Mam duże szczęście, gdyż moja rodzina była zaangażowana w czasie II Wojny Światowej w ratowanie Żydów. Jestem z tego dumna. Co prawda żadna to moja zasługa, ale duży spokój sumienia. Cieszę się, że zostawili mi taki spadek, dużo bardziej wartościowy niż np. kamienica. Moje babcia (Maria Różańska) i jej siostra (Helena Dudkiewicz) otrzymały nawet medale – Sprawiedliwy wśród narodów świata. Reszta nie dostała, bo się nie starała, ale wiem, że zarówno mój tata – Jan Sterna, wtedy starający się o rękę mojej mamy, jak i prababcia Elżbieta Pawlak bardzo narażali siebie i swoje rodziny. Opowieści na ten temat słyszałam, ale relacji pisemnych ostało się niewiele. Ostatnio dostałam od mojej mamy zapiski Heleny Dudkiewicz z tamtych czasów. Nie wiem, jak się uchowały. Prawdopodobnie dzięki mojej mamie, która takich skarbów nie wyrzuca. Ciocia – babcia nie żyje już szmat czasu. Nie sądzę, aby te zapiski wyszły wcześniej poza krąg rodzinny, dlatego postanowiłam je przepisać i podzielić się nimi z wami.
Oto kawałeczek historii, który spisała moja ciocia- babcia, bo pewnie nie chciała, aby popadł w zapomnienie. Postaram się pogrzebać jeszcze w zasobach mamy. Wiem, że są tam również dokumenty, które przesłali uratowani ludzie…
Niezatarte wspomnienia
Wiosna w 1943 roku szła do nas z nowymi represjami okupanta. Na ulicy łapanki, jak również egzekucje.
W domu względna cisza, ale każdy krok na korytarzu budzi niepokój. Kto idzie? Przyjaciel czy wróg?
Pewnego dnia słyszę kroki poza drzwiami, a po chwili cichy dzwonek. Otwieram. W drzwiach młody przystojny mężczyzna. Nieznany. Podaje mi list od mojej matki, która mieszka w Łowiczu. Proszę, aby wszedł do pokoju. Matka pisze i prosi, abym spełniła prośbę dawcy tego listu. Dodaje: To człowiek godny zaufania. Pytam, w czym mogę pomóc?
– Nie mnie, ale moim bliskim, którzy są w ciężkiej sytuacji. Szukają w Warszawie schronienia. To Żydzi. Wśród nich jest profesor Uniwersytetu, wybitny i nieprzeciętny człowiek…. Ja niestety jestem bezradny.
– Niestety! Ja również bezradna. Rewizje ostatnie po domach i poszczególnych mieszkaniach wszystkich przerażają. Każdy zdaje sobie sprawę, że to cena – życia… Pan wybaczy. Ja już mam wiele „zaklepanych wyroków śmierci”. Ten dom drży w posadach!
– A może w najbliższych dniach dowie się pani o jakimkolwiek ukryciu…. Zadzwonię, o ile pani pozwoli, za dwa, trzy dni.
– Proszę zadzwonić!
I na tym sza – rozmowa się urywa.
Jak czasem się zdarza – los decyduje. Tego samego dnia odwiedza nas moja przyjaciółka z Zarządu m. st. Warszawy. W czasie rozmowy pani Stefania K. omawia ostatnie wydarzenia. Mówi, że była w getcie, gdzie zaistniała bardzo ciężka sytuacja. Nieludzkie czasy…
– Najgorsze, że człowiek człowiekowi – mimo najserdeczniejszego współczucia – nie może pomóc. Dziś był tu pewien człowiek i prawie ze łzami prosił o ratunek dla swoich przyjaciół. Zna mnie pani i moje uspołecznienie, tak jak i mego męża. Niestety, odmówiłam. To pierwszy wypadek w moim życiu, że mimo najszczerszych chęci musiałam odmówić, nie widzę w tych obecnych warunkach żadnej możliwości. Gdyby chodziło jeszcze o jedna osobę, ale nie kilka.
Na to pani Stefania: – Mam znajomą, która przed kilkoma dniami przyszła do mnie i radziła się, czy mam znajomych chętnych do wynajęcia wilii w Milanówku. Jest w ciężkich warunkach. Pensja nie wystarcza jej na pokrycie codziennych wydatków, a nawet skromne komorne. Być może, że jeśli willa jest pusta, w lesie – to może by wynajęła i w ten sposób ratowała ludzi. Zapytam i jutro panią poinformuję.
I następnego dnia mówi, że jej znajoma się zgadza, oczywiście należy ją uczciwie uświadomić – kto jest chętny wynająć willę.
Po trzech dniach – telefon. To dzwoni nieznajomy: – Proszę przyjechać do mnie. Być może, że uda się sprawę załatwić.
Naturalnie przychodzi. Prosi, abym nawiązała kontakt z tą panią, która ma willę. Obiecuję i po telefonicznym uzgodnieniu mojej wizyty u niej – sprawę idę omówić. Dom, w którym mieszka pani B., właścicielka pustej wilii, mieści się w pobliżu getta. Przykre i smutne wrażenie. Ten mur. Za murami ludzie odcięci od strony aryjskiej. Tak samo i przed murem.
Stałe łapanki, rewizje po domach, egzekucje, które się nasilają z dnia na dzień. Po odszukaniu mieszkania wchodzę do domu, gdzie mam umówioną wizytę. Przyjmuje mnie jej córka, śliczna ruda dziewczynka, o pięknej cerze, wesołym spojrzeniu. Uczennica. Pytam o szkołę, koleżanki. W pewnym momencie ogarnia mnie dziwne uczucie. Na szyi dziewczynki widzę jakby wąż owijał się wokoło jej szyi. Widząc moje przerażenie – dziewczynka śmieje się beztrosko i zdejmuje z szyi małego czarnego kotka – To mój kotek! Wylazł z getta przez dziurę. Był tak zabiedzony, chory, że z trudem go odratowałam.
– Masz dobre serce. Kotek zawdzięcza ci życie!
Kiedy przychodzi jej matka, dziewczyna nas opuszcza. Zaraz po jej wyjściu omawiam sprawę.
– Myślałam już, żeby tą willę sprzedać, ale jeśli istnieje możliwość wynajęcia, to chętnie wynajmę.
– Ludzie, którzy pragną wynająć tę willę, to ludzie uczciwi, kulturalni, ale jest jedno ale….to Żydzi.
Rozmowa się urywa. Po chwili pani B. mówi:
– To sprawę komplikuje.
– Ja również tak sądzę, ale proszono mnie o pomoc. Tak mnie, jak i pani, grozi kara śmierci w razie, gdyby się czymkolwiek zdradzili.
Mam zamiar odejść, lecz pani B. mnie zatrzymuje:
– Zgadzam się. Człowiek człowiekowi powinien pomóc w ciężkiej sytuacji. Jeżeli nie mają innych możliwości…. Ja z nimi zamieszkam, bo mam pracę w Elektrowni Miejskiej, a córkę w szkole. I muszę dodać, że wczoraj Generał Sikorski zwrócił się do społeczeństwa, żeby za wszelką cenę pomagali i ratowali ludzi narodowości żydowskiej. Spełnię ten obowiązek.
I spełnia.
Ile dni, tygodni minęło, nie pamiętam. Zadzwonił telefon. Odezwał się nieznajomy, ale głosem, który mu się łamał. Czuję nieszczęście.
– Czy pani wie, co się stało?
– Nie, nie wiem.
Po chwili mówi: Trudno mi mówić, ale niedługo u pani zjawi się pani z Milanówka i powie, co się zdarzyło.
Rzeczywiście, zjawia się pani B. Szlocha i mówi: Moja córka nie żyje! Mnie poszukuje gestapo. Szukam schronienia. Gorzej, bo również biuro nie wie, co się ze mną stało. Tam też nie mogę iść.
Boże! Jedyna córka… Taka młoda. Szlachetna, a matka nieprzytomna z rozpaczy. Teraz muszę ratować ofiarę tej okrutnej zbrodni.
– Zrobię wszystko, aby panią ratować. W pierwszym rzędzie zawiadomię organizację A.K, aby pani wiedziała, że nie jest w nieszczęściu samotna. U mnie nie jest pani bezpieczna, bo nie wiadomo, czy i do mnie nie zawita gestapo. Umawiamy się, że będzie pani codziennie się ze mną kontaktować telefonicznie. Proszę się nie załamywać!
Tego samego dnia dr Marian Z. bierze sprawę w swoje ręce. Dzwoni do doktora Dobieckiego i zamawia dla mnie wizytę. Tam w pierwszym rzędzie idę z panią B. Pierwsza pomoc: dr. Dobiecki wystawia fikcyjne świadectwo dla biura, aby jej nie szukano. Następnie otrzymuję pomoc od przyjaciół i rodziny swego nieżyjącego męża. Oddzielnie rodzina dziewczynki (Reichsdeutche) jedzie do generała Franka do Krakowa i proszą o zezwolenie na ekshumację z grobu, w którym została zakopana dziewczynka wraz z resztą ofiar. Otrzymuje zgodę. Dziewczynka nazywała się Hanna Bruhl, jej matka Polka wyszła za mąż za Niemca, który przyjął obywatelstwo polskie i umarł przed wojną.
W czasie nabożeństwa w kościele na Powązkach za duszę Hanny Bruhl, matka zamordowanej dziewczynki dostaje szoku i krzyczy: NIEMCY! Mordercy! Za co zabiliście moje dziecko….
Co za ironia losu i zbieg wypadków. Dziewczynka z matką w niedzielę pojechała do Milanówka. Rano w poniedziałek matka odjechała do biura pozostawiając kartkę swej córce, że może (jak się obudzi) odjechać następnym pociągiem wprost do szkoły.
Tu tekst autorki się urywa. Na dole strony jest jeszcze notatka:
W książce p.t. „Ten jest z ojczyzny mojej” W. Bartoszewski podaje uzupełnienie tej tragedii. W notatce z dnia 17 maja 1943 roku – W Milanówku, pow. Błonie, woj. warszawskie żandarmi, żołnierze i konfident rozstrzelali pięć osób: jedną Polkę i czterech nieznanych Żydów. Polkę oskarżono o przechowywanie Żydów. Zginęła – Bruhlówna Hanna. Zwłoki rozebrano do naga i zakopano na łące przy ulicy Grabowej 13.
Czego szukasz?
Random Post
Search
2 komentarze
karion
17 maja 2010 at 08:32Oto jest prawdziwa historia. Pisana przez ludzi swoim życiem. Dla których tło stanowią działania wielkich. Bo co tak naprawdę oznacza w perspektywie 70 lat że hitlerowskie Niemcy najechały nas 40 dywizjami.
Tak naprawdę ważni są ludzie i ich historie. Szczególnie te bolesne, pokazujące tragedię i zagrożenia totalitaryzmu. Ale także bohaterstwo ludzi przeciwstawiających się w swojej codzienności temu zagrożeniu.
Marta Kaszubska
13 grudnia 2011 at 19:07Aż trudno uwierzyć, że to się działo mniej niż 70 lat temu. To przecież prawie wczoraj a realia tak odległe, że jak się przeczyta taki tekst w trakcie zwykłego dnia w pracy to człowiekowi gula w gardle staje.