Byłam na spotkaniu z Krystyną Starczewską. Opowiadała o czasach powoływania do życia pierwszych szkół niepublicznych. Ale przy okazji odpowiedziała na pytanie, co by zmieniła w oświacie polskiej. Powiedziała, że nie jest w pozycji osoby dyktującej zmiany, ale jej zdaniem:
- Dobrze by było przedłużyć czas gimnazjum o rok. Jako argument Pani Starczewska podała, że uczniowie kończący obecne gimnazjum znają historię tylko do I wojny światowej. Część osób nie będzie się dalej kształcić i nie pozna historii współczesnej.
- Zmiana w kształceniu nauczycieli. Pozwolić nauczycielom na wykształcenie przedmiotowe na poziomie licencjatu, a dalej przez dwa lata kształcić nauczycieli w szkołach ćwiczeń.
Może to nie jest przewrót kopernikański, ale na pewno pewny krok za zamknięte kółko narzekania.
Ad 1
Pomyślałam, że to ważne, bo przecież skąd potem taki człowiek ma wiedzieć co wniósł nazizm i dlaczego malowanie swastyk nie jest właściwe? Może to nawet ważniejsze od znajomości procentów, bo jeśli ich nie zna to tylko sobie szkodzi, a jak historii współczesnej nie zna, to na wszystkich może dotknąć.
Moim zdaniem pomysł jest bardzo dobry, nie tylko ze względu na historię, ale też dlatego, że cykl trzyletni jest za krótki. W I klasie gimnazjum uczniowie mają jedno w głowie – zaistnieć w grupie rówieśniczej, w drugim nie uczą się, bo przez wielu pedagogów są jeszcze nierozpoznawalni, a trzeci rok trwa tylko pół roku. Gdyby gimnazjum trwało 4 lata, to może można by na tym poziomie zakończyć ogólne wykształcenie. Nauczyć tego, co uczniom będzie potrzebne w dorosłym życiu, jeśli nie zdecydują się kształcić dalej.
Teraz mamy takie oszustwo, które mówi: w pierwszej klasie liceum nadrobimy wszystkie braki. Ale przecież nie wszyscy idą do liceum.
Liceum mogłoby w tym pomyśle być tylko przygotowaniem do studiów. Obecnie dwa końcowe lata (w rzeczywistości 1,5) są poświęcone na specjalizację, ale jednak ma trwać cały czas nurt uzupełniający. A w nim będzie groch z kapustą. To znaczy, jeśli ktoś jest ścisły to w uzupełniającym bloku będzie miał historię, wos, filozofię i co tam jeszcze nauczyciel będzie umiał. Ciekawe skąd weźmiemy tych wszechstronnych nauczycieli? Wyobraźmy sobie takiego „ścisłego ucznia”, który zamierza studiować fizykę, a musi chodzić na ten blok humanistyczny, który go ani grzeje ani ziębi i który jest dla niego stratą czasu. Znowu będzie fikcją. Nie zazdroszczę nauczycielom uczącym takich niezainteresowanych uczniów.
Wydaje mi się, że zmiana proponowana przez Panią Krystynę jest realna i chyba nie taka kosztowana.
Ad 2
Takie szkoły ćwiczeń były kiedyś. Nauczyciel odbywał w nich rzetelne praktyki, obserwował dobrych nauczycieli i uczył się od nich. Obecne praktyki nauczycielskie są w większości farsą. Polegają na uzyskaniu papierka potwierdzającego obecność.
Oczywiście takie szkoły i nauczyciele uczący młodych nauczycieli powinni mieć dodatkowe wynagrodzenie. Tak, aby opłacało się im tym zajmować. Może mógłby to być sposób na awans nauczycielski? Przy okazji mielibyśmy dobrą ewaluację, przyszli nauczyciele umieliby ocenić pracę i profesjonalność ich nauczyciela.
Wygląda na to, że również ta propozycja nie byłaby trudna i kosztowana do przeprowadzenia.
Pewną trudność tylko widzę w utracie etatów przez profesorów wykładających na wyższych uczelniach i uczących nauczycieli. Ale chyba stać nas na tę ofiarę?
Blogi Oś świata: |
46 komentarzy
xts
7 listopada 2011 at 19:37Z całym szacunkiem dla K.S. (i Pani): Nieee!!!
Pozwolę sobie odwrócić kolejność.
Ad.2 Gimnazjaliści (nie mówiąc już o licealistach) zaginają dziś na lekcjach swoich niedouczonych nauczycieli pożal-się-boże-magistrów, zadając im najprostsze pytania, wykraczające poza program szkolny. Jeśli zrezygnujemy nawet z tego wymogu, by szli do szkoły mając magisterium na wsypie (aka uniwersytecie prowincjonalnym), to nie połowa, ale 90% z nich nie będzie w stanie utrzymać autorytetu u uczniów.
Wnuki wysyłam do podstawówki w Trattenbach, gdzie matematyki uczył Wittgenstein, jego duch jeszcze tam się unosi, a nauczyciele mają magisteria (albo i doktoraty) na Universität Wien. Jeśli nawet nie matematyki, to bachory nauczą się przynajmniej niemieckiego i dostaną trochę kindersztuby 😉
Nie mówię, że praktyki nauczycielskie nie powinny być usprawnione/przedłużone/lepsze. Ale nie kosztem rezygnacji z wymogu magisterium – i tak już koszmarnie zaniżonego. „Przedwojenną maturę zamienię na dzisiejszy doktorat”.
Ad.1 Jeśli ani szkoła podstawowa, ani gimnazjum, ani liceum, nie są w stanie przerobić całego programu historii, to może nie wałkować go trzy razy? Może zlikwidować (a nie wydłużać) gimnazja i pozwolić przerobić to do końca dwa razy? Jeśli w gimnazjum traci się rok na asymilację i następny rok na asymilację w liceum, to może tracić ten rok tylko raz? Była kiedyś dwustopniowa szkoła. Miała swoje wady (np. nie do końca zachowywała proporcje w uczeniu o okropnościach nazizmu i komunizmu), ale jej absolwenci wiedzieli coś i o nazizmie i o logarytmach. Komu to szkodziło?
Liceum jako „kurs wyrównawczy” pomiędzy gimnazjum a studiami – zupełnie do mnie nie przemawia.
xts
7 listopada 2011 at 19:37Z całym szacunkiem dla K.S. (i Pani): Nieee!!!
Pozwolę sobie odwrócić kolejność.
Ad.2 Gimnazjaliści (nie mówiąc już o licealistach) zaginają dziś na lekcjach swoich niedouczonych nauczycieli pożal-się-boże-magistrów, zadając im najprostsze pytania, wykraczające poza program szkolny. Jeśli zrezygnujemy nawet z tego wymogu, by szli do szkoły mając magisterium na wsypie (aka uniwersytecie prowincjonalnym), to nie połowa, ale 90% z nich nie będzie w stanie utrzymać autorytetu u uczniów.
Wnuki wysyłam do podstawówki w Trattenbach, gdzie matematyki uczył Wittgenstein, jego duch jeszcze tam się unosi, a nauczyciele mają magisteria (albo i doktoraty) na Universität Wien. Jeśli nawet nie matematyki, to bachory nauczą się przynajmniej niemieckiego i dostaną trochę kindersztuby 😉
Nie mówię, że praktyki nauczycielskie nie powinny być usprawnione/przedłużone/lepsze. Ale nie kosztem rezygnacji z wymogu magisterium – i tak już koszmarnie zaniżonego. „Przedwojenną maturę zamienię na dzisiejszy doktorat”.
Ad.1 Jeśli ani szkoła podstawowa, ani gimnazjum, ani liceum, nie są w stanie przerobić całego programu historii, to może nie wałkować go trzy razy? Może zlikwidować (a nie wydłużać) gimnazja i pozwolić przerobić to do końca dwa razy? Jeśli w gimnazjum traci się rok na asymilację i następny rok na asymilację w liceum, to może tracić ten rok tylko raz? Była kiedyś dwustopniowa szkoła. Miała swoje wady (np. nie do końca zachowywała proporcje w uczeniu o okropnościach nazizmu i komunizmu), ale jej absolwenci wiedzieli coś i o nazizmie i o logarytmach. Komu to szkodziło?
Liceum jako „kurs wyrównawczy” pomiędzy gimnazjum a studiami – zupełnie do mnie nie przemawia.
dsterna
8 listopada 2011 at 12:43ad 2. W opinii wielu pedagogów najlepsze kształcenie nauczycieli robiło SN.
Obawiam się, że może było lepsze niż obecne magisterskie. Odróżniam wiedzę praktyczną od teoretycznej i w przypadku nauczycieli stawiam na praktyczną. Nawet w przypadku lekarza, wolę jeśli leczy mnie praktyk niż profesor teoretyk.
ad 2. W obecnej reformie programowej nasępiło odejście od nauczania spiralnego. Ja jestem temu przeciwna, bo powtarzanie jest bardzo ważnym elementem uczenia się. Ale jest jak jest. Teraz już nie powtarza się tematów, historii naucza się liniowo i gimnazjum kończy się na I wojnie. Czyli część społeczeństwa kończąca edukację na gimnazjum jest pozbawiona historii współczesnej. Jeśli chodzi i liceum, to propozycja nie polega na kursie wyrównawczym, tylko na uczeniu się i pogłębienie tego, co będzie potrzebne na studiach.
Dziękuję bardzo za podzieleniem się własną opinią. Dla mnie to bardzo istotna dyskusja.
D
dsterna
8 listopada 2011 at 12:43ad 2. W opinii wielu pedagogów najlepsze kształcenie nauczycieli robiło SN.
Obawiam się, że może było lepsze niż obecne magisterskie. Odróżniam wiedzę praktyczną od teoretycznej i w przypadku nauczycieli stawiam na praktyczną. Nawet w przypadku lekarza, wolę jeśli leczy mnie praktyk niż profesor teoretyk.
ad 2. W obecnej reformie programowej nasępiło odejście od nauczania spiralnego. Ja jestem temu przeciwna, bo powtarzanie jest bardzo ważnym elementem uczenia się. Ale jest jak jest. Teraz już nie powtarza się tematów, historii naucza się liniowo i gimnazjum kończy się na I wojnie. Czyli część społeczeństwa kończąca edukację na gimnazjum jest pozbawiona historii współczesnej. Jeśli chodzi i liceum, to propozycja nie polega na kursie wyrównawczym, tylko na uczeniu się i pogłębienie tego, co będzie potrzebne na studiach.
Dziękuję bardzo za podzieleniem się własną opinią. Dla mnie to bardzo istotna dyskusja.
D
xts
8 listopada 2011 at 19:53>> W opinii wielu pedagogów najlepsze kształcenie nauczycieli robiło SN.
A czy w opinii nie pedagogów, ale rodziców, których dzieci były przez nich uczone też byli to świetni nauczyciele? Zwłaszcza rodziców tych trochę starszych dzieci? Albo w opinii samych uczniów? Proszę przypomnieć sobie sprzed lat własnych nauczycieli. Czy wśród tych, których Pani ceniła, szanowała i jest im wdzięczna, za to co Pani dali, choć jeden był po SN, a bez magisterium porządnego uniwersytetu?
Za jakość uczenia cenimy choćby Krystynę Starczewską, od której ten wątek się zaczął. Takich nauczycieli nam trzeba. Ale ona ma doktorat Uniwersytetu Warszawskiego (i to przyznany w czasach, gdy ten doktorat znaczył trochę więcej niż dzisiejsze), a nie SN albo licencjat w Pcimiu…
>> Nawet w przypadku lekarza, wolę jeśli leczy mnie praktyk niż profesor teoretyk.
Czy na pewno chciałaby Pani leczyć się u lekarza, który zamiast sześciu lat w krakowskim Collegium Medicum spędził trzy lata w prywatnej Polsko-Botswańskiej Wyższej Szkole Medycyny w Starachowicach z prawem nadawania tytułów licencjata, a potem przez kolejne trzy lata praktykował?
xts
8 listopada 2011 at 19:53>> W opinii wielu pedagogów najlepsze kształcenie nauczycieli robiło SN.
A czy w opinii nie pedagogów, ale rodziców, których dzieci były przez nich uczone też byli to świetni nauczyciele? Zwłaszcza rodziców tych trochę starszych dzieci? Albo w opinii samych uczniów? Proszę przypomnieć sobie sprzed lat własnych nauczycieli. Czy wśród tych, których Pani ceniła, szanowała i jest im wdzięczna, za to co Pani dali, choć jeden był po SN, a bez magisterium porządnego uniwersytetu?
Za jakość uczenia cenimy choćby Krystynę Starczewską, od której ten wątek się zaczął. Takich nauczycieli nam trzeba. Ale ona ma doktorat Uniwersytetu Warszawskiego (i to przyznany w czasach, gdy ten doktorat znaczył trochę więcej niż dzisiejsze), a nie SN albo licencjat w Pcimiu…
>> Nawet w przypadku lekarza, wolę jeśli leczy mnie praktyk niż profesor teoretyk.
Czy na pewno chciałaby Pani leczyć się u lekarza, który zamiast sześciu lat w krakowskim Collegium Medicum spędził trzy lata w prywatnej Polsko-Botswańskiej Wyższej Szkole Medycyny w Starachowicach z prawem nadawania tytułów licencjata, a potem przez kolejne trzy lata praktykował?
xts
9 listopada 2011 at 11:44Pokazałem mojej podopiecznej, że zasada zachowania pędu jest równoważna niezmienności wyniku doświadczenia od tego, czy przeprowadzimy je tu, czy kawałek dalej. Można to udowodnić bardzo prosto, nie używając nawet logarytmów 😉 Dla niej było to wielkie odkrycie natury filozoficznej i ogólnopoznawczej. (Dlaczego szkoła nie pokazuje takich rzeczy? Przecież jedna lekcja na to by doskonale wystarczyła.) Opowiedziałem, że jest to szczególny przypadek twierdzenia Noether: każdej niezmienności praw przy jakimś przekształceniu punktu widzenia odpowiada jakaś zasada zachowania.
Ola popełniła duży błąd: zapytała swojej nauczycielki, jakie poza przesunięciem zachowaniem pędu i obrotem zachowaniem momentu pędu (te przykłady jej pokazałem) są takie związki.
Okazało się, że nauczycielka (mgr fizyki w drugoligowym, ale jednak uniwersytecie), nie tylko nie słyszała nigdy o twierdzeniu Noether, ale sama nie wiedziała, że jest jakikolwiek związek pomiędzy zasadą zachowania pędu a symetrią translacyjną!
Tak przygotowani do dyskusji z dziećmi ludzie „uczą” dziś nawet w pierwszoligowym warszawskim liceum. Żadna praktyka pedagogiczna nie naprawi takich braków. Zdolność do podjęcia rozmowy z uczniem na dowolny temat, związany z uczonym przedmiotem (a lepiej: również nie związany) i możliwy do przedyskutowania bez wykraczania poza szkolny aparat pojęciowy, uważam za sine qua non warunek utrzymania autorytetu, szacunku , nietłamszenia naturalnej uczniowskiej ciekawości i sensownego uczenia czegoś więcej, niż wypełniania maturalnych testów.
K.S. i Pani postulujecie, byśmy obok takich niedouczonych magistrów z drugoligowych uniwersytetów i ex-WSP, dopuścili do uczenia nawet półanalfabetów – absolwentów szkół, w których wystarczy zapłacić czesne, żeby uzyskać dyplom licencjacki. Veto!
xts
9 listopada 2011 at 11:44Pokazałem mojej podopiecznej, że zasada zachowania pędu jest równoważna niezmienności wyniku doświadczenia od tego, czy przeprowadzimy je tu, czy kawałek dalej. Można to udowodnić bardzo prosto, nie używając nawet logarytmów 😉 Dla niej było to wielkie odkrycie natury filozoficznej i ogólnopoznawczej. (Dlaczego szkoła nie pokazuje takich rzeczy? Przecież jedna lekcja na to by doskonale wystarczyła.) Opowiedziałem, że jest to szczególny przypadek twierdzenia Noether: każdej niezmienności praw przy jakimś przekształceniu punktu widzenia odpowiada jakaś zasada zachowania.
Ola popełniła duży błąd: zapytała swojej nauczycielki, jakie poza przesunięciem zachowaniem pędu i obrotem zachowaniem momentu pędu (te przykłady jej pokazałem) są takie związki.
Okazało się, że nauczycielka (mgr fizyki w drugoligowym, ale jednak uniwersytecie), nie tylko nie słyszała nigdy o twierdzeniu Noether, ale sama nie wiedziała, że jest jakikolwiek związek pomiędzy zasadą zachowania pędu a symetrią translacyjną!
Tak przygotowani do dyskusji z dziećmi ludzie „uczą” dziś nawet w pierwszoligowym warszawskim liceum. Żadna praktyka pedagogiczna nie naprawi takich braków. Zdolność do podjęcia rozmowy z uczniem na dowolny temat, związany z uczonym przedmiotem (a lepiej: również nie związany) i możliwy do przedyskutowania bez wykraczania poza szkolny aparat pojęciowy, uważam za sine qua non warunek utrzymania autorytetu, szacunku , nietłamszenia naturalnej uczniowskiej ciekawości i sensownego uczenia czegoś więcej, niż wypełniania maturalnych testów.
K.S. i Pani postulujecie, byśmy obok takich niedouczonych magistrów z drugoligowych uniwersytetów i ex-WSP, dopuścili do uczenia nawet półanalfabetów – absolwentów szkół, w których wystarczy zapłacić czesne, żeby uzyskać dyplom licencjacki. Veto!
Janina Huterska- Górecka
10 listopada 2011 at 03:04Głos ucznia, którego uczyła nauczycielka po SN:
Dawno, dawno temu..(lata sześćdziesiąte).
Młodziutka nauczycielka uczy języka polskiego w szkole podstawowej.
Pewnego dnia „wprowadza” dwustopniowe ocenianie za wypracowanie pisemne na temat… Jedna ocena za styl i poziom wypowiedzi, druga za ortografię.
Do tej pory, wypracowanie ucznia „strzelającego ortografy” zawsze miało zaniżoną ocenę „ogólną”.
Po tej zmianie, usłyszałam: „na podstawie twojego opisu postaci można namalować obraz. Popracuj nad ortografią”. Dostawałam 5 i 2 (jedynek wtedy nie było).
Takich „skrzydeł” życzyłabym każdemu uczniowi, z każdego przedmiotu!
Nauczyciela – wrażliwego, poszukującego – „jak docenić”, „znaleźć wartość ucznia”, „wyeksponować mocne strony”.
Nie umiem powiedzieć, czy tego „Pani” nauczyła się w „szkole bycia nauczycielem” , czy dzięki temu (w co wątpię, by nawet wyższe studia mogły dać, jeśli się tego nie ma w sobie) – wrażliwości ludzkiej.
Dziś myślę, że o Pani Wiesi Sokół (tak się nazywa) można powiedzieć – „innowatorka”. Postanowiłam znaleźć kontakt – porozmawiać „po latach”.
Miałam także nauczycieli „pasjonatów swojego przedmiotu” (zapewne z wielką wiedzą), ale nie „pasjonatów wiedzy pedagogicznej”. Podziwialiśmy wyższą umiejętność rozwiązywania zadań (matematyka), ale najlepsze uczennice płakały i szukały wsparcia poza szkołą.
Uważam (za swoim doświadczeniem), że dobra praktyka pedagogiczna – przed wejściem w szranki zawodu – jest niezbędna. Eliminuje na wstępie ” wiem, z czym to się wiąże”.
Pewnie trzeba założyć, że nauczyciele powinni głębiej, niż uczniowie orientować się w wiedzy przedmiotowej.
Ale wiem też, że nawet dzieci w przedszkolu mogą „wywołać wiedzę”, na którą nauczyciel się otworzy, i wcale nie musi mu to uwłaczać, że „nie wiedział”. Nie traci autorytetu.
„Zdolność rozmowy z uczniem”- (za autorem wypowiedzi wyżej- jeśli dobrze rozumiem – i zgadzam się) to kompetencja nauczyciela.
I niech tego uczą uczelnie przygotowujące nauczycieli do zawodu.
I dalej, na zasadzie „zlepka myśli:
” – w dyskursach o naprawie oświaty” (o programach, testach, technologiach),
niewiele dostrzegłam (mój błąd?) mowy o uwarunkowaniach uczących się – (uczniów). Społecznych.
Co z tego,że ..jeśli..
Kłania się piramida A.Maslowa.
Nina
Janina Huterska- Górecka
10 listopada 2011 at 03:04Głos ucznia, którego uczyła nauczycielka po SN:
Dawno, dawno temu..(lata sześćdziesiąte).
Młodziutka nauczycielka uczy języka polskiego w szkole podstawowej.
Pewnego dnia „wprowadza” dwustopniowe ocenianie za wypracowanie pisemne na temat… Jedna ocena za styl i poziom wypowiedzi, druga za ortografię.
Do tej pory, wypracowanie ucznia „strzelającego ortografy” zawsze miało zaniżoną ocenę „ogólną”.
Po tej zmianie, usłyszałam: „na podstawie twojego opisu postaci można namalować obraz. Popracuj nad ortografią”. Dostawałam 5 i 2 (jedynek wtedy nie było).
Takich „skrzydeł” życzyłabym każdemu uczniowi, z każdego przedmiotu!
Nauczyciela – wrażliwego, poszukującego – „jak docenić”, „znaleźć wartość ucznia”, „wyeksponować mocne strony”.
Nie umiem powiedzieć, czy tego „Pani” nauczyła się w „szkole bycia nauczycielem” , czy dzięki temu (w co wątpię, by nawet wyższe studia mogły dać, jeśli się tego nie ma w sobie) – wrażliwości ludzkiej.
Dziś myślę, że o Pani Wiesi Sokół (tak się nazywa) można powiedzieć – „innowatorka”. Postanowiłam znaleźć kontakt – porozmawiać „po latach”.
Miałam także nauczycieli „pasjonatów swojego przedmiotu” (zapewne z wielką wiedzą), ale nie „pasjonatów wiedzy pedagogicznej”. Podziwialiśmy wyższą umiejętność rozwiązywania zadań (matematyka), ale najlepsze uczennice płakały i szukały wsparcia poza szkołą.
Uważam (za swoim doświadczeniem), że dobra praktyka pedagogiczna – przed wejściem w szranki zawodu – jest niezbędna. Eliminuje na wstępie ” wiem, z czym to się wiąże”.
Pewnie trzeba założyć, że nauczyciele powinni głębiej, niż uczniowie orientować się w wiedzy przedmiotowej.
Ale wiem też, że nawet dzieci w przedszkolu mogą „wywołać wiedzę”, na którą nauczyciel się otworzy, i wcale nie musi mu to uwłaczać, że „nie wiedział”. Nie traci autorytetu.
„Zdolność rozmowy z uczniem”- (za autorem wypowiedzi wyżej- jeśli dobrze rozumiem – i zgadzam się) to kompetencja nauczyciela.
I niech tego uczą uczelnie przygotowujące nauczycieli do zawodu.
I dalej, na zasadzie „zlepka myśli:
” – w dyskursach o naprawie oświaty” (o programach, testach, technologiach),
niewiele dostrzegłam (mój błąd?) mowy o uwarunkowaniach uczących się – (uczniów). Społecznych.
Co z tego,że ..jeśli..
Kłania się piramida A.Maslowa.
Nina
xts
10 listopada 2011 at 07:56Nie twierdziłem, że magisterium i głęboka znajomość swojej dziedziny są warunkiem wystarczającym dobrego uczenia. Oczywiście, wszyscy mieliśmy nauczycieli magistrów, których po czterdziestu latach nadal wspominamy jak koszmar. Nie twierdzę też, że magistrowie świeżo po studiach powinni być wrzucani od razu do klasy, by samodzielnie uczyć.
Na to jednak, by poszerzać horyzonty uczniów, trzeba je samemu mieć od tych uczniów znacznie szersze. By budzić w nich ciekawość świata, trzeba samemu tę ciekawość w sobie mieć, i to nie na poziomie otwartej z zadziwienia buzi, tylko na poziomie samodzielnego aktywnego poznawania tego świata. W dzisiejszych czasach każdy, kto ma w sobie choć odrobinę tej ciekawości i chęci uczenia się, może skończyć studia magisterskie. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że nie ma tej potrzeby uwewnętrznionej. Nauczyciel ma być wzorcem dla uczniów, a nauczyciel z licencjatem, nawet najbardziej lubiany i świetny dydaktycznie, byłby przekazem: „uniwersytety są niepotrzebną ani mi, ani wam fanaberią, bierzcie ze mnie przykład, mi się nie chciało uczyć i jest świetnie!”
A w kwestii polonistek po SN w 1960′ (a może wczesnych 70′) to gratuluję szczęścia – mnie rodzice przenieśli do innej podstawówki po tym, jak w moich wypracowaniach poprawne zdania zostały zakreślone na czerwono i „poprawione” na coś zupełnie niegramatycznego.
xts
10 listopada 2011 at 07:56Nie twierdziłem, że magisterium i głęboka znajomość swojej dziedziny są warunkiem wystarczającym dobrego uczenia. Oczywiście, wszyscy mieliśmy nauczycieli magistrów, których po czterdziestu latach nadal wspominamy jak koszmar. Nie twierdzę też, że magistrowie świeżo po studiach powinni być wrzucani od razu do klasy, by samodzielnie uczyć.
Na to jednak, by poszerzać horyzonty uczniów, trzeba je samemu mieć od tych uczniów znacznie szersze. By budzić w nich ciekawość świata, trzeba samemu tę ciekawość w sobie mieć, i to nie na poziomie otwartej z zadziwienia buzi, tylko na poziomie samodzielnego aktywnego poznawania tego świata. W dzisiejszych czasach każdy, kto ma w sobie choć odrobinę tej ciekawości i chęci uczenia się, może skończyć studia magisterskie. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że nie ma tej potrzeby uwewnętrznionej. Nauczyciel ma być wzorcem dla uczniów, a nauczyciel z licencjatem, nawet najbardziej lubiany i świetny dydaktycznie, byłby przekazem: „uniwersytety są niepotrzebną ani mi, ani wam fanaberią, bierzcie ze mnie przykład, mi się nie chciało uczyć i jest świetnie!”
A w kwestii polonistek po SN w 1960′ (a może wczesnych 70′) to gratuluję szczęścia – mnie rodzice przenieśli do innej podstawówki po tym, jak w moich wypracowaniach poprawne zdania zostały zakreślone na czerwono i „poprawione” na coś zupełnie niegramatycznego.
Danusia
10 listopada 2011 at 08:01xts
Wolę jednak, gdy leczy mnie praktyk. Trochę już żyje i mogę powiedzieć, że doświadczenie życiowe potwierdza mój pogląd.
Ciekawe, że nie ma Pan zaufania do nauczycieli, szkoły i magistrów, a ma Pan zaufanie do doktoratów (naukowych).
Jeśli chodzi o historię z zachowaniem pędu, to też się dziwię. Nauczyciel w równej mierze powinien mieć wiedzę przedmiotową, jak i metodyczną. Ośmielę się powiedzieć, że moim zdaniem nawet ta druga jest ważniejsza. Ważna jest otwartość nauczyciela, gotowość przyznania się, że czegoś nie wie, odkrywanie świata wraz z uczniami ….
Nauczycielka Oli przyznała się – brawo! Jeszcze lepiej by było, gdyby poprosiła Olę o przygotowaniu referatu (lepiej eksperymentu) na ten temat.
Moim zdaniem ogrom wiedzy jest niewyobrażalny i cały czas szybko rośnie. Nie da się być na bieżąco nawet we wszystkim w swojej dziedzinie.
Praca nauczyciela jest jedną z najtrudniejszych. Z całym szacunkiem trudniejsza niż praca wykładowcy. Wiem o tym, gdyż wykonywałam obie.
Zasadnicza różnica polega na tym, że w szkole nauczyciel musi zaangażować uczniów, zaciekawić, a na uczelni student nie ma wyboru, musi nauczyć się z wykładu przynudzającego profesora. Znałam takich profesorów na matematyce, którzy nie odwracali się w ogóle od tablicy, ścierali jedną ręką i pisali drugą.
Mam pomysł: Pomóżmy nauczycielom (np pisząc dobre podręczniki, przygotowując scenariusze lekcji itp) i zacznijmy rozliczać PROFESORÓW, też tych co uczą nauczycieli.
Ps. Dziękuję za maile w sprawie skarbca AU. Może to jest droga pomocy nauczycielom. Uczestnicy Akademii Uczniowskiej są świetnymi nauczycielami, którzy starają się uatrakcyjnić naukę w szkole. Jestem pewna, że Pana uwagi mogłyby z korzyścią być przez nich wykorzystane. Proponuję je upublicznić choćby na tym blogu. Ja ze swojej strony prześlę je do AU.
Danusia
Danusia
10 listopada 2011 at 08:01xts
Wolę jednak, gdy leczy mnie praktyk. Trochę już żyje i mogę powiedzieć, że doświadczenie życiowe potwierdza mój pogląd.
Ciekawe, że nie ma Pan zaufania do nauczycieli, szkoły i magistrów, a ma Pan zaufanie do doktoratów (naukowych).
Jeśli chodzi o historię z zachowaniem pędu, to też się dziwię. Nauczyciel w równej mierze powinien mieć wiedzę przedmiotową, jak i metodyczną. Ośmielę się powiedzieć, że moim zdaniem nawet ta druga jest ważniejsza. Ważna jest otwartość nauczyciela, gotowość przyznania się, że czegoś nie wie, odkrywanie świata wraz z uczniami ….
Nauczycielka Oli przyznała się – brawo! Jeszcze lepiej by było, gdyby poprosiła Olę o przygotowaniu referatu (lepiej eksperymentu) na ten temat.
Moim zdaniem ogrom wiedzy jest niewyobrażalny i cały czas szybko rośnie. Nie da się być na bieżąco nawet we wszystkim w swojej dziedzinie.
Praca nauczyciela jest jedną z najtrudniejszych. Z całym szacunkiem trudniejsza niż praca wykładowcy. Wiem o tym, gdyż wykonywałam obie.
Zasadnicza różnica polega na tym, że w szkole nauczyciel musi zaangażować uczniów, zaciekawić, a na uczelni student nie ma wyboru, musi nauczyć się z wykładu przynudzającego profesora. Znałam takich profesorów na matematyce, którzy nie odwracali się w ogóle od tablicy, ścierali jedną ręką i pisali drugą.
Mam pomysł: Pomóżmy nauczycielom (np pisząc dobre podręczniki, przygotowując scenariusze lekcji itp) i zacznijmy rozliczać PROFESORÓW, też tych co uczą nauczycieli.
Ps. Dziękuję za maile w sprawie skarbca AU. Może to jest droga pomocy nauczycielom. Uczestnicy Akademii Uczniowskiej są świetnymi nauczycielami, którzy starają się uatrakcyjnić naukę w szkole. Jestem pewna, że Pana uwagi mogłyby z korzyścią być przez nich wykorzystane. Proponuję je upublicznić choćby na tym blogu. Ja ze swojej strony prześlę je do AU.
Danusia
Danusia
10 listopada 2011 at 08:11Janino
Jak zawsze myślę podobnie jak Ty.
W Polsce nacisk kładzie się na kształcenie przedmiotowe. Choć xts widzi w nim duże braki. Kształci się przedmiotowca i obok tak trochę teoretyka nauczania. W innych krajach jest odwrotnie.
Każde podejście ma swoje duże wady. To drugie owocuje brakiem wiedzy z przedmiotu, trzeba nauczycieli dokształcać w tym zakresie później.
U nas znowu, przy braku wiedzy metodycznej pozostaje tylko doskonalenie indywidualne. Nie ma systemu tego doskonalenia, więc jest z przypadku, a najczęściej – w ogóle.
Dlatego myślałam o szkole ćwiczeń i praktyk.
Najlepiej byłoby, gdyby przyszły nauczyciel otrzymywał podwójną wiedzę: przedmiotową i metodyczną. Ale jak widać w świecie to się nie udaje.
Trzeba wymyślić – jak to zrobić?!
Danusia
Danusia
10 listopada 2011 at 08:11Janino
Jak zawsze myślę podobnie jak Ty.
W Polsce nacisk kładzie się na kształcenie przedmiotowe. Choć xts widzi w nim duże braki. Kształci się przedmiotowca i obok tak trochę teoretyka nauczania. W innych krajach jest odwrotnie.
Każde podejście ma swoje duże wady. To drugie owocuje brakiem wiedzy z przedmiotu, trzeba nauczycieli dokształcać w tym zakresie później.
U nas znowu, przy braku wiedzy metodycznej pozostaje tylko doskonalenie indywidualne. Nie ma systemu tego doskonalenia, więc jest z przypadku, a najczęściej – w ogóle.
Dlatego myślałam o szkole ćwiczeń i praktyk.
Najlepiej byłoby, gdyby przyszły nauczyciel otrzymywał podwójną wiedzę: przedmiotową i metodyczną. Ale jak widać w świecie to się nie udaje.
Trzeba wymyślić – jak to zrobić?!
Danusia
Danusia
10 listopada 2011 at 08:22Xts
Dla mnie największym kunsztem nauczyciele jest doprowadzenie do tego, aby uczeń się sam uczył i to z przyjemnością.
W ocenieniu kształtującym (którego jestem fanką) zadaje się uczniom pytania kluczowe, takie, które pokazują szerszy kontekst zaganiania i zachęcają uczniów do szukania odpowiedzi na to pytanie.
Bardzo trudno nauczycielowi je wymyślić.
W podręcznikach „mądrali” nie ma takich pytań. Ciekawe dlaczego?
Marzy mi się taka pomoc w postaci wyboru pytań kluczowych do tematu, takich, które mogłyby poprowadzić lekcją od zadania pytania, poprzez poszukiwanie wiedzy i odpowiedź na pytanie.
Bardzo zachęcałabym Pana do podrzucenia takich pytań fizykom lub matematykom.
Jedno z nich przy ciągach geometrycznych: Jak gruby pakiet moglibyśmy otrzymać (jeśli byłoby to wykonalne) składając kartkę papieru 100 razy?
Składając za każdym razem na połowę.
D
Danusia
10 listopada 2011 at 08:22Xts
Dla mnie największym kunsztem nauczyciele jest doprowadzenie do tego, aby uczeń się sam uczył i to z przyjemnością.
W ocenieniu kształtującym (którego jestem fanką) zadaje się uczniom pytania kluczowe, takie, które pokazują szerszy kontekst zaganiania i zachęcają uczniów do szukania odpowiedzi na to pytanie.
Bardzo trudno nauczycielowi je wymyślić.
W podręcznikach „mądrali” nie ma takich pytań. Ciekawe dlaczego?
Marzy mi się taka pomoc w postaci wyboru pytań kluczowych do tematu, takich, które mogłyby poprowadzić lekcją od zadania pytania, poprzez poszukiwanie wiedzy i odpowiedź na pytanie.
Bardzo zachęcałabym Pana do podrzucenia takich pytań fizykom lub matematykom.
Jedno z nich przy ciągach geometrycznych: Jak gruby pakiet moglibyśmy otrzymać (jeśli byłoby to wykonalne) składając kartkę papieru 100 razy?
Składając za każdym razem na połowę.
D
xts
10 listopada 2011 at 09:48Nie mam zerojedynkowej wizji świata. Mam większe zaufanie do doktoratów, niż do magisteriów, większe do magisteriów, niż do licencjatów i większe do licencjatów niż do dyplomów zawodówek. Jeśli widzę, że przeciętny poziom magisterium jest niewystarczający, to mam pewność, że przeciętny poziom licencjacki byłby jeszcze gorszy.
Nauczycielka Oli się nie przyznała. Powiedziała Oli, że ta opowiada bzdury i że zasada zachowania pędu nie ma nic wspólnego z przesunięciem.
Nie chodzi o to, żeby być ze wszystkim na bieżąco, ale by móc stać się na bieżąco w miarę potrzeby. Zresztą 'na bieżąco’ w przypadku tw. Noether to pewna przesada – ogólna postać to są wczesne lata 1920′, a te szczególne przypadki, jakie pokazywałem Oli, to przełom XVIII/XIX wieku – Hamilton (albo może Lagrange).
Mam dokładnie odwrotne doświadczenia, niż Pani. Sam miałem (i moi tutees mają dziś) część sensownych nauczycieli, ale większość przynudzała na lekcjach, tłumiąc wszelkie przejawy ciekawości uczniów. Na nudne wykłady na uczelni po prostu nie chodziłem – obecność nie była obowiązkowa. Te na które chodziłem wspominam bardzo dobrze. A nieskromnie sądząc po ocenach studenckich i głosowaniu nogami przy wyborze grup zajęciowych – te, prowadzone przeze mnie, nie były bardzo nudne.
Postulat rozliczania uczelni (profesorów) z jakości kształcenia – popieram w całości.
Od pomocy dla nauczycieli się nie uchylam – stąd choćby mój udział w tych dyskusjach, moje komentarze do AU i mój pomysł blogu z takimi komentarzami.
Problem w tym, że nieliczna mniejszość nauczycieli chce z pomocy korzystać. Efekty pracy pozostałych muszą potem odkręcać korepetytorzy tacy jak ja.
> W innych krajach jest odwrotnie.
Zależy w których. Mam pewien ogląd (z punktu widzenia kuzyna 14-letniego ucznia) szkoły austriackiej. Wszyscy jego nauczyciele mają pierwszorzędne przedmiotowe wykształcenie, znacząca część ma doktoraty. Nie wiem jak, zdobywają praktyki, ale słyszałem, że część lekcji jest prowadzona przez dwóch nauczycieli, więc podejrzewam, że to jest forma praktykowania młodego nauczyciela u boku starszego.
Przy okazji – Krystyna Starczewska chyba sama zapomniała, kogo zatrudniła jako nauczycieli na Bednarskiej. Czyżby dziś uznała, że ówczesny wybór kadr był błędny?
> Dla mnie największym kunsztem nauczyciele jest doprowadzenie do tego, aby uczeń się sam uczył i to z przyjemnością.
W pełni podzielam ten pogląd! I staram się go realizować – z dużo łatwiejszej wprawdzie pozycji, niż nauczyciel szkolny – tutora/korepetytora. Spora część tej mojej pomocy dla dzieciaków polega jednak na odkręcaniu i naprawianiu zniechęcenia i poczucia bezsensu, jakie dzieci ze dostają w szkole.
> (jeśli byłoby to wykonalne) składając kartkę papieru 100 razy?
Obawiam się, że pierwsza część zadania przyciągnęłaby u moich tutees uwagę, bo policzyć 2^100 to nie dla nich zabawa. Jeśli nie stworzyłaby Pani opresyjnej atmosfery na lekcjach, że obawialiby się podpaść, to od większości dostałaby Pani odpowiedzi w stylu: „po 8. złożeniu pakiecik będzie grubszy niż szerszy, więc pozostałych 92 nie da się wykonać”, złośliwa Ola napisałaby coś w stylu: „grubość byłaby 17. Proszę nie mówić, że nie. Sama Pani uczyła, że wychodząc z fałszywego założenia możemy doprowadzić do dowolnego wniosku.” Eksperymentalnie nastawiony Adaś przyniósłby Pani ośmiokrotnie złożony pakiecik i domagał się, by Pani mu pokazała, jak ma go złożyć 9. raz, albo wytłumaczyła dokładnie, jak ma rozumieć 'jeśli byłoby to wykonalne’. A ja miałbym potem temat na prywatną lekcję z nimi: 'jaka musiałaby być grubość kartki, żeby zadanie było wykonalne?’
xts
10 listopada 2011 at 09:48Nie mam zerojedynkowej wizji świata. Mam większe zaufanie do doktoratów, niż do magisteriów, większe do magisteriów, niż do licencjatów i większe do licencjatów niż do dyplomów zawodówek. Jeśli widzę, że przeciętny poziom magisterium jest niewystarczający, to mam pewność, że przeciętny poziom licencjacki byłby jeszcze gorszy.
Nauczycielka Oli się nie przyznała. Powiedziała Oli, że ta opowiada bzdury i że zasada zachowania pędu nie ma nic wspólnego z przesunięciem.
Nie chodzi o to, żeby być ze wszystkim na bieżąco, ale by móc stać się na bieżąco w miarę potrzeby. Zresztą 'na bieżąco’ w przypadku tw. Noether to pewna przesada – ogólna postać to są wczesne lata 1920′, a te szczególne przypadki, jakie pokazywałem Oli, to przełom XVIII/XIX wieku – Hamilton (albo może Lagrange).
Mam dokładnie odwrotne doświadczenia, niż Pani. Sam miałem (i moi tutees mają dziś) część sensownych nauczycieli, ale większość przynudzała na lekcjach, tłumiąc wszelkie przejawy ciekawości uczniów. Na nudne wykłady na uczelni po prostu nie chodziłem – obecność nie była obowiązkowa. Te na które chodziłem wspominam bardzo dobrze. A nieskromnie sądząc po ocenach studenckich i głosowaniu nogami przy wyborze grup zajęciowych – te, prowadzone przeze mnie, nie były bardzo nudne.
Postulat rozliczania uczelni (profesorów) z jakości kształcenia – popieram w całości.
Od pomocy dla nauczycieli się nie uchylam – stąd choćby mój udział w tych dyskusjach, moje komentarze do AU i mój pomysł blogu z takimi komentarzami.
Problem w tym, że nieliczna mniejszość nauczycieli chce z pomocy korzystać. Efekty pracy pozostałych muszą potem odkręcać korepetytorzy tacy jak ja.
> W innych krajach jest odwrotnie.
Zależy w których. Mam pewien ogląd (z punktu widzenia kuzyna 14-letniego ucznia) szkoły austriackiej. Wszyscy jego nauczyciele mają pierwszorzędne przedmiotowe wykształcenie, znacząca część ma doktoraty. Nie wiem jak, zdobywają praktyki, ale słyszałem, że część lekcji jest prowadzona przez dwóch nauczycieli, więc podejrzewam, że to jest forma praktykowania młodego nauczyciela u boku starszego.
Przy okazji – Krystyna Starczewska chyba sama zapomniała, kogo zatrudniła jako nauczycieli na Bednarskiej. Czyżby dziś uznała, że ówczesny wybór kadr był błędny?
> Dla mnie największym kunsztem nauczyciele jest doprowadzenie do tego, aby uczeń się sam uczył i to z przyjemnością.
W pełni podzielam ten pogląd! I staram się go realizować – z dużo łatwiejszej wprawdzie pozycji, niż nauczyciel szkolny – tutora/korepetytora. Spora część tej mojej pomocy dla dzieciaków polega jednak na odkręcaniu i naprawianiu zniechęcenia i poczucia bezsensu, jakie dzieci ze dostają w szkole.
> (jeśli byłoby to wykonalne) składając kartkę papieru 100 razy?
Obawiam się, że pierwsza część zadania przyciągnęłaby u moich tutees uwagę, bo policzyć 2^100 to nie dla nich zabawa. Jeśli nie stworzyłaby Pani opresyjnej atmosfery na lekcjach, że obawialiby się podpaść, to od większości dostałaby Pani odpowiedzi w stylu: „po 8. złożeniu pakiecik będzie grubszy niż szerszy, więc pozostałych 92 nie da się wykonać”, złośliwa Ola napisałaby coś w stylu: „grubość byłaby 17. Proszę nie mówić, że nie. Sama Pani uczyła, że wychodząc z fałszywego założenia możemy doprowadzić do dowolnego wniosku.” Eksperymentalnie nastawiony Adaś przyniósłby Pani ośmiokrotnie złożony pakiecik i domagał się, by Pani mu pokazała, jak ma go złożyć 9. raz, albo wytłumaczyła dokładnie, jak ma rozumieć 'jeśli byłoby to wykonalne’. A ja miałbym potem temat na prywatną lekcję z nimi: 'jaka musiałaby być grubość kartki, żeby zadanie było wykonalne?’
xts
10 listopada 2011 at 10:10P.S. Dzięki za inspirację!
Mam gotowy temat dla mojej licealnej Oli:
„Ile razy da się złożyć na pół płat grafenu wielkości A4”?
Będzie i o grafenie i o graficie (bo odległość między warstwami złożonego grafenu musi być porównywalna z odległością między warstwami w krysztale grafitu, i o geometrii (bo zewnętrzna warstwa po ostatnim złożeniu będzie łukiem koła) i o zeszłorocznym Noblu…
xts
10 listopada 2011 at 10:10P.S. Dzięki za inspirację!
Mam gotowy temat dla mojej licealnej Oli:
„Ile razy da się złożyć na pół płat grafenu wielkości A4”?
Będzie i o grafenie i o graficie (bo odległość między warstwami złożonego grafenu musi być porównywalna z odległością między warstwami w krysztale grafitu, i o geometrii (bo zewnętrzna warstwa po ostatnim złożeniu będzie łukiem koła) i o zeszłorocznym Noblu…
Danusia
10 listopada 2011 at 17:08Xts
Nie chcę być obrończynią nauczycieli, bez względu na wszystko. Ale mam wiele pokory do wykonujących ten zawód. Są postawieni w bardzo trudnej sytuacji, pomiędzy niewykonalną podstawą programową, a wiedzowymi egzaminami. Do tego mają do dyspozycji beznadziejne podręczniki, jako pomoc!
Dokonują często cudów!
To co mnie interesuje, to jak im pomoc, a w konsekwencji jak pomóc uczniom.
Nauczycieli akademickich „ugryzłam” tylko dlatego, aby zaznaczyć, że na studiach jest tak samo, albo podobnie.
Jeśli chodzi o kształcenie nauczycieli na świecie, to oczywiście nie mam zamiaru wyrokować, czy poza polską są lepiej wykształceni. Chcę tylko powiedzieć, że na czym innym w różnych krajach koncentruje się kształcenie nauczycieli.
Faktycznie, uczenie jednego ucznia przez jednego nauczyciela jest zupełnie innym sportem niż nauczanie 30 – osobowej klasy. Jestem przekonana, że w wielu szkołach nie dałby sobie rady nawet najlepiej wykształcony i najlepszy nauczyciel.
W przypadku zadania z kartką, zawsze uprzedzam, że zadanie nie jest wykonalne, ale gdyby było to….
Za każdym razem jest zdziwienie po stronie uczniów i zachęta do zgłębiania problemu. Znacznie większa od zadania typu, oblicz sumę ciągu geometrycznego….
Dobrze by było dać nauczycielom więcej pytań kluczowych, szkoda, ze ich nie ma w podręcznikach.
Jeśli Pan ma jakieś w zanadrzu, to proszę podać, mamy na naszej stronie skarbiec OK (www.ceo.org.pl/ok) i tam je zamieszczamy. Niestety skarbiec przez chwilę nieczynny, ale na pewno do niego wrócimy.
Pozdrawiam D
Danusia
10 listopada 2011 at 17:08Xts
Nie chcę być obrończynią nauczycieli, bez względu na wszystko. Ale mam wiele pokory do wykonujących ten zawód. Są postawieni w bardzo trudnej sytuacji, pomiędzy niewykonalną podstawą programową, a wiedzowymi egzaminami. Do tego mają do dyspozycji beznadziejne podręczniki, jako pomoc!
Dokonują często cudów!
To co mnie interesuje, to jak im pomoc, a w konsekwencji jak pomóc uczniom.
Nauczycieli akademickich „ugryzłam” tylko dlatego, aby zaznaczyć, że na studiach jest tak samo, albo podobnie.
Jeśli chodzi o kształcenie nauczycieli na świecie, to oczywiście nie mam zamiaru wyrokować, czy poza polską są lepiej wykształceni. Chcę tylko powiedzieć, że na czym innym w różnych krajach koncentruje się kształcenie nauczycieli.
Faktycznie, uczenie jednego ucznia przez jednego nauczyciela jest zupełnie innym sportem niż nauczanie 30 – osobowej klasy. Jestem przekonana, że w wielu szkołach nie dałby sobie rady nawet najlepiej wykształcony i najlepszy nauczyciel.
W przypadku zadania z kartką, zawsze uprzedzam, że zadanie nie jest wykonalne, ale gdyby było to….
Za każdym razem jest zdziwienie po stronie uczniów i zachęta do zgłębiania problemu. Znacznie większa od zadania typu, oblicz sumę ciągu geometrycznego….
Dobrze by było dać nauczycielom więcej pytań kluczowych, szkoda, ze ich nie ma w podręcznikach.
Jeśli Pan ma jakieś w zanadrzu, to proszę podać, mamy na naszej stronie skarbiec OK (www.ceo.org.pl/ok) i tam je zamieszczamy. Niestety skarbiec przez chwilę nieczynny, ale na pewno do niego wrócimy.
Pozdrawiam D
stary
11 listopada 2011 at 09:04„Dobrze by było przedłużyć czas gimnazjum o rok”
Już teraz część gimnazjalistów nie chce się uczyć, chcą pracować. Siedzenie na lekcjach jest dla nich karą i męką. Nie są zainteresowani zdobywaniem wiedzy, wolą przykręcać śrubki.
Rozumiem ich.
Nie rozumiem natomiast obowiązkowej nauki do ukończenia 18 roku życia. Pozwólmy dziecku się rozwijać w sposób dla niego najlepszy. W przeciwnym razie będą bojkotowali nauczycieli i szkołę. Lekcje z takimi osobami w klasie to katastrofa. On nie chce wiedzieć, jego to nie interesuje. Swój protest wyraża poprzez zachowanie.
Nie jestem zainteresowany przedłużaniem ich cierpienia o rok.
ps
oczywiście jest to wina nauczycieli
stary
11 listopada 2011 at 09:04„Dobrze by było przedłużyć czas gimnazjum o rok”
Już teraz część gimnazjalistów nie chce się uczyć, chcą pracować. Siedzenie na lekcjach jest dla nich karą i męką. Nie są zainteresowani zdobywaniem wiedzy, wolą przykręcać śrubki.
Rozumiem ich.
Nie rozumiem natomiast obowiązkowej nauki do ukończenia 18 roku życia. Pozwólmy dziecku się rozwijać w sposób dla niego najlepszy. W przeciwnym razie będą bojkotowali nauczycieli i szkołę. Lekcje z takimi osobami w klasie to katastrofa. On nie chce wiedzieć, jego to nie interesuje. Swój protest wyraża poprzez zachowanie.
Nie jestem zainteresowany przedłużaniem ich cierpienia o rok.
ps
oczywiście jest to wina nauczycieli
Danusia
11 listopada 2011 at 17:07Argument nie do przemilczenia i pominięcia. Faktycznie nie ma sensu nikogo zmuszać.
Ale…
Gdyby tak nauczać, żeby się chciało uczyć?
Gdyby to co nauczamy, było pożyteczne i ciekawe?
Gdyby nad uczniem i nauczycielem nie wisiał miecz egzaminów?
Gdyby, gdyby, gdyby….
I my to sami swoim dzieciom robimy.
D
Danusia
11 listopada 2011 at 17:07Argument nie do przemilczenia i pominięcia. Faktycznie nie ma sensu nikogo zmuszać.
Ale…
Gdyby tak nauczać, żeby się chciało uczyć?
Gdyby to co nauczamy, było pożyteczne i ciekawe?
Gdyby nad uczniem i nauczycielem nie wisiał miecz egzaminów?
Gdyby, gdyby, gdyby….
I my to sami swoim dzieciom robimy.
D
stary
12 listopada 2011 at 06:29Przypomnijmy sobie ostatnie wybory. Bardzo ładnie nakłaniano ludzi do głosowania. Czy frekwencja wynosiła 100%?
Tak samo jest z młodymi ludźmi. Nie wystarczy mieć ciekawych lekcji. Co z tego, że wiedza może się przydać w przyszłości. Nie jest zainteresowany.
stary
12 listopada 2011 at 06:29Przypomnijmy sobie ostatnie wybory. Bardzo ładnie nakłaniano ludzi do głosowania. Czy frekwencja wynosiła 100%?
Tak samo jest z młodymi ludźmi. Nie wystarczy mieć ciekawych lekcji. Co z tego, że wiedza może się przydać w przyszłości. Nie jest zainteresowany.
stary
12 listopada 2011 at 07:58Rozmawiałem z nauczycielką nauczania zintegrowanego. Maluchy już trzeci rok uczą się wg nowej podstawy programowej. Jest ciężko. Nie potrafią głoskować, nie znają liter itp Dawniej uczono tego w przedszkolu, teraz w pierwszej klasie. Przed reformą pierwszaki zapisywano do biblioteki w połowie klasy pierwszej, teraz na początku drugiej.
Może tak ma być, może tak jest lepiej. Martwi mnie natomiast co innego. Od trzech lat jest również reforma w gimnazjum. Niewiele materiału wyrzucono. Szóstoklasiści powinni umieć to samo co przed reformą i jeszcze w dodatku wiedzę mieć utrwaloną a pojęcia mają być zrozumiane i przemyślane.
Co będzie jak ten most budowany po dwóch różnych stronach drogi się nie połączy?
stary
12 listopada 2011 at 07:58Rozmawiałem z nauczycielką nauczania zintegrowanego. Maluchy już trzeci rok uczą się wg nowej podstawy programowej. Jest ciężko. Nie potrafią głoskować, nie znają liter itp Dawniej uczono tego w przedszkolu, teraz w pierwszej klasie. Przed reformą pierwszaki zapisywano do biblioteki w połowie klasy pierwszej, teraz na początku drugiej.
Może tak ma być, może tak jest lepiej. Martwi mnie natomiast co innego. Od trzech lat jest również reforma w gimnazjum. Niewiele materiału wyrzucono. Szóstoklasiści powinni umieć to samo co przed reformą i jeszcze w dodatku wiedzę mieć utrwaloną a pojęcia mają być zrozumiane i przemyślane.
Co będzie jak ten most budowany po dwóch różnych stronach drogi się nie połączy?
xts
12 listopada 2011 at 15:09Mając dociekliwych uczniów trzeba być bardzo ostrożnym… Dostało się Pani, a i ja mam za swoje…
Większość lekcji składaliśmy nasz wyimaginowany płat grafenu, Oli się nie do końca podobało, chyba krystalografia nie będzie jednak jej pasją. Na koniec powiedziałem jej, że moja znajoma dała swoim uczniom zadanie o kartce. Ola, od kilku lat uczona przeze mnie sceptycyzmu, od razu podjęła temat:
– Niech będzie taki Gedankenexperiment! (Ola zawsze musi podkreślić, że jej niemiecka wymowa jest dużo lepsza od mojej.) No to wymyślamy, co z fizyki wyrzucić, żeby to stało się możliwe. Twoja znajoma chce chyba zbudować baaaardzo gruby pakiecik. Nie ruszamy więc grubości kartki. Wywalmy zaginanie i wyginanie brzegów – tniemy kartki na pół i układamy w stos.
– śmiało!
– za 16. złożeniem mam już stos 1mm szeroki i 3m wysoki. Przykleimy go do jakiejś podpórki, żeby się nie rozsypał?
– przyklejmy, tnij śmiało dalej.
– a jaką długość mają włókna w papierze? Już je chyba kroimy na kawałki.
– pokroiłaś, krój śmiało dalej.
– a cząsteczki celulozy…?
– oszacuj sama: nie wiem, pewnie po kilka tysięcy węgli w łańcuchu, a odległości między atomami węgla w cząsteczce celulozy są podobne, do tych w graficie czy grafenie, zresztą sprawdź w Wiki
– 52. złożenie. A mój stos sięga gdzieś koło Słońca.
– bierz jeszcze ostrzejszy nóż i krój śmiało cząsteczki na pojedyncze atomy!
– (pomoc w Wiki) 64. złożenie? A stosik ma już 300 lat świetlnych!
– krój dalej.
– jak mam kroić dalej? do której połówki mam włożyć jądro atomu? A druga ma być pusta?
– no dobrze, zmieniamy podejście. Nie będziemy już kroić atomu, ani tym bardziej jądra, i nawet nie marz o poukładaniu górnych kwarków na górze, a dolnych na dole… Wracamy do XIX wieku – materia jest ciągła. Papier to jest substancja po prostu zajmująca pewną objętość w przestrzeni. Czysty Euklides. Demokryt dawno umarł, Rutherford się jeszcze nie urodził.
– Eeee… (chwila z kalkulatorem, błysk złośliwości w oku) no to powiedz swojej znajomej, żeby złożyła tę kartkę nie sto, ale jeszcze dwa razy więcej, to wystawi ją za horyzont Hubble’a! Trochę się zestarzeje zanim zaniesie te ostatnie pół stosiku na miejsce!
(Ola mówi 'horyzont babla’, bo gdy jej miesiąc temu pokazywałem za co był tegoroczny Nobel z fizyki, to trafiła się jakaś ilustracja, a na niej jednocześnie 'cosmic bubble’ i 'Hubble horizon’ – dostała chichotki i tak już zostało).
Koniec lekcji. Ola, już w drzwiach:
– a gdybyśmy mieli szczotkę na baaardzo długim kiju, to czy możemy ją wystawić za horyzont Hubble’a? Przecież tę szczotkę możemy pchać najwyżej z prędkością światła, a horyzont ucieka właśnie z tą prędkością?
– Poczekaj… [Zatkało mnie na dłuższą chwilę]… wydaje mi się, że da się jednak pozamiatać i za horyzontem, ale będziemy mieli szczotkę jednorazowego użytku. Przynieś na następną lekcję te baloniki, cośmy je miesiąc temu nadymali ciemną energią.
xts
12 listopada 2011 at 15:09Mając dociekliwych uczniów trzeba być bardzo ostrożnym… Dostało się Pani, a i ja mam za swoje…
Większość lekcji składaliśmy nasz wyimaginowany płat grafenu, Oli się nie do końca podobało, chyba krystalografia nie będzie jednak jej pasją. Na koniec powiedziałem jej, że moja znajoma dała swoim uczniom zadanie o kartce. Ola, od kilku lat uczona przeze mnie sceptycyzmu, od razu podjęła temat:
– Niech będzie taki Gedankenexperiment! (Ola zawsze musi podkreślić, że jej niemiecka wymowa jest dużo lepsza od mojej.) No to wymyślamy, co z fizyki wyrzucić, żeby to stało się możliwe. Twoja znajoma chce chyba zbudować baaaardzo gruby pakiecik. Nie ruszamy więc grubości kartki. Wywalmy zaginanie i wyginanie brzegów – tniemy kartki na pół i układamy w stos.
– śmiało!
– za 16. złożeniem mam już stos 1mm szeroki i 3m wysoki. Przykleimy go do jakiejś podpórki, żeby się nie rozsypał?
– przyklejmy, tnij śmiało dalej.
– a jaką długość mają włókna w papierze? Już je chyba kroimy na kawałki.
– pokroiłaś, krój śmiało dalej.
– a cząsteczki celulozy…?
– oszacuj sama: nie wiem, pewnie po kilka tysięcy węgli w łańcuchu, a odległości między atomami węgla w cząsteczce celulozy są podobne, do tych w graficie czy grafenie, zresztą sprawdź w Wiki
– 52. złożenie. A mój stos sięga gdzieś koło Słońca.
– bierz jeszcze ostrzejszy nóż i krój śmiało cząsteczki na pojedyncze atomy!
– (pomoc w Wiki) 64. złożenie? A stosik ma już 300 lat świetlnych!
– krój dalej.
– jak mam kroić dalej? do której połówki mam włożyć jądro atomu? A druga ma być pusta?
– no dobrze, zmieniamy podejście. Nie będziemy już kroić atomu, ani tym bardziej jądra, i nawet nie marz o poukładaniu górnych kwarków na górze, a dolnych na dole… Wracamy do XIX wieku – materia jest ciągła. Papier to jest substancja po prostu zajmująca pewną objętość w przestrzeni. Czysty Euklides. Demokryt dawno umarł, Rutherford się jeszcze nie urodził.
– Eeee… (chwila z kalkulatorem, błysk złośliwości w oku) no to powiedz swojej znajomej, żeby złożyła tę kartkę nie sto, ale jeszcze dwa razy więcej, to wystawi ją za horyzont Hubble’a! Trochę się zestarzeje zanim zaniesie te ostatnie pół stosiku na miejsce!
(Ola mówi 'horyzont babla’, bo gdy jej miesiąc temu pokazywałem za co był tegoroczny Nobel z fizyki, to trafiła się jakaś ilustracja, a na niej jednocześnie 'cosmic bubble’ i 'Hubble horizon’ – dostała chichotki i tak już zostało).
Koniec lekcji. Ola, już w drzwiach:
– a gdybyśmy mieli szczotkę na baaardzo długim kiju, to czy możemy ją wystawić za horyzont Hubble’a? Przecież tę szczotkę możemy pchać najwyżej z prędkością światła, a horyzont ucieka właśnie z tą prędkością?
– Poczekaj… [Zatkało mnie na dłuższą chwilę]… wydaje mi się, że da się jednak pozamiatać i za horyzontem, ale będziemy mieli szczotkę jednorazowego użytku. Przynieś na następną lekcję te baloniki, cośmy je miesiąc temu nadymali ciemną energią.
Janina Huterska- Górecka
12 listopada 2011 at 21:34Ad opisu wyżej –
dla mnie „język chiński”.
Natomiast odkryłam swoistą „magię” w tym opisie. „Klimat”. Pozazdrościć Oli „czarodzieja” wciągającego w tajniki wiedzy,
a jej samej „samopędu” dociekania, spierania się.
Przypomniał mi się przykład, gdy swego czasu (powszechne były w przedszkolach klocki Dienesa – do rozwijania logicznego myślenia, które bardzo lubiłam w pracy z dziećmi – cztery cechy różnicujące: kształt, kolor, wielkość, grubość ), z czterolatkiem układam z jednej strony klocki czerwone, z drugiej trójkąty. Uparcie przesuwamy czerwony trójkąt z lewej strony na prawą, aż dziecko stwierdza – „To postawimy na środku”.
Podaję ten przykład także dlatego, by nawiązać do wyżej wspomnianej wypowiedzi nauczycielki nauczania zintegrowanego.
Nie możemy dzieci „uczyć” (głoskowania, czytania, matematyki), natomiast mamy obowiązek organizowania środowiska, w którym, dzieci będąc aktywnymi (bo je to zainteresuje), „załapią”, odkryją „to” same.
Śmiem twierdzić, że problemy dzieci biorą się właśnie z tego, że „uczymy na siłę”, by w nie najlepiej rozumianym pojęciu „przygotować do szkoły”.
Uczenie dzieci głoskowania, czytania – jest ważne- ale nie jest celem samym w sobie (co najczęściej jest przedmiotem pracy nauczyciela przedszkola i oczekiwaniem etapu I -III.)
Fundament dociekliwości – Oli- rozwija się (lub jest skutecznie blokowany)
właśnie w przedszkolu. Potem już są tylko skutki.
I jeszcze jeden przykład na „samomądrość” dzieci:
– układają z liter swoją wizytówkę (imię).
Karol domaga się, by pomóc mu w stercie plastikowych literek odnaleźć literkę „e” .
Zdumiona, przykucam obok i pytam „po co ci literka „e”, posłuchaj…i tu głoskuję jego imię.
Karol podparł się pod boki, z „politowaniem” spojrzał i mówi: „ale ja chciałem napisać „Karolek”!
Zaufajmy dzieciom!
Janina Huterska- Górecka
12 listopada 2011 at 21:34Ad opisu wyżej –
dla mnie „język chiński”.
Natomiast odkryłam swoistą „magię” w tym opisie. „Klimat”. Pozazdrościć Oli „czarodzieja” wciągającego w tajniki wiedzy,
a jej samej „samopędu” dociekania, spierania się.
Przypomniał mi się przykład, gdy swego czasu (powszechne były w przedszkolach klocki Dienesa – do rozwijania logicznego myślenia, które bardzo lubiłam w pracy z dziećmi – cztery cechy różnicujące: kształt, kolor, wielkość, grubość ), z czterolatkiem układam z jednej strony klocki czerwone, z drugiej trójkąty. Uparcie przesuwamy czerwony trójkąt z lewej strony na prawą, aż dziecko stwierdza – „To postawimy na środku”.
Podaję ten przykład także dlatego, by nawiązać do wyżej wspomnianej wypowiedzi nauczycielki nauczania zintegrowanego.
Nie możemy dzieci „uczyć” (głoskowania, czytania, matematyki), natomiast mamy obowiązek organizowania środowiska, w którym, dzieci będąc aktywnymi (bo je to zainteresuje), „załapią”, odkryją „to” same.
Śmiem twierdzić, że problemy dzieci biorą się właśnie z tego, że „uczymy na siłę”, by w nie najlepiej rozumianym pojęciu „przygotować do szkoły”.
Uczenie dzieci głoskowania, czytania – jest ważne- ale nie jest celem samym w sobie (co najczęściej jest przedmiotem pracy nauczyciela przedszkola i oczekiwaniem etapu I -III.)
Fundament dociekliwości – Oli- rozwija się (lub jest skutecznie blokowany)
właśnie w przedszkolu. Potem już są tylko skutki.
I jeszcze jeden przykład na „samomądrość” dzieci:
– układają z liter swoją wizytówkę (imię).
Karol domaga się, by pomóc mu w stercie plastikowych literek odnaleźć literkę „e” .
Zdumiona, przykucam obok i pytam „po co ci literka „e”, posłuchaj…i tu głoskuję jego imię.
Karol podparł się pod boki, z „politowaniem” spojrzał i mówi: „ale ja chciałem napisać „Karolek”!
Zaufajmy dzieciom!
Danusia
12 listopada 2011 at 21:36Stary
Jeśli lekcje są ciekawe, to znaczy, że zaciekawiają uczniów. Czy ja może robię jakiś błąd myślowy? Problem, jak je zrobić ciekawymi?
Wiem o reformie programowej. Z mojego punktu widzenia brak ogarnięcia całości. Z matmy wiedzę zmniejszenie treści. Szczególnie w LO, wypadła np analiza matematyczna. Ale nie czuję, aby to było robione jedną ręką, to znaczy aby ktoś czuwał nad podstawą od klasy I do ostatniej. Martwi mnie też odejście od nauczania spiralnego. Jak już raz o czymś mówiliśmy, to nie ma podobno potrzeby powtarzać.
Ale przecież jaką mamy gwarancję, że raz i już wszyscy umieją? I tak jak pisz Pani Żylińska mózg lubi powtórzenia i budowanie na czymś już znanym.
Trochę się dziwię, że nie korzystamy ze sprawdzonych wzorców. Przecież w różnych krajach (o dobrej Edukacji) też mają wymyśloną podstawę programową. Tam też często są rozwinięte badania na temat sensowności ułożenia tej podstawy. Po co eksperymentować, jeśli na świecie już wiadomo w jakim wieku dziecko jest na coś gotowe.
D
Danusia
12 listopada 2011 at 21:36Stary
Jeśli lekcje są ciekawe, to znaczy, że zaciekawiają uczniów. Czy ja może robię jakiś błąd myślowy? Problem, jak je zrobić ciekawymi?
Wiem o reformie programowej. Z mojego punktu widzenia brak ogarnięcia całości. Z matmy wiedzę zmniejszenie treści. Szczególnie w LO, wypadła np analiza matematyczna. Ale nie czuję, aby to było robione jedną ręką, to znaczy aby ktoś czuwał nad podstawą od klasy I do ostatniej. Martwi mnie też odejście od nauczania spiralnego. Jak już raz o czymś mówiliśmy, to nie ma podobno potrzeby powtarzać.
Ale przecież jaką mamy gwarancję, że raz i już wszyscy umieją? I tak jak pisz Pani Żylińska mózg lubi powtórzenia i budowanie na czymś już znanym.
Trochę się dziwię, że nie korzystamy ze sprawdzonych wzorców. Przecież w różnych krajach (o dobrej Edukacji) też mają wymyśloną podstawę programową. Tam też często są rozwinięte badania na temat sensowności ułożenia tej podstawy. Po co eksperymentować, jeśli na świecie już wiadomo w jakim wieku dziecko jest na coś gotowe.
D
xts
12 listopada 2011 at 22:09@J.H-G.
Robię co mogę, by odbudowywać w tych kilkorgu moich tutees tę ciekawość – niszczoną przez szkołę.
Mam już pomysł na swoje motto na tym portalu: „Kolokolo-Bird”. Tak widzę swoją rolę – tym Słoniątkom, które z każdej strony dostają klapsy, powiedzieć, gdzie znajdą swoją grey-green-greasy-Limpopo-River by dowiedzieć się o manu Krokodyla. I zachęcam ich do wycieczki. Nawet, jeśli miałoby to być ze szkodą dla kształtu ich nosa. Czasem muszę tez robić za Bi-Coloured-Python-Rock-Snake i wyciągać je z kłopotów, albo straszyć mową w skomplikowanym języku, w jakim mówią wszystkie pytony.
A swoją drogą, ehh… aż nie chce mi się…. Która z dzisiejszych nauczycielek początkowych umiałaby po przeczytaniu tej bajki swojemu Słoniątku porozmawiać z nim o „precession of equinoxes” w sposób istotnie różny od „she spanked him with her broad, broad hoof”?
100 lat temu takie rzeczy przemycano w opowiastkach dla pięciolatków.
Dziś – nie ma tego w curriculum, wymaganym od nauczycieli literatury – nawet licealnych.
I są tacy, co postulują dalsze zmniejszenie wymagań wobec nauczycieli…
Sądzę, że (na szczęście) przedszkole i szkoła nie mają aż takiego wpływu na dociekliwość dzieci. Jak u Kiplinga: to są rodzice, wujkowie i ciotki, którzy dają mu klapsy w odpowiedzi na każde pytanie. Zmieniając podejście rodziców możemy tu zrobić dużo więcej, niż zmieniając szkołę. Co nie znaczy, żeby tej nie zmieniać! Byłbym jednak całkiem szczęśliwy, gdyby szkoła tylko nie szkodziła.
PS. Czy ktoś ma może link do darmowego on-line polskiego tłumaczenia 'Just so Stories’ – nie mogę znaleźć w swojej biblioteczce książki…
xts
12 listopada 2011 at 22:09@J.H-G.
Robię co mogę, by odbudowywać w tych kilkorgu moich tutees tę ciekawość – niszczoną przez szkołę.
Mam już pomysł na swoje motto na tym portalu: „Kolokolo-Bird”. Tak widzę swoją rolę – tym Słoniątkom, które z każdej strony dostają klapsy, powiedzieć, gdzie znajdą swoją grey-green-greasy-Limpopo-River by dowiedzieć się o manu Krokodyla. I zachęcam ich do wycieczki. Nawet, jeśli miałoby to być ze szkodą dla kształtu ich nosa. Czasem muszę tez robić za Bi-Coloured-Python-Rock-Snake i wyciągać je z kłopotów, albo straszyć mową w skomplikowanym języku, w jakim mówią wszystkie pytony.
A swoją drogą, ehh… aż nie chce mi się…. Która z dzisiejszych nauczycielek początkowych umiałaby po przeczytaniu tej bajki swojemu Słoniątku porozmawiać z nim o „precession of equinoxes” w sposób istotnie różny od „she spanked him with her broad, broad hoof”?
100 lat temu takie rzeczy przemycano w opowiastkach dla pięciolatków.
Dziś – nie ma tego w curriculum, wymaganym od nauczycieli literatury – nawet licealnych.
I są tacy, co postulują dalsze zmniejszenie wymagań wobec nauczycieli…
Sądzę, że (na szczęście) przedszkole i szkoła nie mają aż takiego wpływu na dociekliwość dzieci. Jak u Kiplinga: to są rodzice, wujkowie i ciotki, którzy dają mu klapsy w odpowiedzi na każde pytanie. Zmieniając podejście rodziców możemy tu zrobić dużo więcej, niż zmieniając szkołę. Co nie znaczy, żeby tej nie zmieniać! Byłbym jednak całkiem szczęśliwy, gdyby szkoła tylko nie szkodziła.
PS. Czy ktoś ma może link do darmowego on-line polskiego tłumaczenia 'Just so Stories’ – nie mogę znaleźć w swojej biblioteczce książki…
xts
12 listopada 2011 at 22:16P.S.
Więcej takich Karolków i więcej takiego podejścia do Karolków!
Widzę, że Pani wspiera ich w przedszkolu z wewnątrz systemu. Ja w gimnazjum i liceum z zewnątrz. I niech układają scrabble…
xts
12 listopada 2011 at 22:16P.S.
Więcej takich Karolków i więcej takiego podejścia do Karolków!
Widzę, że Pani wspiera ich w przedszkolu z wewnątrz systemu. Ja w gimnazjum i liceum z zewnątrz. I niech układają scrabble…
Ewa B.
22 listopada 2011 at 18:48Krótko:
Historia w gimnazjum – dlaczego nie uczyć jej wstecz? Zaczynając od współczesności, która jest młodzieży najbliższa i najciekawsza dla nic (moja pierwsza gimnazjum bardzo chciałaby zrozumieć rzeczywistość). Historię najwcześniejsząliznęli w podstawówce i zainteresowani mogą do wojen punickich wrócić w liceum.
Kształcenie nauczycieli – wspominamy świetnych dydaktyków po SN-ach -acha,ale dla najmłodszych i bardzo młodych. Do szóstej klasy. Dorosły człowiek po maturze, o ile posiada warsztat metodyczny, wiedzę psychologiczną i pedagogiczną, doskonale potrafi poprowadzić klasę w podstawówce, nawet ucząc się „dwa kroki” przed uczniami (czego dowodzą szkoły waldorfskie). W gimnazjum i liceum już nie – tam potrzebna jest wiedza nie tylko „nauczycielska” ale też merytoryczna. Więc raczej magisterka + pasja i zainteresowanie.
Ewa B.
22 listopada 2011 at 18:48Krótko:
Historia w gimnazjum – dlaczego nie uczyć jej wstecz? Zaczynając od współczesności, która jest młodzieży najbliższa i najciekawsza dla nic (moja pierwsza gimnazjum bardzo chciałaby zrozumieć rzeczywistość). Historię najwcześniejsząliznęli w podstawówce i zainteresowani mogą do wojen punickich wrócić w liceum.
Kształcenie nauczycieli – wspominamy świetnych dydaktyków po SN-ach -acha,ale dla najmłodszych i bardzo młodych. Do szóstej klasy. Dorosły człowiek po maturze, o ile posiada warsztat metodyczny, wiedzę psychologiczną i pedagogiczną, doskonale potrafi poprowadzić klasę w podstawówce, nawet ucząc się „dwa kroki” przed uczniami (czego dowodzą szkoły waldorfskie). W gimnazjum i liceum już nie – tam potrzebna jest wiedza nie tylko „nauczycielska” ale też merytoryczna. Więc raczej magisterka + pasja i zainteresowanie.
Danuta
23 listopada 2011 at 11:21Ewo
Nie wiem czy metodycy historii zgodziliby się z Tobą. Ale pomysł fajny.
Czy uważasz, że 3 lat nauki przedmiotu nie wystarczy do nauczania w LO?
Jeśli chodzi i języki, to panuje opinia, ze po kolegiach nauczyciele są lepiej przygotowani niż po anglistyce. Nie wiem, czy to prawda.
„magisterka + pasja i zainteresowanie” – Skąd wziąć tę pasję????
Danusia
Danuta
23 listopada 2011 at 11:21Ewo
Nie wiem czy metodycy historii zgodziliby się z Tobą. Ale pomysł fajny.
Czy uważasz, że 3 lat nauki przedmiotu nie wystarczy do nauczania w LO?
Jeśli chodzi i języki, to panuje opinia, ze po kolegiach nauczyciele są lepiej przygotowani niż po anglistyce. Nie wiem, czy to prawda.
„magisterka + pasja i zainteresowanie” – Skąd wziąć tę pasję????
Danusia