Dźwignia

Przyszło mi do głowy, że szkoła to jest wspólne miejsce dla nauczycieli, uczniów dyrektora i rodziców. Jeśli jeden z tych użytkowników nie ma prawa głosu, to „miejsce”  go powala. Możliwe, że można dać mu mniejszy ciężar do niesienia, ale jeśli nic nie dźwiga, to równowaga jest zachwiana.

18 komentarzy

  • avatar

    Robert Raczyński

    22 września 2014 at 18:22

    Alegoria o tyle trafiona, że prawdziwa dla całokształtu ludzkich relacji. Odwołuje się jednak do dość idealistycznej ich wizji. W rzeczywistości, poszczególne grupy ludzi nie współpracują dla osiągnięcia szlachetnych celów ogólnych, ale z powodu doraźnej konwergencji dążeń indywidualnych. Nie od dziś wiadomo, że zachowania altruistyczne są sublimacją działań egoistycznych. Jest to skomplikowana gra, w której trudno wskazać zwycięzców i pokonanych, dzięki czemu współpraca może trwać stosunkowo długo i przynosić dobre efekty „obiektywne”. Niestety, nie jest to stan ani zbalansowany, ani permanentny. O ile instytucje powołane są do realizacji założeń stałych, nie można tego powiedzieć o ludziach będących ich częścią. Wcześniej, czy później jeden z uczestników uznaje się za przegrywającego i wycofuje się z gry. Dostępne strategie są w sumie dość nieskomplikowane, możemy albo grać fair, albo też od początku zakładać, że będziemy oszukiwać – wszystko zależy od kapitału wniesionego do gry i wiedzy o innych uczestnikach, a nie od obowiązującego w danej kulturze kanonu moralności. Żaden miejscowy „dekalog”, ani nawet demokratyczna ustawa nie załatwią sprawy, bo zawsze będą wtórne w stosunku do prowadzonej w danej społeczności „gry”. „Kamień” zawsze się będzie chwiał, zawsze ktoś będzie go niósł „bardziej” i zawsze znajdą się „przywaleni”…

  • avatar

    Robert Raczyński

    22 września 2014 at 18:22

    Alegoria o tyle trafiona, że prawdziwa dla całokształtu ludzkich relacji. Odwołuje się jednak do dość idealistycznej ich wizji. W rzeczywistości, poszczególne grupy ludzi nie współpracują dla osiągnięcia szlachetnych celów ogólnych, ale z powodu doraźnej konwergencji dążeń indywidualnych. Nie od dziś wiadomo, że zachowania altruistyczne są sublimacją działań egoistycznych. Jest to skomplikowana gra, w której trudno wskazać zwycięzców i pokonanych, dzięki czemu współpraca może trwać stosunkowo długo i przynosić dobre efekty „obiektywne”. Niestety, nie jest to stan ani zbalansowany, ani permanentny. O ile instytucje powołane są do realizacji założeń stałych, nie można tego powiedzieć o ludziach będących ich częścią. Wcześniej, czy później jeden z uczestników uznaje się za przegrywającego i wycofuje się z gry. Dostępne strategie są w sumie dość nieskomplikowane, możemy albo grać fair, albo też od początku zakładać, że będziemy oszukiwać – wszystko zależy od kapitału wniesionego do gry i wiedzy o innych uczestnikach, a nie od obowiązującego w danej kulturze kanonu moralności. Żaden miejscowy „dekalog”, ani nawet demokratyczna ustawa nie załatwią sprawy, bo zawsze będą wtórne w stosunku do prowadzonej w danej społeczności „gry”. „Kamień” zawsze się będzie chwiał, zawsze ktoś będzie go niósł „bardziej” i zawsze znajdą się „przywaleni”…

  • avatar

    Xawer

    22 września 2014 at 22:16

    Ja trochę w duchu Roberta: nie chodzi o „prawo głosu”, tylko o prawo do decyzji o opuszczeniu tego „wspólnego miejsca”.
    Niby dlaczego ktoś, komu za to nie tylko nie płacą, ale jest tam z przymusu, miałby czuć choć cień sensu w noszeniu jakichś kamieni, chcieć nosić je i miałby się przejmować tym, że one przywalą tych, którzy są tam, bo to noszenie kamieni za pieniądze sami wybrali jako swój zawód?

    • avatar

      Robert Raczyński

      23 września 2014 at 10:44

      Na dodatek, nawet zawodowe i opłacane „noszenie kamieni” jest częścią gry, bo nie zawsze jest postrzegane jako opłacalne. „Game over” jest równoważne ze zniesieniem różnicy interesów graczy, czyli w praktyce z ich śmiercią…

  • avatar

    Xawer

    22 września 2014 at 22:16

    Ja trochę w duchu Roberta: nie chodzi o „prawo głosu”, tylko o prawo do decyzji o opuszczeniu tego „wspólnego miejsca”.
    Niby dlaczego ktoś, komu za to nie tylko nie płacą, ale jest tam z przymusu, miałby czuć choć cień sensu w noszeniu jakichś kamieni, chcieć nosić je i miałby się przejmować tym, że one przywalą tych, którzy są tam, bo to noszenie kamieni za pieniądze sami wybrali jako swój zawód?

    • avatar

      Robert Raczyński

      23 września 2014 at 10:44

      Na dodatek, nawet zawodowe i opłacane „noszenie kamieni” jest częścią gry, bo nie zawsze jest postrzegane jako opłacalne. „Game over” jest równoważne ze zniesieniem różnicy interesów graczy, czyli w praktyce z ich śmiercią…

  • avatar

    Wiesław Mariański

    13 października 2014 at 21:39

    Danusiu, no jakże tak ?
    Przecież jest statut i są regulaminy. Nie tylko nie pozbawiają one nikogo prawa głosu, ale nawet zawierają paragrafy mówiące, że każdy uczestnik szkoły ma prawo pytać, zabierać głos, zgłaszać postulaty i wnioski.
    Przecież uczniowie mają swój samorząd i opiekuna, który czuwa.
    Przecież można zwrócić się w każdej sprawie do pedagoga lub psychologa szkolnego.
    Przecież są wychowawcy i lekcje wychowawcze – można poruszyć na nich nurtujące problemy.
    Przecież nauczyciele i dyrekcja są gotowi do rozmowy z uczniami i rodzicami. (no, tu może poniosła mnie fantazja)
    Przecież są wywiadówki – nikt nie broni zabierać rodzicom głosu na wywiadówkach.
    Przecież są trójki klasowe i rada rodziców – czy ktoś rodzicom zamyka usta ?
    Przecież są posiedzenia rady pedagogicznej – można mówić, pytać, wnioskować.
    Zatem, Danusiu, w czym widzisz problem ? Czyżby były w Polsce jakieś szkoły ograniczające prawo głosu kogokolwiek ?

    • avatar

      Robert Raczyński

      14 października 2014 at 12:05

      Wszystko w ramach gry… Wszyscy uczestnicy na wyjściu mają różne potencjały (1,2,3 życia :)). Demokracja nie powoduje zrównania potencjałów, likwidacji różnic w poglądach i dążeniach, a więc nie zlikwiduje „problemu Danki”.

  • avatar

    Wiesław Mariański

    13 października 2014 at 21:39

    Danusiu, no jakże tak ?
    Przecież jest statut i są regulaminy. Nie tylko nie pozbawiają one nikogo prawa głosu, ale nawet zawierają paragrafy mówiące, że każdy uczestnik szkoły ma prawo pytać, zabierać głos, zgłaszać postulaty i wnioski.
    Przecież uczniowie mają swój samorząd i opiekuna, który czuwa.
    Przecież można zwrócić się w każdej sprawie do pedagoga lub psychologa szkolnego.
    Przecież są wychowawcy i lekcje wychowawcze – można poruszyć na nich nurtujące problemy.
    Przecież nauczyciele i dyrekcja są gotowi do rozmowy z uczniami i rodzicami. (no, tu może poniosła mnie fantazja)
    Przecież są wywiadówki – nikt nie broni zabierać rodzicom głosu na wywiadówkach.
    Przecież są trójki klasowe i rada rodziców – czy ktoś rodzicom zamyka usta ?
    Przecież są posiedzenia rady pedagogicznej – można mówić, pytać, wnioskować.
    Zatem, Danusiu, w czym widzisz problem ? Czyżby były w Polsce jakieś szkoły ograniczające prawo głosu kogokolwiek ?

    • avatar

      Robert Raczyński

      14 października 2014 at 12:05

      Wszystko w ramach gry… Wszyscy uczestnicy na wyjściu mają różne potencjały (1,2,3 życia :)). Demokracja nie powoduje zrównania potencjałów, likwidacji różnic w poglądach i dążeniach, a więc nie zlikwiduje „problemu Danki”.

  • avatar

    Al

    14 października 2014 at 09:29

    To jest racja, ale tylko jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Szkoła jednak jest przede wszystkim instytucją, która będzie funkcjonować (lepiej lub gorzej) niezależnie od relacji, jakie w niej panują. Dlatego to, czy szkoła kogoś „powala” czy nie, nie wpływa na istnienie szkoły. Ba, może okazać się, że wyeliminowanie kłopotliwego ogniwa ułatwi jej funkcjonowanie (niekoniecznie z korzyścią dla tego ogniwa). Jako instytucja szkoła przypomina bardziej maszynę – o wiele prościej jest wstawić napęd na dwa koła i (a dwa pozostałe po prostu jadą, czy chcą czy nie) niż pozwolić, żeby każde koło poruszało się we własnym tempie niezależnie. Oczywiście w tych z napędem na cztery koła można pokonywać różne wzniesienia i nierówności terenu, ale po co, skoro taniej jest poruszać się po płaskim?

    • avatar

      Robert Raczyński

      14 października 2014 at 12:13

      Instytucje tworzą ludzie-gracze. W ramach reguł (np. statut szkoły) „grają” o swoje. Mieszczą się w tym wszystkie relacje, jakie można sobie wymyślić, łącznie ze strategiami altruistycznymi. Jednostkowo wyniki są nieprzewidywalne, instytucjonalnie – jak piszesz – wygrywa oportunizm.

  • avatar

    Al

    14 października 2014 at 09:29

    To jest racja, ale tylko jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Szkoła jednak jest przede wszystkim instytucją, która będzie funkcjonować (lepiej lub gorzej) niezależnie od relacji, jakie w niej panują. Dlatego to, czy szkoła kogoś „powala” czy nie, nie wpływa na istnienie szkoły. Ba, może okazać się, że wyeliminowanie kłopotliwego ogniwa ułatwi jej funkcjonowanie (niekoniecznie z korzyścią dla tego ogniwa). Jako instytucja szkoła przypomina bardziej maszynę – o wiele prościej jest wstawić napęd na dwa koła i (a dwa pozostałe po prostu jadą, czy chcą czy nie) niż pozwolić, żeby każde koło poruszało się we własnym tempie niezależnie. Oczywiście w tych z napędem na cztery koła można pokonywać różne wzniesienia i nierówności terenu, ale po co, skoro taniej jest poruszać się po płaskim?

    • avatar

      Robert Raczyński

      14 października 2014 at 12:13

      Instytucje tworzą ludzie-gracze. W ramach reguł (np. statut szkoły) „grają” o swoje. Mieszczą się w tym wszystkie relacje, jakie można sobie wymyślić, łącznie ze strategiami altruistycznymi. Jednostkowo wyniki są nieprzewidywalne, instytucjonalnie – jak piszesz – wygrywa oportunizm.

    • avatar

      Robert Raczyński

      15 października 2014 at 08:28

      Równanie w dół, to instytucjonalny model oświaty niemal na całym świecie rządzonym przez political correctness, ale czerpanie satysfakcji z faktu, że innym się nie udaje i sprowadzanie tych innych do wspólnego mianownika miernoty jest bardzo „nasze”.

    • avatar

      Robert Raczyński

      15 października 2014 at 08:28

      Równanie w dół, to instytucjonalny model oświaty niemal na całym świecie rządzonym przez political correctness, ale czerpanie satysfakcji z faktu, że innym się nie udaje i sprowadzanie tych innych do wspólnego mianownika miernoty jest bardzo „nasze”.

Dodaj komentarz