Afera, która rozpętała się wokół e-podręczników to gwałtowny protest przeciw nieuniknionym zmianom. Jest jak wołanie Jasia, który chce pisać piórem gęsim, mimo, że proponują mu długopis. Cyfryzacja czy tego chcemy, czy nie przyjdzie też do Polski. Może aferami uda się ją powstrzymać na rok, czy dwa, ale przyjdzie nieuchronnie. Propozycja naszego rządu, aby dać uczniom bezpłatne e-podręczniki, broni się sama, nie trzeba jej reklamować.
TANIEJ, lekko w tornistrze, dostępnie w każdych warunkach, niezależnie od kieszeni rodziców z możliwością zmian wprowadzanych na bieżąco i wielką oszczędnością lasów. Przy okazji mniejsze możliwość korupcji nauczycieli ze strony wydawnictw. Same plusy.
Dlaczego jest taki atak, na tę atrakcyjną propozycję? Przyznam, że nie rozumiem co powoduje dziennikarzami „Rzeczpospolitej” starającymi się powstrzymać wejście e-podręczników do naszych szkół. Wiele ludzi na świecie widzi konieczność zmian związanych z cyfryzacją. W zachodzącej na naszych oczach rewolucji biorą udział największe światowe wydawnictwa, oferując coraz więcej swoich publikacji w wersji na czytniki e-booków. Praktycznie wszystkie czasopisma występują również w wersji internetowej, wiele gazet przygotowuje się w perspektywie nadchodzących lat do całkowitego przeniesienia swojej działalności do Internetu. Dla mnie (z pokolenia dojrzałego) nie jest to łatwo perspektywa, wolę papier, ale rozumiem, że świat się zmienia. Nie mam zamiaru zawracać kijem Wisły. Awantura o e-podręczniki jest właśnie takim zawracaniem Wisły, no może nie zawracaniem, ale budowaniem na niej tamy, która przelewa się już z wielkim hukiem.
Wydawnictwa zamiast zawiązywać koalicję przeciwko e-podręcznikowi powinny zastanowić się, w jaki sposób z korzyścią dla społeczeństwa przedłużyć swój wydawniczy żywot.
Gdyby każde wydawnictwo produkujące do tej pory podręczniki zrobiło ich e-wersje wtedy mogłoby otrzymywać punkty za każdy zamówiony przez ucznia podręcznik. Fundusze rządowe przeznaczone na e-podręczniki byłyby rozdzielane między wydawnictwami – proporcjonalnie do uzyskanych punktów. Dlaczego takie proste rozwiązanie nie może być wprowadzone? E-podręczniki będzie można po jednorazowym zakupie używać przez parę lat – wydawcy nie będą co roku sprzedawać nowych kopi papierowych publikacji. Jest to oczywiście trudna dla nich sytuacja, w której będą musieli odnaleźć się i dostosować swoją ofertę do wymogów nowej e-epoki.
Czego szukasz?
Random Post
Search
Starsze
35 komentarzy
Joanna Brosiło
8 sierpnia 2012 at 10:15Brawo Danusiu,
Jestem za e-podręcznikami 🙂
Polecam multibooki:
http://wszpwn.pl/?page=news_tresci&ph_main_content_start=show&arti_id=8711
„stanowiące komponenty serii do nowej podstawy programowej.
Podręczniki interaktywne zostały przygotowane w taki sposób, aby można było je używać z każdym modelem tablicy interaktywnej, z komputerem stacjonarnym lub laptopem podłączonym do rzutnika.
Integrują one tradycyjny podręcznik z zadaniami interaktywnymi, animacjami, plikami czy materiałem audio. Wybrane zdjęcia, obrazki i fragmenty tekstu można obejrzeć w powiększeniu”.
Frajda i satysfakcja dla wszystkich 🙂
Atrakcyjna forma wspomagania nauczania.
Pozdrawiam
@si@
Artur
9 sierpnia 2012 at 16:18„Wydawnictwa zamiast zawiązywać koalicję przeciwko e-podręcznikowi powinny zastanowić się, w jaki sposób z korzyścią dla społeczeństwa przedłużyć swój wydawniczy żywot.”Racja, ale oni właśnie przedłużają żywot takimi atakami…męczy mnie jednak trochę gadanie o jakichś koalicjach, jakichś tajemniczych siłach, nie wierzę, żeby to środowisko było takie jednolite, przecież wejścia w nowe technologie się nie da powstrzymać, ktoś to w końcu zauważy. Dlaczego media nie podają np. jakie konkretnie wydawnictwo wystąpiło z jakim oświadczeniem np. do Ministerstwa?
dsterna
8 sierpnia 2012 at 11:01Ekstra. Ale to chyba dopiero w przygotowaniu? Ciekawe ile bezie kosztowało. Widać, że ludzie podjęli wyzwanie.
Danusia
Marcin w
9 sierpnia 2012 at 09:16Polecam również
http://www.nowaera.pl/multibook/multibook-informacje-2.html
jaki widać rozwiązania już są i nie trzeba wymyślać prochu od nowa ani wydawać 45 mln zł z publicznych pieniędzy, wystarczy tylko trochę się zainteresować tematem.
q-ku
20 sierpnia 2012 at 10:27ale owego „multibuka” raczej wydawnictwo Nowa Era nie zechce za darmo rozdać uczniom?
Al
9 sierpnia 2012 at 10:47Multibook jest tylko dla nauczyciela. A szkoda. Z własnych doświadczeń wiem, że co najmniej 90% uczniów w ogóle nie używa płyt CD z dodatkowymi materiałami dołączanymi do podręczników papierowych. A nauczyciele w ogóle na lekcjach nawet do korzystania z nich nie zachęcają. Dlaczego?
Olek
10 sierpnia 2012 at 15:20Pomysł żeby używać CD trąci już myszką, i to nie komputerową. Małe notbooki, netbooki no i tablety w ogóle nie mają napędów CD. Multibook to takie uwieńczenie kończącej się ery w edukacji i komputerach, niech odejdzie w spokoju.
Danusia
11 sierpnia 2012 at 09:42Panowie
Ja nie rozumiem dlaczego obecne podręczniki nie mogłyby być też w wersji e. A do nich dodatkowe funkcje on -line.
Jedyną trudność widzę w nierozwiązanej kwestii finansowej. Ale ją trzeba i tak rozwiązać i to nawet w szerszym zakresie.
D
rr
8 października 2012 at 12:39Proszę zapoznać się z ofertą wydawnictw, które mają już gotowe rozwiązania. Skoro jest Pani „ekspertką”, to łatwo znajdzie Pani odpowiednie informacje na stronach oficyn. To, że wydawnictwa nie rozdają swoich dzieł za darmo, wynika z tego, że przygotowują je za swoje pieniądze (a nie budżetowe) i na własne ryzyko (a nie ryzyko podatnika). Publiczne i darmowe podręczniki uważam za pomysł-nawiązanie do socjalistycznej idei dobra niczyjego. Przypomnę, że społeczeństwo i gospodarka istnieją tylko dzięki zasadzie wymiany dóbr i usług. Gdy się zepsuje tę zasadę, wówczas mamy katastrofę (vide PRL). Podręczniki za darmo – świetnie. Ale może też jedzenie za darmo, ubrania za darmo, samochody za darmo. To wszystko ktoś produkuje, daje miejsca pracy, zarabia w ten sposób i daje możliwość zarabiania innym. To jest proste. Nie ma sensu wracać do skompromitowanych socjalistycznych idei.
q-ku
20 sierpnia 2012 at 10:28bo te programy są nieatrakcyjne tak naprawdę
najlepszy podręcznik to prosty podręcznik – skupiający się na zagadnieniu a nie klikaniu
Xawer
9 sierpnia 2012 at 16:57„TANIEJ, lekko w tornistrze, dostępnie w każdych warunkach, niezależnie od kieszeni rodziców”
A ja jak zwykle się wyłamię i w swoim zapyziałym konserwatyźmie będę bronił papieru.
1. TANIEJ. Komplet papierowych podręczników do jednej klasy to poniżej 500zł, można kupić używane (albo sprzedać swoje używane), podręcznik może spokojnie żyć trzy lata.
Czyli można przyjąć, że papierowe podręczniki około 150zł/(uczeń*rok).
Jeśli założymy, że każdy uczeń dysponuje dwoma kompletami podręczników (patrz 2.) to daje to 300zł/rok. Porównaj z (4.)
Nie wiemy ile miałoby płacić MEN za licencje do podręczników elektronicznych.
2. „Lekko w tornistrze.” Wystarczy, żeby (jak w niektórych krajach, a i niektórych szkołach prywatnych w Polsce) uczeń miał dwa komplety podręczników: jeden w szafce w szkole, drugi w domu. Tornister może być pusty.
3. „dostępnie w każdych warunkach” Doświadczenia biednych krajów, gdzie wprowadzano „tablet dla każdego ucznia” zbijając cenę pokazują, że wbrew pozorom problem rozładowujących się tanich baterii (albo tracących żywotność po kilku miesiącach eksploatacji) jest bardzo trudny do przejścia. W przeciwieństwie do rozładowujących się baterii i psujących się tanich czytników, papierowa książka jest dużo bardziej odporna i na na brutalne traktowanie (zrzucić ze stołu) i nie potrzebuje baterii, i nawet po wpadnięciu w kałużę daje się ją wysuszyć i przeczytać.
4. „niezależnie od kieszeni rodziców”.
Oczywiście, jeśli państwo rozda czytniki, to będzie to niezależne od kieszeni rodziców. Równie dobrze państwo mogłoby jednak rozdawać (wypożyczać) papierowe podręczniki. W wielu krajach (ulubiona przez wielu Finlandia) tak się dzieje: uczniowie bezpłatnie pożyczają ze szkolnej biblioteki potrzebne im podręczniki, a płacą tylko ci, którzy chcą mieć nowe na własność, albo ci, którzy zniszczyli lub zgubili te pożyczone.
W polskiej propozycji koszt czytnika miałby obciążać jednak rodziców (z mętną obietnicą wsparcia najuboższych). Rozsądny czytnik kosztuje około 1000zł. Indyjskie doświadczenia z czytnikiem za 100USD skończyły się katastrofą: większość nie nadawała się do użytku jeszcze przed upływem pół roku. O czytniku za 800-1000zł można założyć, że przeżyje średnio 3 lata (to bardzo optymistyczne założenie, znając niedelikatność z jaką dzieci traktują taki sprzęt, nagminne kradzieże w szkołach, etc. Porównajmy, jaki ma czas życia telefon, grajątko MP3, czy inny elektroniczny gadżet, używany przez dzieci. Czytniki (z racji sporego ekranu) MUSZĄ być delikatniejsze od telefonów.) Daje to wydatek na czytniki w wysokości rzędu 300zł/rok.
Koszt samych czytników (bez licencji do praw autorskich za podręczniki) jest więc taki sam, jak dziś podręczników papierowych.
Jedyny plus e-podręczników to to, że za papierowe podręczniki płaci w całości rodzic, a część kosztów e-podręczników (licencje autorskie i część — niejasna — kosztu czytników) przejęłoby państwo.
Danusia
11 sierpnia 2012 at 10:05Ksawery
Kierujesz dyskusję na dziwny tor: Proponuję Jasiowi dojazd rowerem, zamiast chodzić piechotą, a ty mówisz – nie, bo każdy powinien mieć samochód.
Fajnie byłoby mieć samochód, ale tymczasem możemy pomóc sobie rowerem.
ad 1. Jestem za wykorzystaniem podręczników używanych, wszyscy są, ale to inny problem. Jeśli rząd i UE zapłaci za e-podręczniki, to jakby nie liczyć dla rodzica będzie taniej, bo zero jest zawsze mniejsze od liczby dodatniej.
ad 2. Rozwiązanie z 2 podręcznikami dobre, ale jak mamy podręcznik w internecie, to jest na każde zawołanie.
ad 3. Sprzęt będzie się poprawiał, wersje ulepszą. Nie jestem za tabletem dla każdego ucznia, jestem za dostępem do komputera w szkole.
Obojętnie od naszych przyzwyczajeń przyszłość wygląda tak, że będziemy posługiwać się komputerem w miejsce papieru. Tak jak kiedyś porzuciliśmy tabliczki gliniane na rzecz papieru.
ad4. Przy okazji jeden tablet na rok, to moim zdaniem jest 200 – 300zł, ale może masz rację, że 1000zł, tylko taki za 1000zł dłużej wytrzyma niż rok, a komplet podręczników to 500-800 zł w jednym roku. Inna sprawa, że podręcznik nadaje się do recyklingu, a tablet? Finlandia pewnie też po pewnym czasie przeniesie się do e.
Jestem za tym, aby były dostępne dwie wersje tych samych podręczników: papierowa i e – do wyboru. A najlepiej byłoby mieć wersję papierową też w rozdziałach do kserowania i do noszenia pojedynczo.
Sama nie jestem jak wiesz zwolenniczką obecnych podręczników. Brakuje mi w nich kilku wersji do wyboru, celów, kryteriów oceniania, pytań kluczowych, propozycji projektów i wielu innych. I nie liczę na to, że e-podręcznik powstający w takiej atmosferze mnie zadowoli. Ale zarzuty w stosunku do niego wydają mi się spreparowane.
Danusia
Xawer
11 sierpnia 2012 at 12:59Jedyną wyższość „e-podręczników” nad „p-podręcznikami” widzę w tym, że rząd chce płacić za „e-„, podczas gdy nie chce płacić za „p-„. Ale to nie oznacza, że „e-” są lepsze czy tańsze, a wyłącznie, że rząd chce pokryć koszty jednego rozwiązania (przynajmniej w części), a nie chce pokrywać kosztów drugiego. Widzę też, że konfitury z rynku podręcznikowego miałyby zostać odebrane wydawcom i autorom, a za to rozdane producentom i dystrybutorom czytników.
Problemem z „e-” są przede wszystkim czytniki. Nie jest prawdą, że „e-podręcznik” dostępny jest wszędzie. Dostępny jest wyłącznie tam, gdzie mam działający czytnik. Dużo delikatniejszy i bardziej podatny na uszkodzenia, niż papierowa książka, raczej nie weźmiesz go ze sobą na weekend pod namiotem.
„Jeśli rząd i UE zapłaci za e-podręczniki, to jakby nie liczyć dla rodzica będzie taniej, bo zero jest zawsze mniejsze od liczby dodatniej.” Rząd chce zapłacić za prawa autorskie do e-podręczników. Ale już nie za czytnik dla każdego ucznia. Tu są mętne deklaracje o pomocy dla najbiedniejszych. Wydaje mi się, że już dziś najbiedniejsi dostają pomoc na kupno podręczników. Nie sądzisz chyba, że dofinansowanie czytników będzie bardziej efektywne i lepiej trafiające do biednych rodzin. I co będzie teraz robił ten wiejski Jaś, który już w połowie września usiądzie na swoim czytniku, albo rzuci plecakiem o podłogę? Rodzice mają mu kupić następny? Szkoła ma mu dać jeszcze jeden? Do końca roku będzie miał wymówkę „pse pani mój cytnik je popsuty”?
Z papierowymi podręcznikami nie ma takiego problemu. Raczej nie niszczymy/gubimy całego kompletu, a pojedynczy z nich. Po wrzuceniu w kałużę i wysuszeniu wyglądają może źle, ale nadają się do użytku.
Czytniki (zwłaszcza, jeśli będą tanie) będą budziły kolejna falę problemów, znacznie silniejszych, niż dzisiejsze. Zamiast „pse pani, zapomniałem książki” – będziesz mieć nie tylko „zapomniałem czytnika”, ale i „czytnik się popsuł”, „czytnik się rozładował”. Do tego własności ekranów nie pozwalają, by dwoje dzieci czytało z jednego czytnika tak, jak mogą korzystać z jednej książki, leżącej na środku ławki. Gdy zgubię książkę, to zazwyczaj ktoś z kolegów mi pożyczy swoją. Ale nikt mi nie pożyczy swojego czytnika!
Pomysły (patrz komentarz Joanny) by e-podręczniki nie były prostymi pdf-ami, ale by zawierały pewne części multimedialne stawia większe wymagania sprzętowe. Czytnik nie może już mieć czarno-białego ekranu tylko kolorowy i ekran musi mieć dużą szybkość reakcji, by było na nim widać animacje i filmiki. Takiego czytnika już nie kupisz poniżej 800zł.
„Obojętnie od naszych przyzwyczajeń przyszłość wygląda tak, że będziemy posługiwać się komputerem w miejsce papieru. ”
Naprawdę? Wcześniej, niż za kilkadziesiąt lat, gdy technologia czytników się istotnie zmieni? Naprawdę już dziś czytasz poezję i klasykę literatury z Kindla, a nie z papierowych książek? Lepiej niech szkoła nie antycypuje takich zmian kulturowych.
Może przy tej okazji zlikwidujmy biblioteki z papierowymi książkami?
Michał
10 sierpnia 2012 at 14:07Zgadzam się z Ksawerym. Cyfrowe podręczniki najprawdopodobniej nie będą ani tańszym, ani efektywniejszym rozwiązaniem. Czy ktoś słyszał o badaniach potwierdzających lepszą efektywność takiej nauki?
Nasz system edukacji potrzebuje cyfryzacji, ale nie w takiej formie. Wideokonferencje, zadania on-line, lekcje z postaci mini-filmów, wirtualne metadefinicje i biblioteki, itd. są nam o wiele bardziej potrzebne, niż zastąpienie książek czytnikami 😉
W innych krajach, gdzie korzysta się z cyfrowych podręczników, uczniowie mówią o braku komfortu przy takiej nauce. Trudno jest uczyć się szybkiego czytania przy nośniku, które nie odbija światła, a je wytwarza (->funkcjonowanie oka i przystosowanie mózgu).
Czy nie lepiej zainwestować te pieniądze w NAUKĘ młodzieży? Ilu uczniów zna metody efektywnego uczenia się? Z ilu takich metod młodzież i dzieci korzystają?
A teraz spójrzmy na doświadczenia dzieci, które uczą się wyłącznie z cyfrowych podręczników.
Pierwszoklasista nie używa rąk do przekładania stron – wystarczy mu jeden palec. Jak wpłynie to na jego kształtowanie umiejętności nadgarstka? Jakie będzie miało skutki w budowie ośrodków mózgu? A nauka pisania? Kiedy do pisania wystarczy mu sama klawiatura?
Moim zdaniem cyfryzacja – tak!
Wyłącznie cyfrowe podręczniki – nie.
Danusia
11 sierpnia 2012 at 10:15Michale
„Nasz system edukacji potrzebuje cyfryzacji, ale nie w takiej formie. Wideokonferencje, zadania on-line, lekcje z postaci mini-filmów, wirtualne metadefinicje i biblioteki, itd. są nam o wiele bardziej potrzebne, niż zastąpienie książek czytnikami” – zgoda absolutna, ale tego NIE MA. Chcą dać namiastkę, warto od niej zacząć.
Masz rację – nie ma dowodów, ze cyfryzacja pomaga się uczyć. Za moment wydamy i opublikujemy na stronie tekst Fullana o złych i dobrych sterownikach- Choosing the wrong drivers for the whole system reform. Bardzo Ci go polecam, facet jest niezwykle mądry. Jeden z jego sterowników: „Technologia (technology): inwestowanie w nowe technologie i zakładanie, że cuda cyfrowego świata rozwiążą wszystkie problemy, versus skoncentrowanie się na metodach nauczania”. Nie oznacza to jednak, ze Fullan jest przeciwko nowym technologiom, ale jest za umiejętnym ich wykorzystywaniem.
I tak dawanie uczniom po komputerze, i tablicy interaktywnej – nie ma sensu, za to praca nad skutecznymi metodami nauczaniu z uzasadnionym użyciem TIK jest sensowna.
Może zgodzimy się na:
Moim zdaniem cyfryzacja – tak! I przemyślane jej wprowadzanie.
Danusia
dsterna
14 sierpnia 2012 at 11:43Dziś 14 sierpnia w Gazecie Prawnej(Numer wydania: 157; Data wydania: 2012-08-14,Strona publikacji: 13) ukazał się artykuł Michała Fury: Dwa tysiace lektur na e-czytniku zamiast ciężkiego plecaka
Okazuje się, że e -lektury jak najbardziej tak, to dlaczego e – podręczniki do sądu?
„Ogniem i mieczem – Henryka Sienkiewicza, Robinson Kruzoe – Daniela Defoe czy Dziady – Adama Mickiewicza, nie wspominając o innych liczących po kilkaset stron lekturach – w szkole podstawowej uczniowie maja co roku po kilkanaście książek nie tylko do przeczytania, ale także do dźwigania. A gdyby tak zastąpić papier ksiażka elektroniczna? – To nie problem.
W sieci są serwisy takie, jak WolneLektury.pl, które w domenie publicznej oferują za darmo większość dzieł wydanych przed …”
Ciekawe.
Danusia
Xawer
14 sierpnia 2012 at 12:03Podstawowa różnica pomiędzy e-lekturą a e-podręcznikiem jest taka, że uczniowi (i rodzicom) nie narzuca się żadnego rozwiązania. Uczeń ma przeczytać „Ogniem i mieczem”, a jego sprawą jest, czy pożyczy z biblioteki papierową książkę i ją przeczyta, czy rodzice mu kupią książkę i ją przeczyta, czy też wreszcie ściągnie ją sobie z „Wolnych Lektur” i przeczyta na domowym pececie (bez konieczności kupowania specjalnego czytnika).
Tymczasem, zgodnie z zamysłem MEN, e-podręczniki nie będą prostymi odpowiednikami istniejących p-podręczników. To nauczyciel będzie narzucał uczniowi: musisz używać „darmowego” podręcznika na czytniku, który sam sobie kupisz (za darmo rozdajemy tylko w programie pilotowym), i nie masz możliwości kupić ani pożyczyć tego samego podręcznika w formie papierowej.
Gdyby szkoły zaczęły wymagać, by uczniowie czytali „Ogniem i mieczem” nie z papierowej książki, ale z ekranu, to protesty byłyby równie silne, co przeciw3ko e-podręcznikom.
dsterna
14 sierpnia 2012 at 15:58Ksawery
„Podstawowa różnica pomiędzy e-lekturą a e-podręcznikiem jest taka, że uczniowi (i rodzicom) nie narzuca się żadnego rozwiązania” – Przecież przy e – podręczniku też nie ma narzucania, nie wiem czy nie jest większe narzucanie przy obowiązku przeczytania danej lektury.
„Tymczasem, zgodnie z zamysłem MEN, e-podręczniki nie będą prostymi odpowiednikami istniejących p-podręczników” – widzę, ze wiesz więcej niż ja, gdzie napisali, jak to ma wyglądać?
A gdyby tak zamieszczono w internecie wszystkie podręczniki i uczeń z nauczycielem wybiorą sobie ten, który im odpowiada?
Trudność z kasą!?
Ach ta kasa!
Danusia
Xawer
14 sierpnia 2012 at 16:23„gdzie napisali, jak to ma wyglądać?”
W tym, ze nigdzie nie napisali tego wprost i jasno, co jest kolejnym powodem do oprotestowania rządowego projektu.
Trzeba się doczytywać ze strzępków informacji: czy to w IBE, czy w prasie. Asi MEN, ani IBE nie przedstawiły programu w postaci konkretnego, zobowiązującego projektu (mówiącego np., że każdemu wiejskiemu dziecku będziemy fundować nowy czytnik co tydzień, choćby co tydzień jego ojciec sprzedawał ten czytnik na bazarze, żeby mieć na wódkę — a takie problemy trzeba rozwiązać, zanim program się wprowadzi).
Wczoraj w TOK-FM była bardzo pouczająca dyskusja „Będziemy płacić za wiedzę, a nie za wydanie papierowej książki – Krzysztof Wojewodzic, koordynator projektu E-podręczniki do Kształcenia Ogólnego” — http://bi.gazeta.pl/im/2/12301/m12301402.mp3
Oczywiście, popieram Twój pomysł, żeby MEN kupiło prawa do wszystkich podręczników, a ich wersje elektroniczne udostępniło za darmo. Byle zostawiając uczniom/rodzicom wybór pomiędzy (płatną za papier) formą papierową, a (płatną za czytnik) forma elektroniczną. A większość uczniów zapewne korzystałaby z obu form jednocześnie: jadąc autobusem do szkoły czytałaby książkę papierową, a w domu, odrabiając lekcje, robiliby cut-paste z wersji elektronicznej.
Xawer
14 sierpnia 2012 at 16:54Jak zrozumiałem ten wywód K.Wojewodzica, to rzecz będzie jeszcze bardziej absurdalna: nie tylko e-podręczniki nie będą miały swojej wersji papierowej, ale MEN nawet nie zamówiło wszystkich podręczników w wersji „e-„. Oznacza to, że rodzice będa musieli kupić czytnik, żeby na nim dziecko korzystało z podręcznika do matematyki, ale również i tornister i papierowy podręcznik do angielskiego.
Z tego co usłyszałem, to podręczniki do języków są najdroższymi podręcznikami papierowymi, a jednocześnie zostały one wyłączone z programu „e-podręcznik”.
dsterna
16 sierpnia 2012 at 11:00Jeśli chodzi o języki, to zawsze nauczyciel wybierał sobie jeden z morza propozycji. Żadna inna dziedzina nie ma tylu propozycji. Myślę, że tam już są e-podrećzniki. Sama uczyłam się przez 2 lata angielskiego przez skypa.
D
Anna Weiss
15 sierpnia 2012 at 15:58A ja sie bardzo cieszę, że szkoła staje się cyfrowa. Tyle, że podręcznik – cyfrowy lub tradycyjny – jest tylko NARZĘDZIEM. Pytanie: czy nauczyciele będą umieli wykorzystać (merytorycznie, ale też technicznie) nowe cyfrowe narzędzia? Na ile wszelkie laptopy, tablety itp. komponują się z obecnym systemem nauczania? Czy Ministerstwo Edukacji wie, na przykład, że w wielu szkołach w Anglii ODCHODZI się już od tablic interaktywnych, bo są niezgodne z nową wizją szkoły, w której nauczyciel jest tylko pomocnikiem, a nie wykładowcą skupiającym uwagę na sobie pod JEDNĄ tablicą? Pozostając przy Anglii, wraz z cyfryzacją nauczania zmienił się kompletnie SPOSÓB nauczania, długość lekcji itp. Czy Ministerstwo bierze pod uwagę takie zmiany, czy tylko zamierza „wkleić’ narzędzia TIK (czy, jak kto woli, ICT) w obecny, XIX wieczny system nauczania? Czy Ministerstwo ma świadomość ile pieniędzy (dużo) trzeba, wraz z cyfryzacją szkoły, przeznaczyć na szkolenia nauczycieli? Zapewne więcej niż na sam sprzęt. Czy, jednym słowem, Ministerstwo ma PEŁNY obraz tego, co znaczy CYFROWA szkoła?
Co do efektywności „cyfrowego” nauczania polecam wizytę w jakiejś „cyfrowej” szkole w Anglii, Włoszech czy Niemczech. To nie tylko jest efektywne (a nawet efektywniejsze, jak zapewniał nas dyrektor jednej z angielskich szkół, porównując wyniki egzaminów przed i po cyfryzacji), ale, przede wszystkim, ciekawsze dla uczniów, pokolenia niemalże urodzonego z komputerem, czy innymi narzędziami TIK, odpowiednikiem długopisu dla pokolenia starszego!
„Z tego co usłyszałem, to podręczniki do języków są najdroższymi podręcznikami papierowymi, a jednocześnie zostały one wyłączone z programu „e-podręcznik”” Odpowiadam: Wydawnictwa językowe, zwłaszcza do nauki j. angielskiego, już jakiś czas temu wprowadziły e-nauczanie i, z całym szacunkiem dla Ministerstwa, MEN na pewno nie zrobi tego lepiej. Korzystam od roku, FANTASTYCZNE narzędzie, trudno wręcz porównywać z tradycyjnym nauczaniem. Ani ja, ani moi uczniowie, nie wyobrażamy sobie powrotu do tradycyjnych metod.
dsterna
16 sierpnia 2012 at 11:03Aniu
Całkowicie zgadzam się z Twoim obawami. Cały świat próbuje z cyfryzacją i trzeba korzystać z sukcesów i porażek innych. Znam szkoły, które obfitują w nieużywane tablice interaktywne. Myślę, ze dobrą drogą jest pokazać nauczycielom możliwości (PROSTE) i zapytać ich co im się przyda. Jesetm przekonana, ze oni sami w części już wiedzą i można tylko dzielić się doświadczeniami.
Danusia
Maciej
16 sierpnia 2012 at 02:42Witam, i włączam się do dyskusji. Dla wyjaśnienia na początek –
nie jestem przeciwnikiem e-podręcznikom, a dowodem na to może być
artykuł z 2004 roku, chyba pierwszy na te temat po polsku, w którym
przedstawiłem koncepcję e-podręcznika. Więcej na temat tej koncepcji
piszę na końcu swojego blogu tutaj na Osi Świata, w wypowiedzi o
bojkocie autorów i wydawnictw.
Zacznę od postu inicjującego i „samych plusów”.
>> TANIEJ, lekko w tornistrze, dostępnie w każdych warunkach,
>> niezależnie od kieszeni rodziców z możliwością zmian wprowadzanych
>> na bieżąco i wielką oszczędnością lasów. Przy okazji mniejsze
>> możliwość korupcji nauczycieli ze strony wydawnictw. Same plusy.
Zgadzam się jedynie z oszczędnością lasów, chociaż jak tak dalej pójdzie, to nie jestem pewien, czy oficjalna korespondencja w tej e-sprawie nie pochłonie więcej papieru.
Taniej? Podręczniki będą darmowe, a koszt odtwarzacza (tabletu, laptopa), a koszt zasilania odtwarzaczy w szkole, a koszt dostępu
do Internetu „w każdych warunkach” w szkole i w domu? Już nawet min. Boni mówił, że koszty tabletów spadną na rodziców, a wszyscy milczą o innych kosztach.
Możliwość zmian wprowadzanych na bieżąco? Proszę zauważyć, MEN ma środki tylko do 2015 roku, a więc tylko na wyprodukowanie podręczników, a gdy podręcznik dopiero zaczyna swój cykl życia, o finansach ani słowa.
Z korupcją nauczycieli nie przesadzajmy – wydawnictwa oferują bardzo wiele materiałów niemal za darmo. Wiem, ile muszę dokładać materiałów do swoich podręczników niemal gratis.
I dalej …
>> Wydawnictwa zamiast zawiązywać koalicję przeciwko e-podręcznikowi
>> powinny zastanowić się, w jaki sposób z korzyścią dla społeczeństwa
>> przedłużyć swój wydawniczy żywot.
Piszę nieco o tym na swoim blogu. Ministerialny projekt e-podręcznika można odebrać jako koalicję przeciwko wydawnictwom i autorom, którzy dotychczas tworzyli z p-podręczniki. Jako autor dziwię się takiemu potraktowaniu wydawnictw, a zwłaszcza autorów. Policzyłem, że za żaden ze swoich podręczników nie otrzymałem tyle honorarium (10% od sprzedanych egzemplarzy), ile przypuszczam dostaną autorzy e-podręczników i to od ręki, nie czekając na efekt, bez względu, na to czy będą korzystać z ich podręczników uczniowie i nauczyciele, czy też nie.
Jeśli chodzi o wybór wykonawców e-podręczników, to jestem pełen obaw. Żadna z wybranych uczelni, ani żaden zespół z tych uczelni dotychczas nie firmował żadnego podręcznika szkolnego, może z wyjątkiem pojedynczych autorów z tych uczelni. A podręcznik, to nie tylko zawartość zgodna z podstawą programową – tę można znaleźć w Internecie – ale metodyka kształcenia, która stoi za podręcznikiem, a ją będzie trudno wypracować w ciągu 1-2 lat a później jeszcze przekonać do niej nauczycieli, którzy przez lata wypracowywali swoje metody kształcenia na bazie p-podręczników.
Pani propozycja z końca wypowiedzi jest sensowna, ale nikt z nią nie wystąpił do wydawnictw. W wypowiedzi na swoim blogu proponuję bardziej rozbudowany model – bon książkowy, który może być przeznaczony na e- lub p- podręcznik.
Dopiero po napisaniu tego powyżej zajrzałem do innych komentarzy i zauważyłem że Pan Xawer(y?) ma podobne zdanie w wielu kwestiach, o których napisałem. Jedna tylko uwaga: serwis z wolnymi lekturami zawiera tylko lektury, do których prawa autorskie już wygasły. Faktycznie jest wiec zbędny, bo te lektury są wolne bez tego serwisu.
Przysłuchałem się wypowiedzi Pana Wojewodzica. Pytanie do Państwa: dlaczego na pytanie, dlaczego nie będzie e-podręczników do języków obcych Pan Wojewodzic odpowiedział, że nie wie, bo nie był przy tworzeniu w MEN projektu e-podręcznik? Podpowiedź: Pan Wojewodzic jest autorem podręcznika do języka angielskiego, wytworzonego w projekcie unijnym, a teraz sprzedawanego do szkół (informacja z GW). Inne argumenty za e-podręcznikiem też były bardzo mgliste. Na przykład, że do odtwarzania e-podręczników mogą być wykorzystane komputery szkolne – a co z podręcznikami interaktywnymi, przygotowanymi do ekranów dotykowych? Kolejny pomysł, by uczniowie odtwarzali w szkole e-podręczniki na swoich urządzeniach, jest związany z ideą BYOD (przynieś do szkoły swoje urządzenie), jednak ten pomysł wprowadza wiele zagrożeń i utrudnień w pracy nauczyciela, a dobrze przygotowany jest bardzo kosztowny.
KONKLUZJA: elektronizacja edukacji nas nie ominie, ale kolejny raz mamy do czynienia z projektem, który nie został profesjonalnie przygotowany. A przecież można było pomyśleć wręcz o „ugodzie narodowej”.
Pozdrawiam,
Maciej M Sysło
dsterna
16 sierpnia 2012 at 11:17Witam
Nie za bardzo przekonują mnie Pana argumenty w sprawie braku korzyści.
>> TANIEJ, lekko w tornistrze, dostępnie w każdych warunkach – energia elektryczna na zasilanie nie jest duża, dostępność po naładowaniu baterii – wszędzie, Tablet jeden waży znacznie mniej niże podręczniki na jeden dzień.
>> niezależnie od kieszeni rodziców z możliwością zmian wprowadzanych – na końcu taniej, bo jeden tablet jak pisałam kosztuje mniej niż komplet podręczników. Zresztą wiele dzieci ma komputery w domu, a w szkole można używać jeden rzutnik. Jeśli dziecko nie ma komputera w domu, to powinno mieć dostęp do niego w szkole po lekcjach.
>> na bieżąco i wielką oszczędnością lasów. – tu się chyba zgadzamy
>> Przy okazji mniejsze możliwość korupcji nauczycieli ze strony wydawnictw – niestety oprócz darmowych prezentów ze strony wydawnictw często występuje przekupywanie. Czy był pan kiedyś na promocji podręcznika, okoliczności bywają bardzo atrakcyjne.
Na papierowych podręcznikach najmniej zarabiają autorzy, to jest biznes wydawnictw. Nie widzę powodu, aby Państwo miało ten biznes wspierać.
Zgadzam się, ze uczelnie nie mają doświadczenia w pisaniu podręczników, dlatego wolałabym, aby doświadczone wydawnictwa publikowały e-podręczniki, a nauczyciel wybierał, a rząd płacił. Niestety nie wpadli na ten pomysł, ale może w przyszłości….
KONKLUZJA: elektronizacja edukacji nas nie ominie, ale kolejny raz mamy do czynienia z projektem, który nie został profesjonalnie przygotowany. A przecież można było pomyśleć wręcz o „ugodzie narodowej”. ZGODA
D
Maciej Sysło
16 sierpnia 2012 at 11:47Witam, i krótko.
Ależ ja widzę korzyści, inaczej nie proponowałbym własnego rozwiązania i nie brał udziału w niezliczonych dyskusjach. Staram się tylko uzmysłowić, że za „tanim” podręcznikiem są nie mniejsze koszty, tylko ktoś inny je ponosi, a część jednak spada na rodziców i szkoły (pisze o tym też Pan Xawer), „otwartość” ma swoje granice (by coś otworzyć najpierw to coś trzeba mieć, trzeba zrobić, kupić), a papier jest inaczej dysponowany.
I najważniejszy aktor w teatrze szkoły – UCZEŃ – o nim nikt nie myśli, tylko będzie się go przekonywać, że e-podręcznik jest bardziej atrakcyjny niż papierowy. Pomijam już moje wątpliwości, ale uczniowie w Korei i USA wypowiadają swoje zdanie: wolimy papierowe. A więc dla kogo powstają nasze e-podręczniki? Po raz kolejny więcej w tym polityki i technologii niż edukacji.
Oczywiście, gdyby e-podręcznik był profesjonalnie przygotowanym projektem, to i uczeń byłby w nim uwzględniony.
Pozdrawiam, Maciej M Sysło
PS. Jeśli chodzi o warunki techniczne w szkole: jak naładować 25 urządzeń, gdy w klasie jest jedno gniazdko, przewidziane dla odkurzacza? Może przy okazji jeszcze jedne dane z USA: blisko 70% dyrektorów szkół (head teachers) nie dopuszcza, by w szkole uczniowie posługiwali się swoimi urządzeniami. Polecam tutaj moją wypowiedź na EduNews: http://www.edunews.pl/nowoczesna-edukacja/ict-w-edukacji/1968-wez-do-szkoly-swoje-urzadzenie-ale-nie-zapomnij-tez-glowy.
Xawer
16 sierpnia 2012 at 14:32„w szkole można używać jeden rzutnik. Jeśli dziecko nie ma komputera w domu, to powinno mieć dostęp do niego w szkole po lekcjach”
Jeśli postęp i ułatwianie dzieciom edukacji mają polegać na tym, że dzieci, które dziś mają podręcznik do własnego użytku, w czasie lekcji leżący przed nimi na ławce i mogą odrabiać lekcje w domu, a do lekcji przygotowywać się w autobusie jadąc do szkoły, będą na lekcjach musiały próbować czytać czytankę z ekranu obok tablicy, siedząc w półmroku, bo bez zasłonięcia okien nic by nie było widać, a do lekcji przygotowywać się w czytelni szkolnej, to ja już wolę XIX-wieczną pruską szkołę.
„Na papierowych podręcznikach najmniej zarabiają autorzy, to jest biznes wydawnictw. Nie widzę powodu, aby Państwo miało ten biznes wspierać. ”
A widzisz powód, dla którego rząd miałby wspierać biznes chińskich koncernów produkujących czytniki e-booków?
„Przy okazji mniejsze możliwość korupcji nauczycieli ze strony wydawnictw – niestety oprócz darmowych prezentów ze strony wydawnictw często występuje przekupywanie. Czy był pan kiedyś na promocji podręcznika, okoliczności bywają bardzo atrakcyjne.”
Myślisz zapewne, że producenci czytników nie będą oferować dla nauczycieli darmowych szkoleń (na Majorce, a może i na Bali) z używania ich czytników? I innych atrakcji dla dyrektora, który zdecyduje o wyposażeniu swojej szkoły w ich czytniki w klasach i czytelni? Dalekowschodnie koncerny elektroniczne są pod tym względem dużo bardziej agresywne nawet od koncernów farmaceutycznych, korumpujących lekarzy, by zapisywali ich leki.
Korupcja w tej dziedzinie jest i musi być, żadne CzeKa ani CBA na nią nie pomoże: będzie zawsze tam, gdzie to nie płatnik (rodzic), a ktoś inny (nauczyciel) decyduje o tym, na co ten płatnik musi wydać swoje pieniądze.
dsterna
17 sierpnia 2012 at 12:40Ksawery
Przemawia przez Ciebie zdanie: „Wszystko, albo nic”
Ja też chciałabym, aby każde dziecko miało dobry dom, dostatnie życie, dostęp do wiedzy i rozrywek itd. Ale się nie da – teraz i już, więc myślę, że jeśli jest okazja choć trochę pomóc to warto.
Dlatego, jeśli nie da się mieć równego dostępu do komputerów, to stwórzmy warunki na częściowy dostęp. Szkoła po południu jest pusta, dlaczego nie udostępnić sali komputerowej. Oczywiście jest problem dojazdu, ochrony i innych takich, ale rozwiązanie tych problemów wydaje mi się sensowniejsze, niż narzekanie że się nie da. Wydaje mi się, ze rzucasz kłody pod nogi, zaciemnienie też jest możliwe, a nie zawsze też konieczne. Moja mama czytała przy lampie naftowej i to dużo, a teraz czyta bez okularów – 90 lat.
Może dzięki popytowi na czytniki poprawi się rynek naszych rodzimych wytworów? Nie jesteśmy zdani na chińskie.
Każdy może próbować przekupywać. Rolą państwa jest wprowadzić takie przepisy, aby przekupywanie nie było atrakcyjne. A może nawet możliwe. Jakoś z wysyłaniem ofert reklamowych przez maila udało się. Teraz mnie pytają, a ja przeważnie nie chcę takowych dostać.
Obecnie to nauczyciele nie wiedzą, że są przekupywani i działają w dobrej wierze. Bo czy uczestniczenie w pokazie nowego podręcznika jest, czy nie jest korupcją? Jeśli jest to każda reklama jest korupcją….
D
Maciej Sysło
17 sierpnia 2012 at 09:54Do Pani Danusi:
Mój komentarz:
Maciej Sysło 16 sierpnia 2012 o 11:47 napisał:
Nadal oczekuje na moderację:
Twój komentarz oczekuje na moderację.
Pozdrawiam, mmsyslo
Xawer
17 sierpnia 2012 at 14:58Przeze mnie nie przemawia program „wszystko albo nic” – wprost przeciwnie, mam pozytywistyczne nastawienie działaniami małych kroków. Przemawia przeze mnie krytyczna ocena tego, czy e-podręczniki mogą „trochę pomóc”. Przemawia przeze mnie też nieuznawanie zasady „jeśli nie wiemy co należy zrobić, żeby było lepiej, to zróbmy cokolwiek”.
Mam głębokie przekonanie, że w niczym nie pomogą, za to zaszkodzą – zwłaszcza tym biednym, którzy już są na granicy e-wykluczenia – pogłębią to wykluczenie. Do papierowego podręcznika dziecko z zamożnej rodziny ma taki sam dostęp, co biedne. Do e-podręcznika zamożne dziecko będzie miało taki sam, jak do p-podręcznika, za to biedne dziecko będzie miało ten dostęp istotnie utrudniony.
„{e-rewolucja” pomoże zabierając temu dziecku możliwość korzystania z podręczników w domu, w autobusie, etc.? Dziś ma te możliwość. Program „szkolna wyprawka” nie jest cudem, ale zapewnia podręczniki praktycznie każdemu, nawet najbiedniejszemu dziecku. A czytnika do domu mu nie zapewni – M.Boni już o tym mówił, że (poza pilotażem) koszty czytników spadną na rodziców. Nawet, jeśli państwo rozda w ramach odpowiednika „wyprawki” takie czytniki biednym, to w sporej części przypadków te czytniki się popsują, albo ojciec sprzeda je na bazarze na wódkę.
„Szkoła po południu jest pusta, dlaczego nie udostępnić sali komputerowej.”
Ależ udostępniać! Tylko nie po to, żeby dzieci w niej musiały czytać z ekranu to, co bez kłopotu mogą przeczytać dziś z papierowej książki.
Udostępnienie e-podręcznika do korzystania po południu (potem 5km piechotą do domu, bo gimbus jeździ tuż po lekcjach, a nie późnym popołudniem) nie jest „ułatwieniem dostępu do podręcznika” w porównaniu ze status quo, gdy dziecko może z podręcznika korzystać w domu.
W sali komputerowej popołudniami niech korzysta z tego, z czego nie nie da się inaczej (nie mając komputera w domu).
Powtórzę: dzieci z rodzin „wykluczonych internetowo” popadną w jeszcze głębsze wykluczenie, gdy odbierze im się możliwość korzystania z podręczników szkolnych w domu.
„Może dzięki popytowi na czytniki poprawi się rynek naszych rodzimych wytworów?”
Och, tak! Oczywiście! Polska aż roi się od wytwórców sprzętu komputerowego, którzy mogliby na takim popycie skorzystać! Reszta Europy tez się od nich roi.
Nawet jeśli na jakimś Twoim urządzeniu jest logo jakiejś europejskiej firmy, to z tyłu jest naklejka „made in China” (rzadziej Korea, Malezja albo Japonia).
Anna Weiss
19 sierpnia 2012 at 11:35Czy są dane dotyczące rodzin i dzieci wykluczonych internetowo? Ktoś je może przytoczyć?
To jest w ogóle zły kierunek myślenia. Edukacja cyfrowa nie polega na tym, że oto teraz przeskakujemy z papieru na ekran. Czyli robimy to samo, tylko forma inna. Pisałam już, że powinien się zmienić cały system, a dyskusja winna toczyć się wyłącznie w kierunku JAK tę cyfryzację wprowadzać (bo pytanie CZY jest bez sensu).
Edukacja cyfrowa opiera się na pracy projektowej (Project Based Learning), czyli, w skrócie, nie na podawaniu wiedzy, a na jej wyszukiwaniu. Przy takim podejściu, i, jak się wydaje, tylko przy takim, wzrasta słynna motywacja wewnętrzna, czyli uruchamia wrodzona ciekawość świata. Miałam okazję obserwować to w szkołach angielskich i to naprawdę działa.I są konkretne dowody na wyższą efektywność nowych metod, że nie wspomnę o autentycznej radości uczniów. Im się chce uczyć.
Nie bardzo rozumiem dlaczego MEN, jak się wydaje,nie próbuje korzystać ze sprawdzonych rozwiązań na Zachodzie, dotyczących zarówno wprowadzania rozwiązań cyfrowych do szkół, jak i ich finansowania. Bo tam też są biedne rodziny i szkoły, a jednak szkoły potrafią to rozwiązywać (tak, tak, to szkoła, nie Ministerstwo decyduje). Kwestia formy podręczników nie jest problem, gdyż tam właściwie nie korzysta się z żadnych podręczników. W zamian jest lista tysiąca aplikacji, fantastycznych stron internetowych oraz rozmaitych programów, częściowo płatnych, częściowo za darmo. Na przykład: http://www.freetech4teachers.com/
Z takich rozwiązań korzystają już 6-7 letnie dzieci, pod kontrolą nauczyciela, rzecz jasna. Gdybyśmy poszli tą drogą, cała powyższa dyskusja nie miałaby wielkiego sensu, kwestia korupcji podręcznikowej po prostu nie istnieje.
Warunek jest jeden: dostęp do internetu. Stąd moje pytanie na początku. Nadmienię jedynie, że przy tak prowadzonej edukacji dzieci często traktują naukę jak zabawę, grę komputerową i same szukają dostępu do internetu.
Xawer
19 sierpnia 2012 at 12:39„Czy są dane dotyczące rodzin i dzieci wykluczonych internetowo? Ktoś je może przytoczyć?”
Z badań dotyczących Polski polecam „Diagnozę społeczną 2011” — raport redagowany przez prof. Janusza Czapińskiego, a w szczególności rozdział (od strony 299) autorstwa Dominika Batorskiego „Korzystanie z technologii informacyjno-komunikacyjnych”. Bardzo starannie opracowane i rzetelne metodologicznie badanie.
Xawer
19 sierpnia 2012 at 12:42PS. (Danusiu, sklej to, proszę, z moim poprzednim komentarzem!)
Zgubił mi się z komentarza link 😉 do „Diagnozy…”:
http://www.diagnoza.com/pliki/raporty/Diagnoza_raport_2011.pdf
Danusia
2 września 2012 at 11:05Polecam link: http://nowoczesnapolska.org.pl/2012/08/30/publiczne-dotacje-dla-wydawcow/. Tam jest oświadczenie KOED.
Danusia
anula
22 sierpnia 2012 at 09:06Bardzo dziękuję, jak przestudiuję, to tu wrócę.