Moja Warszawa

Urodziłam się i mieszkam cale życie w Warszawie. Kiedyś mówiłam, że jej nie lubię, bo to brzydkie miasto bez charakteru. Weźmy np. ulicę Marszałkowską… Szeroka, mało przytulna, sklepy bez wyglądu, mało kawiarni…. Mogłaby być w każdym innym mieście, a przecież to jest główna ulica Warszawy. A Stare Miasto? Jakieś oszustwo! Odbudowane, i to nie wiadomo, czy dokładnie. Tak sobie myślałam, chodząc do szkoły ulicą Noakowskiego. Dlaczego tu jest tak brudno, dlaczego wszędzie miasto jest rozkopane?
Ale teraz patrzę na moje miasto inaczej.

To jest miasto, które umarło za sprawą II wojny światowej, miało go nie być, a jednak wolą ludzi zostało odbudowane. Zmartwychwstało. Jak może być piękne, gdy musiało być łatane, sztukowane, wyburzane, doklejane do ruin?
Pamiętam obecny Pasaż Wiecha. Tam były niskie pawilony, takie budki. Na moim podwórku przez długie lata był gruz, a ja huśtałam się na zbrojeniu murów. Z czasem gruz usunięto, posadzono topole, które teraz są ogromne.
Nie jesteś, Warszawo, piękną kobietą, modnie ubraną, ze starannym makijażem. Jesteś zapracowaną kochaną mamą, spieszącą do domu, aby zrobić obiad dzieciom. Czy kochamy mamę za to, że jest piękna? Czy w ogóle zastanawiamy się, czy nasi rodzice są piękni? Nie, oni po prostu są piękni. Kochamy i podziwiamy ich zmarszczki, ich zgarbienie, zapach, który jest dla nas cudowny, choć to jest zapach cebuli zmieszanej z potem.
Tak właśnie teraz patrzę na Warszawę. Znam tu każdą ulicę, obserwuję zmiany, pamiętam, jak było kiedyś. Są takie miejsca, gdzie jeszcze można zobaczyć ślady po kulach na murach domów, są klatki schodowe ze starymi schodami nieremontowanymi od wojny, są kapliczki przytulone do murów.
Kilka miesięcy temu pojechałam do Nowego Jorku, nie spodobał mi się. Huk, zgiełk, obcość.
Gdy wróciłam do siebie, poszłam na ulicę Mokotowską i spojrzałam w kierunku kościoła Świętego Zbawiciela, mojego kościoła, gdzie przystąpiłam do pierwszej komunii, gdzie chodziłam na religię. Na zajęcia szło się do góry kręconymi drewnianymi schodami. Zastanowiłam się, dlaczego ten piękny kościół jest tak na uboczu, dlaczego nie stoi w pełnej perspektywie ulicy Marszałkowskiej? I przypomniałam sobie, że specjalnie tak poprowadzono ulicę, aby ominąć kościół, wszak wtedy mieliśmy komunizm. Szkoda, bo teraz, po remoncie Placu, perspektywa od strony Mokotowskiej jest piękna. Po każdym powrocie z zagranicy biegnę tam, aby popatrzeć z tej perspektywy na mój kościół.
Warszawa to miasto mojego życia i moich wspomnień. Każda ulica wiąże się z jakimś wspomnieniem. Tu była szkoła, tam mieszkali znajomi, tu kupowałam ciastka, a tam ser. Chociaż… pewnych obrazów już nie ma. Nie ma bazaru na ulicy Polnej z pysznym nabiałem i owocami, i ogórkami kiszonymi, za chwilę nie będzie pawilonów przy Świętokrzyskiej, zmieniają się sklepy, kawiarnie. Kto pamięta, że jeszcze niedawno tylko kilka kawiarni miało ogródki?
Warszawa powojenna była jakby odczłowieczona – wprawdzie odbudowywana, ale nie dla ludzi. Za to były miejsca wspólnego wypoczynku, plac MDM, gdzie karmiłam gołebie, a w niedziele odbywały się potańcówki. Świecące neony, które nic nie reklamowały. Chodniki marnej jakości popękane, które inspirowały do zabawy polegającej na stąpaniu tylko po całych kafelkach…
Tyle wspomnień, które wrosły w mury, drzewa i ulice. Pamiętam dzieciństwo spędzone z nianią w Łazienkach, znam w nich każdy kąt. W pewnym miejscu rośnie taka trawa, która smakuje jak szczypior, i są takie miejsca, gdzie jesienią jest mnóstwo kasztanów. Pewnego dnia wracając ze spaceru, na ulicy Koszykowej znalazłam ptaszka, który wypadł z gniazda, próbowałam go ratować, ale niestety umarł. Długo go pamiętałam i to miejsce na Koszykowej do tej pory omijam, nie chce stąpnąć w miejscu odejścia ptaszka. Zaraz obok jest Ministerstwo Sprawiedliwości, tam w 1948 roku, jeszcze przed moim urodzeniem, mój tata siedział w piwnicy w celi śmierci. Zgarnęli go za AK. Przetrwał dzięki temu, ze Klemens Kalicki oddawał mu swoje porcje jedzenia, wiedząc o tym, że na nim wykonają wyrok śmierci. Niestety, miał rację. Tata ocalał, miał szczęście, które wtedy chodziło swoimi nieznanymi drogami. Blisko jest Ogród Ujazdowski, tam miałam praktyki studenckie, gdy zdałam na studia. Kto teraz wie, że każdy musiał przejść taką pracę? Znacznie później przychodziłam tam ze swoją małą córeczką na plac zabaw. A teraz pcham wózek ze swoją mamą, abyśmy razem mogły podziwiać piękne ogrody w parku.
Teraz skręćmy w kierunku sejmu, tu często kończą się wszelkie demonstracje, w których uczestniczę. My stoimy po jednej stronie, a młodzież Wszechpolska – po drugiej. Dalej w Alejach Ujazdowskich jest piękny dom z siłaczami. Jak to możliwe, że ludziom chciało się takie rzeźby tworzyć, przecież bez nich budynek i tak spełniałby swoja rolę.  A jednak!
O już chyba za daleko jestem, wracam do domu, przejdę ulica Mokotowską. Była tu kiedyś kawiarnia „Emocja”, gdzie umawiałam się z moim przyjacielem. Wspomnienia, czar, nadzieja. A na rogu Mokotowskiej i Kruczej, gdzie wyrosły nowe domy, kiedyś było całkiem pusto. Czy to to samo miejsce? Z boku przy Kruczej stoi dom z cegieł, który wygląda jakby miał się zawalić. Dalej gmaszysko paszportowe, tutaj przychodziliśmy pełni nadziei na paszport, ale czasami nadzieje były płonne. Wracam do domu. Dawny Hortex, tu umówiłam się na pierwszą randkę z moim wymarzonym partnerem. Waryńskiego 9 – spółdzielnia Rentgenowska była tu chyba od zawsze, ale kto pamięta, że w dalszej części był LOT, a wcześniej przed nim klub bilardowy? Bilard, ta burżuazyjna gra w samym centrum socjalistycznego miasta?
Zanim wrócę do domu (na pewno mama już czeka z kolacją), pobiegnę na moją ulubioną ulicę Lwowską. Ona jest wspomnieniem czasów przedwojennych. Trzeba wejść na klatkę schodową dowolnego domu i zobaczyć, jak to kiedyś wyglądało. Chciałoby się wpaść do Hali na Koszykach, ale już jej nie ma, straszy tylko sama elewacja. A tam był taki sklep z gospodarstwem domowym, wszystko można tam było dostać. Zawrócę w Noakowskiego. Przebiegnę koło Politechniki, tam w 1968 roku zanosiliśmy studentom kanapki i krzyczeliśmy: – Gestapo! Potem pracowałam na tej uczelni. Czy ktoś wie, że jest tam sala z podwieszonym u sufitu szybowcem? Noakowskiego 16, 12, 10, to podwórka studnie, tu mieszkali koledzy z mojej szkoły. Nie było tu przyjemnie i bezpiecznie. Coś z tej dawnej atmosfery można jeszcze tu wywąchać. Trochę się już zmęczyłam, trzeba wracać.
Ale już jutro przejdę się znowu po moim mieście i każdy dom, ulica przypomną mi kawałek mojego życia w tym pięknym kochanym mieście.

2 komentarze

Dodaj komentarz