Może, to co proponuję brzmi anarchistycznie, ale ja chcę, aby tak zabrzmiało.
Otóż ustalono przed laty, że ponieważ miejsc w różnych „dobrych” szkołach jest mało, to zrobi się egzaminy, które ustawią ludzi w kolejce po miejsce. Jesteście skłonni się z tym zgodzić? Skoro tak, idźmy dalej.
Jeśli zatem wszyscy zaakceptowali ten system, pewne grupy – nie mogło być inaczej – uzyskały prawo skonstruowania egzaminów umożliwiających selekcję.
To jest naturalne, bo przecież konsekwencją selekcji musiało być zezwolenie na konstrukcję narzędzi, które ją umożliwią.
Przy czym oczywisty jest też fakt, że te narzędzia, czyli egzaminy, zawsze będą niedoskonałe, czyli ułomne, bo nie sposób w nich uwzględnić wszystkich aspektów.
Jeśli tak, to może zasada selekcji, na która tak powszechnie się zgadzamy, nie jest słuszna? Zatem może zamiast walczyć z zawartością egzaminów selekcyjnych, trzeba przeciwstawić się zasadzie selekcji?
Nie stworzono przecież jeszcze egzaminu „sprawiedliwego”, to po prostu nie jest to możliwe. Przy egzaminie bierze się pod uwagę tylko część wiedzy, czy umiejętności, czyli zawsze gubi się np. talenty lub jednostki zdające egzamin w trudnym dla nich czasie.
Ktoś powie: Trudno, część się gubi, ale jednocześnie wyłuskuje się jednostki wartościowe, jednostki z przyszłością. I to nie jest prawda, bo doświadczenie pokazuje, że na czele list rankingowych znajdują się osoby, które są tylko dobrze przygotowane do egzaminów, co nie ma nic wspólnego z ich przydatnością i późniejszą przyszłością.
Profesor Kordos, matematyk, twierdzi, że do zdania matury z matematyki potrzebna jest znajomość około trzydziestu „chwytów”. Przychylam się do tego zdania. Egzamin sprawdza tylko znajomość algorytmów! A co z twórczym myśleniem? Co z przedsiębiorczością? Co z umiejętnością uczenia się? I w końcu co z chęcią poznawania czegoś nowego? Egzamin tego nie sprawdza!
Wróćmy do pytania: Dlaczego selekcja? A jeśli nie selekcja, to co w zamian?
Spotkałam w USA szkoły, które nie organizują egzaminów wstępnych, tylko w ich miejsce jest… losowanie. O przyjęciu do szkoły decyduje ślepy los!
Czy ślepy los może być lepszy od selekcji?
Jestem osobą, która nigdy nie wygrała nic na loterii, nigdy nie wylosowano mnie z grona innych – nie mam szczęścia w losowaniu. A jednak jestem za losowaniem w edukacji, które wydaje mi się znacznie sprawiedliwsze niż selekcja egzaminacyjna.
W kontekście słabości egzaminów moglibyśmy je z powodzeniem zamienić na selekcję uwarunkowaną np. długością lewej nogi. Wyniki byłyby podobne, a o ile mniej pracy i straconego czasu!
Nie przeprowadzałam badań, lecz wątpię, żeby ktoś się tym zajmował (a szkoda, że nie). Moja własna obserwacja z czasów studiów pokazuje, że osoby, które świetnie zdały egzamin wstępny, wcale dobrze nie studiują i często nie radzą sobie w pracy po studiach. A często osoby, które z trudem zdały egzamin, dopiero na studiach rozwijają skrzydła. Mniemam, że przyszłość i przydatność obywatela jest wypadkową doświadczeń szkolnych, rodzinnych i jeszcze innych np. rówieśniczych. Może więc nie opierać się na wynikach egzaminów, tylko dać szansę losowi?
O ile mniej kosztów, o ile mniej wysiłku…
Często podkreśla się, że wartością którą niosą egzaminy jest – motywacja uczniów do nauki, Któż z nas nie słyszał: „Jeśli nie będziesz się uczył, to rowy będziesz kopał”? No cóż, kopanie nie jest marzeniem wielu osób, ale czy strach przed nim to dobra motywacja do nauki? Czy raczej nie powinno nas motywować do nauki zainteresowanie przedmiotem? Jak to sprawdzić stosując zasadę selekcji, skoro jedynym adekwatnym sprawdzianem jest życie? Więc może lepiej LOSOWAĆ?
Czego szukasz?
Random Post
Search
Starsze
7 komentarzy
Rafał Belka
25 kwietnia 2010 at 20:55Nie! – to reakcja emocjonalna
Jestem w stanie przyjąć do wiadomości ułomność egzaminów – mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że w tym momencie jest to obserwacja podzielana przez duża część nauczycieli i uczniów. Ale mimo swoich ułomności, egzaminy są JAKIMŚ kryterium, które trzeba spełnić by dostać się do dobrej szkoły. Kryterium niedoskonałym, może nawet złym, ale jednak – KRYTERIUM.
Losowanie jest całkowicie odmienne – losowanie nie jest jakimkolwiek kryterium, jest kwestią całkowitego przypadku.
Kryterium, jakiekolwiek kryterium, umożliwia jego spełnienie. Takim kryterium nie musi być wynik egzaminu – mogłoby nim być pochodzenie rodziców, mogłyby nim być pieniądze wpłacane do szkoły za naukę, mogłoby nim być miejsce zamieszkania (bezwzględna rejonizacja) lub cokolwiek innego (rzecz jasna niektóre kryteria można uznać za mniej sprawiedliwe od innych).
Nie wyobrażam sobie, że o fakcie przydzielenia mnie do tej, a nie innej szkoły, mogłoby decydować losowanie – taki system, w swojej doskonałej formie – bez opcji korupcji, nie pozwala na wpływanie na swój los w zakresie jakości edukacji, a przynajmniej jakości szkolnictwa. Choć trudno o nim powiedzieć by był niesprawiedliwy (pojęcie sprawiedliwości po prostu do niego nie pasuje), to w moim odczuciu jest po prostu zły.
Danuta Sterna
26 kwietnia 2010 at 11:09Cieszę się, że ktoś ma trochę inne zdanie. Faktycznie moja propozycja nie jest łatwa do zrealizowania.
Jednak, jeśli mam dwie opcje
– wadliwe kryterium
– brak kryterium
wybieram to drugie.
Znam szkoły rozsiane po całym świecie, w których zasadą jest – brak stopni. Da się! Tylko kiedyś trzeba zacząć, bo inaczej wadliwy system się umacnia.
Pozdrawiam Rafała
D
Grażyna Kapaon
28 kwietnia 2010 at 10:06Nie zgadzam sie z Rafałem.
Bliskie jest mi myślenie Danusi. Wczoraj moja córka, jak wielu innych gimnazjalistów, popełniła błąd streszczając niie I a IV tekst. Już ma 4 punkty mniej, a przecież jest świetną humanistką. Bardzo oczytana, kretywna, mądra. Ilu jeszcz uczniów w ten sam sposób straciło tak ważne punkty. W mojej szkole pięciu i to najlepsi.
Ktoś powie „mogli uważać”, pewnie tak, ale czy to powinno decydować o ich przyszości?
Moze jest jakaś trzecia droga? Nie egzaminy, nie ślepy los.
Jeśli mogłabym decydować, to na pewno nie wybrałabym egzaminów.
Stopnie to chyba coś najgorszego co funkcjonuje w polskiej szkole.
Jestem przkonana, że można byloby inaczej, z korzyścia dla nas wszystkich.
Artur
7 maja 2010 at 20:37Brak kryterium przy rekrutacji otwiera bardzo niebezpieczną furtkę. Nawet bez oficjalnych metod oceniania jakości pracy szkół, będą one i tak oceniane – chociażby przez rankingi z gazet. Rodzice wkładają mnóstwo wysiłku w „zapewnienie przyszłości” swoim dzieciom, w związu z czym będą rozróżniać „dobre szkoły” i „złe szkoły” – w jakikolwiek sposób. Przy losowym naborze, rodzice i tak wszelkimi możliwymi sposobami będą próbować dopisywać swoje dzieci do „dobrych szkół”. Bez spójnego i jednoznacznego (niekoniecznie sprawiedliwego) kryterium, brakowałoby konkretnego argumentu przeciw takim zagraniom. Egzaminy zewnętrzne, pomimo swoich własnych problemów słabo poddają się manipulacjom stakeholderów (rodziców, nauczycieli) – co jest jedną z ich większych zalet. Egzamin wewnętrzny, rozmowa kwalifikacyjna, esej, rekomendacja itp. to narzędzia podatne na przekręty (wystarczy przyjrzeć się naborowi do wyższych szkół teatralnych czy prawniczych).
Zaznaczę jeszcze, że metody pracy nauczyciela z uczniami o niskich i wysokich wynikach różnią się od siebie. Selekcja pozwala stworzyć klasy o bardziej jednolitym charakterze, upraszczając dobór metodyki.
Danusia
7 maja 2010 at 22:42Rozumiem tęsknotę za dobrymi kryteriami, też tęsknie, ale ich nie widzę. A jednak nie mogę się zgodzić, ze znane zło jest lepsze od nieznanego. Jako matematyczka wiem, że z fałszywych założeń można wyprowadzić każdą tezę.
Na końcu poruszyłeś ciekawy temat. Czy korzystne jest selekcjonowanie uczniów do klas lepszych i gorszych? Z mojego doświadczenia nie jest to dobre (choć może łatwiejsze dla nauczyciela), szczególnie jest to niekorzystne dla uczniów trafiających do klas słabszych.
Mam jedno spostrzeżenie – zupełnie prywatne, nie poparte badaniami.
Zauważyłam, że jeśli w klasie jest kilku tylko uczniów słabszych, to zdolniejsi ciągną ich w górę. Jeśli za to słabszych jest większość, to zdolniejsi tracą.
Pozdrawiam z opcji losowania
Danusia
Artur
7 maja 2010 at 23:48Z drugiej strony, jeżeli w klasie jest kilku uczniów dobrych, a reszta słabsza – są oni ściągani w dół. Jeżeli losowalibyśmy nabór – jak dużo jest uczniów dobrych, a jak dużo przeciętnych i słabych?
danuta
8 maja 2010 at 10:08Arturze
Bardzo słuszny punkt widzenia rodzica dziecka zdolnego. Ale co z tymi co są lub mają dzieci przeciętne lub słabsze? Każdy z nas może być w tej drugiej sytuacji i właściwie zawsze w niej jest odnośnie jakiegoś przedmiotu.
Szkoła powinna zajmować się efektywnie każdym uczniem.
Ta mniej zdolna danusia