Wybór dyrektora szkoły w USA

Rozmawiałam z Billem Strautem, który wygrał konkurs na dyrektora szkoły w NY. Zainteresowała mnie procedura konkursowa. Bill opowiedział mi jak doszło do wyboru jego osoby na dyrektora prestiżowego liceum w Nowym Yorku. Trzeba nadmienić, że Bill był już wcześniej dyrektorem kilku szkól i bardzo dobrze sobie na tych stanowiskach dawał radę. Do tego stopnia, że zaproponowano mu pracę wykladowcy w Teacher Collage na Uniwersytecie Columbia.
Opisałam procedurę w siedmiu krokach I – VII:

I.            Pojawiło się ogłoszenie na stronie internetowej, że szkoła poszukuje dyrektora. Do ogłoszenia dołączone były warunki wymagane od kandydata.
II.            Bill złożył swoje CV uwzględniając w nich wymagania szkoły. Bill sądzi, że wraz z nim złożyło dokumenty co najmniej 50 innych osób.
III.            Bill otrzymał telefon i przeprowadzono z nim wywiad, np. zapytano go: „Dlaczego chce Pan pracować w tej szkole?”
IV.            Spośród kandydatów wybrano pięć osób do dalszych rozmów.
 
V.            Zaproszono wybrane osoby jednego dnia do szkoły na rozmowy. Zaplanowano pięć rozmów, każda po jednej godzinie. Zajęło to każdemu kandydatowi cały dzień, pobytu w szkole (6 godzin):

  1. Uczniowie (osób 20)
  2. Nauczyciele (osób 20)
  3. Rodzice (osób 12)
  4. Obsługa (osób 5)
  5. Opieka (osób 5)

W każdej grupie była dodatkowo jedna osoba z władz miasta.
Każdy kandydat poszedł rozmawiać do innej grupy, po godzinie zmieniali sale. Każda grupa przygotowała wcześniej pytania, które zadawano każdemu z kandydatów.
Pytania dotyczyły spraw w kręgu zainteresowań danej grupy. Zapytałam o pytania uczniów. Bill zacytował mi trzy z nich:

  • Jaki jest Pana stosunek do używania przez uczniów telefonów komórkowych podczas pobytu w szkole?
  • Czy zamierza Pan stworzyć na terenie szkoły klub uczniowski?
  • Jaki jest Pana stosunek do programu IB (szkoła jest w tym programie)?

 
VI.            Po wywiadach wybrano dwóch spośród pięciu kandydatów.
VII.            Zarząd szkoły podjął decyzję.
W przypadku Billa nie była to ostateczna decyzja, poproszono go jeszcze na rozmowę, gdyż zarząd odrzucił innych kandydatów, ale nie był pewny, czy Bill jest odpowiedni. Bill sadzi, że po rozmowie zarząd musiał zaryzykować i to zrobił.
Ta procedura wydaje mi się znacznie korzystniejsza niż ta, która obowiązuje w Polsce. Najważniejsze, że glos mają uczniowie, nauczyciele, rodzice i obsługa szkoły, a nie decydują koneksje środowiskowe.

30 komentarzy

  • avatar

    Xawer

    17 lipca 2014 at 21:03

    Wiesławie, polskie procdury istotnie się nie różnią.
    Najpierw jest politycznie poprawny konkurs, często jeszcze piękniej sformulowany i zbierający jeszcze więcej opinii, a na koniec:
    VII. zarząd szkoły podjął decyzję.
    W Polsce rolę zarządu pełni wójt.

  • avatar

    Xawer

    17 lipca 2014 at 21:03

    Wiesławie, polskie procdury istotnie się nie różnią.
    Najpierw jest politycznie poprawny konkurs, często jeszcze piękniej sformulowany i zbierający jeszcze więcej opinii, a na koniec:
    VII. zarząd szkoły podjął decyzję.
    W Polsce rolę zarządu pełni wójt.

  • avatar

    monikasz

    18 lipca 2014 at 09:22

    Często naprawdę jest jeden kandydat, albo dwóch, posada dyrektorska nie jest jakoś nadzwyczajnie atrakcyjna finansowo, bywa administracyjną udręką, a realny wpływ na życie szkoły… istnieje, ale w ograniczonym zakresie.

  • avatar

    monikasz

    18 lipca 2014 at 09:22

    Często naprawdę jest jeden kandydat, albo dwóch, posada dyrektorska nie jest jakoś nadzwyczajnie atrakcyjna finansowo, bywa administracyjną udręką, a realny wpływ na życie szkoły… istnieje, ale w ograniczonym zakresie.

  • avatar

    Robert Raczyński

    18 lipca 2014 at 09:59

    Ponieważ systemy są zupełnie nieprzystawalne, nic dziwnego, że procedury są inne. U nas, jak mówi Monika, decyzyjność jest taka sobie, wpływ na całokształt niewielki, atrakcyjność finansowa bardzo średnia, więc i presja na kandydatów słaba…

  • avatar

    Robert Raczyński

    18 lipca 2014 at 09:59

    Ponieważ systemy są zupełnie nieprzystawalne, nic dziwnego, że procedury są inne. U nas, jak mówi Monika, decyzyjność jest taka sobie, wpływ na całokształt niewielki, atrakcyjność finansowa bardzo średnia, więc i presja na kandydatów słaba…

  • avatar

    Danusia

    21 lipca 2014 at 10:27

    Hmm. Wydaje mi się, że mimo bezapelacyjnie trudnej pracy na stanowisku dyrektora szkoły, ma ta praca jednak duże powodzenie. A ważniejsze jest to, że konsekwencje wyboru dyrektora szkoły są dla uczniów i nauczycieli (też rodziców) ogromne. Mimo ograniczonych możliwości decyzyjnych po stronie dyrektora myślę, że od niego w największym stopniu zależy, jaka szkoła będzie. Jakie będzie nauczanie i uczenie się i jakie będzie to miejsce dla uczniów (wspomnienia i konsekwencje na całe życie), jakie będzie to miejsce pracy dla nauczycieli i jakie miejsce dla rodziców, którzy tam dzieci posyłają.
    Jeśli dyrektorem zostaje ktoś z rozdania to konsekwencje dotykają boleśnie wielu ludzi.
    Wybór dyrektora szkoły to fundamentalna sprawa dla szkoły. Nie lekceważyłabym dobrych przykładów z innych edukacji.
    Danusia

    • avatar

      Robert Raczyński

      21 lipca 2014 at 16:05

      Jasne. Problemem jest brak odpowiednich tradycji, a te wyrobić można tylko odpowiednimi procedurami. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić decyzyjność uczniów i rodziców w tej kwestii – nawet nie ze względu na braki proceduralne, ale na niewielką wiedzę. U nas byłaby to czysta fikcja ze względu na słabą transparentność funkcjonowania szkoły i niewielkie zainteresowanie ewentualnych decydentów. Długa droga…

      • avatar

        Danusia

        21 lipca 2014 at 19:33

        Może zmiana systemu wyboru dyrektora pomogłaby na zainteresowanie rodziców szkołą? Jak się nie ma wpływu, to często się rezygnuje z zainteresowania. Te nasze blogowisko przeczy jednak zdaniu, że nie ma tego zainteresowania.
        D

        • avatar

          Xawer

          21 lipca 2014 at 20:37

          Ja się o tę wiedzę z pralni nie boję.
          Jakoś ludzie, głosując portfelami, potrafili doprowadzić do eliminacji dentystów-sadystów z rynku i ten mechanizm selekcji działa całkiem skutecznie, również w odniesieniu do najbardziej twardych elementów kompetencji profesjonalnej dentystów. To głosowanie portfelami działa zdecydowanie lepiej, niż konkursy z partycypacvja obywatelską na stanowisko dyrektora państwowej przychodni stomatologicznej.
          A przecież ludzie, którzy do nich chodzą i sami z własnej kieszeni płacą im za usługi, w ogromnej większości nie mają najmniejszego pojęcia o stomatologii! Ale jakoś to dziwnie skutecznie działa…

          • avatar

            Robert Raczyński

            21 lipca 2014 at 22:17

            Tyle, że tu na ogół nie chodzi o głosowanie portfelami, ale koteriami… Jaką wiedzę o działaniu szkoły może zdobyć rodzic, jeśli nie zatrudni detektywa, albo nie pracuje w kuratorium? Taką, jaką może wyczytać ze strony internetowej, czyt. laurki. Jeszcze mniejszą o kandydacie na dyrektora, bo, wbrew pozorom, instytucja to nie osoba. Pozostaje poczta pantoflowa, często niemiarodajna, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie personalne. Nie chcę idealizować Stanów, ale na tradycję transparentności trzeba sobie zapracować przez długie lata, zwłaszcza jeśli edukacja miałaby być pierwszą jaskółką w urzędach państwowych.

          • avatar

            Xawer

            21 lipca 2014 at 22:37

            Nie przesadzaj!
            Może uzyskać opinię swoich znajomych. To wystarcza.
            A jaką opinię człowiek może wyrobić sobie o gabinecie dentystycznym, poza rozmową w pralni i pocztą pantoflową, pierwszym wrażeniem, po wejściu do gabinetu, laurkową stroną internetową, etc?
            Też żadnej.
            A jednak taka wiedza doskonale wystarcza do tego, by głosowanie portfelami doprowadziło w ciągu kilku lat do przekształcenia koszmaru państwowych dentystów-sadystów w coś w miarę sensownego.
            Wystarczy, żeby rodzice/dzieci/pacjenci mieli w swoich rękach nie „głos opiniodawczy”, tylko banknot lub bon, od którego w bezpośredni sposób zależy dostatek nauczyciela/dentysty.
            Oczywiście, wielu nauczycieli/dentystów, obiektywnie wspaniałych, zostanie wyeliminowanych z rynku.
            Ale nie będę się nad ich niezasłużoną przegraną użalał, jeśli przy tej okazji da się uchonić pacjentów i uczniów.

            • avatar

              Robert Raczyński

              22 lipca 2014 at 08:45

              Tak, ale ty mówisz o mechanizmie rynkowym, a takowy nie ma tu miejsca i nie zanosi się na to w najbliższej przyszłości. Nawet oddanie władzy w ręce samorządów (czyli w założeniu sensowna rzecz), u nas traktowane przez nie jedynie jako narzędzie cięć w budżecie.

            • avatar

              Xawer

              22 lipca 2014 at 16:50

              Mówię, że mechanizm rynkowy ze szkołami, które muszą się sfinansować z bonów, a inaczej bankrutują, podczas gdy rodzice mogą w nieskrępowany sposób wybierać pomiędzy szkołami, działa w miarę sprawnie, w szkolnictwie stosują go kraje, które trudno posądzać o wilczy kapitalizm (jak Belgia czy Szwecja).
              A osiągającego zakładane skutki, innego, niż fasadowy, mechanizmu partycypacji obywatelskiej w obsadzie urzędniczych stanowisk nikt nigdy nie widział.

  • avatar

    Danusia

    21 lipca 2014 at 10:27

    Hmm. Wydaje mi się, że mimo bezapelacyjnie trudnej pracy na stanowisku dyrektora szkoły, ma ta praca jednak duże powodzenie. A ważniejsze jest to, że konsekwencje wyboru dyrektora szkoły są dla uczniów i nauczycieli (też rodziców) ogromne. Mimo ograniczonych możliwości decyzyjnych po stronie dyrektora myślę, że od niego w największym stopniu zależy, jaka szkoła będzie. Jakie będzie nauczanie i uczenie się i jakie będzie to miejsce dla uczniów (wspomnienia i konsekwencje na całe życie), jakie będzie to miejsce pracy dla nauczycieli i jakie miejsce dla rodziców, którzy tam dzieci posyłają.
    Jeśli dyrektorem zostaje ktoś z rozdania to konsekwencje dotykają boleśnie wielu ludzi.
    Wybór dyrektora szkoły to fundamentalna sprawa dla szkoły. Nie lekceważyłabym dobrych przykładów z innych edukacji.
    Danusia

    • avatar

      Robert Raczyński

      21 lipca 2014 at 16:05

      Jasne. Problemem jest brak odpowiednich tradycji, a te wyrobić można tylko odpowiednimi procedurami. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić decyzyjność uczniów i rodziców w tej kwestii – nawet nie ze względu na braki proceduralne, ale na niewielką wiedzę. U nas byłaby to czysta fikcja ze względu na słabą transparentność funkcjonowania szkoły i niewielkie zainteresowanie ewentualnych decydentów. Długa droga…

      • avatar

        Danusia

        21 lipca 2014 at 19:33

        Może zmiana systemu wyboru dyrektora pomogłaby na zainteresowanie rodziców szkołą? Jak się nie ma wpływu, to często się rezygnuje z zainteresowania. Te nasze blogowisko przeczy jednak zdaniu, że nie ma tego zainteresowania.
        D

        • avatar

          Xawer

          21 lipca 2014 at 20:37

          Ja się o tę wiedzę z pralni nie boję.
          Jakoś ludzie, głosując portfelami, potrafili doprowadzić do eliminacji dentystów-sadystów z rynku i ten mechanizm selekcji działa całkiem skutecznie, również w odniesieniu do najbardziej twardych elementów kompetencji profesjonalnej dentystów. To głosowanie portfelami działa zdecydowanie lepiej, niż konkursy z partycypacvja obywatelską na stanowisko dyrektora państwowej przychodni stomatologicznej.
          A przecież ludzie, którzy do nich chodzą i sami z własnej kieszeni płacą im za usługi, w ogromnej większości nie mają najmniejszego pojęcia o stomatologii! Ale jakoś to dziwnie skutecznie działa…

          • avatar

            Robert Raczyński

            21 lipca 2014 at 22:17

            Tyle, że tu na ogół nie chodzi o głosowanie portfelami, ale koteriami… Jaką wiedzę o działaniu szkoły może zdobyć rodzic, jeśli nie zatrudni detektywa, albo nie pracuje w kuratorium? Taką, jaką może wyczytać ze strony internetowej, czyt. laurki. Jeszcze mniejszą o kandydacie na dyrektora, bo, wbrew pozorom, instytucja to nie osoba. Pozostaje poczta pantoflowa, często niemiarodajna, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie personalne. Nie chcę idealizować Stanów, ale na tradycję transparentności trzeba sobie zapracować przez długie lata, zwłaszcza jeśli edukacja miałaby być pierwszą jaskółką w urzędach państwowych.

          • avatar

            Xawer

            21 lipca 2014 at 22:37

            Nie przesadzaj!
            Może uzyskać opinię swoich znajomych. To wystarcza.
            A jaką opinię człowiek może wyrobić sobie o gabinecie dentystycznym, poza rozmową w pralni i pocztą pantoflową, pierwszym wrażeniem, po wejściu do gabinetu, laurkową stroną internetową, etc?
            Też żadnej.
            A jednak taka wiedza doskonale wystarcza do tego, by głosowanie portfelami doprowadziło w ciągu kilku lat do przekształcenia koszmaru państwowych dentystów-sadystów w coś w miarę sensownego.
            Wystarczy, żeby rodzice/dzieci/pacjenci mieli w swoich rękach nie „głos opiniodawczy”, tylko banknot lub bon, od którego w bezpośredni sposób zależy dostatek nauczyciela/dentysty.
            Oczywiście, wielu nauczycieli/dentystów, obiektywnie wspaniałych, zostanie wyeliminowanych z rynku.
            Ale nie będę się nad ich niezasłużoną przegraną użalał, jeśli przy tej okazji da się uchonić pacjentów i uczniów.

            • avatar

              Robert Raczyński

              22 lipca 2014 at 08:45

              Tak, ale ty mówisz o mechanizmie rynkowym, a takowy nie ma tu miejsca i nie zanosi się na to w najbliższej przyszłości. Nawet oddanie władzy w ręce samorządów (czyli w założeniu sensowna rzecz), u nas traktowane przez nie jedynie jako narzędzie cięć w budżecie.

            • avatar

              Xawer

              22 lipca 2014 at 16:50

              Mówię, że mechanizm rynkowy ze szkołami, które muszą się sfinansować z bonów, a inaczej bankrutują, podczas gdy rodzice mogą w nieskrępowany sposób wybierać pomiędzy szkołami, działa w miarę sprawnie, w szkolnictwie stosują go kraje, które trudno posądzać o wilczy kapitalizm (jak Belgia czy Szwecja).
              A osiągającego zakładane skutki, innego, niż fasadowy, mechanizmu partycypacji obywatelskiej w obsadzie urzędniczych stanowisk nikt nigdy nie widział.

Dodaj komentarz