Mam męczący problem dydaktyczny

Uczeń pisze sprawdzian na którym ma kilka zadań do zrobienia. Dla ułatwienia niech to będzie sprawdzian z wczesnej matematyki. Jedno zadanie sprawdza umiejętność dodawania, drugie mnożenia, a trzecie zastosowania działań w zadaniach z treścią. Zadanie pierwsze zrobił całkowicie dobrze, zadanie drugie źle, a w zadaniu trzecim pomylił się w mnożeniu. Otrzymuje ocenę dostateczną. Ewidentnie nie opanował mnożenia, ale jednak klasówkę zaliczył. Nauczyciel robi poprawę klasówki z całą klasą. Jednorazowa poprawa nie wpływa na umiejętność mnożenia liczb przez ucznia. Nauczyciel idzie dalej i np. dochodzi do dodawania ułamków. Nasz bohater – uczeń ponosi klęskę, bo nie zna tabliczki mnożenia i nie umie znaleźć wspólnego mianownika, albo się w tym notorycznie myli. Z klasówki z ułamków dostaje niedostateczny. Robimy z klasą poprawę klasówki, ale nasz uczeń nic już nie rozumie, bo nie wie dlaczego mu „nie tak wychodzi”.
Tak dzieje się na każdym przedmiocie i na każdym poziomie. Pozwalamy uczniom zaliczyć na dostateczny i nie opanować podstawowych wiadomości potrzebnych do dalszej nauki.
Żeby być uczciwym, to sprawdzian powinien dzielić się na dwie części: jedna, którą każdy musi zaliczyć na 5 (6 za wybitnie oryginalny pomysł) i druga dla zdolniejszych, aby nie nudzili się podczas sprawdzianu i mogli się rozwijać.
Obecna sytuacja jest jakimś oszustwem. Pomyślmy o analogicznej sytuacji w medycynie. Egzamin z chirurgii, student świetnie operuje woreczek żółciowy, ale beznadziejnie wyrostek robaczkowy. Otrzymuje – dostateczny. Jak się czujecie kładąc się pod skalpel u takiego lekarza?
Może coś pomożecie na ten problem?
W Piśmie polityka w artykule Joanny Cieśli – Szkolny błąd (Polityka nr 35 (2872)) autorka cytuje wypowiedź Grzegorza Śpiewaka wykładowcy metodyki w nowojorskiej uczelni New School, który robi czasem eksperyment: „Pokazuje nauczycielom popodkreślane na czerwono wypracowanie. Co uczeń z tym zrobi? – pyta. I podpowiada: wyrzuci. – Bo co ma zrobić? Proponuję więc, by nie czerwonym, a zielonym markerem zaznaczyć wszystko, co w wypracowaniu było dobrze. Zostanie 20-30 proc. białych miejsc. Trzeba to oddać uczniowi . Bez oceny. Niech teraz zrobi resztę tak, by wszystko można było zaznaczyć na zielono. Uczeń ma nowe zadanie, a przy okazji informację, że 70 proc. pracy wykonał dobrze”
To jest jakiś pomysł, bo wymaga wykonanie całej pracy dobrze, a nie tylko dostatecznie. Taki kawałek z oceniania kształtującego.
 

63 komentarze

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    3 września 2012 at 19:07

    To w istocie bardzo złożony problem. Badania typowych lekcyjnych zachowań nauczycieli matematyki pokazują na przykład, że przytłaczająca większość z nich regularnie zadaje zadania do domu. O wiele rzadziej nauczyciele sprawdzają te zadania i je oceniają – większość nie zadaje sobie trudu. Jeszcze rzadziej pokazują uczniom (pisemnie, w zeszytach), gdzie zrobili błędy, a niemal nigdy nie omawiają tych błędów na lekcjach. Obawiam się więc, że z punktu widzenia szkolnej średniej, w ogóle nie ma o czym mowić. Nie tylko uczeń wyrzuci podkreśloną na czerwono kartkę. Przede wszystkim wyrzuca ją nauczyciel – ten realny i średni, a nie idealizowany.
    Istnieje również niedostrzegane pytanie o sens oceny np. dostatecznej. Czemu właściwie służy ocena odnotowująca fakt opanowania przez ucznia połowy materiału i dlaczego tak naprawdę dostateczna jest lepsza (i to jakościowo lepsza) od niedostatecznej (która może oznaczać opanowanie 25%)? Spora część pał, które dzieci łapią w szkole, służy ich dyscyplinowaniu i jest w rzeczywistości narzędziem szkolnego przymusu – dostaje się je za karę. Ocena dostateczna w opisanym tu przypadku nie jest elementem procesu dydaktycznego, a jedynie służy ustaleniu rankingu uczniowskich osiągnięć. Komu ten ranking jest potrzebny i właściwie do czego – tego już nie sposób ustalić, chyba, że akurat w testach (np. PISA) chcemy porównać skuteczność systemów edukacji w różnych krajach. Bezpośrednio z nauką takie oceny się jednak nie wiążą.
    Jedyne właściwe rozwiązanie jest skrajnie trudne w systemie klas realizujących wspólny program. Polega oczywiście na tym, że skoro uczeń nie umie czegokolwiek, odpowiedni fragment materiału trzeba powtórzyć, a „klasówka” jest „zaliczona”, jeśli opanuje cały materiał. To straszna praca i ogromna komplikacja – w niektórych przypadkach (nie w każdym, bo nie zawsze braki uniemożliwiają kontynuację) reszta klasy musi czekać na spóźnionego ucznia, a efektywna metoda na to by rzeczywicie „no child was left behind” z najwyższym trudem zmieści się w szkole urządzonej jak fabryka Forda.
    Na to nakłada się mnóstwo innych pytań. Czy czasem nie byłoby lepiej, by dzieci same wyrównały opóźnienia, ucząc się od siebie nazwajem, skoro nauczyciel nie dał rady? Czy grupy na klasowe zajęcia powinno się dobierać wiekiem, czy może zainteresowaniami, zaawansowaniem w nauce itd. i czy czasem nie byłoby sensownie, by dzieci uczyły się właśnie w zróżnicowanych, a nie jednolitych grupach, w których samokształcenie i uczenie się nawzajem jest stale obecną normą? Z drugiej strony – czy rzeczywiście wszyscy muszą się uczyć wszystkiego? Itd. W realnej praktyce polskiej szkoły – jaki procent ocen, które dostają w niej dzieci ma jakikolwiek i jaki dokładnie związek z ich nauką, czy ją w jakikolwiek sposób wspomaga? W szczególności, na ile powszechne jest promowane przez Danusię ocenianie kształtujące? Jak ono w ogóle przystaje do – powiedziałbym – ustroju szkoły?

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    3 września 2012 at 19:13

    I jeszcze. Jaki sens ma podstawa programowa i dekretowany standard wykształcenia podstawowego, skoro klasówki i końcowe egzaminy zdaje się, odpowiadając np. na połowę pytań? Czy podstawę trzeba wobec tego pisać z zapasem – tak, żeby prawidłowe odpowiedzi wystarczyły? Jeśli uczeń zda z Mieszka I, a nie zda z Chrobrego, to zna, czy nie zna początków historii Polski?

    • avatar

      Danusia

      3 września 2012 at 20:21

      Pawle
      Bardzo trafny przykład z historii, może nawet lepszy niż matematyczny, bo ostatecznie można dalej studiować historię z luką z Chrobrego.
      Ale gdyby dać przykład rzemieślniczy, to jeśli Fachowiec zna się tylko na rurach w łazience, a w kuchni już nie, a u nas pękła rura w kuchni….
      Jeśli chodzi o ocenianie kształtujące, to ono propaguje: Nie idę dalej, gdy moi uczniowie nie są na to gotowi. Ambitne.
      D

  • avatar

    Joanna Brosiło

    3 września 2012 at 19:41

    Danusiu,
    „Obecna sytuacja jest jakimś oszustwem. Pomyślmy o analogicznej sytuacji w medycynie. Egzamin z chirurgii, student świetnie operuje woreczek żółciowy, ale beznadziejnie wyrostek robaczkowy. Otrzymuje – dostateczny. Jak się czujecie kładąc się pod skalpel u takiego lekarza?”
    Masz absolutną rację.
    Obecnie pocztą pantoflową dowiadujemy się, kto co najlepiej operuje i staramy się aby zoperował ten, który może dać nam gwarancję, iż „wyjdziemy z tarczą … nie na …”
    Chociaż bywają sytuacje, o których filozofom się nie śniło…
    „Tak dzieje się na każdym przedmiocie i na każdym poziomie. Pozwalamy uczniom zaliczyć na dostateczny i nie opanować podstawowych wiadomości potrzebnych do dalszej nauki”.
    Bywa różnie i bardzo indywidualnie. Bywają uczniowie dla których trzy to dyshonor.
    Możemy się starać. Społeczeństwo polskie jest bezustannie uśredniane.
    W szkołach też bywają sytuacje, iż Ci średni ciągną w dół lepszych. Ponieważ po koleżeńsku nie można być ambitnym ani się starać. Po co? Dla jakiej marchewki? Co w przyszłości?
    Na szczęście opisana przez Ciebie sytuacja nie jest wszechpanującą regułą.
    Pozdrawiam
    @si@

  • avatar

    Al

    4 września 2012 at 08:47

    W większości szkół, które znam uczeń wręcz nie może poprawić oceny dostatecznej czy dobrej – poprawa np. pracy klasowej jest możliwa tylko dla tych, którzy nie zaliczyli jej, czyli dostali ocenę poniżej dostatecznej. To bardzo skutecznie zabija chęć nadrobienia przez ucznia wszelkich braków, choćby nawet chciał. Ale w realiach szkoły, gdzie klasa liczy 30 uczniów i więcej, a uczniowie różnią się znacznie pod względem szybkości pojmowania wprowadzanych treści, jest to niemożliwe. A już zwłaszcza w układzie, gdy nauczyciel ma jedną godzinę lekcji w tygodniu i materiał do „przerobienia”.

  • avatar

    Xawer

    4 września 2012 at 11:42

    Poruszyłaś kilka zupełnie różnych wątków:
    1. Poziom wymagań potrzebnych do zaliczenia klasówki, roku, uzyskania świadectwa, matury, dyplomu lekarza, etc.
    Porównanie z lekarzem umiejącym wycinać wyrostki, ale już nie woreczki żółciowe jest nieuprawnione z dwóch przyczyn:
    a. student medycyny (albo uczeń technikum elektrycznego) przygotowuje się do wykonywania odpowiedzialnego zawodu, jaki sam sobie wybrał i stawiane sa mu wymagania właściwe dla egzaminów zawodowych, w zawodach, gdzie niefachowość może stanowić zagrożenie dla czyjegoś życia czy bezpieczeństwa. Nieznajomość tabliczki mnożenia przez Jasia nie stanowi zagrożenia dla nikogo, poza nim samym.
    b. student medycyny studiuje z własnej woli i to jemu zależy, żeby się nauczyć, a jeśli się nie nauczy, to powtarza rok albo wylatuje ze studiów. Tymczasem Jaś nie uczy się mnożenia z własnej woli, tylko z przymusu państwowego, a to Tobie zależy, by się nauczył, a nawet jesli nie dostanie tej trói, to szkołę i tak skończy.
    2. Pomysł (moim zdaniem debilny) G.Śpiewaka – zakreślanie na zielono tego, co w pracy jest dobre. Poza (właściwą bykom i L.Moczulskiemu) awersją do koloru czerwonego, mazanie na zielono nie różni się od mazania na czerwono. Uczeń, nie mający wewnętrznej motywacji wyrzuca do kosza pracę pomazaną na dowolny kolor, patrząc wyłącznie na ocenę w rogu.
    Za to uczeń, który ma motywację do nauki, nie potrzebuje poklepywania po ramieniu zielonym kolorem, „patrz ile rzeczy zrobiłeś świetnie! ledwo trója”, tylko potrzebuje informacji zwrotnej, co zrobił źle i nad czym ma popracować, czego ma się douczyć. Dlatego czerwony flamaster ma zdecydowanie głębszy sens, choć (tu w pełni popieram Ocenianie Kształtujące) powinien nie tylko podkreślać błędy, ale również wyjaśniać na czym polegają i wskazywać źródło braków.
    Podobnie to właśnie czerwonego flamastra potrzebuje rodzic czy korepetytor, chcacy pomóc dziecku w nadrobieniu.
    3. „Jeśli chodzi o ocenianie kształtujące, to ono propaguje: Nie idę dalej, gdy moi uczniowie nie są na to gotowi. Ambitne.”
    Świetnie nadaje się do pracy indywidualnej z pojedynczym uczniem. Gdy jest ich więcej, to trzeba zapytać, co to znaczy „uczniowie”. Wszyscy? Większość? Jeden? Z rabinicznym podejściem do liczby mnogiej: trzech?
    Pojawia się tez problem deontologiczny: jakim prawem moralnym masz nakazywać stanie w miejscu 27 chętnym do dalszej nauki uczniom po to, by trzech Jasiów już po miesiącu wałkowania tego w kółko wreszcie zapamiętało ile to jest 7*8. Stanie w miejscu, czekając na kogoś, nie jest ani trochę ambitne.
    Inną sprawą jest to, co zrobić z tymi trzema Jasiami: może jakieś zajęcia dodatkowe dla nich? może rodzice im pomogą? może korepetytor? może starszy brat? A może zostawić tych Jasiów na drugi rok w tej klasie, niech ją powtarzają? A może im odpuścić i z pokorą przyjąć, że polski system szkolny nastawiony jest na dawanie dyplomów maturalnych każdemu, więc i analfabecie?
    Ale na pewno ta pomoc nie może się odbywać kosztem zatrzymywania czy opóźniania 27 pozostałych.
    4. Rozejście się znaczenia ocen z ich etymologią. Za czasów zum Altensteina (a nawet jeszcze 50 lat temu) 'dostateczny’ oznaczał, że uczeń opanował dany materiał w stopniu dostatecznym do kontynuowania nauki, choć z pewnymi brakami (nie uniemozliwiającymi jednak rozumienia dalszych tematów).
    Jeśli jednak nasze (nie tylko nasze) państwo przyjęło „ambitny” program, że średnie wykształcenie powinien mieć niemal każdy, to w efekcie wykształcenie 'średnie’ stało się tym, czym dawniej było 'powszechne’, a ocena 'dostateczna’ musiała się stać tym, czym dawniej była 'niedostateczna’.

    • avatar

      Danusia

      5 września 2012 at 23:45

      1. Ja bym jednak wolała, aby traktować naukę w szkole poważnie, tak jak naukę zawodu. Nie widzę różnicy. Jeśli będziemy pozwalać na bezkarne „mylenie się” to uczeń wyrośnie na specjalistę, który będzie lekceważy,l swoje błędy.
      2. Pomysł Śpiewaka mnie się podoba.Przede wszystkim skupiamy się na pozytywach. Zdecydowanie z komentarzem, co i jak poprawić, aby było zielone.
      3. Z tym jest trudno w obecnej szkole, ale i w niej można.
      Jeśli już stopnie, to jestem za przywróceniem znaczenia Oceny „dostateczny”, czyli pozwalający na uczenie się dalej na podstawie tego, co już umiemy.
      D

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    4 września 2012 at 13:12

    Pytanie Danusi da się – i chyba powinno – rozumieć dwojako, przy czym oba sposoby są i powinny być ze sobą związane.
    Pierwsza rzecz to oceny – co wyrażają i czemu służą. Obiawiam się, że w szkolnej praktyce, oceny:
    – są narzędziem przymusu (albo przeczytasz, albo pała),
    – służą rankingom i jakoś wyrażają uczniowski stopień opanowania materiału.
    W żaden sposób oceny nie wspomagają uczenia się. Nie są informacją dla ucznia. Jeśli tworzą motywację, to nie tylko zawsze zewnętrzną, ale też najczęściej negatywną – jeśli oczywiście to nie są piątki i szóstki, albo jakaś czytelna dla Jasia sekwencja ocen rosnących. To ostatnie w szkole się – owszem – zdarza. I dobrze. Tyle, że w powszechnym myśleniu uczniów, ich rodziców oraz nauczycieli oceny są oczywistym składnikiem definicyjnym szkoły, co jednak w najmniejszym stopniu nie oznacza świadomości co do tego, po co one są i jakie powodują skutki.
    Wiąże się z tym również osobny problem egzaminów końcowych, które tym razem już jawnie służą ustaleniu rankingów. Jeśli one – tak jak to się dzieje w rzeczywistości nie tylko polskiej – sprawdzają równocześnie stopień opanowania powszechnych standardów edukacyjnych (a istnienie tych standardów również uznajemy za oczywistą konieczność), to prostą drogą prowadzi do systematycznego obniżania tych standardów (co obserwujemy dzisiaj w Polsce), albo do fikcji np. maturalnych (powszechnych w moich czasach, kiedy ściągi na maturze z matematyki powszechnie rozdawali uczniom nauczyciele).
    W stosunku do każdej grupy tych ocen należy postawić pytanie, po co. Moim zdaniem po nic. Tradycyjne rozumienie oceny dostatecznej, którą proponuje Xawer jest treścią owego nowatorskiego pojęcia znanego jako ocenianie kształtujące. Za moich studenckich czasów taką metodę stosowali uniwersyteccy „twardziele”, egzaminujący studentów do skutku – aż się nauczą wszystkego, co trzeba.
    Drugie pytanie Danusi dotyczy kwestii, która budzi tu protest Xawera. Co zrobić z dzieciakami opóźniającymi pracę całej reszty. Każde z wyjść – indywidualizacja zajęć, grupy uczniów inne niż klasy, czy indywidualizacja programów – rozsadzają szkołę, jaką znamy.
    Zabawne – rozmawiamy tu wiele o rozmaitych wartościach, czasem nawet w kategoriach filozofii wschodu. W rzeczywistości ileś zagadnień podobnie prostych, jak to tutaj opisane, powoduje, że myśląc o prostych konsekwencjach natychmiast lądujemy w postulatach daleko bardziej odlotowych niż samowzrastające tao 🙂

  • avatar

    Wiesław Mariański

    4 września 2012 at 22:02

    1. Paweł napisał: „Każde z wyjść (…) rozsadzają szkołę, jaką znamy.” I to jest właściwa droga. Zobaczcie ile „tematów” uległo rozsadzeniu w naszym życiu osobistym i społecznym w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, ile zmieniło się i zrewolucjonizowało. Dlaczego szkoła ma być nienaruszalna i ciągle taka sama ?
    W związku z powyższym, proponuję:
    2. Zastosować zasadę wyboru przy pisaniu sprawdzianów. Kto chce, pisze sprawdzian tradycyjnie, czyli z głowy. Kto chce, pisze z użyciem różnych, dopuszczonych przez nauczyciela pomocy, np.: notatki, ściągi własnej lub cudzej produkcji, zeszyt, podręcznik, internet, itp.
    3. Po sprawdzeniu wyników, nauczyciel dzieli uczniów na dwie grupy.
    Grupa odlotowa – uczniowie, którzy zaliczyli sprawdzian. Oni lecą dalej, głębiej, szerzej. Czas lotu do uzgodnienia.
    Grupa stacjonarno-naprawcza. Oni pracują nad usprawnieniem, poprawieniem nadrobieniem, itp. Czas pracy do uzgodnienia.
    Poproszę krytyczną analizę propozycji. Poproszę o inne propozycje.
    Tak widzę rozwiązywanie problemów w SZSZiD.

  • avatar

    Marcin Zaród

    6 września 2012 at 10:33

    @ Wszyscy
    Zostawianie najsłabszych widzę jako wyjście ostateczne (po przynajmniej dwóch próbach naprawczych)- tutaj moja lewicowość idzie na kompromis z realizmem. Jeśli takich osób jest rzeczywiście koło 10% to rzeczywiście ograniczyłbym się do podejścia indywidualnego i wyrównawczego (brat, przyjdź przed lekcjami etc.).
    @ Xawer
    Pozytywne wzmocnienia generalnie lepiej służą motywacji niż negatywne (chcesz to podam Ci bibliografię z psychologii motywacji albo cytaty z MŻ). W szkole potrzebne jest połączenie informacji zwrotnej (jak uniknąć błędów) z pozytywnym przekazem.
    @ Danuta / Wiesław
    Jeśli takie problemy z materiałem podstawowym ma więcej niż 30% klasy, to warto powtórzyć lekcję w zmienionej formie (np. zadania z fizyki jako przykłady matmy). Powtórki podstaw nigdy dość, bo dziury w ułamkach będą mściły się przez całe życie.
    Ja wypróbowałbym jakieś zajęcia grupowe (uczniowie z niższymi wynikami i uczniowie z wyższymi w jednej grupie) nad jakimś problemem wymagającym użycia ułamków (przynieść ciastka, puzzle, dzielenie boiska). W ten sposób uczniowie posiadający wiedzę będą mogli poćwiczyć jej stosowanie i zdolności społeczne. Najlepiej byłoby gdyby wyniki pracy w grupie referowali „dostateczni” – w ten sposób unikniemy stygmatyzowania najsłabszych, łatek etc.
    Akurat do ułamków nieźle sprawdza się bezpłatna internetowa Akademia Khana (ułamki są AFAIK wytłumaczone również w języku polskim) – rejestrujemy dziecko, które samo ogląda filmy edukacyjne i robi przykłady. Nauczyciel ma wgląd w wyniki ćwiczeń. Grunt to pokazać jak z tego korzystać na forum całej klasy (tym lepszym też się to może kiedyś przydać).
    @ Paweł
    „Za moich studenckich czasów taką metodę stosowali uniwersyteccy „twardziele”, egzaminujący studentów do skutku – aż się nauczą wszystkego, co trzeba.”
    Kulawy przykład. Psychika dorosłego ma nieco inną konstrukcję niż psychika dziecka. Lekcja ułamków to nie studia – nie powinniśmy dzieci poddawać takim samym stresom co dorosłych ludzi. Nie każdy musi studiować, ale każdy powinien znać podstawy ułamków.

    • avatar

      Danusia

      6 września 2012 at 14:39

      Michale
      Tak się zastanawiam, że proporcja – 30% nie rozumie, 70% rozumie jest jedna z trudniejszych. Jestem pewna, ze zaraz Ksawery weźmie stronę tych zdolnych i zbuntuje się, że zaczną się nudzić. Może są dwa wyjścia:
      1. Słabsi mają powtórne tłumaczenie, a mocniejsi rozszerzenie tematu
      2. Mocniejsi uczą słabszych
      Chyba trzeba wymiennie.
      Co do twardzieli na studiach, to różnica jest chyba tylko taka, że na studiach zakładamy, że uczymy do skutku, a w szkole, że nauczamy według programu.Nie łączyłabym tego z wiekiem ucznia/studenta.
      D

  • avatar

    Xawer

    6 września 2012 at 12:48

    „Pozytywne wzmocnienia generalnie lepiej służą motywacji niż negatywne”
    Ależ tego nie kwestionuję! Twierdzę tylko że naiwną głupotą wydaje mi się oczekiwanie, że zmiana koloru flamastra, którym postawiona jest trója z minusem zmieni negatywne wzmocnienie na pozytywne, czy że pozostawione na biało luki w zakreślaniu na zielono mają pozytywniejszy wydźwięk, niż czerwony wężyk. Są za to zdecydowanie mniej czytelne i zupełnie nieprzydatne jako informacja zwrotna, ukierunkowując uwagę nie na to, nad czym uczeń (lub ktoś, kto mu pomaga) powinien popracować.

  • avatar

    Marcin Zaród

    6 września 2012 at 13:53

    @ Xawer
    1. Kolory i warstwa symboliczna też mają znaczenie. Niektórzy uczniowie mogą mieć już odruchy stresowe, kawałki nerwicy i niechęć aktywowaną kolorem. Zmiana koloru (razem ze zmianą sposobu oceniania) może pomóc, tak samo jak zmiana ułożenia ławek etc. Oczywiście estetyka to raczej wzmacniacz niż źródło zmian.
    2. Cała dyskusja wokół Cieśli jest mało sensowna – trzeba analizować konkretny przykład. Jak wyszczególnione są zalety pracy (tabelka pod, uwagi na marginesach)? Czy uczeń zna kryteria oceniania? Czy prowadzący wcześniej pokazał przykłady poprawnych konstrukcji, czy też uczniowie strzelają w ciemno?
    O skuteczności danej metody decyduje mnóstwo drobnych czynników. W pełni się z Tobą zgodzę, że zmiana koloru to tylko niewielki ułamek. Bo obaj się pewnie zgodzimy, że w kontekście ocen czerwone z komentarzem jest więcej wart niż zielone kółeczko bez komentarza.

  • avatar

    Xawer

    6 września 2012 at 14:44

    „Niektórzy uczniowie mogą mieć już odruchy stresowe, kawałki nerwicy i niechęć aktywowaną kolorem. Zmiana koloru (razem ze zmianą sposobu oceniania) może pomóc”
    Na jak długo? Na jeden semestr? Odruchu wymiotnego na czerwone kreslenie dostają w czasie krótszym, niż rok. Więc: klasa 1 – czerwony, klasa 2 – zielony, 3 – różowy, 4 – radosny błękit, 5 – tęczowość (poza katechetą, jemu sumienie nie pozwala kreślić na tęczowo), co dalej?
    Nie chodzi o kolory ani sposób zakreślania, tylko o przekazywaną treść: czyli ocenę pracy (trója z minusem) i informację zwrotną (nad tymi zagadnieniami musisz popracować, bo robisz je źle). Taki przekaz nie będzie nigdy wzmacnianiem pozytywnym, nawet jeśli pokolorujesz wypracowanie ucznia na tęczowo.
    Można, oczywiście dyskutować o zmianie systemu oceniania, czyli (postulowanym przez Danusię) odejściu od oceniania przy pomocy stopni szkolnych. I tu nie widzę różnicy pomiędzy pracą ocenioną w idei Oceniania Kształtującego z użyciem zielonego czy czerwonego flamastra. Natomiast nawet w OK, informacja zwrotna musi dotyczyć przede wszystkim tego, co uczeń zrobił źle — stąd i pomysł Śpiewaka, żeby zakreślać dobre, zostawiając złe fragmenty bez komentarza, jest durny.
    2. Zalety pracy podsumowujesz recenzją na jej końcu (jeśli to praca w stylu wypracowania), albo znaczkiem +, OK, albo liczbą punktów za to zadanie przy każdym zadaniu z matematyki, do którego nie masz zastrzeżeń. A jeśli było to otwarte zadanie, w którym uczeń wybrał ciekawą i nieoczywistą metodę, to krótki komentarz nie zaszkodzi.
    Nie widzę problemu, żeby te plusiki i uwagi były napisane na czerwono.
    „Bo obaj się pewnie zgodzimy, że w kontekście ocen czerwone z komentarzem jest więcej wart niż zielone kółeczko bez komentarza”
    Właśnie! A komentarza wymagają przede wszystkim te zagadnienia, w których uczeń robi coś nie tak. Więc nie osiągniesz tego zaznaczając na zielono to, co zrobił dobrze.

    • avatar

      Danusia

      6 września 2012 at 16:43

      Każde wskazanie co jest źle, bez powiedzenia dlaczego i jak trzeba poprawiać jest bez sensu. Tu jesteśmy zgodni, ale mnie chodzi też o opakowanie, a w nim się różnimy. Trochę jak ze światłami: zielone = idź, czerwone = stop. I jak mam dużo czerwonego, to robię stop.
      Jednak też wolałabym wiedzieć dlaczego uznano kawałek mojej pracy na zielono. Pewnie wyda Wam się to stratą czasu nauczyciela, ale to nie jest strata. Np uczeń uczy się samooceny i oceny innych.
      Ciekawe, co na ten temat sądzą uczniowie w większej masie? Może jakieś badanko?
      Danusia
      D

    • avatar

      Xawer

      6 września 2012 at 16:53

      W ogromnej większości przypadków w naukach ścisłych (w szczególności w matematyce) nie ma żadnego sensownego uzasadnienia dla zielonego koloru, wykraczającego poza „nie popełniłeś żadnego błędu”, co zwyczajowo zaznacza się minimalistycznie: ptaszkiem, plusikiem, „OK”…
      Oczywiście, czasem, w trudniejszych i bardziej otwartych zadaniach (np. na dowodzenie twierdzeń albo wyprowadzanie prawidłowości), można i tu skomentować z sensem.
      Ale w szkole takie problemy to margines, większość zasługuje wyłącznie na „OK”, nawet w „myślącej” szkole w duchu Pawła. Weź upraszczanie wyrażeń algebraicznych: albo jest dobrze (i nie ma czego komentować), albo źle (i tu komentarz ma sens, bo uczeń sam nie widzi, czy źle rozpisał nawiasy, czy pomylił znak przy przenoszeniu).

      • avatar

        Danusia

        7 września 2012 at 14:35

        Nie całkiem się zgadza. Swojego czasu robiłam w szkole konkurs matematyczny na najlepsze rozwiązanie zadania. Oceniana była elegancja, prostota zapisu, długość, zastosowanie armat w postaci wielkich twierdzeń. Oczywiście czym mniej armat tym lepiej.
        Można w matematyce docenić rozwiązanie zadania.
        Danusia

  • avatar

    Marcin Zaród

    6 września 2012 at 15:21

    @ Xawer
    „Na jak długo? Na jeden semestr? Odruchu wymiotnego na czerwone kreslenie dostają w czasie krótszym, niż rok. Więc: klasa 1 – czerwony, klasa 2 – zielony, 3 – różowy, 4 – radosny błękit, 5 – tęczowość (poza katechetą, jemu sumienie nie pozwala kreślić na tęczowo), co dalej?”
    Daruj sobie sprowadzanie do absurdu. Problem nerwic i stresu szkolnego istnieje (nawet jeśli nieco rozdmuchany przez rodziców i media). Nawet jeśli część osób go symuluje, to nie znaczy, że nie zatruwa dzieciom życia. Kolorystyka ocen, układ przestrzenny ławek, wystrój sali – mogą być klasycznymi behawioralnymi stresorami.
    Jeśli obiecasz darować sobie ćwiczenia z Schopenhauera, mogę popytać żonę o odpowiednie podręczniki z psychologii behawioralno-poznawczej (żadne NLP, tylko normalny standard akademicki).
    „Nie chodzi o kolory ani sposób zakreślania, tylko o przekazywaną treść: czyli ocenę pracy (trója z minusem) i informację zwrotną (nad tymi zagadnieniami musisz popracować, bo robisz je źle). Taki przekaz nie będzie nigdy wzmacnianiem pozytywnym, nawet jeśli pokolorujesz wypracowanie ucznia na tęczowo.”
    Oczywiście system oparty na wskazywaniu błędów nie będzie nigdy wzmocnieniem pozytywnym.
    a) Można ten system nieco złagodzić, pokazując zalety („To wypracowanie na trójkę, ale ten akapit jest dobry”, „Położyłeś ten ułamki, ale w tym punkcie byłeś blisko dobrego sposobu). Jest sto powodów, dla których uczniów nie warto gnoić.
    b) Zastanawiam się też nad systemem alternatywnym, który łączyłby informację zwrotną z pozytywnym wzmocnieniem (słowo „nigdy” nie istnieje dla mnie w naukach humanistycznych). Takim, który wyszukiwałby zalety w pracach uczniów (bo prace absolutnie beznadziejne nie stanowią nigdy większości – jeśli stanowią to nauczyciel jest kiep).
    @ Danusia
    Wolałbym nie zostawać Michałem. Pojawia się tu dyskutant pod takim imieniem i wolałbym abyś mnie z nim nie myliła.

    • avatar

      Danusia

      6 września 2012 at 16:48

      Marcinie
      Jestem za niegnojeniem w szkole! Znam tak dużo przypadków traum noszonych przez całe życie, że nie zgadzam się na żadne takie metody.
      W poprzedniej Polityce napisał Król o szkole, smutne to było. Chodził do dobrego liceum w Warszawie, a wspomnieni ma takie, ze niczego go szkoła nie nauczyła.
      Ja też nie mam dobrych wspomnień.
      Nie ma powodu, aby jeszcze dokładać stres.
      Danusia

  • avatar

    Xawer

    6 września 2012 at 16:05

    Absurd i demagogię wprowadził Śpiewak, zaklinając rzeczywistość przemyconym implicite założeniem, że stresorami są kolor i konwencja zakreślania (zakreślamy błędy vs. negatyw: zakreślamy wszystko, za wyjątkiem błędów) i że zmiana formy (kolor i konwencja zakreślania) rozwiąże problem tego, że stresujące jest samo otrzymanie trói z minusem (a nie forma, w jakiej ta trója z minusem jest opisana), tudzież tego, że ogromnej większości uczniów nie interesuje informacja zwrotna i nauczycielskie komentarze, a czytają wyłącznie ocenę, a prace wylądują w koszu niezależnie od koloru i konwencji.
    Ja tylko ten absurd pokazuję – nie sprowadzam do niego.
    „Oczywiście system oparty na wskazywaniu błędów nie będzie nigdy wzmocnieniem pozytywnym…. Jest sto powodów, dla których uczniów nie warto gnoić.”
    Oczywiście, że nie należy gnoić, ale nie jest gnojeniem czerwone kółko wok(u)ł 'u’ w 'wokuł’ w wypracowaniu, ani czerwona strzałka do jakiegoś miejsca w wyrażeniu algebraicznym z komentarzem „zgubiłeś nawiasy!”
    Przynajmniej w matematyce i naukach ścisłych, nie masz innego systemu. Nie zmienią tego kolorki, a Śpiewakowy sposób zakreślania może jedynie pogorszyć sprawę. Nie nauczysz się przekształcania wyrażeń algebraicznych, jeśli do każdego poprawnie policzonego będziesz dostawał dużo pochwał, a źle policzone będą pozostawione bez komentarza. By się tego nauczyć, ktoś Ci musi pokazać gdzie pomyliłeś znak przy przenoszeniu z lewej na prawą.
    PS
    „żadne NLP, tylko…”
    Dziękuję za wsparcie w dbałości o tutejsze standardy intelektualne 😉

    • avatar

      Danusia

      6 września 2012 at 16:55

      „ogromnej większości uczniów nie interesuje informacja zwrotna i nauczycielskie komentarze, a czytają wyłącznie ocenę, a prace wylądują w koszu niezależnie od koloru i konwencji” – dlatego nie należy łączyć stopni z informacją zwrotną. Co nie znaczy, że nie trzeba pisać wyjaśnień, tylko jeśli postawiło się stopień, to nie można liczyć na analizę i poprawę pracy przez ucznia.
      A gdyby tak śpiewakowo:
      1. na zielono zakreślamy co dobrze i mówimy/piszemy dlaczego
      2. nie zakreślamy kawałek i piszemy dlaczego jest źle np zapomniałeś o nawiasach
      3. Nie stawiamy stopni
      4. Polecamy dopisać miejsca białe , tak, aby były zielone
      5. Jak wszystko będzie zielone piszemy ZAL
      D

    • avatar

      Xawer

      6 września 2012 at 17:05

      Daj spokój, wyobraź to sobie!
      Wyobraź sobie jakieś piętrowe wyrażenie algebraiczne do uproszczenia, które uczeń upraszcza w pięciu krokach (znak równości i trochę prostsze w nowej linijce, potem znowu znak równości i kolejny krok uproszczenia w kolejnej linijce, wreszcie za piątym razem wyrażenie ostateczne. W przejściu między trzecią linijką a czwartą zgubił nawiasy i przepisał $a(b+c)$ jako $ab+c$. Na czerwono możesz to zaznaczyć, dając dziecku wartościową informację zwrotną, mażąc kółka wokół $a(b+c)$ i $ab+c$, a na marginesie dopisując „zgubiłeś nawias”.
      Jak to chcesz po śpiewakowemu zakreślić na zielono tak, żeby było czytelne??? I co możesz napisać o tym, że jest dobrze przy przejściu z linijki 1. do 2.? Po prostu poprawnie zastosował reguły przekształcania.

  • avatar

    Marcin Zaród

    6 września 2012 at 18:53

    @ Xawer
    W obrębie pojedynczego zadania – masz rację, ciężko coś więcej komentować. Ale w obrębie całej klasówki już można pokusić się o:
    – dobrze sobie radzisz ze sprowadzaniem do wspólnego mianownika, ale uważaj na nawiasy
    – pamiętaj o minusach przy przenoszeniu na drugą stronę
    „Przynajmniej w matematyce i naukach ścisłych, nie masz innego systemu.”
    Nawet w ramach tego systemu można wprowadzić nieco więcej empatii i treści pozytywnych a mniej gnojenia. Od tego jest gradacja trudności zadań, kolejne podpunkty etc.

  • avatar

    Al

    10 września 2012 at 10:24

    Tak naprawdę to rzecz jest nie w tym, na jaki kolor i co podkresli nauczyciel. Problem lezy w tym, że w szkole w takiej postaci, w jakiej funkcjonuje najczęściej – w systemie, gdzie nikt nie ma dostatecznie dużo czasu na przedyskutowanie ani tego, co umie, ani tego, czego nie umie, uczeń ma zerowe korzyści z tego podkreślania. Wydaje mi się, że rola szkoły coraz częściej sprowadza się do ocenienia dziecka. Uczeń otrzymuje ocenę i może sobie zrobić z nią, co chce, bo od momentu ocenienia szkoła umywa ręce. Oceniłem cię, teraz albo to sobie nadrobisz, albo nie. W szkole rzuca się fragmentem wiedzy, drugie tyle (albo wielokrotność) zadaje się do domu, a uczeń ma wrażenie, że jedyne, co go czeka następnego dnia w szkole, jest ocenienie go za to, co zrobił i czego nie zrobił, przy czym zwykle rzecz dotyczy tego, co zrobił czy czego nie zrobił w domu, czyli w czasie, który w zasadzie powinien poświęcić na własne samodoskonalenie się, rozwijanie hobby, zabawę, aktywność sportową, czytanie dla przyjemności. Nie jestem wrogiem prac domowych, ale jakieś proporcje między wkładem szkoły, a domu powinny być, inaczej mamy dzieciaki, które nie maja czasu na bycie sobą i rozwijanie własnych talentów, bo cały dzień zajmuje im de facto spełnienie wymagań szkolnych. Dlatego nasze dzieciaki wypadają kiepsko w zadaniach wymagających kreatywności – bo na tę kreatywność normalnie nie mają czasu. Ostatnio w moim mieście dla uczniów zdolnych pojawiła się okazja zdobycia stypendium naukowego, przy czym jako jedyne nie wymaga spełnienia jakichś wymagań dochodowych (i słusznie, bo teoretyczny dochód rodziny a rzeczywista suma, jaka dysponuje rodzina to często dwie zupełnie różne rzeczy). W porządku, że wymaga się tytułu laureata z dziedziny, która kandydata interesuje, ale co z tego, skoro kryterium wymaganym jest w gimnazjum średnia 5,5 i wyżej? Uzyskanie średniej powyżej 5,5 według mnie wyklucza większość uczniów pasjonatów, bo uzyskanie takiej średniej wymaga takiej ilości bieżącej nauki z przedmiotów niekoniecznie interesujących ucznia (w stopniu uprawniającym do uzyskania oceny 6), że praktycznie wyklucza poświęcenie swojej pasji wystarczającego czasu. Oceny przesłaniają w naszej szkole wszystko, oceny stał się celem szkoły. Szkoła stała się centrum egzaminacyjnym, a nie szkołą. Do szkoły przychodzi się po ocenę, bo ocena decyduje o kolejnym etapie nauczania, o lokejnej szkole, o stypendium.

    • avatar

      Danusia

      17 września 2012 at 00:17

      Będę się powtarzać, ale w poważnej literaturze proponują zadawać uczniom dziennie maksimum 10 min razy numer klasy. Czyli w piątej klasie najwyżej 50 minut na wszystkie razem przedmioty.
      Niestety część nauczycieli uważa, że ma obowiązek COŚ zadać. A najgorsze jest to, ze często nikt tej pracy nie sprawdza.
      Danusia

      • avatar

        Paweł Kasprzak

        17 września 2012 at 00:26

        Według badań – zadań domowych nie sprawdza się najczęściej, a nie tylko często. Jeszcze rzadziej się je ocenia (chyba, że pała za brak pracy), a prawie nigdy nie wykorzystuje się do pokazania uczniowi, czego nie umie.

    • avatar

      Danusia

      17 września 2012 at 00:13

      Grażko
      Bardzo się cieszę, że dyrektorzy też dyskutują na ten temat i jak widać mają podobne do nas zdanie.
      Na pytanie rodzica pierwszoklasisty: „Na ile on umie”, proponuję odpowiedzieć: „na 3,456”. Zresztą, jak mu się zaproponuje wybór: stopień, czy informacja, to wybierze informację.
      Dobrym sposobem jest pokazanie rodzicom pracy ocenionej stopniem i drugiej ocenionej informacją zwrotną i zapytanie: jaka ocena daje więcej informacji do poprawy.
      A będziesz w tym roku na OSKKO? Ja powinnam być w poniedziałek i wtorek. Może do zobaczenia?
      Danusia

  • avatar

    Kasia

    17 września 2012 at 20:40

    Czytając, mam wrażenie, że najlepiej by było, żeby zmiana zadziała się sama. Jestem przekonana (zresztą już Ci kiedyś to, Danusiu, napisałam), że – zamiast oczekiwać zmiany systemowej, która wydaje się trudna wręcz niemożliwa – warto jest taką zmianę zacząć od siebie.
    Nigdy dotąd, Danusiu, nie zastanawiałam się, jak się czuje uczeń, gdy otrzymuje pracę w wielu miejscach pokreśloną na czerwono z notatkami nauczyciela na marginesie. Przed tygodniem po raz pierwszy w tym roku wzięłam do sprawdzenia zeszyty czwartoklasistów… Przeglądając je kolejno, 29 sztuk, doszłam do wniosku, że nie chcę pierwszych stron zeszytów tych biednych dzieciaków od razu oddawać czerwonych od zakreśleń/podkreśleń. Oddałam im zeszyty, prosząc, aby każdy z nich podszedł do mnie indywidualnie, jeśli ma trudność ze znalezieniem i poprawieniem błędów. Wskażę je, dziecko zaznaczy sobie ołówkiem wyraz z błędem, a następnie w domu czy w bibliotece sprawdzi jego pisownię. Zrobiłam to intuicyjnie.Choć uczę 15 lat, nigdy nie miałam tego „tknięcia” w środku.
    Bardzo podoba mi się pomysł zaznaczania na zielono tego, co jest dobrze. Zresztą, jak słusznie zauważył Ksawery, nie o kolor tu chodzi. Rzecz tkwi w informacji, która za nim płynie. Choć czerwień zastrzeżona od wieków dla nauczyciela przeraża na dzień dobry. I tego stereotypu chyba prędko nie zmienimy.
    W wypracowaniach podobny efekt można uzyskać, gdy praca napisana jest na komputerze. Wtedy można dodać kolorowe wspierające komentarze podchodzące pod IZ. Wiem, że nie każdą pracę można i warto wykonywać na komputerze, ale czasami…
    Podsumowując: JA ZACZYNAM OD SIEBIE. Niech chociaż kilkorgu z tej 29 dzieci, które mam w klasie będzie lepiej, lżej i cieplej w tej odczłowieczonej polskiej szkole.

    • avatar

      Danusia

      19 września 2012 at 14:37

      Masz absolutną rację. Warto zacząć od siebie, zanim się coś zaproponuje. Dlatego w naszych warsztatach w CEO jako trenerów zatrudniamy tylko praktyków w danej dziedzinie. Może też dlatego mam taką niechęć do mądrali teoretyków wypowiadających się w sprawach praktycznych.
      Danusia

  • avatar

    Xawer

    17 września 2012 at 21:25

    Widzę tu kolejną chorobę praktyki szkolnej, której nie do końca byłem świadom. Może zresztą zbliża mnie to do punktu widzenia Danusi?
    Zupełnie czym innym jest zeszyt ucznia, a czym innym prace domowe!
    W moim rozumieniu (i tak było za moich licealnych czasów) zeszyt był prywatną sprawą ucznia, do której nauczyciel nigdy nie zaglądał, chyba że za jego wyraźną zachętą (np. uczeń argumentujący w stylu „ale Pan Psor tydzień temu sam mówił, że…”)
    Prace domowe do oddania, sprawdzenia i pokreślenia na czerwono były na oddzielnych kartkach.
    Ten system dawał jasne rozróżnienie pomiędzy tym, co służy bezpośrednio uczniowi, a tym, co pełni funkcję kontrolną i podlega ocenie.
    Zeszytów nie kreśliłbym ani na zielono, ani na czerwono 😉

    • avatar

      Kasia

      17 września 2012 at 22:01

      Xawery,
      rozmowa jak sądzę nie toczy się w chwili obecnej nad tym, czym ma być zeszyt ucznia. Zdaje się, że nie taki jest temat tego wpisu. Wolałabym, abyś nie określał słowem „chore” czegoś, na temat czego masz zbyt mało danych, przynajmniej ode mnie. Moja obecność tutaj raczej wskazuje, że należę do tych, którzy chcą i próbują zmieniać „chore”. Szanując sedno sprawy, nie opisałam, co i dlaczego było przedmiotem podjętej przeze mnie czynności sprawdzajacej. W zeszycie czy na kartce problem pozostaje ten sam: zacznijmy dawać uczniom informacje, z których coś wynika, które doprowadzą ucznia do właściwych odpowiedzi, prawidłowych rozwiązań. Wreszcie – które zmotywują dziecko do poszerzania wiedzy, samodzielności w pokonywaniu trudności, a nie podawaniu gotowych rozwiązań lub jeszcze gorzej – wyłącznie ich wytykaniu na czerwono. Ocenić można konstruktywnie albo według zasady „jestem tu po to, abyś przekonał się o mojej kompetencji. Widzisz, ja nie zrobiłbym takich błędów jak ty.”
      Powtórzę: podoba mi się pomysł zielonego, białego itp. Na pewno spróbuję. Sprawdzę, jak będą czuli się z tym moi uczniowie.

    • avatar

      Danusia

      19 września 2012 at 14:46

      To mi przypomina o jednym świetnym pomyśle (też chyba z USA) – portfolio uczniowskie, w którym uczeń zamieszcza dowody swoich postępów. Takie portfolio może być potem użyte do oceny jego pracy. Sam uczeń wybiera, co zamieszcza, w ten sposób analizuje czy zrobił postęp i jaki.
      Ksawery, a co byś zrobił, gdyby zeszyt ucznia z bzdurami trafił do Ciebie i uczeń poprosił o ocenę.
      D

      • avatar

        Xawer

        19 września 2012 at 15:06

        Zależy jak i o co by poprosił, spełniłbym tę prośbę. Z całym spektrum możliwości: od ustnego skomentowania, przez pokazanie czegoś palcem, po pokreślenie na czerwono. Na moich zajęciach albo w ogóle nie prowadzą żadnych zeszytów, albo (najczęściej) coś w rodzaju segregatorka (idea zbliżona do tj amerykańskiej), do którego wpinają luźne kartki, które służą nam za tablicę i są zapisywane wspólnie przez nich i przeze mnie, ale często również wpinają tam wydruki informacji znalezionych w internecie.
        Kilka razy zresztą uczniowie mnie o to prosili przynosząc swoje zeszyty szkolne z różnymi zadaniami – wtedy, oczywiście niczego w nich nie kreśliłem.

        • avatar

          Xawer

          19 września 2012 at 18:08

          A na komentarze w zeszycie, którego nie chcesz w ogóle kreślić na żaden kolor (bo na przykład jesteś tutorem i nie chcesz wchodzić w konflikt kompetencyjny ze szkolnym nauczycielem Twojego ucznia) doskonale nadają się „żółte karteczki” poprzyklejane gdzie trzeba

  • avatar

    Xawer

    17 września 2012 at 22:15

    Ależ określenie „chore” nie dotyczył Ciebie, czy Twoich działań, tylko właśnie roli zeszytu, jaką on pełni w dzisiejszej szkole, której rzeczywiście nie byłem świadom, a Ty mi to uswiadamiasz (w połączeniu z pewnymi przeslankami, jakie miałem wcześniej, ale które nie spowodowały, bym przyjął, że zeszyt to właśnie kolekcja pokreślonych na najróżniejsze kolory prac domowych.)
    Broń Boże, nie traktuj tego mojego komentarza jako contra se.
    Cały czas optując za tym, by dawac uczniom informację, co robią źle, nie dołować ich. Stąd rozdzielenie zeszytu i prac domowych wydaje mi się godną przywrócenia ideą, pozwalającą na to, by (dołujące) czerwone pomazania znikały z pamięci wraz z poprawieniem pracy czy uzupełnieniem wiedzy.

  • avatar

    Kasia

    17 września 2012 at 22:36

    To prawda, że uczniowi lepiej jest, gdy czerwone ma na kartce, której można się pozbyć znacznie szybciej niż zeszytu 🙂 wciąż jednak uważam, że czerwień służy tylko ucieczce uczniowskiej od niewiedzy, do której przecież ma prawo choćby z tego powodu, że jeszcze jest uczniem. Im szybciej nauczyciele uznają, że niczym lub niewiele różnią się w szkole od uczniow, bo sami się uczą, tym lepiej dla jednych i drugich. Dziś jedna z moich koleżanek zastanawiała się, po co są w ogóle pracę domowe, bo z rozmów w tzw. „gronie” wynikało, że się je wyłącznie zadaje, ale nie sprawdza jakkolwiek. Tylko w razie przylapania na „mniemaniu” stawia pałkę. Wtedy i czerwień przestaje mieć znaczenie, bo problem staje się dużo szerszy.

    • avatar

      Danusia

      19 września 2012 at 14:52

      „Im szybciej nauczyciele uznają, że niczym lub niewiele różnią się w szkole od uczniow, bo sami się uczą, tym lepiej dla jednych i drugich” – to drugi mój konik.
      Ostatnio rozmawiałam z wykładowczynią na SGH, z którą pracowałam kiedyś w szkole. Zapytałam dlaczego teraz więcej zajmuje jej przygotowanie do zajęć i dlaczego przywiązuje teraz taką wagę do swoich zajęć.
      Powiedziała ze zdziwieniem: „No bo mam do czynienia ze studentami- osobami dorosłymi, a w szkole były dzieci”.
      Trudno nam pamiętać, że te dzieci za 5-10 lat będą dorosłe i będą tak jak my odpowiedzialnymi obywatelami.
      Danusia

  • avatar

    Xawer

    17 września 2012 at 23:23

    „po co są w ogóle pracę domowe, bo z rozmów w tzw. „gronie” wynikało, że się je wyłącznie zadaje, ale nie sprawdza jakkolwiek.’
    To jest problem, który podnosiło juz tu kilka osób (najostrzej: Paweł).
    Pytanie tylko, czy to oznacza, że prace domowe sa bez sensu, czy że należy je uczciwie sprawdzać?
    Ja na to patrzę z perspektywy zdecydowanie różnej, niż szkoła publiczna — tutora.
    Zadaję prace domowe!
    Nie stawiam pały za nierozwiązanie, ani nie wymagam usprawiedliwień, choć gdy uczeń nadużywa tu przyzwoitości, to usłyszy coś ode mnie 😉
    U najdojrzalszych uczniów zadowalam się ich deklaracją „zrobiłem bez problemu”, albo wchodzę w dyskusje wokół: „a z tym zadaniem miałem problem”.
    W całym spektrum dojrzałości i uczciwości uczniów czasem wyrywkowo sprawdzam, najczęściej na zasadzie: „no to pokaż mi swoje rozwiązanie!” (dając mu czystą kartkę – tutorski odpowiednik tablicy), a nie przeglądając pracę.
    Czasem uczniowie sami proszą mnie o zadanie im i sprawdzenie ich zadań — to ci z klas maturalnych których już ogarnęła drżączka przedegzaminacyjna i postanowili potrenować.
    Staram się wykorzystywać metodę: „policz/rozwiąż/przeczytaj/etc. to i to, bo będzie nam to potrzebne na następnych zajęciach.” I wtedy te następne zajęcia zaczynają się od tego, że to uczeń referuje to, czego się doliczył i to staje się punktem wyjścia dyskusji.
    Niech przykładem będa tu „żuczki” z mojego blogu: następne spotkanie z moim uczniem zacznie się od tego, że to on opowie mi w formie referatu jak według niego wygląda złożenie fal odbitych od dwóch bardzo bliskich sobie równoległych powierzchni.

    • avatar

      Danusia

      19 września 2012 at 14:57

      Nauczycielu – Dwa razy pomyśl nim zadasz pracę domową!
      Musisz być pewny, że jest ona potrzebna i że pomoże uczniowi w nauce. No i nie może być przeraźliwie nudna, np zrób przykłady z zadania 4 od a do s (wszystkie na jedno kopyto.
      I pamiętaj, że musisz tę pracę sprawdzić lub polecić sprawdzenie koleżeńskie.
      A więc dwa warunki:
      – sensowność
      – obligatoryjne sprawdzenia
      Jeśli nie masz pewności – zrezygnuj i daj dzieciom pograć w piłkę.
      Danusia

Dodaj komentarz