Wreszcie!!! Wreszcie od Ciebie słyszę, że szkoła ma byś usługodawcą wobec rodziców, a nie realizować państwową misję. Tak: auksyliarność szkoły…
    Just few comments:
    1. „tę matkę zamordowałabym…” nie odbieram jako antagonizowania dziecka, raczej jako wypowiedź adresowaną do matki: „przesadzasz, mamuśka, daj dziecku spokój!”. Ale, oczywiście, mamy tu do czynienia nie z realną sytuacją, a z literacką narracją.
    2. powtórzę: rodzic, będący świadkiem lekcji to katastrofa gwarantowana. Przynajmniej z dzieckiem w wieku gimnazjalno-licealnym – z przedszkolakami nie stanowi to problemu.
    Rodzic jest ostatnią osobą, której uczeń w tym wieku życzy sobie jako świadka swoich nieudanych prób. (OK: młodszy brat może być równie niepożądany…)
    3. docenianie/chwalenie: oczywiście, byle uczciwe. Bardzo łatwo zdewaluować „docenianie” znajdując w każdym coś, co warto docenić. Zwłaszcza w sytuacji, gdy świadkiem jednego doceniania jest inny uczeń. Jeśli Jaś, mający Zosię za idiotkę (nie bez dużej racji) będzie świadkiem Twojego „doceniania” Zosi, to Twoje „docenianie” jego straci jakąkolwiek wartość.

    • avatar

      Robert Raczyński

      27 stycznia 2013 at 14:57

      Xawier, masz rzadko spotykany, zdroworozsądkowy stosunek do edukacji. Niestety, tego rodzaju postawy reprezentują na ogół ludzie spoza „głównego nurtu”, czyli spoza szkoły, zdolni do podejścia do sprawy z dystansem, bez politycznie poprawnej paranoi. Ludziom „w środku” tej perspektyway brakuje – to jest przyczyną wielu problemów w szkolnictwie, ludzie tracą dystans do teorii i zamieniają ją w ideologię, tracą dystans do siebie i stają się nadętymi bufonami przekonanymi o nieomylności swojej ideologii. Dlatego szkoła zapomniała, że oferuje pewien towar, który podlega raczej wymaganiom rynku, a nie misji niesienia kaganka.
      Od siebie dodam, że 1)bardzo często nie bierzemy pod uwagę jak wielką rolę w komunikacji młodych ludzi pełni ekspresywna funkcja jezyka – treść ustępuje formie niosącej już tylko emocje, słowa tracą swoje znaczenie, bo nigdy nie są wystarczająco mocne i dosadne. To oczywiście negatywne zjawisko, ale nie można go ignorować w kontakcie z młodzieżą. Czasami trzeba grubo przesadzić, żeby zostać właściwie zrozumianym (albo w ogóle zauważonym). Nie wiem, czy korepetytorka zrobiła to świadomie, ale chyba nie namawiała chłopaka do zbrodni.
      2)Kwestia obecności osób trzecich jest również ważna w klasie – dzieciaki w pewnym wieku są tak przewrażliwione na swoim punkcie, że opinia rówieśników jest dużo ważniejsza niż rodziców. Każde niepowodzenie bywa małą katastrofą, jeśli jest jeszcze podkreślane przez rodziców i nauczycieli, może dojść do kmompletnej blokady.
      3)Ten wątek rozwinąłem już odpowiadając Wiesławowi.

  • avatar

    Xawer

    27 stycznia 2013 at 17:00

    1. Danusiu, pamiętaj, że mamy do czynienia z korepetytorką, a nie z nauczycielką szkolną. Jej odzywka może być uznana za niezbyt grzeczną (choć, wierzę, że matka na nią w pełni zasłużyła, a sam bym pewnie wyraził się jeszcze ostrzej – choć raczej jako warunek wstępny postawiłbym prowadzenie lekcji bez jej obecności), ale nie została odebrana jako antagonizująca nawet przez tę, tak przywołaną do porządku matkę. Gdyby matka odebrała to w ten sposób, to korepetytorka w tej samej minucie wylądowałaby za drzwiami. Przywilejem (ale i ryzykiem) kogoś, komu klient płaci, jest większa, niż w przypadku urzędnika państwowego (egzekwującego konstytucyjny obowiązek nauki) swoboda używania ostrych sformułowań. Jeśli przesadzam (w ocenie takiej matki) to tracę kontrakt.
    2. Robert patrzy na tę sprawę z zupełnie innej perspektywy niż moja – i jest to dla mnie bardzo pouczające. Przyznaję, że wstydu przed rówieśnikami nie doceniałem — poza jednym przypadkiem blokady wywołanej młodszym bratem, nie miałem okazji się z tym spotkać.
    Ale ten wstyd, czy lęk przed zbłaźnieniem się w obecności innych, jest bardzo istotnym czynnikiem u dzieciaków w wieku gimnazjalno-licealnym. Ze słów Roberta sądząc: już mocno hamującym i blokującym, nawet w najlepszych warunkach możliwych do osiągnięcia w szkole, czyli w ramach zgranej klasy ze swoim stałym nauczycielem. Stąd moje duże opory przeciwko wszelkim pomysłom redukującym dalej tę intymną prywatność lekcji, jak 'wizyty koleżeńskie’, (nie daj Boże) nagrywanie lekcji, etc.

  • avatar

    Al

    28 stycznia 2013 at 08:44

    „Ze słów Roberta sądząc: już mocno hamującym i blokującym, nawet w najlepszych warunkach możliwych do osiągnięcia w szkole, czyli w ramach zgranej klasy ze swoim stałym nauczycielem. Stąd moje duże opory przeciwko wszelkim pomysłom redukującym dalej tę intymną prywatność lekcji, jak ‚wizyty koleżeńskie’, (nie daj Boże) nagrywanie lekcji, etc.”
    Z moich doświadczeń (i moich dzieci) wynika, że do wstydu przed ośmieszeniem dochodzi wtedy, kiedy nauczyciel pozwala sobie na jawne pokpiwanie z ucznia (i jego niewiedzy), korzystając swobodnie z owej prywatności i tego, że może bezkarnie wyzwać ucznia od głąbów, bo wszystko i tak zostanie w klasie. W obecności osób trzecich nauczyciel raczej nie pozwoliłby sobie na takie zachowanie, jakiego doświadczyły moje dzieciaki u pewnego nauczyciela. Zatem i powodu do obaw przed ośmieszeniem jakby mniej. Relacje w klasie szkolnej mają się nijak do relacji między prywatnym tutorem a uczniem.

    • avatar

      Danusia

      28 stycznia 2013 at 09:32

      Moją opinię znacie – obserwować, nagrywać i dzielić się obserwacjami i wskazówkami. Doceniać uczniów i nie bać się obecności rodziców podczas lekcji. Pracować z rodzicami i nie proponować dzieciom ich ukatrupienia.
      Danusia

      • avatar

        Robert Raczyński

        28 stycznia 2013 at 13:29

        No cóż, jeżeli wyzywanie uczniów przyjmujemy za normę, to rzeczywiście pozostaje nam tylko Wielki Brat. Wydaje mi się, że trzeba jednak ludziom ufać, inaczej nie wyobrażam sobie pracy w zawodzie.
        Na marginesie otwarcie przyznam się do nazwania ucznia głąbem. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że przekaz werbalny nie jest równoznaczny z przekazem słownikowym. Mój uczeń doskonale zdawał sobie sprawę, że nie był to epitet wartościujący, czy kamera również nie miałaby watpliwości? Trzeba też pamiętać, że szkoła nie powinna funkcjonować jako enklawa, której nie dotyczą zjawiska zachodzące w świecie zewnętrznym. W szkole mamy do czynienia z emocjami, błędami, konfliktami itp. – nie da się ich uniknąć, trzeba sobie z nimi radzić, a nie udawać, że pracujemy w szkołach „bez przemocy”, „bez narkotyków”, itd. Jak w codziennym życiu, w szkole powinno być także miejsce na „Przepraszam, myliłem się.” Świadomość obserwującej mnie kamery nie może być jedyną instancją ratująca ucznia przed moją agresją. Nie rozumiem jednak, dlaczego szkoła i nauczyciel mają wyrzec się postaw wartościujących. Dlaczego ze strachu przed obłędem politycznej poprawności mamy unikać klarownego komunikatu? Może trzeba uświadomić nauczycielom że na to też jest miejsce i nie prowokować sytuacji, w których nieprzygotowany, nieradzący sobie z warsztatem nauczyciel, rzeczywiście nazwie kogoś debilem. Trzeba również rozumieć, że są sytuacje, w których pedagogika sobie nie radzi (tak, drodzy idealiści, nie na wszystko teoria daje odpowiedź i nie ma ludzi idealnych). Czy, na przykład, powinniśmy krytykować nauczyciela, który nie dał sobie wejść na głowę i ośmieszył w oczach grupy agresywną postawę klasowego prowodyra?
        Z kolei, metodyczne pogadanki-połajanki w ramach nadzoru pedagogicznego są nieskuteczne ze względu na hamulce mentalne, których nie wyruguje się ze społeczeństwa i szkoły na zawołanie. Pisałem o tym szerzej w ramach rozpoczętego przez Jacka Strzemiecznego wątku „spaceru edukacyjnego”.

        • avatar

          Xawer

          28 stycznia 2013 at 19:57

          Zaufania, Danusiu, nie da się zadekretować.
          A wprowadzanie metod opartych na zaufaniu do środowiska, w którym zaufania nie ma, kończy się w najlepszym razie pozorowaniem ich stosowania, a w najgorszym powstaniem policji myśli, hunwejbinów i innych strażników moralności.

          • avatar

            Danusia

            28 stycznia 2013 at 21:00

            Nikt niczego nie chce dekretować. To jest propozycja doskonalenia warsztatu pracy uznana za efektywną w świecie.
            Ja mam przekonanie, że człowiek nie rodzi się dobrym nauczycielem, tylko nim się staje. Dlatego myślę o tym jak można się nauczycielstwa uczyć.
            Danusia

          • avatar

            Xawer

            28 stycznia 2013 at 21:19

            Chcesz zadekretować.
            To nie jest propozycja skierowana do nauczyciela (nazwijmy go Robertem), by zapraszał swoich kolegów na swoje lekcje, tylko propozycja skierowana do dyrektora tej szkoły, by wydał zarządzenie, nakazujące Robertowi trzymać uchylone drzwi, przyjmować na swoich lekcjach wizyty spacerowe innych nauczycieli, chodzić na takie spacery, a później brać udział w dyskusjach o tym, co widzieli. Czym to jest, jeśli nie dekretowaniem?
            Ani nauczyciel, ani tym bardziej jego uczniowie, nie mają tu nic do gadania. Drzwi mają być otwarte, a wycieczki mają zaglądać. Inspekcja Robotniczo-Chłopska przyjdzie, a potem wszyscy przedyskutują, co Robert robił dobrze (oklaski), a co źle (głosy potępienia).
            Wszystkiego można się uczyć.
            Ale tak samo jak w szkole nie ma metod uniwersalnych, dobrych dla wszystkich i w każdej sytuacji, tak samo metoda, jaka działa w opartym na zaufaniu i atmosferze współpracy zespole szkoły w Connecticut nie koniecznie sprawdzi się w opartej na wzajemnych niechęciach grupie pracowników szkoły w Toruniu. Tej, w której nikogo nie obchodziło, że jednemu z nauczycieli uczniowie zakładają kosz na głowę. Albo w tej szkole, o której pisze nauczycielka z artykułu cytowanego tu przez Al.
            Powtórzę: próba zaprowadzania w grupie, w której nie ma kultury wzajemnego zaufania, metod bazujących na zaufaniu, kończy się mniejszą lub większą katastrofą.
            Wprowadzanie takich metod musi być wtórne i późniejsze w stosunku do wypracowania chęci do współpracy i wzajemnej życzliwości.

            • avatar

              Danusia

              29 stycznia 2013 at 09:55

              Jedno wyjaśnienie. Jest kilka metod wykorzystania obserwacji lekcji do doskonalenia pracy nauczyciela.
              Myślałam, że mówimy o OK – obserwacji, która polega na decyzji nauczyciela, zapraszania zaufanego nauczyciela, omawianiu z nim lekcji i podejmowaniu decyzji o pracy w jakimś kierunku. Nie ma w nim nic o dekretowaniu i roli dyrektora. Choć jeśli Dyrektor stosuje tę metodą w stosunku do swojej pracy, to świetny przykład.
              Inną metodą jest spacer obserwacyjny, który nie jest prosty w naszych warunkach, gdyż u nas panuje prawo_ Nauczyciel królem na swoich lekcjach.
              Uważam, że warto zacząć od OK obserwacji, czy to w realu, czy to w nagraniach.
              Danusia

          • avatar

            Paweł Kasprzak

            28 stycznia 2013 at 21:55

            Pomysł spacerów po klasach wziął się z lekarskich doświadczeń, które to porównania są mi ostatnio bliskie. Od Jacka usłyszałem, że zawód nauczyciela to niezupełnie jest jeszcze profesja, tak jak niegdyś profesją nie był zawód medyka. Tam zaś – w medycynie – do profesjonalizacji doszło nie tyle w wyniku stosowania naukowych empirycznych metod (bo te stosowano i wcześniej), ale właśnie w wyniku wymiany lekarskich doświadczeń. To w ten sposób medycyna stała się profesją. To jest, moim zdaniem, dość trafne spostrzeżenie. Analogia z obchodem lekarskim w szpitalu jest również trafna. Tyle, że dość ograniczona w stosowalności.
            Zechciejcie na przykład, proszę, wziąć pod uwagę perspektywę szpitalnego pacjenta odartego na wiele sposobów z tych resztek intymności, jeśli się jakieś w ogóle udaje zachować w polskiej służbie zdrowia. Ok, pacjent w szpitalu przeżywa wiele różnych rzeczy, więc te 5 – 10 minut raz dziennie, kiedy mu tłum lekarzy zagląda w kartę, a czasem w różne miejsca jego ciała, nie robi specjalnej różnicy. Wysłuchanie kilku chłodnych uwag profesjonalistów oceniających szansę jego przeżycia też da się jakoś znieść, a nawet można z nich skorzystać – w końcu szpitalna rzeczywistość dostarcza wielu takich okazji. W szkole może być gorzej, obawiam się razem z Xawerem.
            Xawer tu się kilka razy powoływał na to, że metody odpowiednie w jednej kulturze (choćby korporacyjnej) niekoniecznie się sprawdzą w innej. Wymiana doświadczeń, doskonalenie, wszystko ok. Wiele razy protestowaliście tutaj przeciw testowaniu dzieci w celach badawczych. Moim zdaniem spacery są lub mogą być metodą zdecydowanie bardziej inwazyjną – weźcie to pod uwagę, proszę.
            Podnoszono tu zresztą nie tylko i nie przede wszystkim argumenty z perspektywy dzieci – pacjentów. Również mowa była o atmosferze zaufania w nauczycielskim – lekarskim zespole. Powiedziałbym, że jeśli w szkole istnieje nauczycielski zespół gotowy do współpracy na rzecz doskonalenia metod pracy z dziećmi, jeśli panuje w nim świadomość celów i zgoda na wspólną pracę na ich rzecz, to po prostu jesteśmy w domu – spacer, nie spacer, metoda się zawsze znajdzie, a zwykła rozmowa potrafi przecież załatwić bardzo wiele. Jeśli jednak tej atmosfery nie ma, promocja edukacyjnych spacerów jest groteską, dokładnie tak, jak to Xawer opisuje – przecież to łatwo sobie wyobrazić. Nie umiem pojąć, dlaczego argumenty Xawera nie trafiają.

            • avatar

              Al

              29 stycznia 2013 at 08:29

              „Nie umiem pojąć, dlaczego argumenty Xawera nie trafiają.”
              Nie trafiają, bo jeśli w szkole takiej woli nie ma, to do takiej szkoły w praktyce w ogóle dzieci nie powinny chodzić. Każda zmiana będzie lepsza niż podtrzymywanie chorego układu. W szkole, w której normą jest zakładanie koszy nauczycielom należy zrobić cokolwiek, a nie udawać, że się nic nie stało, bo takie tam panują układy i nic się nie da zrobić. Nie wiem też, czemu obecność na lekcji innego nauczyciela z zespołu przyrównywana jest do Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej czy obchodu. Uczniowie wbrew pozorom mają dość często taką sytuację w klasie, przynajmniej w szkołach, gdzie sa praktykanci i jakoś na pogwałcenie prywatności nie narzekają.
              Mówicie o emocjonalności, a kto broni emocjonalności? Czy na lekcjach wizytowanych, prowadzonych przez praktykantów nie ma emocjonalności? Zajęcia w szkole są tak czy inaczej zajęciami w miejscu publicznym, nie prywatnym i do tego i nauczyciel, i uczeń powinni przywyknąć. Na lekcjach nie powinno się dziać nic, czego on jako nauczyciel czy uczeń powinni się wstydzić.

              • avatar

                Xawer

                29 stycznia 2013 at 10:17

                Wyraźnie nie doczytałaś mojej odpowiedzi na to. A jeśli przeczytałaś, to domagasz się, żeby uczniowie odpowiadali na lekcjach wyłącznie wykutymi z podręcznika formułkami, a w żadnym wypadku nie własnymi szczerymi myślami – bo te czasem okażą się głupie albo śmieszne. Ludzie tak już mają, że wstydzą się, gdy wyjdzie na to, że palnęli coś głupiego. Przynajmniej większość ludzi tak ma.

                • avatar

                  Danusia

                  29 stycznia 2013 at 10:50

                  To też bardzo ważny temat, ale obok.
                  Dawno już odlecieliśmy….
                  UCZENIE SIĘ NA BŁĘDACH.
                  Gdyby było zakorzenione w naszej szkole, to nikt by się nie wstydził, bo ucząc się Zawsze popełniamy błędy!
                  To, że nauczyciel wie, to jest przeważnie oczywiste, ale równie oczywiste powinno być, że uczeń nie wie, a będzie wiedział i to często więcej i lepiej niż jego nauczyciel.Czego serdecznie wszystkim nauczycielom życzę, nie raz miałam taką wielką satysfakcję.
                  Bo w nauczycielstwie nie jest ważny nauczyciel i jego popisywanie się wiedzą, a uczeń i zdobywanie przez niego wiedzy.
                  Pewnie to też temat na inny post pt: Nauczyciel Mistrz, czy sojusznik ucznia w nauczaniu?
                  Danusia

              • avatar

                Xawer

                29 stycznia 2013 at 11:57

                „Gdyby było zakorzenione w naszej szkole, to nikt by się nie wstydził”
                Gdyby badania kolonoskopijne były powszechne, to nikt by się nie wstydził, gdyby prowadzącemu je zaufanemu lekarzowi towarzyszyła cała grupa studentów płci obojga, a całość nagrywana była na wideo?
                Wręcz wszyscy cieszyliby się, że dzięki zaglądaniu im w pupę studenci zdobywają wiedzę? Nie wszyscy mają w sobie tyle ekshibicjonizmu i potrzeby wsparcia rozwoju studentów. Tym, którzy nie mają, też należy się ta odrobina empatii.

            • avatar

              Xawer

              29 stycznia 2013 at 09:21

              Popadasz w wishful thinking, czyli projektowanie swoich marzeń na rzeczywistość.
              „Nie trafiają, bo jeśli w szkole takiej woli nie ma, to do takiej szkoły w praktyce w ogóle dzieci nie powinny chodzić.”
              To znaczy, że domagasz się likwidacji 90% szkół w Polsce. Bliski jestem uznania Twojej racji, że do takich szkół dzieci nie powinny chodzić i że nauczanie domowe jest stokroć lepsze niż publiczna szkoła, a brak jakiegokolwiek nauczania też byłby zapewne lepszy.
              Zwróć uwagę, że idea obchodów nauczycielskich, itp. pomysły adresowane są właśnie do tych szkół.
              Te, w których funkcjonuje zgrany zespół i koleżeńskie wsparcie między nauczycielami dawno wypraktykowały sobie skuteczne metody komunikowania się i wzajemnej pomocy. Zaczynając od prostej rozmowy i dyskutowania między sobą na tematy zawodowe, a nie tylko o ostatnim odcinku „M jak miłość”.
              Powtórzę: ktoś, kto nie słyszy, gdy mu się powie o jakiejś patologii, nie będzie reagował i gdy ją zobaczy. Za to ktoś, kto zajmuje się podgryzaniem „kolegów”, im więcej będzie miał argumentów do podgryzania, tym boleśniej i skuteczniej będzie podgryzał.
              „Każda zmiana będzie lepsza niż podtrzymywanie chorego układu.”
              – Tu już się nie zgodzę. O ile zgadzam się z Twoją diagnozą, że szkoła jest zła, o tyle nie zgodzę się ze zdaniem, że jest najgorszą z możliwych. Ergo, istnieją zmiany, mogące prowadzić do jej dalszego pogorszenia. Wprowadzanie Wielkiego Brata w szkole jest jedną z takich zmian na gorsze – prowadzącą do pogłębiania jej totalnego charakteru, dalszego jej odhumanizowania, sformalizowania, sproceduralizowania i zniszczenia resztek podmiotowości uczniów, jakie czasem jeszcze tam przebłyskują.
              „Uczniowie wbrew pozorom mają dość często taką sytuację w klasie, przynajmniej w szkołach, gdzie sa praktykanci i jakoś na pogwałcenie prywatności nie narzekają”
              A czy mają prawo nie zgodzić się?
              To, że ich prywatność jest naruszana w jednym zakresie, nie znaczy, że należy ją naruszać i w innym. Wprost przeciwnie – obecność praktykantów powinna wymagać zgody uczniów.
              „Na lekcjach nie powinno się dziać nic, czego on jako nauczyciel czy uczeń powinni się wstydzić.”
              Może i nie powinien, ale się wstydzi. Tak już jest, że są rzeczy (np. szczere i otwarte wygłaszanie nie do końca przemyślanych myśli, które potem okażą się błędne, czy wręcz śmieszne), które większość ludzi uważa za krępująca, czy wstydliwe. Wstydliwe nie w sensie „wstydzę się złego uczynku”, tylko wstydliwe w sensie „wstydzę się pokazywać publicznie bez majtek”
              Jawność, otwartość i „deprywatyzacja” prowadzą do wyeliminowania tej szczerości. Przekształcą szkołę w jeszcze bardziej sformalizowany twór, gdzie priorytetem będzie unikanie tego typu zagrożeń. A właśnie tego typu wstydliwe zachowania stanowią istotę ciekawych i rozwijających zajęć. Których i tak w szkole jest dużo za mało. Podglądanie ograniczy je jeszcze bardziej.

            • avatar

              Danusia

              29 stycznia 2013 at 10:00

              Pawle
              Ja naprawdę wolę, aby cała chmara lekarzy się nade mną pochylała i mi pomogła, niż umrzeć w intymnej atmosferze w towarzystwie lekarza, który postawi złą diagnozę.
              Dla mnie nie ma nic do ukrywania w mojej usługowej profesji nauczyciela. A uczniowie nie czują się atakowani podczas spaceru, ba nawet są dowartościowani, że nauczyciele starają się pracować nad lepszym warsztatem.
              Ale myślę, że potencjalnie spacer może być źle przygotowany i wykorzystany.
              Danusia

  • avatar

    Danusia

    29 stycznia 2013 at 10:05

    Drodzy dyskutanci
    Wydaje mi się, że warto byłoby wyjąć ten wątek do nowego wpisu. Można chyba byłoby pracę naukową napisać o różnorodności podejść do spaceru edukacyjnego. I warto by było, bo to temat obcy w Polsce.
    Może ktoś zapoczątkuje taki wątek i przyłączą się nauczyciele praktycy?
    Zachęcam
    Danusia

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    29 stycznia 2013 at 10:26

    Przy okazji powyższej wymiany zdań w kontekście oryginalnego wpisu Danusi oraz wszelkich dygresji o buźkach, pozytywnym motywowaniu uczniów oraz nauczycieli itd. We wpisie Danusi dwie panie (mama i korepetytorka) pozwoliły sobie na ostro wyrażone zdania wartościujące. Zgodzimy się, że szkoła jest miejscem, w którym takie zdania pojawiać się muszą – osobną kwestią jest jak mają być komunikowane. Nauczyciel powinien wiedzieć, jeśli coś robi źle. Uczeń również. Większość emocji związanych z kamerami i wizytacjami koncentruje się w tutejszej dyskusji na nauczycielach. To jest zaś niewątpliwie mniejszy problem, bo dotyczy zawodu, który nauczyciele jako tako dobrowolnie wybierają. Z dziećmi jest inaczej. Mamy póki co do czynienia z sytuacją obowiązkowej szkoły. Uczniowskie nieudolne próby bywają rzeczą wstydliwą, dość intymną, niewątpliwie zasługującą na ochronę jak, nie przymierzając, prywatne dane osobowe. Zwróćcie uwagę, jak lekko w tej dyskusji ten problem jest traktowany. Nie sądzę, by np. przewodniczący Kaczyński lub premier Tusk byli szczęśliwi, gdyby ktoś dzisiaj opublikował ich szkolne wypracowania i je ze sobą porównał. To nie tylko są ich prywatne rzeczy, ale właśnie rzeczy intymne.
    Gdybym dziś zażądał, by każdy formularz używany na szkolnych klasówkach był opatrzony miejscem, w którym uczeń wyraża lub nie wyraża zgody na wykorzystywanie informacji z tego formularza, pewnie uznano by mnie za przewrażliwionego świra lub chociaż pięknoducha. Ale właściwie niby dlaczego?
    Proponuję w ogóle przede wszystkim pamiętać, że kiedy rozmawiamy o szkole, to rozmawiamy w istocie o majstrowaniu w dziecięcych umysłach i charakterach. Naprawdę trudno o delikatniejsze kwestie. Owszem, nie należy dać się zwariować modami na pozytywne motywowanie, albo postmodernistyczną pedagogikę, świetnie tu podsumowaną przez Roberta. Niemniej cała delikatność i poziom skomplikowania problemów pozostaje ważna.
    Rozmawiamy w dodatku o szkole, której pozytywnego wpływu na poziom uczniowskiej wiedzy i umiejętności w zasadzie nie da się stwierdzić, co widać w badaniach. Marzena napisała właśnie w komentarzu na blogu obok, że najlepiej skonstruowane badanie EWD będzie zawsze obarczone błędem, ponieważ nie wiadomo nigdy, która z uczniowski kompetencji pochodzi ze szkoły, a która z mnóstwa innych miejsc, w których dzieci się rozwijają. Miarą zaś przeciwskuteczności tej szkoły jest np. fakt, że 3/4 polskiej populacji nie tylko nie zna jakkolwiek pojmowanych podstaw matematyki, ale co gorsza ma do niej głęboki uraz – pomimo, a może właśnie z powodu 12 lat obowiązkowej nauki, co może warto wreszcie przyznać i właśnie z tej perspektywy przyjrzeć się temu, co w szkołach wyprawiamy.
    Śmiem twierdzić, że tej sytuacji nie determinuje nieświadomość istnienia metod doskonalenia warsztatu. Jeśli ją coś z tych rzeczy determinuje to fundamentalny brak gotowości szkoły jako instytucji i nauczycieli jako ludzi do mierzenia się z tym, co powinno być rzeczywistym przedmiotem ich najwyższego i najbardziej troskliwego zainteresowania.

  • avatar

    Xawer

    29 stycznia 2013 at 18:27

    Wracając więc do pierwotnego wpisu Danusi, pozwolę sobie podsumować:
    1. korepetytorka użyła ostrego sformułowania (sprawę, czy było ono właściwe i grzeczne zostawmy kontekstowi, którego nie znamy i obu paniom), by opanować sytuację, w której matka dołuje własne dziecko, czym (poza sprawą godności dziecka) rozbija zajęcia jej zlecone;
    2. odniosła z tym sukces, czyli matka przestała się wtrącać i dołować chłopca, a on otworzył się na wspólną pracę z korepetytorką;
    3. matka ani chłopiec nie odebrali tej wypowiedzi jako na tyle agresywnej, by zaprotestować, zerwać lekcję i wyprosić korepetytorkę za drzwi;
    4. na kolejnych lekcjach intymność, godność i self-esteem chłopca nie były już naruszane przez jego matkę. Lekcje te odnosiły sukces: „Paweł był na moich lekcjach rozluźniony, świetnie sobie radził.”
    Jak dla mnie — piękna w swoim pozytywnym wydźwięku historia.

Dodaj komentarz