Dużo się mówi w edukacji o szukaniu i przedstawianiu dowodów uczenia się uczniów (w szkole).
O czym mówimy? Nasuwa się przypuszczenie, że chodzi o oceny wystawiane uczniom. Ale czy to są dowody na to, jak nasi uczniowie uczą się podczas lekcji?
Czy jeśli uczeń otrzymuje wysoką ocenę, a w szczególności dobry stopień, to czy świadczy to o tym, że się nauczył czegoś na lekcji? A może nauczył się poza szkołą, może na korepetycjach, może od kolegi, może z internetu? Może szkoła i, o zgrozo, nauczyciel nie byli mu do tego potrzebni?
Dowody potrzebne są nam (nauczycielom) do tego, aby ocenić naszą pracę z uczniami.
Może takimi dowodami mogą być prace uczniów? Na pewno tak. Możemy w gronie innych profesjonalistów omówić prace klasowe uczniów, sposób rozwiązania zadań, podejścia do tematu. Zastanowić się wspólnie, czy temat był dobrze prowadzony, czy uczniowie skorzystali itp. Konsekwencją takiej rozmowy może być np. korzystna zmiana w metodach nauczania.
Możemy też analizować inne prace uczniów, np. prace plastyczne, prezentacje projektów, prace domowe, występy artystyczne itp. Szczególnie warte analizy są wyniki projektów uczniowskich; zbierają one umiejętności uzyskane na lekcjach różnych przedmiotów, dlatego mogą być omawiane w zespole międzyprzedmiotowym.
No dobrze, mamy stopnie z klasówek, mamy same sprawdziany, mamy inne prace uczniów, ale co jeszcze moglibyśmy wziąć pod rozwagę, szukając dowodów na skuteczność naszego nauczania?
Pomyślałam ostatnio (zainspirowana przez Billa Strouda z Columbia University) o zeszytach uczniów, przecież tam powinniśmy znaleźć poszukiwane dowody. W nich uczniowie powinni zapisywać swoją pracę podczas lekcji. Jednak po namyśle się zmartwiłam. W naszej szkole zeszyt jest najczęściej wykorzystywany do zapisywania tego, co podyktuje nauczyciel. Uczeń zapisuje w nim finalny produkt, który ma zapamiętać, a nie swój tok myślenia. Szkoda, że tracimy takie świetne pole dowodowe.
Zapraszam do poszerzania pola dowodowego.
Czego szukasz?
Random Post
Search
17 komentarzy
Ksawery Stojda
2 marca 2012 at 11:45A ja, jak zwykle, z naiwnymi pytaniami:
„Dużo się mówi w edukacji o szukaniu i przedstawianiu dowodów uczenia się uczniów (w szkole).”
Naiwne pytanie: a po co się o tym mówi?
„A może nauczył się poza szkołą, może na korepetycjach, może od kolegi, może z internetu? Może szkoła i, o zgrozo, nauczyciel nie byli mu do tego potrzebni?”
Załóżmy, że właśnie tak było.
Naiwne pytanie: a czy to źle, że uczniowie uczą się poza szkołą? Może nie powinni? Ja jestem szkołą Twoją zazdrosną, nie będziesz miał innych źródeł wiedzy obok mnie?
Ja bym był zachwycony. Nie obchodzi mnie, czy nauczyciel się napracował i czy to on nauczył ucznia. Ważne, że uczeń oddany mu pod opiekę umie dużo. Nie obchodzi mnie, czy to nauczyciel go tego nauczył, czy nauczyciel go zachęcił, by nauczył się sam, ani nawet, czy nauczyciel mu po prostu nie przeszkadzał w samodzielnej nauce, nie zniechęcił go i nie zabierał mu czasu. Cel edukacji został osiągnięty – uczeń umie.
Chyba, że jasno powiemy, że celem szkoły wcale nie jest by uczniowie umieli dużo, tylko zbieranie dowodów, że nauczyciele pracują dobrze i to właśnie na tej pracy się skupiamy i jakość tej pracy musimy koniecznie mierzyć.
Od dziś nie mierzymy testami i EWD, tylko 'dowodami uczenia się’. Co za różnica? Jeśli wymyślimy jakikolwiek inny przepis na 'dowody’ i zaczniemy premiować nauczycieli dobrze wypadających w takim pomiarze, to będziemy mieć to samo co dziś: szkoły uczące nie według zdrowego rozsądku, tylko pod spełnienie kryteriów oceny. Wygonimy smoka EWD smokiem 'dowodów opartych o zeszyty’.
Jedynym sensownym dowodem jakości pracy nauczyciela są zadowoleni uczniowie i zadowoleni rodzice.
Danuta
2 marca 2012 at 14:16Ksawery
Celem jest lepsze i efektywniejsze nauczanie. Jeśli już godzimy się na szkołę, to niech ona będzie dobra, a to zależy od tego – jak nauczyciele uczą. Żeby mogła być dobra, to nauczyciele muszą ze sobą rozmawiać o nauczaniu, analizować je, rozpatrywać dowody i poprawiać.
A lekcje można doskonalić stale i do upadłego.
Bardzo dobrze, że uczniowie uczą się też poza szkołą, ale dobrze, aby czas w szkole spędzali z pożytkiem, czyli – UCZYLI SIĘ.
Bez analizy swojej pracy nauczycielowi nie uda się jej doskonalić.
A fuj z EWD, nie proponuję zabawy w cyferki, tylko rzetelną samoocenę (w gronie profesjonalistów)- jak uczymy, czy skutecznie?
„Jedynym sensownym dowodem jakości pracy nauczyciela są zadowoleni uczniowie i zadowoleni rodzice.” – Pytam : których, jaki procent, jak to zmierzyć?
Oczywiście zawsze warto o to też pytać.
Danusia
Ksawery Stojda
2 marca 2012 at 15:04„Celem jest lepsze i efektywniejsze nauczanie. […] Bez analizy swojej pracy nauczycielowi nie uda się jej doskonalić.”
Taaak?
Porównaj to swoje z danie z argumentacją MagdyK uzasadniającą niezbędność stosowania EWD (http://osswiata.nq.pl/stojda/2012/01/15/zydel/#comment-110 i następne)
Widzisz jakąś różnicę? A tamte jej argumenty chyba uznałaś wtedy za bzdurne.
Poddaj ten argument tej samej krytyce, co wtedy padła pod adresem MagdyK…
Czym miałaby się różnić EWD od „rzetelnej samooceny opartej o zdefiniowane kryterium”?
„Jedynym sensownym dowodem jakości pracy nauczyciela są zadowoleni uczniowie i zadowoleni rodzice.” – Pytam : których, jaki procent, jak to zmierzyć?
Najlepszą i najprostszą metodą byłby stan konta szkoły połączony z bonem edukacyjnym. Zadowoleni płacą, niezadowoleni oddają swój bon innym szkołom.
Ksawery Stojda
2 marca 2012 at 15:19„Celem jest lepsze i efektywniejsze nauczanie.”
I tu właśnie widzę fundamentalną różnicę podejść. Z jednej strony masz mnie, Wiesława i innych ludzi nie powiązanych ze szkołą, którzy twierdzą, celem edukacji jest by 19-latkowie byli dobrze wykształceni.
Z drugiej strony widzę Ciebie i nauczycieli, uważających, że „celem jest lepsze nauczanie”.
Wbrew pozorom te dwa podejścia nie są tożsame. U Ciebie coś, co ja widzę jedynie jako środek do celu, staje się celem samym w sobie.
Kasia
2 marca 2012 at 21:26Nic w tym dziwnego, Ksawery, że nauczyciel (ja również nim jestem) postrzega siebie przez pryzmat zadania, jakie ma do wykonania, czyli „nauczenia” uczniów, a więc wyposażenia ich w pewien zakres wiedzy i umiejętności. Zgadzam się, Danusiu, że efektywność nauczania warto zamienić w refleksyjność nad nauczaniem. Zespół nauczycieli w różnym wieku, z różnym doświadczeniem życiowym i zawodowym, o różnym poziomie kompetencji metodycznych mógłby (i powinien) zatrzymywać się nad szeroko pojętymi wynikami uczniów. Kiedyś przed którymś z warsztatów dla nauczycieli przygotowywałam prezentację, aby w jakiś ciekawszy i lżej strawny sposób przemycić trochę mądrości mądrzejszych ode mnie. Zastanawiałam się nad tytułem tego wizualnego wykładu. Wówczas w uszach zabrzmiało mi hasło otwierające konto nauczycielskie w naszej pracowni internetowej (obecnie już zmienione, więc śmiem się nim podzielić) JA.NAUCZYCIEL. Gdy włączam prezentację, zatrzymuję się zawsze przy slajdzie tytułowym. JA KROPKA N.A.U.C.Z.Y.C.I.E.L Mówię wtedy o tym, jak różnorodne jest podejście nauczycieli do nauczania. Jeden postrzega się jako mentora, mistrza wszechrzeczy. Mówi „Ja i kropka””, jestem tu przed wami, ponad wami”, „macie mnie słuchać, bo ja mam rację”. Inny zatrzymuje się co chwilę, ogląda za siebie. Raz robi krok do przodu, czasem się cofa lub ogląda za siebie i znów idzie do przodu… Podchodzi do swojej pracy refleksyjnie, wnioskuje, szuka, naprawia ewentualne błędy, korzysta z doświadczenia innych. Nigdy nie podejmuję oceny żadnej z tych postaw. Ja wolę być tym drugim. Szanuję jednak i tych pierwszych. Rozumiem, że nauczyciel też człowiek i ma prawo nie być skłonnym do refleksji. Czasem tylko żałuję, że tych „pierwszych” chyba wciąż jest troszkę za dużo w szkołach…
Ksawery Stojda
2 marca 2012 at 23:09No to jeszcze jeden temat do refleksji dla Danusi (i wszystkich innych, którzy rozmyślają nad metodami oceny jakości uczenia).
O jakości metody realizującej pewien cel możemy mówić tylko wtedy, gdy cel ten jest znany i jasno określony. Czy widzisz sens w poszukiwaniu metod oceny jakości uczenia, jeśli nie są zdefiniowane cele tego uczenia? Jakość w osiąganiu czego chcesz mierzyć i zbierać na to dowody?
Dotąd nie widziałem Twojego jasno wyrażonego poglądu na temat rzeczywistego celu edukacji. A wydaje mi się, że nie podzielasz celu obowiązującego: maksymalizacji średnich wyników zewnętrznych obiektywnych egzaminów.
Danusia
3 marca 2012 at 07:03Ksawery
Mówimy o różnych sytuacjach. Ty o uczeniu się pozaszkolnym przy pomocy jednego nauczyciela przewodnika, prowadzącego dwóch – trzech uczniów, ja i Kasia o rzeczywistości szkolnej, w której żyje większość dzieci.
W Twojej sytuacji masz natychmiastową informację, czy uczniowie się uczą, bo śledzisz ich każdy krok. Nie da się tego zrobić mając w klasie 30 uczniów.
Chciałabym, aby każde dziecko miało dostęp do dobrej edukacji, a taka szansa jest tylko w szkole – instytucji do tego powołanej.
Mam do tej szkoły wiele zastrzeżeń, ale jest niestety jedyną moją nadzieją, gdyż Twoja rzeczywistość nie może być powszechna.
Jeśli już akceptuję tę instytucję, to w konsekwencji muszę się zgodzić choćby na podstawę programową i starć się, aby uczniowie z pożytkiem opanowali (=nauczyli się) tego czego założyliśmy.
O podstawie może kiedy indziej.
Aby uczniowie zdobyli wiedzę w szkole muszą być dobrze nauczani i nauczyciele powinni się starać rozwijać w tym kierunku, a nie da się rozwijać bez refleksji. Ważne jest na jakich danych się tę refleksję opiera.
Nie chcę, abyśmy wyciągali wnioski z wyników egzaminów, bo wiem jakie to jest ułomne narzędzie, szukam (nie tylko ja) innych danych, dowodów, że uczniowie się uczą.
Takim dowodem może być w 30 osobowej klasie zeszyt ucznia, w którym można znaleźć i prześledzić tok rozumowania ucznia.
Jednak u nas zeszyt jest używany jako notatnik zawierający już tylko wnioski, a nie przebieg rozumowania. Nie można zorientować się z niego, czy wnioski są wnioskami ucznia, czy podyktowanymi przez nauczyciela. W takim układzie traci zeszyt moc dowodu.
W twojej rzeczywistości jest tak, że widzisz na bieżąco jak uczeń myśli i możesz szybko dostosować swoje nauczanie. W mojej nie jest to możliwe, bo nie da się śledzić 30 osób jednocześnie i jeszcze dostosowywać do każdego.
W różnych edukacjach zaczyna się mówić o tym, aby zbierać dowody na to, czy uczniowie się uczą podczas lekcji, analizować je wspólnie w małych grupach profesjonalistów i zmieniać nauczanie, tak, aby nauczanie było efektywne.
Mam nadzieję, że wyjaśniłam teraz lepiej o co mi chodzi?
Danusia
Wiesław Mariański
4 marca 2012 at 16:03Uff ! Ciężki temat. To właśnie dlatego zaproponowałem onegdaj akcję-rozmowę o celach edukacji. Ja wolałbym żeby nazwać to „cele szkoły”. Przychylam się do tezy Ksawerego „O jakości metody realizującej pewien cel możemy mówić tylko wtedy, gdy cel ten jest znany i jasno określony. ” Nie znam żadnej listy jasno określonych zasad i celów edukacji. Nie znam też nikogo, kto znałby dokument zawierający taką listę.
Kasia słusznie pisze, że celem obecnej szkoły i jej nauczycieli jest „„nauczenia” uczniów, a więc wyposażenia ich w pewien zakres wiedzy i umiejętności.”
A jeśli to jest mit ? Tak jak mitem przez wieki była oczywistość kar cielesnych lub przynależność do szlachty.
Tak, „nauczenie uczniów”, ale nauczenie czego i których uczniów ? Teraz jest tak: nauczyć wszystkich tego co każą urzędnicy ?
Szkoła uczy, szkoła wychowuje – jeśli to nie jest mit, to czy wiedza i umiejętności „nauczone” w szkole, nie powinny narastać z pokolenia na pokolenie ? Coraz lepiej „nauczeni” rodzice powinni być coraz lepszą bazą dla dzieci coraz lepiej przygotowanych do edukacji.
Czy dorośli coraz lepiej „umieją” geografię lub matematykę ? Zapomnieli ? – To może tracili czas w szkole ?
Jak sprawdzić skuteczność szkoły, nauczyciela ? Sprawdzam to u mojej córki: średnia 4,86. Zatem skuteczność edukacji w tym przypadku jest wysoka, a ja i tak uważam, że szkoła ogłupia moje dziecko, jest szkodliwa dla jego przyszłości. Ponieważ ma złe zasady i cele.
Jak sprawdzić skuteczność szkoły, nauczyciela ? Zacząć od końca, czyli zbadać losy DOROSŁYCH absolwentów: 25, 30, 40 – latków. To nieprawda, że jest to niemożliwe. Co najwyżej trudne, ale może mniej kosztowne niż cały, skomplikowany system testowo-egzaminacyjny.
Wróćmy do szkoły. Jak sprawdzać skuteczność nauczyciela, szkoły, edukacji ? A po co ? Właśnie od tego pytania trzeba zacząć ! Co to jest skuteczność ? Na temat filozofii i praktyki skuteczności istnieje wiele ksiąg. Na przykład: skuteczność w życiu to działanie na najwyższym poziomie swoich możliwości, oparte o rozwój osobisty i postawę współzależności. Kogo to interesuje w szkole ? Ucz się i nie dyskutuj !
Kolejne pytanie: kto ma sprawdzać tę skuteczność ?
Przykłady.
Uczniowie nauczyciela X najlepiej wypadają w testach z trygonometrii. Zatem on dobrze uczy trygonometrii. Ale po co ? Pytanie kluczowe: kto tu chce być najlepszy z trygonometrii – nauczyciel czy uczniowie ?
Do nauczyciela Y przychodzi dwóch uczniów z prośbą o dopisanie ich do zajęć pozalekcyjnych. – Niestety, nie mam już wolnych miejsc. Może to jest jedna z miar skuteczności ?
Co chcemy mierzyć w szkole: procesy rozwoju, aktywność, gotowość do udziału i rozwoju – czy ilość wiedzy wepchniętej do głowy ?
Danusia
4 marca 2012 at 16:39Temat ciekawy, ale trochę obok tego o czym piszę.
Mnie chodzi tylko o to: jak nauczyciel ma doskonalić własny warsztat pracy.
Wychodzę z założenia, że człowiek nie rodzi się nauczycielem, tylko nim się staje. Jestem też przekonana, że zawodu nauczyciela nie można nauczyć się na studiach i dalej nie doskonalić.
Jeśli chcę lepiej nauczać (niestety również tego co nam zlecono, ale nie o tym teraz), to jak mam się tego uczyć?
Mówi się w edukacjach innych krajów o uczeniu się nauczycieli na dowodach. Czyli sprawdzaniu, czy ja sama mam dowody na to, że skuteczniej, lepiej nauczyłam i od czego to zależy?
I ja tylko o tych dowodach – co to może być? Po czym poznam?
Koleżanka przysłała mi link do takiego doświadczenia: zapytano studentów ostatniego roku Harvardu, dlaczego są pory roku i …. nie wiedzieli.
Czy ich dobrze nauczano? Wiem, wiem zaraz zacznie się lament, że to uczniów wina i do tego nie w Polsce. No nie jestem tego pewna, jakby to wyglądało u nas. Tylko z drugiej strony da się żyć bez tej wiedzy.
To inny problem, jaka wiedza jest niezbędna do życia i jeszcze jakiej jakości życia.
Danusia
Ksawery Stojda
4 marca 2012 at 17:34Doskonale rozumiem, o co Ci chodzi, i usiłuję przekonać Cię, że to poszukiwanie jest mrzonką.
Ponieważ jednak widzę rolę nauczyciela jako kogoś bliżej mistrza-artysty, niż urzędnika realizującego program, to nie sposób, by dowodem doskonałości Twoich działań było cokolwiek innego, niż Twoje własne intuicje, że ta lekcja poszła Ci dobrze, temu Jasiowi pomogłaś się rozwinąć, a wobec tej Zosi zawiodłaś. Jakakolwiek obiektywna miara zakłada, że cele „nauczania” są ściśle zdefiniowane i ograniczone do tego konkretu, który mierzony jest tą miarą. Jeśli zaczniesz się oceniać według tego, czy uczniowie mają zapiski w zeszycie zgodne z Twoimi wyobrażeniami, to sama sobie postawisz podświadome dążenia do dbania o ich zapiski, a nie o intuicyjną i zdroworozsądkową rolę uczenia dzieci.
Odpadliśmy tu, jak dotąd, od zdefiniowania (poza zupełnymi ogólnikami) celów, jakie miałabyś osiągnąć swoją pracą nauczycielską. To nadal zostaje domeną intuicji, zdrowego rozsądku i wizji danego nauczyciela (i uważam, że tak powinno zostać!) Żadna metoda pomiaru skuteczności realizacji celu nie może być bardziej precyzyjna, niż wyznaczenie tego celu. Mrzonką jest więc szukanie „obiektywnych” ocen i dowodów.
Żadne laboratorium chemiczne i termometry nie są w stanie pomóc „dowieść” kucharzowi, że zupa jest dobra. Mogą najwyżej pomóc w wykryciu zup trujących albo w innych sposób naruszających minimalne wymogi jakościowe. Ale to, czy zupa jest przeciętna, czy dobra, ocenia sam kucharz smakując ją i klienci jego restauracji, przychodząc masowo, albo przenosząc się do konkurencji po drugiej stronie ulicy.
Brak obiektywnych kryteriów oceny jakości zupy nie oznacza, że kucharze nie rozwijają się i nie doskonalą! Mój dzisiejszy obiad (przepis na blogu Wiesława) był lepszy, niż obiady, jakie gotowałem 30 lat temu. Mam co do togo pełne przekonanie – jako jednocześnie kucharz i konsument. Ale nie mam żadnego innego kryterium jakości tego obiadu poza tym, czy smakował mnie samemu i tym, którzy jedli go wraz ze mną.
Nie potrzebujesz „dowodów”, żeby dowiedzieć się, czy dobrze uczysz. Potrzebujesz pewności siebie, introspekcji, odrobiny autokrytycyzmu i zdolności do rozpoznania fałszu u uczniów, którzy przychodzą Ci dziękować na koniec roku.
Swoją drogą – ciekaw jestem ilu absolwentów polskich uczelni (wyłączając wydziały fizyki i geografii) wie skąd się biorą pory roku…
Ksawery Stojda
4 marca 2012 at 18:08Uwaga na marginesie, być może warta wybicia na oddzielny wątek dyskusji.
To, co napisał przed chwilą, można odnieść również do EWD i rankingów gazetowych. Powinniśmy to powiedzieć jasno i wprost: to nie są metody pomiaru jakości edukacji, tylko próby zdefiniowania (implicite) obiektywnego celu edukacji. A metoda pomiaru jest wtórna wobec tego celu. W przypadku EWD tym celem jest różnica pomiędzy odpowiednio uśrednionymi wynikami testów uczniów opuszczających szkołę, a uczniów do niej przychodzących. Godząc się na EWD zgadzamy się na przyjęcie tego za cel działań szkoły.
Patrząc więc na jakąkolwiek „obiektywną” miarę „jakości uczenia”, znajdźmy w niej ten, nie zawsze wybity i jasno określony, a najczęściej tylko implicite przemycony cel. I zanim zaczniemy się zastanawiać, czy metoda dobrze realizuje ten cel, zastanówmy się, czy to jest cel, z jakim się zgadzamy.
Wiesław Mariański
4 marca 2012 at 19:57Danusiu, zgadzam się, że zawsze aktualne będzie pytanie „jak nauczyciel ma doskonalić własny warsztat pracy.” Diabeł tkwi w szczegółach:
– co to jest warsztat pracy, jakie są jego elementy ?
– co jest przedmiotem pracy, co ma być pożądanym produktem tej pracy ?
Weźmy taki przykład: nauczyć rozwiązywania układów równań. W obecnej to będzie zawsze droga przez mękę. Większość nie nauczy się dobrze, zwłaszcza w przypadku zadań tekstowych. Udoskonalanie warsztatu = zwiększenie męki nauczyciela i uczniów.
W nowej szkole byłoby tak: etap wstępny – dla wszystkich, etap intensywny – dla chętnych. Doskonalenie warsztatu sprowadza się tego, aby etap wstępny był przyjemny i sprawny, a do etapu intensywnego przystąpiło jak najwięcej chętnych. To byłoby zgodne z zasadą wyboru i odpowiedzialności. Tak rozumiem wykład Marzeny (jeśli nie rozumiem, to proszę poprawić): nauczyciel nie uczy, to niemożliwe – mózg uczy się samodzielnie – nauczyciel jest tylko inicjatorem, przewodnikiem i katalizatorem. Zatem głównym zadaniem nauczyciela jest zachęcenie i sprowokowanie jak największej ilości mózgów aby chciały się uczyć.
Świetny przykład z tymi studentami. Tylko, że to nie studenci są niedouczeni, lecz pytający. Oni myślą o wiedzy i jej sprawdzaniu po staremu. Ulegają mitowi wiedzy. PO CO i dlaczego studenci mają znać odpowiedź ? Każdy każdemu może wykazać niewiedzę w sprawach elementarnych: dlaczego lata samolot ? gdzie masz trzustkę ? kiedy skończyła się II Wojna Światowa ? Stolica Austrii ?
Ksawery Stojda
4 marca 2012 at 20:40Przestrzegam przed widzeniem „nauczyć rozwiązywania układu równań” jako celu pracy nauczyciela. Ja przynajmniej nauczycielowi, który w ten sposób widzi swoje cele nigdy nie dałbym na nauki swojego dziecka.
Nauczyciel matematyki (przynajmniej w moim rozumieniu istoty tej profesji) ma dbać o rozwój mentalny i intelektualny (w zakresie matematyki) swoich uczniów, a nie wciskać im do łbów rozmaite algorytmy i metody rachunkowe. Biegłość w rozwiązywaniu układów równań może być (nawet powinna być) efektem tego rozwoju intelektualnego. Ale nie celem per se!
Niech więc żaden nauczyciel nie będzie rozliczany, ani nie rozlicza sam siebie z tego, co jest efektem ubocznym kształcenia.
Wiesławie: wydaje mi się, że nie „każdy i każdemu”, ale że człowiek „na poziomie” powinien z marszu umieć na każde z pytań (od trzustki po Wiedeń). Więcej – kogoś, kto wykazuje się niewiedzą na takim poziomie szufladkuję jako niedouczonego prostaka.
Wiesław Mariański
4 marca 2012 at 21:00Ksawery. Swymi słowy zilustrowałeś jeden z dramatów oświatowych: Twoja/nasza wizja nauczyciela i nauczania matematyki (i czegokolwiek) jest sprzeczna z zasadami i praktyką systemu edukacji. Systemu, opartego na triadzie: program – test – wynik. Nauczyciel ma nauczyć i skontrolować, a uczeń ma zaliczyć. Wtedy wszystko gra. Niektórzy nauczyciele robią tak, jak Ty postulujesz. Ale nikt ich o to nie prosi, robią z własnej inicjatywy. I to jest chore.
Temat wiedzy ogólnej i człowiek na poziomie – uważam, że do dyskusji, np. przy kieliszku czegoś mocniejszego. Widzę tu różne punkty widzenia, różne szkoły, sploty zalet i wad.
Naveen
24 maja 2012 at 01:12Droga Kuleczko Edukacyjna,Wszystko jest OK. Porządek w dziennikach. Reforma goni rfoermę. Rok poszukiwania talentf3w trwa. Gonimy Finf3w a nawet Koreańczykf3w. Jeno cichutki głosik popiskuje z naszej dziupli sikorek: skoro jest tak dobrze to dlaczego ciągle jest tak kiepsko. Nie. Nie. Kiepsko też nie jest. Całość w tonie ironicznym. W większości wypadkf3w taki twf3r jak szkoła to twf3r tylko na papierze. Szkoła to zbif3r bardzo rf3żnych nauczycieli. I bardzo rf3żnych ucznif3w i uczennic. I niektf3rzy z nich to edu zabf3jcy. Lorek
Danusia
4 marca 2012 at 21:59Miło pogwarzyć w gronie idealistów. A tu rzeczywistość skwierczy i do tych szkół bez celu i z nauczycielami uczącymi do testów i tak musicie swoje dzieci posłać.
Może jednak zmieniajmy (na ile to możliwe) ewolucyjnie to co mamy i nie tak radykalnie, bo nic nie zmienimy.
D
Ksawery Stojda
4 marca 2012 at 22:21Zmiana ewolucyjna w ramach szkoły publicznej powinna więc polegać na wspieraniu tych nauczycieli, którzy działają wbrew systemowi, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ułatwianiu im pracy i zdejmowaniu z nich nacisku, by dostosowali się do systemu.
Wprowadzanie jakiejkolwiek formy „dowodowej oceny jakości” byłoby wzmacnianiem tej najgorszej strony szkoły, bo działałoby w stronę umocnienia i rozbudowy chorego systemu. Byłoby tworzeniem kolejnego walca miażdżącego tych nauczycieli, którzy uczą w miarę w zgodności z moją (naszą?) wizją.
Masz już taką „dowodową ocenę” – EWD. Efekty widzisz.
A drugą gałęzią zmian ewolucyjnych powinno być wspieranie rodziców, uczących dzieci w nauczaniu domowym, wspieranie najróżniejszych szkół prywatnych i wspieranie każdej innej alternatywy dla zgniłego monopolu i państwowej urawniłowki.
Ewolucja polega na swobodnej konkurencji różnych form. Dopuśćmy tę konkurencję, dziś praktycznie stłamszoną do zera przepisami i zasadami finansowania.
Ewolucja nie polega na tym, że każdy gad powolutku zamieni się w ssaka!
Ale na tym, że pojawiają się nowe lepsze formy życia, z czasem gadów jest coraz mniej, a ssaków coraz więcej. Wspierajmy więc dobrze działające i sensowne formy, jakie już powstały albo dopiero powstają, zamiast malować na różowo ogony dinozaurom. A jeśli w wyniku tej ewolucji gdzieś uchowa się jakiś sympatyczny żółw albo jaszczurka – niech im będzie na zdrowie!