Testomania wiosenna

Trudno jest mówić o testach bez pytania: po co nam one? Pytanie wydaje się obrazoburcze. Jak to po co? Aby porównać wyniki i dać przepustkę do lepszych szkół. Nie widzę sensu porównywania uczniów, nie wpłynie to na ich większą wiedzę i umiejętności. Bliska mi jest zasada – od mierzenia krowy nie przybywa jej mleka.  Testomania wiosenna (czyli mierzenie krowy) zatrudnia wielu ludzi i jest bardzo kosztowna, czy na pewno nas na to stać?
Selekcja do szkół owocuje niesprawiedliwością społeczną, objawiającą się nierównym dostępem do edukacji. A wszystko dzieje się w majestacie demokracji i prawa. Szkoły są oceniane poprzez wyniki testu i jedne szkoły otrzymują opinię dobrą, a inne złą. Mamy potem „dobre i złe” szkoły. A przecież szkoła, które pracuje w trudnych warunkach, odnosi wielki sukces, jeśli uda jej się zmobilizować uczniów do nauki, a szkoła, do której uczęszczają dzieci z tak zwanych „dobrych” domów nie musi robić żadnego wysiłku, gdyż uczniowie mają wystarczające wsparcie w domu. Najważniejszym czynnikiem wpływającym na wyniki nauczania jest pochodzenie uczniów. Zamiast inwestować w kosztowne testy, wystarczy przeliczyć dochody rodziców. Tak będzie taniej i szybciej.
Zbliża się egzamin gimnazjalny, który ma mieć inną formę niż dotychczas. Ma on być „małą maturą”, tylko splendor znacznie mniejszy niż za dawnych czasów. Do układania treści egzaminu został zaprzęgnięty Instytut Badań Edukacyjnych, który zapewnia,  że można ułożyć test sprawdzający myślenie uczniów. Jako dowód na to, że można przygotować „test na myślenie”, przywołuje przykład zadań z testu PISA. Nie jest to jednak dobry przykład, gdyż PISA ma inne zadanie – nie sprawdza wiedzy (o którą chodzi w naszym egzaminie gimnazjalnym) tylko umiejętności potrzebne później w dorosłym życiu.
Dwa w jednym? – tak się nie da, bo nie da się sprawdzić wiedzy i umiejętności w jednym teście.
Edukacja na świecie doszła do wniosku, że testy nie dają informacji, jakiej oczekiwaliśmy. Właściwie wiemy już o tym wszyscy, ale trudno się wycofać, jeśli tyle już zrobiliśmy w tej sprawie.
Powstają portale internetowe, które jako cel stawiają sobie dotarcie do opinii społecznej i wykazywanie bezsensu testomanii. Tych, którzy nie są przekonani do testów, zapraszam na strony: http://unitedoptout.com/ , http://fairtest.org/k-12/authentic%20assessment.
Gdybyśmy w Polsce mieli odwagę, to skorzystalibyśmy z doświadczeń innych krajów i zrezygnowalibyśmy z testów. Ile oszczędności, ile więcej sprawiedliwości, jaka ulga dla nauczycieli i uczniów.
Niestety, wszyscy jesteśmy dotknięci testami:

  • Uczniowie, bo muszą uczyć się (często) głupot do egzaminu.
  • Nauczyciele, bo muszą uczyć „pod test” (z wyników swoich uczniów są rozliczani).
  • Rodzice, bo muszą przymuszać dzieci do rozwiązywania testów, a sami często nie potrafią ich rozwiązać. Widmo korepetycji krąży.
  • Dyrektorzy szkół, gdyż mają na wiosnę zapaść egzaminacyjną, a zdają sobie sprawę, że wyniki testów ich uczniów nie są miarą doskonałości szkoły.

Nie mam czarodziejskiej różdżki, więc mogę tylko apelować:  zastanówmy się, czy nie można inaczej?
Nie wiem, czy będę miała odwagę przeczytać treść NOWEGO egzaminu.
A co radzić uczniom i rodzicom?
Pamiętać, że nie wynik testu świadczy o człowieku. Dbać o zachowanie radości uczenia się i poznawania. Wierzyć w dzieci i je wspierać.
Dla nauczycieli – macie unikalną szansę „tworzenia” człowieka, zastanówcie się, co jest ważne.
……………………………………………………………………………………………………………………………………..
10 kwietnia 2012 r. w dzienniku „Metro” ukazała się rozmowa, którą przeprowadziła ze mną redaktor Alicja Bobrowicz:

34 komentarze

  • avatar

    eborgosz

    12 kwietnia 2012 at 20:11

    Święta raca Danusiu, tylko co z tego, że my się tu wymądrzamy? Największa ochote mam wyjsc na ulice z transparentem – „Olej egzamin!” Tymczasem mamy nieoczekiwane wsparcie o wielkim zasięgu – serial „Ranczo” zabrał sie za system szkolnictwa. I to jak! Młodzi ludzie usiedli przy wspólnym stole z dyrektorką gimnazjum, pania wójt i jej mężem i określili co jest im potrzebne do dorosłego zycia, a czego w szkole nie otrzmali. Jeszcze wcześniej Kusy przeszedł sie po wsi i odpytał absolwentów gimnazjum z wiedzy, jaka w szkole powinni byli teoretycznie nabyć. Dyrektorka nie wiedziała nawet czy pytania dotycza chemii, fizyki czy może biologii. Dzieciaki nie pamietały odpowiedzi. Ja (skądinąd osoba po studiach) też.

  • avatar

    Kasia

    14 kwietnia 2012 at 12:33

    Czytając po raz kolejny o bezsensie egzaminów zewnętrznych ( z którym to bezsensem zgadzam się i pod którym podpisuję się obiema rękami i nogami), zastanawiam się, co – prócz głośnego wypowiadania swoich opinii na blogu, w wywiadzie dla gazety- możemy zrobić? Ktoś jest święcie przekonany o słuszności tego działania, a nasza opinia to trochę walenie głową w mur. Osobiście myślę, że problem „testomanii” przybiera w szkołach zasięg dużo szerszy. Oto nauczyciele uczący pod testy, przyzwyczają się do wszelkich gotowców drukowanych czy zamieszczanych na stronach wydawnictw, kładą toto skserowane w iluś tam egzemplarzach przed uczniami zupełnie bezkrytycznie, jakby na wzór egzaminu, na którego treść nie mają raczej wpływu. Efekt jest jaki, że sami uczniowie potrafią wskazać, że czegoś nie było na lekcji lub nawet nie ma tego w podręczniku, ale w większości przypadków nie mają ze swoim nauczycielem szans. W gimnazjum mojej córki ilość testów, sprawdzianów przeprowadzana przez nauczycieli przekracza granice wszelkich norm, a bezduszność ustalanych terminów pobudza do refleksji nad obrzydzaniem szkoły jej uczniom. Oto w dniu poprzedzającym egzamin gimnazjalny (poniedziałek) w klasie mojej córki są dwa sprawdziany z dwóch różnych przedmiotów, w dniu po egzaminach (piątek) – zapowiedziano kolejne dwa, a wczoraj mało brakło, a ustalono by i trzeci. To dla odmiany tłumaczy się realizacją podstawy programowej, nowej. Totalny absurd! Całkiem niedawno pani od historii zorientowawszy się, że do czasu egzaminu humanistycznego nie zrealizuje „wszystkich tematów” uświadomiła uczniom, iż sami mają przerobić I wojnę światową do egzaminu, a ona sprawdzi to, w jakim stopniu tę wiedzę posiedli w formie testu jeszcze przed samym egzaminem. Oczywiście na ocenę. Nie wiem, co się liczy w naszych szkołach, Danusiu, ale na pewno niewiele ma to wspólnego z samodzielnym i twórczym myśleniem! Ustalenia zewnętrzne nie tylko zmuszają, ale i są usprawiedliwieniem dla nauczycieli do odczłowieczania edukacji. Moje powiedziałabym, że zdolne dziecko, w trzeciej klasie gimnazjum przestało rozumieć, co się z nim dzieje, dlaczego tak się męczy w szkole, dlaczego jej tak nie lubi, nie widzi sensu nauki, nie czuje motywacji. Mobilizuje się, stosując wobec samej siebie przymus. Nawet nie po to, żeby się dostać do liceum, bo jest laureatką dwóch konkursów i nie dotyczy jej proces rekrutacji, ale żeby nie być poniżaną przez nauczycieli. Uczeń, który nie zgłasza się do rozwiązania na tablicy zadania, które potrafi rozwiązać, wyrwany do tablicy, po prawidłowym rozwiązaniu zadania, słyszy bowiem, że powinien otrzymać jedynkę za to, że wiedział, ale nie powiedział, czyli za aktywność, a raczej jej brak. Szkoda, że nikt nie zastanawia się, dlaczego na niektórych lekcjach nikt, nawet najlepsi, nie mają odwagi podnieść ręki. Wiem, że jest wielu nauczycieli, którzy do załączonego przeze mnie obrazka nie przystają… ale… jak długo tak będzie, jeśli wszelkie testy i sprawdziany będą jedyną formą oceniania uczniów, a może… przyłapywania ich na niewiedzy? Nie wstydzę się przyznać, że nad niektórymi zadaniami w sprawdzianach szóstoklasisty sama się głęboko zastanawiam, o egzaminie gimnazjalnym nie wspomnę. Małgorzata Taraszkiewicz w „Atlasie efektywnego uczenia (się)” stwierdziła, że szkoła to teleturniej „Jeden z dziesięciu”, gdzie tylko jeden wygrywa, a 90% przerywa. Coś w tym jest. Warto zadać sobie pytanie, na ile skutki przegranej/przegranych będą odwracalne i umożliwią osiągnięcie sukcesów osobistych i zawodowych naszym dzieciom/uczniom w przyszłości.

  • avatar

    Danusia

    14 kwietnia 2012 at 13:59

    Kasiu
    Bardzo mądrze piszesz. Ogromnie się cieszę, że są osoby, które podobnie myślą i które chętnie zawalczyłyby o likwidację testomanii.
    Historia Twojej córki jest bardzo obrazowa, szczególnie, że jest to osoba nie mająca trudność i z nauką. Szkoda jej potencjału i czasu na szkołę, a tu jeszcze 3 lata liceum. Mam nadzieję, że trafi do rozsądnych nauczycieli, choć o to nie jest łatwo (wszyscy są w tę szkolę i ocenianie wkręceni. Z mojego doświadczenia wynika, że potem, czyli na studiach bywa lepiej. Człowiek uczy się tego, co wybrał i sam decyduje jak i kiedy.
    Myślę jednak, że ocenianie jest potrzebne też uczniowi, gdyż dzięki niemu uczeń wie, czy już umie. Tylko ocenianie nie stopniami, bo za nimi nie idzie taka informacja. Tylko informacją zwrotną do pracy ucznia.
    Ja mam nadzieję, ze czym więcej głosów na NIE TESTOMANII, to szybciej się przebijemy. Wielu mądrych edukatorów na świecie grzmi w tej sprawie.
    Mam nadzieje pogrzmieć też.
    Dziękuję za przyłączenie się.
    Danusia

  • avatar

    Tomasz Cecot

    15 kwietnia 2012 at 12:18

    Tyle wiemy, na ile nas sprawdzono.
    Czy uczniowie (rodzice, dyrekcja, państwo) nie potrzebują informacji na temat rezultatów nauczania? W jaki sposób mogą tę informację uzyskać? Jak przekazać rzetelną informację uczniowi co osiągnął(w jakim punkcie swojej edukacji się znajduje)?
    Stawiam te dosyć przewrotne pytania jako przeciwnik testo-manii.

  • avatar

    Danusia

    15 kwietnia 2012 at 21:17

    Tomaszu
    Odpowiem pytaniami:
    ad: Czy uczniowie (rodzice, dyrekcja, państwo) nie potrzebują informacji na temat rezultatów nauczania? – A po teście sprawdzającym zapamiętywanie faktów maja tę informację?
    ad: W jaki sposób mogą tę informację uzyskać? – Uczniowie ciągle otrzymują informację, bo są oceniani. Oczywiście stopnie i punkty nie dają uczniowi potrzebnej informacji. Uczeń powinien otrzymywać w czasie procesu uczenia się informację zwrotną, a na koniec działu oceną zgodną z wcześniej ustalonymi kryteriami sukcesu. Taki proceder pozwala uczniowi kierować procesem uczenia się i weryfikować końcową oceną z własną samooceną.Samoocena jest bardzo potrzebna, bo po ukończeniu szkoły absolwent jej nie będzie otrzymywał stopni i punktów, tylko ocenę wykonaną przez szefa. Dobrze byłoby, aby była ona zgodna z jego własną samooceną. Ciekawe dlaczego ocena stopniami i testy nie utrzymują się w dorosłym życiu?
    ad: Jak przekazać rzetelną informację uczniowi co osiągnął(w jakim punkcie swojej edukacji się znajduje)? – INFORMACJA ZWROTNA to jedyna sensowna informacja.
    Tomaszu nie wiem jakiej edukacji doświadczyłeś, ale za moich czasów nauczyciel oceniał ucznia i to wystarczało.
    Pozdrawiam i dziękuję za wątpliwości
    Danusia

  • avatar

    Liliana

    16 kwietnia 2012 at 01:10

    u nas nie ma ruchu testomanii.
    Do testów wszyscy są przyzwyczajeni. Dla Kanadyjczyków testy to chleb powszedni, przez całą drogę edukacyjną większość egzaminów to testy. Nawet na interviach do pracy spotkałam się z testami. Egzaminy na prawo jazdy, egzaminy na wszelkiego rodzaju licencje to także testy.
    Tu chyba nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, by przeciwko nim protestować.
    Nie mniej jednak, nie znaczy to, że się z tym zgadzam. Zawsze wolałam ustne egzaminy, ceniłam bezpośredni kontakt z nauczycielami.
    Liliana

    • avatar

      Danusia

      16 kwietnia 2012 at 14:26

      Liliano
      Też jestem za egzaminami ustnymi, bo od razu dostaje się informację zwrotną i są bardziej ludzkie.
      Jeśli testy, to tylko wielokrotnego wyboru, aby nie można było strzelać.
      Kiedyś były takie z matematyki na Uniwersytet Warszawski. Roziązywanie takich testów było tym samym co rozwiązywanie zadań, można było się czegoś nauczyć.
      Jeśli chodzi i testy na poziomie przyjmowania do pracy to życzę powodzenia. To tak, jak wybrać partnera na podstawie głupiego testu.
      Danusia

      • avatar

        Hawash

        3 maja 2012 at 00:34

        Wojciech Klosowski pisze:Dziękuję za rzeczowy i krenoktny głos w dyskusji. Właśnie takiej wymiany pytań i argumentf3w brakuje bardzo w naszej przestrzeni publicznej. Odpowiadam po kolei. 1. Rozumiem, że zgadzamy się obaj, że linie TRZEBA zmodernizować, tyko powstaje pytanie, w jakiej kolejności i za jakie pieniądze. Siedemsetpięćdziesiątkę na Ukrainę zostawiłbym w spokoju. I tak ostatnio niczego nie przesyła, a szkoda. Czterechsetki także. Są jakie są, mają swoje plany remontf3w, tu nie ma nic pilnego ponad to. 2. Linie 220 kV trzeba poddać analizie technicznej i ekonomicznej i wytypować odcinki, na ktf3rych przesyły są największe i przebudowa na 400 kV da największy efekt ekonomiczny. W tym celu PSE Operator powinien zamf3wić wstępne studium wykonalności (na przykład u mnie, służę, wykonuję takie analizy, ale nie pogniewam się, jak zamf3wi je u wybranych przez siebie ekspertf3w ;))). Takie studium daje porf3wnanie efektywności ekonomicznej i finansowej modernizacji linii porf3wnuje jego efektywność ekonomiczną w stosunku do alternatywnych sposobf3w zainwestowania pieniędzy. Mf3wiąc prosto: analiza taka wykaże czy taniej jest uzyskać dodatkową energię w bilansie przez przebudowę linii i zmniejszenie obecnie ponoszonych strat, czy poprzez budowę nowych źrf3deł atomowych. Nie kłf3ćmy się, tylko to policzmy: jak wyjdzie, że atom jest efektywniejszy, to ja się zgodzę. Ale zmartwię Pana trochę już to liczyłem. Pierwsza gigawatogodzina z modernizacji wychodzi DWADZIEŚCIA DWA RAZY TANIEJ, niż pierwsza gigawatogodzina z atomu. Z pokorą czekam na inne obliczenia, ktf3re to podważą.Podobne postępowanie ze stodziesiątkami: nie wszystkie na raz, tylko stopniowo, począwszy od odcinkf3w o największych przesyłach. To właśnie jedna z zalet tego kierunku inwestowania: da się to robić STOPNIOWO, etapami. A zysk energetyczny jest od razu po włączeniu każdego odcinka do sieci.3. Sprawa modernizacji linii SN we wschodniej części Polski to absolutny dramat, tu się z Panem zgadzam. Wiemy obaj, że są całe gminy, gdzie napięcie w gniazdkach rzadko przekracza 170 V. Po prostu mamy tam za duże odległości przesyłowe. To jest dramat. Mamy tam faktycznie XIX wiek. Odpowiadam szczerze: NIE WIEM, coz tym zrobić, ale obaj zdajemy sobie sprawę, że coś trzeba. 4. Oczywiście, straty na przesyłach zawsze będą, tu się zgadzamy. Ograniczamy je tylko. Przez podwojenie napięcia przesyłowego ograniczamy je czterokrotnie. 3. Kolejna rzecz w ktf3rej zgadzamy się, to nie należy pielęgnować monokultury węglowej. O tym właśnie piszę odrębny artykuł.W ogf3le Pański komentarz zasługuje na szerszą odpowiedź, ktf3rą postaram się zamieścić w najbliższym czasie. Pozdrawiam serdecznie.

  • avatar

    Xawer

    16 kwietnia 2012 at 15:27

    „Jeśli testy, to tylko wielokrotnego wyboru, aby nie można było strzelać.”
    Można byłoby się z tym zgodzić, jeśli do zaliczenia wymagane byłoby uzyskanie 75% punktów albo czegoś w tym stylu.
    Typowe zadania wielokrotnego wyboru każą wybierać 1 z 4. Czyli zdając zupełnie na małpę ma się wartość oczekiwaną 25%. Do zdania matury wymagane jest 30%. Nie tak daleko… Zauważ, że jeśli w każdym z zadań możesz wyeliminować jedną odpowiedź (a najczęściej jedna z błędnych jest zupełnie od czapy) i losujesz z trzech, to już zdałaś maturę. Jeśli w 1/3 zadań możesz wyeliminować dwie błędne odpowiedzi, a w większości (2/3) nie wiesz zupełnie nic, to też masz zdaną maturę.
    Można nawet zabezpieczyć się przed losową przegraną (wpadnięciem w lewy ogon Bernoulliego) zdając losowo. Testy zazwyczaj układane są tak, żeby miały równą liczbę odpowiedzi każdego z czterech rodzajów. Czyli strategia „zawsze zaznacz A” gwarantuje 25%. Czyli jeśli znamy odpowiedź na 5% pytań (na maturze: dwa zadania, powiedzmy że odpowiedzi w tych dwóch znanych nam tematach są „B” i „D”), to zaznaczenie „A” na wszystkie pozostałe pytania gwarantuje nam już przekroczenie 30% – nie tylko statystycznie, ale mamy całkowitą pewność zdania.
    A wystarczy do tego znać odpowiedzi na dowolne dwa pytania z czterdziestu.

    • avatar

      Danusia

      16 kwietnia 2012 at 23:07

      Ksawery
      Chyba używam nieprawidłowej nazwy na testy wielokrotnego wyboru (zawsze to podejrzewałam). Otóż chodzi mi o takie zadanie, które ma 4 odpowiedzi i wszystkie mogą być dobre, albo tylko jedno itd.Chyba się nie mylę, że wypełniający ma sukces z prawdopodobieństwem 1/16? O ile uznajemy za sukces całkowicie prawidłową odpowiedź.
      Strategia „zawsze zaznacz A” nie gwarantuje 25%.
      Danusia

  • avatar

    Wiesław Mariański

    16 kwietnia 2012 at 21:57

    1. Testy, testowanie, testomania przeradza się w obsesję-histerię testową. Jestem przeciwnikiem testowania powszechnego, czyli systemu opartego na testach. Ale skoro system testowy istnieje i ma się coraz lepiej, to znaczy, że są jacyś jego zwolennicy.
    2. Zatem to my, przeciwnicy testomanii, mamy problem. To do nas należy pierwszy krok, to my mamy zadanie do wykonania, a nie ONI. My, przeciwnicy, musimy najpierw ujawnić się. ONI nie muszą się ujawniać, bo za nich mówi przemawia ich dzieło. ONI nie muszą argumentować, dialogować, bronić swojego stanowiska, ponieważ MY nie istniejemy w przestrzeni społecznej: ani jako sygnatariusze jakiejś petycji, ani jako członkowie jakiejś organizacji, ani w telewizji, ani w sejmie. Jesteśmy tutaj i jeszcze w kilku miejscach, ale to są tylko NASZE miejsca. Naszym zadaniem jest wydobyć połączyć się jakoś i wydobyć głos ZBIOROWY, i ten głos skierować w odpowiednie miejsca, w odpowiedni sposób, w odpowiednim czasie. Ktoś z NAS już to zrobił – zauważyła to Ewa – w serialu Ranczo. Wygląda na to, że „stoi za tym” jakiś dobry fachowiec. Może to ktoś z Was ?
    3. Nie mam nic przeciwko testom, pod jednym warunkiem: ja i moje dziecko mamy prawo i możliwość wyboru, czy chcemy skorzystać z udziału w testach. Tak wyobrażam sobie zastosowanie zasad demokratycznego państwa prawa. Czy ja mam zbyt dużą wyobraźnię, czy może z państwem jest coś nie tak ?

  • avatar

    Xawer

    16 kwietnia 2012 at 23:44

    „Chyba się nie mylę, że wypełniający ma sukces z prawdopodobieństwem 1/16?”
    Tylko pod warunkiem odpowiedzi zupełnie ze sobą nie skorelowanych, a do tego tak ustawionych, że prawdopodobieństwo a priori poprawnej odpowiedzi na każde z pytań cząstkowych jest 1/2. A takie pytania baaardzo trudno ułożyć, zwłaszcza w przedmiotach ścisłych, ale nawet w humanistyce też nie sposób się upilnować.
    Spróbuj dać przykład takiego zadania, bo mi nic sensownego nie przychodzi do głowy poza zupełnymi bzdetami typu:
    Przeczytałeś „Lalkę”. Zaznacz wszystkie prawdziwe:
    A. Łęcka miała na imię Izabela
    B. Wokulski miał na imię Władysław
    C. Rzecki miał na imię Józef
    D. Szuman miał na imię Icchak

  • avatar

    Danusia

    17 kwietnia 2012 at 22:13

    Otwieram książkę: Testy z matematyki dla uczniów szkół średnich i kandydatów na studia, Tomasz Gronek i Janusz Magdziarz i cytuję:
    Wielomian stopnia trzeciego o współczynnikach wymiernych może:
    a) nie mieć pierwiastków rzeczywistych,
    b) mieć dokładnie jeden pierwiastek rzeczywisty,
    c) mieć więcej niż jeden pierwiastek rzeczywisty.
    Odpowiedź z klucza: Nie, Tak, Tak
    Wzięłam pierwsze z brzegu.
    Danusia

  • avatar

    Xawer

    18 kwietnia 2012 at 00:54

    Oddaję honor! Można ułożyć takie zadania. Choć założę się, że gdyby coś takiego padło na szkolnym egzaminie, to sama byś to oprotestowała jako grę w załapańca z uczniem. Bo wymaga się od niego zaznaczenia dwóch sprzecznych twierdzeń (dokładnie jeden, więcej niż jeden), a słowo 'może’ wyleciało z odpowiedzi. Przyznam, że mi zajęło (jest już późno) dobre pół minuty rozwikłanie tej sprzeczności…
    Ale przyznaję – takie zadania mogłyby zredukować wartość oczekiwaną przy odpowiadaniu „na małpę” do 1/8. No, chyba, że przyjmiemy zasadę, że co najmniej jedna odpowiedź musi być prawdziwa (inaczej znów gramy w załapańca: zaznacz wszystkie / poprawne jest nie zaznaczyć nic, a poza tym premiujemy uczniów, którzy oddali pustą kartkę). No to na małpę można dostać 1/7.
    No i klucz oceniania musi być tak skonstruowany, że nie przyznaje się żadnych punktów za częściowo zgodną odpowiedź – a jak patrzę na takie zadania np. w PISA, do za wszystko dobrze dostaje się 2 punkty, a za jedno źle – 1 pkt.
    Tak czy inaczej, nie jestem przekonany do testów. Nawet takich. Ty chyba też nie…. Zdecydowanie wolę zadania otwarte: „Ile pierwiastków może mieć wielomian trzeciego stopnia o wymiernych współczynnikach? Rozważ wszystkie możliwości.”

    • avatar

      Danusia

      18 kwietnia 2012 at 10:09

      To jest tylko kompromis, jeśli przyjąć założenie, że testy są konieczne. Ja bym na pewno wolała egzamin ustny, albo choć pytania otwarte. Obie formy są trudne do zliczenia.
      Egzaminować ustnie trzeba umieć. Z moich doświadczeń na PW wynika, że mało wykładowców miała tę umiejętność. Ja sama łapałam się na tym, ze odpowiadałam za studenta , a potem wystawiałam mu dobrą notę (z reguły dobrze odpowiadałam).
      Ocena pytań otwartych jest bardzo trudna. Wie to każdy, który posługiwał się kluczem do rozwiązań. Przypominam sobie sprawdzanie jednej z matur. Zdający zrobił błąd : zamiast 6 napisał 9 i wynik miał zły. Reszta była ekstra. Chciałam ocenić maksymalnie na 3 punkty i mi nie pozwolono. jednocześnie osoba, która ledwo zaczęła to zadanie otrzymywała 2 punkty. Obaj zadający otrzymali 2 punkty za to zadanie i zero informacji dlaczego.
      „Tak czy inaczej, nie jestem przekonany do testów. Nawet takich. Ty chyba też nie…. Zdecydowanie wolę zadania otwarte: „Ile pierwiastków może mieć wielomian trzeciego stopnia o wymiernych współczynnikach? Rozważ wszystkie możliwości.”” – Racja, ja też. Ale jak byś ocenił odpowiedź – Może mieć jeden pierwiastek. Może , ale nie tylko! Widać jaka jest trudność już w sformułowaniu.
      Dla jednych ryba leci ze stałą prędkością 90 km/godz, a dla innego bywa, że wielomian ma jeden pierwiastek.
      Zresztą, czy wielomian ma pierwiastki, czy równanie? Chyba musimy zapytać Pana Szwajkowskiego?
      Danusia

  • avatar

    Xawer

    18 kwietnia 2012 at 18:56

    Z otwartymi zadaniami nie jest trudniej niż z testami – trzeba tylko trochę rozsądku i ustalenia z góry, jak będziemy traktować cząstkowe odpowiedzi. Trzeba mieć założone zasady, czy „może być jeden pierwiastek” zasługuje na 1 pkt (na trzy możliwe), czy nie. W końcu w poleceniu było „rozważ wszystkie możliwości”, a nie „podaj jedną z możliwości”… Nie jest dużo trudniej, niż z testami.
    See: http://www.phdcomics.com/comics/archive.php?comicid=1320 A w większości przypadków jest uczciwiej wobec zdającego – w otwartych zadaniach jest mniejsza szansa przypadkowej oblania przez załapańca.
    „Zresztą, czy wielomian ma pierwiastki, czy równanie? Chyba musimy zapytać Pana Szwajkowskiego?” – tak, to warto byłoby uzgodnić! Witam w klubie purystów. Na moje wyczucie wielomian ma „miejsca zerowe” lub „węzły”, ale „pierwiastki” ma równanie trzeciego stopnia. I tu wchodzimy na jeszcze bardziej śliski grunt (nad którym Twoje zadanie się prześliznęło ostrożnie nie dając propozycji „dwa pierwiastki”): czy podwójny pierwiastek to jeden pierwiastek, czy dwa pierwiastki? Czy $x^3-x^2-x+1 = (x-1)(x-1)(x+1) = 0$ ma trzy pierwiastki rzeczywiste, z których dwa są sobie równe, czy dwa, z czego jeden podwójny?

    • avatar

      Danusia

      20 kwietnia 2012 at 16:01

      Znowu się lekko zdenerwowałam testem próbnym z matematyki w Gazecie Wyborczej. Trudny, mało czasu i nie widzę sensu denerwowania zdających dzieci na tydzień przed egzaminem. Mam prawie pewność, że rodzicom też się nie uda przejść w 90 minut przez ten test. Maturzyści też mogą mieć kłopot.
      Takie udowadnianie, że matematyka to gilotyna.
      Danusia

  • avatar

    MK

    20 kwietnia 2012 at 12:15

    Serdecznie dziękuję Autorce za link http://fairtest.org/k-12/authentic%20assessment
    To strona poświęcona „uczciwemu i otwartemu testowaniu”i zwraca – SŁUSZNIE! – uwagę, że złe (czy nadmierne, a nawet wyłączne) stosowanie testów standaryzowanych jest szkodliwe. Ale nie znajduję tuargumentów, że zupełnie niepotrzebne…
    [I]”Determining how, what and how well a student is learning – is an essential part of teaching. While assessment [B]too often is reduced to standardized testing[/B], teachers and researchers have created a wide range of powerful assessment tools and practices that are being used in schools across the nation.”[/I]
    Czysta racja!
    [I]Accountability means informing parents and the public about how well a school is educating its students and about the quality of the social and learning environment. T[B]oo often, accountability has been reduced to standardized tests t[/B]hat measure a limited range of academic skills, thereby narrowing curriculum and teaching. This approach has been used to attack rather than help educators, parents and students.[/I]
    Trudno się nie zgodzić!
    Po sieci krąży ostatnio taki „demotywator” – para staruszków zapytana, w jaki sposób udało im się przeżyć wspólnie 50 lat, odpowiada: „Bo my jesteśmy z epoki, w której [B]się nie wyrzucało tylko naprawiało.”
    [/B]
    Może warto posłuchać doświadczonych mądrych ludzi?…
    [B]Naprawiajmy, nie wyrzucajmy!!!![/B]

    • avatar

      Danusia

      22 kwietnia 2012 at 13:11

      MK
      „Accountability means informing parents and the public about how well a school is educating its students and about the quality of the social and learning environment” – Wszystko OK, ale jeśli test stanowi właśnie taką informację. Moja wątpliwość polega na tym, że nie znam takich testów i wątpię również w możliwość ich stworzenia. Równie dobrze można by badać kasę rodziców, myślę, że byłby to lepszy wskaźnik. Wiadomo, że jest to czynnik (kasa)mający największy wpływ na wyniki nauczania.
      Z tym accoutability jesteśmy w beznadziejnej sytuacji.
      Dziękuję za link, zajrzę.
      Danusia

  • avatar

    MK

    25 kwietnia 2012 at 07:52

    Nie ma takiej koncepcji, której nie da się skompromitować idiotyczną realizacją.
    Zachęcam CEO do zjednoczenia wysiłków z OSKKO i podjęcie walki o organizacyjne aspekty egzaminów zewnętrznych. To, co opisują dyrektorzy na forum OSKKO woła o pomstę do nieba. Dyrektor – liderem? Wobec TAKIEJ praktyki – to czysta kpina!
    I Was to nie oburza?
    Poczytajcie:
    http://oskko.edu.pl/forum/watek.php?w=48113
    http://oskko.edu.pl/forum/watek.php?w=48109
    http://oskko.edu.pl/forum/watek.php?w=48126
    itd., itp.
    Jakoś bez echa przeszła też wczorajsza wypowiedź Pani Minister w radiowej Jedynce:
    http://www.polskieradio.pl/7/3/Artykul/591493,Test-moze-sprawdzac-proces-myslenia-ucznia
    Może to nie minister (urzędnik w służbie – jak wynika ze źródła słowa) powinien przedstawiać społeczeństwu istotę zmian w oświacie?… Chyba że samo ministerstwo jest za, a nawet przeciw…
    A jednak egzaminy zewnętrzne powinny być, aby rzeczowe, oparte na danych „accountability” szkół było możliwe.
    I chyba nas stać na zdemaskowanie i odrzucenie taktyki złej realizacji, aby ośmieszyć (potrzebną) koncepcję?…
    Ciągle wierzę, że ludzi myślących jest w naszym społeczeństwie więcej niż bezmyślnych, a sądzących świat po pozorach.

Dodaj komentarz