Dwie bardzo krótkie historie:
- Odrabiałam lekcje z gimnazjalistą z ulicy Brzeskiej w Warszawie. Zadanie domowe polegało na napisaniu zaproszenia na własne urodziny. W bólach, ale zaproszenie powstało. Tylko chłopiec nigdy tych urodzin nie wyprawi, nikogo nie zaprosi. W jego domu nie przyjmuje się gości, nie ma za co i nie ma potrzeby świętowania urodzin dziecka. On zresztą nikomu swojego domu pokazać by nie chciał.
- Zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, babcia dwulatka. Zapytała, czy nie znam niani native speakerki, bo dobrze by było, aby wnuk zaczął mówić po angielsku.
Mam pytanie. Który z chłopców z czasem okaże się utalentowany?
5 komentarzy
xts
17 listopada 2011 at 22:39Odpowiedź jest oczywista: drugi z nich.
Czy coś złego lub dziwnego jest w tym, że babcia/rodzice, których na to stać, chcą pomóc swojemu dziecku w jego rozwoju?
Chwała im za to! Żałuję, że nie miałem irlandzkiej niani i nigdy nie wypracowałem poprawnej angielskiej wymowy.
Danusia
18 listopada 2011 at 06:48W związku z oczywistą odpowiedź, zastanówmy się jak dać szansę pierwszemu. Jestem nie za wyrównaniem szans, bo to może być zrozumiane, jako odebranie szans drugiemu, ale właśnie za szansą dla pierwszego.
Drogi Xts, pewnie nie będzie to po Twojej myśli, ale skupmy się bardziej na tych wykluczonych niż na utalentowanych. Utalentowani z pomocą rodziny dadzą sobie dobrze radę, np korzystając z coachów naukowych.
To jest też temat na inny wpis – jak pomagać, bo lekcje wyrównawcze nie spełniają swojej funkcji.
D
ps. Nie ma nic złego w irlandzkiej niani, o ile rodzinę stać. Może – „Irlandzka niania dla każdego dziecka?” Chyba jednak niań nie wystarczy.
xts
18 listopada 2011 at 08:02Pomagać należy i jednym i drugim, choć w różny sposób. Również tym rodzicom i babciom należy pomóc, by wydawali swoje pieniądze jak najefektywniej i by jakość uczenia w prywatnych szkołach i przez prywatnych nauczycieli była jak najlepsza.
Zgadzam się natomiast, że publiczne finansowanie powinno być skierowane bardziej w stronę Brzeskiej i Żabiej Woli niż Konstancina.
Irlandzkich niań dla każdego dziecka nie wystarczy, ale nie widziałbym niczego złego żeby również w publicznych przedszkolach pracowały irlandzkie (albo hinduskie – te się zgodzą na polski standard płacowy) przedszkolanki.
Ależ nigdy! – powie ZNP.
Pani od fizyki
19 listopada 2011 at 21:51A ja swoje 4 letnie dziecko wprowadzam w świat języka hiszpańskiego od jakiegoś roku nie poprzez korzystanie z niani, a poprzez oglądanie wspólnie i samodzielnie bajek animowanych w tym języku (Pocoyo oraz Caillou). Efekt jest taki, że jak czasem zdarzy się małej oglądać tą samą bajkę w języku polskim to zachowuje się tak jakby w ogóle nie wiedziała o co chodzi. W języku obcym reaguje tak jak trzeba. Oczywiście mieszkamy w Polsce i językiem codziennym jest język polski, ale jeśli za jakiś czas powie, że chce więcej języka hiszpańskiego to będę wiedziała, że nie jest to moje widzimisię tylko jej potrzeba wynikająca z nawyków wczesnodziecięcych.
A prawie każde dziecko ogląda teraz różne bajki w telewizji, z DVD, z internetu. To, co obejrzy powinno w mojej ocenie być kontrolowane przez rodzica. I jest to przynajmniej na starcie tańszy sposób niż niania typu native speaker w wieku lat 2.
Danusia
20 listopada 2011 at 07:00Dziękuję za radę, przekażę koleżance. Ona szczęśliwie jest tłumaczem języka angielskiego, więc może skorzystać z pomysłu.
Mnie raczej chodziło o pokazanie różnic i możliwości startu dzieci.
Wiem, ze sprawiedliwości nie ma na świecie, ale zwracać uwagę na to trzeba.
D