Spotkałam siostrę mojej dawnej uczennicy. Sama podeszła do mnie i opowiedziała o losach swoich i swojej siostry. Dowiedziałam się, że obie chodziły do tej samej szkoły i, choć było między nimi kilka lat różnicy, wciąż była to ta sama szkoła z tymi samymi nauczycielami. Jednak ich historie są zupełnie różne.
Starsza siostra (moja uczennica) naukę w naszym liceum zaczęła od drugiej klasy. Miała nerwicę szkolną i przez rok nie chodziła do szkoły. Przeniosła się do nas, mając nadzieję, że w nowej szkole będzie inaczej.
Właściwie trudno było winić poprzednią szkołę za stan dziewczyny. W szkole podstawowej (wtedy nie było jeszcze gimnazjum ) uczyła się bardzo dobrze i ambitnie parła do przodu, może za ambitnie. W liceum okazało się, że inni radzą sobie lepiej i powoli nabierała niechęci do szkoły, zaczęła opuszczać lekcje, a szczególnie klasówki.
Nie było też winy rodziców, nie wymagali od niej za wiele, to ona sama od siebie wymagała. Częste nieobecności spowodowały nieklasyfikowanie. Mama zaczęła pomagać jej w nauce, razem przygotowywały się do lekcji i klasówek w domu. Ale było coraz gorzej, zaczęły się wizyty psychologa leki. Skończyło się na siedzeniu w samotności w domu. Po roku, nadludzkim wysiłkiem, mama namówiła córkę na zmianę szkoły. Wtedy ją poznałam. Śliczna dziewczyna z dużymi uzdolnieniami artystycznymi. Była starsza o rok od swoich koleżanek i kolegów z klasy. Bardzo dobrej klasy z dobrą atmosferą. Dziewczyna nie była sama, ale i tak często rejterowała przed klasówkami, wolała uczyć się w domu. Jej mama opowiadała, że były takie sytuacje, że musiała trzymać ją za rękę, gdy córka pisała. Nadal leczenie. Ale w końcu życzliwość nauczycieli i rówieśników pomogła. Dziewczyna skończyła szkołę i zdała na studia. Teraz jest na drugim kierunku. Historia dobrze się skończyła.
Młodsza siostra przyszła do naszej szkoły, gdy starsza już ją skończyła. Ja też już przestałam tam pracować. Relację z jej nauki znam od niej. Mimo nadziei, że podobnie jak dla siostry, dla niej również będzie to dobre miejsce, nauka jej nie pociągała i w końcu zaczęła wagarować. Na pierwszy semestr drugiej klasy miała większość „zagrożeń”. Nauczyciele zarzucali jej, że lekceważy ich i szkołę. Rady pedagogiczne często dotyczyły jej osoby. Postawiono jej warunek – ma zdać egzaminy ze wszystkich przedmiotów. Ustalono, że będą to egzaminy ustne. Przed jednym z nich czekała pół godziny na nauczyciela, który, gdy wreszcie się zjawił, zmienił zdanie – ma zdawać egzamin pisemny. Wynik – język infantylny, nie zdała. Wszystkie inne egzaminy zdała jako tako (wysiłek ogromny, bo sama musiała się teraz wszystkiego nauczyć). Musiała zmienić szkołę i powtarzać rok. Trafiła do innej, gdzie zaufano jej, że już chce się uczyć. Skończyła liceum i zdaje teraz na studia; też jest uzdolniona artystycznie.
Obie siostry miały kłopoty w szkole, ale każda z nich ma zupełnie inne doświadczenia i wspomnienia ze szkoły, do której uczęszczały.
Nam, nauczycielom, wydaje się, że często uczniowie celowo nas lekceważą, że robią nam na złość, że rozwalają nam lekcje i że to na nas ciąży odpowiedzialność za to, czy ich przepuścimy do następnej klasy. Tyle emocji i decyzji, które ważą na losie młodego człowieka.
A potem zostaje wspomnienie:
– Nauczyciele podali mi pomocną dłoń, gdyby nie ta szkoła, skończyłabym w szpitalu.
– Źle wspominam tę szkołę, wiem, że nie byłam sama w porządku, ale przecież w końcu się zmobilizowałam. Dlaczego mi nie pomogli?
Czego szukasz?
Random Post
Search
5 komentarzy
gochalubi
2 czerwca 2010 at 23:09Moją uwagę zwróciło zdanie przytoczone przez Siostrę uczennicy, że: ona „lekceważyła nauczycieli i szkołę”. Tak zawane lekceważenie nie jest działaniem ucznia, ale sposobem odbioru jego zachowania przez nayczyciela. To nauczyciel domagając się szacunku dla siebie układa (nieświadomie) w swojej głowie jakie zachowania ucznia, w jego przekonaniu, dają mu ten szacunek, a jakie nie. Oskarża ucznia, ale to mu szacunku nie przydaje, chociaż chciał go otrzymać. Nauczyciel nie weryfikuje swoich przekonań, bo on przecież wie! Ma to niewiele wspólnego z intencjami ucznia. Jeżeli uczeń robi w szkole coś pod wpływem swojej złości, to zapewne po to, aby (równiez nieświadomie) ochronić jakieś ważne dla siebie w tej chwili sprawy i wartości – może „dobija się” w ten sposób o sprawiedliwość, może potrzebuje życiodajnego bezpieczeństwa? Sedna sprawy możemy dotknąć tylko na drodze dopytania i otwartej rozmowy. Uczniowie są w szkole tymi, którzy są wychowywani. To do nauczyciela należy pierwszy krok: rozeznanie „motorów” działania własnego oraz uczniów. Tymi „motorami” są nasze ludzkie porzeby i wartości życiowe, którymi kierujemy się wszyscy robiąc cokolwiek. Drugim krokiem może być refleksja nauczyciela o tym jakie zachowanie ucznia zaspokoi jego potrzebę szacunku. Jednocześnie warto, na drodze otwartej rozmowy, dojść do tego co uczniowi da poczucie bezpieczeństwa czy sprawiedliwości, a może też szacunku?! Prawdopodobnie szczera rozmowa szybko doprowadzi te dwie osoby do miejsca, w którym się spotkają. Zniknie wtedy „lekceważenie”, „gnębienie”, które są niczym innym jak tylko naszym odbiorem rzeczywistości, a nie działaniem tamych osób przeciwko komuś. Może to trochę zawiłe.Odkąd ja osobiście zagłębiam się w zawiłości przedstawionego punktu widzenia, doświadczam cudownego rozkwitu wzajemnego szacunku i zrozumienia, również między mną a moimi uczniami. W trudnej dla mnie sytuacji zastanawiam się, co ważnego uczeń chce mi zakomunikować, werbalizuję to i jest to początek kolejnego zrozumiania i porozumienia .
Jacek Strzemieczny
3 czerwca 2010 at 11:22to jest komentarz do komentarza: Gocho – podziwiam Ciebie i twój bardzo mądry komentarz! Pięknie wyraziłaś to co jest bardzo ważne w pracy nauczycielek i nauczycieli.
Gdzie pracujesz? chciałbym abyś uczyła moje dzieci, a raczej moje wnuki. Pozdrawiam!
Danuta Sterna
5 czerwca 2010 at 20:01Witaj Gocho
Bardzo mnie ucieszył Twój komentarz. Właśnie to słowo – „lekceważenie” zainspirowało mnie do napisania historii sióstr.
Często się słyszy, jak nauczyciele mówią: „On sobie zupełnie lekceważy” lub „Ona swoim postępowaniem udowadnia, że mnie lekceważy”.
Jak można mówić o lekceważeniu przez dziecko dorosłego? Dziecko nie ma takiej pozycji, ono walczy o siebie.
Zgadzam się z Tobą i dziękuję za zauważenie tego.
Danusia
gochalubi
6 czerwca 2010 at 22:14Tak. Do tego co napisałam dochodziłam mozolnie przez lata poszukiwań. Sporą część odpowiedzi znalazłam w książkach wydawanych przez CEO, m.in.: „Duch klasy”, „Ocenianie kształtujące w praktyce”. W ostatnich kilku latach natknęłam się też na książki „Porozumienie bez Przemocy” wg Marshalla Rosenberga. W ostatnim zaś roku miałam przyjemność uczestniczyć wraz z radą pedagogiczną w szkoleniach na te wszystkie tematy.
W pięknych snach widzę jak wszyscy nauczyciele w polskich szkołach umieją budować relecje, które pomagają w nauce wg pomysłu M.Rosenberga i na tym opierają motywowanie uczniów i ocenianie, zaczynając od kształtującego. 🙂
Próbuję się przyczyniać do realizacji tej wizji zaczynając od siebie i swojego najbliższego otoczenia. Krótko mówiąc chodzę do szkoły i intensywnie uczę się nowych umiejętności 🙂
Pozdrawiam
gochalubi
7 czerwca 2010 at 10:10P.S. Dziękuję Danusi i Jackowi za miłe dla mnie słowa. Jacku, ja też bym chciała, żeby moje ostatnie już dziecko i wnuki doświadczały w szkole od nauczycieli szacunku i zrozumienia…