Swój wykład Gerald Huther rozpoczął cytatem: “Nie potrzebujemy martwić się o wychowanie dzieci, bo one i tak we wszystkim naśladują dorosłych”. Dla mnie jest to ostrzeżenie, gdyż nakłada na nas dorosłych dużą odpowiedzialność.
Większa część wykładu była na temat warunków w mózgu człowieka i konsekwencji dotyczących edukacji.
Pewne programy genetyczne sterują przyszłą pracą mózgu. Do tej pory
uważano, że trzeba rozpoznać, które z dzieci są bardziej utalentowane i im stworzyć dobre warunki i lepsze szkoły. Wiadomo teraz, że to podejście nie jest właściwe. Uważamy, że każde dziecko ma swoje szczególne talenty.
Już w stanie prenatalnym tworzą się w mózgu dziecka neurony i ich powiązania. Jest ich nadmiar, dużo więcej niż zostanie wykorzystane. Te które nie zostaną wykorzystane, znikają. Pierwsze uaktywniają się te powiązania, które związane są ze stabilizacją ciała. Czyli odruchowe ruchy ręki są kodowane i w przyszłości są odpowiedzialne za ruchy ręką. Jeśli człowiek rodzi się bez rąk, to jego mózg nie otrzymuje sygnałó
w od ręki i może przejąć sygnały od nóg, Taki człowiek ma znacznie bardziej sprawne stopy niż inni.
Mózg odbiera sygnały od ciała. Dzieci różnią się od siebie, bo każde z nich jest różnie ukształtowane przez program genetyczny. Ale jedno jest pewne, każde dziecko ma jakiś talent. Nie każdy z tych talentów jest ceniony przez społeczeństwo. Ale każdy człowiek ma potencjał do rozwijania swoich talentów.
Jeśli człowiek spotyka coś ważnego, to w jego mózgu aktywizuje się specjalne miejsce. Ważną sprawą może być odkrycie, np. jak stać na dwóch nogach. Przed samym odkryciem człowiek odczuwa niepokój, dyskomfort, gdy dochodzi do odkrycia to zaczyna się zainteresowanie. W tej sytuacji uwalnia się dopamina (podobnie jak przy zażyciu narkotyków). Dzięki temu, że dziecko coś opanowało zaczyna czuć radość. U dorosłego można to porównać z efektem eureki. Dopina jest uwalniania się, gdy coś zostanie dobrze opanowane. Wtedy następuje jakby nawożenia komórek. Powstają nowe dendryty i połączenia. Dlatego łatwiej zapamiętać rzeczy przyjemne. Małe dzieci codziennie 50 do 100 razy przeżywają stan euforii, zdarza się to wtedy, gdy coś odkrywają, gdy coś zrozumieją. Dzieje się tak do momentu, gdy dziecko trafia do szkoły. Ale jest też dobra wiadomość – można do tych stanów wrócić.
Weźmy przykład 85- letniego pana, który ma pomysł, aby nauczyć się chińskiego, jednak pierwsze próby są mało udane, szczególnie dlatego, że otoczenie mówi mu, że ta nauka się nie opłaca. Pan ma problem, bo nie może zachwycić się procesem uczenia się. Pan spotyka Chinkę z która wyjeżdża do Chin i tam sam uczy się chińskiego od krewnych swojej przyjaciółki.
Do nauki potrzebny jest entuzjazm, a do niego potrzebni są inni ludzie. Utracony entuzjazm może być odzyskany tylko z innymi ludźmi.
Dla szkoły możliwych jest pięć strategii:
- Odkrycie upodobań dziecka, wzmocnienie ich i poszerzenie.
- Umożliwienie dzieciom, aby same odkrywały świat i zjawiska, niedawanie im gotowych odpowiedzi i rozwiązań.
- Pozwolenie dzieciom, aby uczyły się wspólnie, szczególnie w zróżnicowanych grupach (kulturowo, wiekowo i integracyjne)
- Emocjonalne związanie dziecka z nauczycielem, aby uczyło się dla nauczyciela, aby chciało sprawić przyjemność przewodnikowi.
- Motywowanie uczniów zewnętrznie poprzez nagrody i kary.
Dorośli motywowani zewnętrznie dość dobrze funkcjonują w dorosłym życiu. Jednak w XXI wieku nie potrzebujemy już takiej tresury, ani ludzi, którzy robią tylko to co im się nakaże. Potrzeba nam ludzi, którzy są kreatywni, współdziałają ze sobą i wspólnie odkrywają świat.
Strategie 4 i 5 są stosowane we współczesnych szkołach.
Jednak szkoła musi się zmienić w szkołę w której dyrektor, nauczyciele, uczniowie i rodzice współdziałają. Aby takie szkoły powstały, potrzebują wsparcia.
Dziękuje Marzenie, że dzięki niej skorzystałam z zaproszenia.
Poniżej trzy rysunki do wykładu. Ostatnio chyba lepiej mi idzie rysunkowy przekaz niż pisemny.
63 komentarze
Robert Raczyński
16 października 2014 at 14:22Nie byłem na wykładzie :(, ale jeżeli tekst Danusi jest jego ogólnym streszczeniem, to specjalnie odkrywczy nie był. Nie czepiam się – oczywistości też trzeba powtarzać. Czy po wykładzie była jakaś dyskusja? Miałbym kilka pytań…
Nie wiem skąd ten cytat, spostrzeżenie jest dość oczywiste dla każdego rodzica i stanowi nie tylko ostrzeżenie – ono stawia pod znakiem zapytania sens wysiłków wychowawczych szkoły: biologiczny mimetyzm zachodzi przecież najsilniej w pierwszych latach życia.
Profesora Huthera zapytałbym, czy świadomość istnienia różnorodnych talentów ucznia zwalnia szkołę z uczenia matematyki uzdolnionych inaczej (niezależnie od efektów końcowych)?
Czy truizm łatwiejszego przyswajania treści, które sprawiają nam frajdę, ma oznaczać, że szkoła powinna zrezygnować z 99% swoich wymagań? A może te 99% brakującej euforii poznania nauczyciel ma wyczarować?
Ja absolutnie zgadzam się z kolejnym oczywistym założeniem, jakim jest wsparcie nauczyciela dla rozwoju, po pierwsze, potrzeb ucznia, po drugie jego zainteresowań, ale gorąco protestuję przeciwko traktowaniu go jako praprzyczyny w skali makro. W skali mikro, może być katalizatorem, ale też w stosunku do jednostek, a nie mas. Niezależnie od jego zaangażowania, umiejętności i profesjonalizmu, szkoła jaką znamy (masowa, podporządkowana biurokracji, dyktatowi założeń podstawy programowej i innych wytycznych) będzie zła, ponieważ nie jest i nie będzie zdolna wywoływać zbiorowego „orgazmu” dopaminowego na dźwięk dzwonka, niezależnie od poznania biologicznych mechanizmów uczenia się i podlania ich dowolną ilością nowomowy. Jeżeli ktoś twierdzi, że jest fizycznie możliwe wygenerowanie entuzjazmu, zainteresowania lub choćby pozytywnego stosunku do 13-15 przedmiotów szkolnych, jednocześnie u większości nauczanych, to nauczycielem z całą pewnością nigdy nie był. Wniosek nasuwa się jeden: Albo rezygnujemy z takiego modelu szkoły (czyli z 99% oświaty), albo wszystkie nasze badania, spostrzeżenia i odkrycia są bełkotem maskującym, nieakceptowalną w świetle reguł określonych przez political correctness, prawdę: Kształcenie i nauczanie jest procesem silnie zindywidualizowanym i jedynie jako takie może z tych badań korzystać.
Czy profesor Huther zgodziłby się z tezą, że teoria pedagogiczna nie obejmuje w praktyce trzech czwartych swych podmiotów?
Danusia
16 października 2014 at 17:08Przepraszam. Nie usłyszałam autora cytatu, widać słuch już nie ten.
Pytania do profesora ciekawe, ale nie umiem na nie odpowiedzieć, może Marzena Żylińska potrafiłaby, albo może odpowiedzi są w jego książce: Wszystkie dzieci są zdolne.
D
Robert Raczyński
16 października 2014 at 14:22Nie byłem na wykładzie :(, ale jeżeli tekst Danusi jest jego ogólnym streszczeniem, to specjalnie odkrywczy nie był. Nie czepiam się – oczywistości też trzeba powtarzać. Czy po wykładzie była jakaś dyskusja? Miałbym kilka pytań…
Nie wiem skąd ten cytat, spostrzeżenie jest dość oczywiste dla każdego rodzica i stanowi nie tylko ostrzeżenie – ono stawia pod znakiem zapytania sens wysiłków wychowawczych szkoły: biologiczny mimetyzm zachodzi przecież najsilniej w pierwszych latach życia.
Profesora Huthera zapytałbym, czy świadomość istnienia różnorodnych talentów ucznia zwalnia szkołę z uczenia matematyki uzdolnionych inaczej (niezależnie od efektów końcowych)?
Czy truizm łatwiejszego przyswajania treści, które sprawiają nam frajdę, ma oznaczać, że szkoła powinna zrezygnować z 99% swoich wymagań? A może te 99% brakującej euforii poznania nauczyciel ma wyczarować?
Ja absolutnie zgadzam się z kolejnym oczywistym założeniem, jakim jest wsparcie nauczyciela dla rozwoju, po pierwsze, potrzeb ucznia, po drugie jego zainteresowań, ale gorąco protestuję przeciwko traktowaniu go jako praprzyczyny w skali makro. W skali mikro, może być katalizatorem, ale też w stosunku do jednostek, a nie mas. Niezależnie od jego zaangażowania, umiejętności i profesjonalizmu, szkoła jaką znamy (masowa, podporządkowana biurokracji, dyktatowi założeń podstawy programowej i innych wytycznych) będzie zła, ponieważ nie jest i nie będzie zdolna wywoływać zbiorowego „orgazmu” dopaminowego na dźwięk dzwonka, niezależnie od poznania biologicznych mechanizmów uczenia się i podlania ich dowolną ilością nowomowy. Jeżeli ktoś twierdzi, że jest fizycznie możliwe wygenerowanie entuzjazmu, zainteresowania lub choćby pozytywnego stosunku do 13-15 przedmiotów szkolnych, jednocześnie u większości nauczanych, to nauczycielem z całą pewnością nigdy nie był. Wniosek nasuwa się jeden: Albo rezygnujemy z takiego modelu szkoły (czyli z 99% oświaty), albo wszystkie nasze badania, spostrzeżenia i odkrycia są bełkotem maskującym, nieakceptowalną w świetle reguł określonych przez political correctness, prawdę: Kształcenie i nauczanie jest procesem silnie zindywidualizowanym i jedynie jako takie może z tych badań korzystać.
Czy profesor Huther zgodziłby się z tezą, że teoria pedagogiczna nie obejmuje w praktyce trzech czwartych swych podmiotów?
Danusia
16 października 2014 at 17:08Przepraszam. Nie usłyszałam autora cytatu, widać słuch już nie ten.
Pytania do profesora ciekawe, ale nie umiem na nie odpowiedzieć, może Marzena Żylińska potrafiłaby, albo może odpowiedzi są w jego książce: Wszystkie dzieci są zdolne.
D
Robert Raczyński
16 października 2014 at 14:22Nie byłem na wykładzie :(, ale jeżeli tekst Danusi jest jego ogólnym streszczeniem, to specjalnie odkrywczy nie był. Nie czepiam się – oczywistości też trzeba powtarzać. Czy po wykładzie była jakaś dyskusja? Miałbym kilka pytań…
Nie wiem skąd ten cytat, spostrzeżenie jest dość oczywiste dla każdego rodzica i stanowi nie tylko ostrzeżenie – ono stawia pod znakiem zapytania sens wysiłków wychowawczych szkoły: biologiczny mimetyzm zachodzi przecież najsilniej w pierwszych latach życia.
Profesora Huthera zapytałbym, czy świadomość istnienia różnorodnych talentów ucznia zwalnia szkołę z uczenia matematyki uzdolnionych inaczej (niezależnie od efektów końcowych)?
Czy truizm łatwiejszego przyswajania treści, które sprawiają nam frajdę, ma oznaczać, że szkoła powinna zrezygnować z 99% swoich wymagań? A może te 99% brakującej euforii poznania nauczyciel ma wyczarować?
Ja absolutnie zgadzam się z kolejnym oczywistym założeniem, jakim jest wsparcie nauczyciela dla rozwoju, po pierwsze, potrzeb ucznia, po drugie jego zainteresowań, ale gorąco protestuję przeciwko traktowaniu go jako praprzyczyny w skali makro. W skali mikro, może być katalizatorem, ale też w stosunku do jednostek, a nie mas. Niezależnie od jego zaangażowania, umiejętności i profesjonalizmu, szkoła jaką znamy (masowa, podporządkowana biurokracji, dyktatowi założeń podstawy programowej i innych wytycznych) będzie zła, ponieważ nie jest i nie będzie zdolna wywoływać zbiorowego „orgazmu” dopaminowego na dźwięk dzwonka, niezależnie od poznania biologicznych mechanizmów uczenia się i podlania ich dowolną ilością nowomowy. Jeżeli ktoś twierdzi, że jest fizycznie możliwe wygenerowanie entuzjazmu, zainteresowania lub choćby pozytywnego stosunku do 13-15 przedmiotów szkolnych, jednocześnie u większości nauczanych, to nauczycielem z całą pewnością nigdy nie był. Wniosek nasuwa się jeden: Albo rezygnujemy z takiego modelu szkoły (czyli z 99% oświaty), albo wszystkie nasze badania, spostrzeżenia i odkrycia są bełkotem maskującym, nieakceptowalną w świetle reguł określonych przez political correctness, prawdę: Kształcenie i nauczanie jest procesem silnie zindywidualizowanym i jedynie jako takie może z tych badań korzystać.
Czy profesor Huther zgodziłby się z tezą, że teoria pedagogiczna nie obejmuje w praktyce trzech czwartych swych podmiotów?
Danusia
16 października 2014 at 17:08Przepraszam. Nie usłyszałam autora cytatu, widać słuch już nie ten.
Pytania do profesora ciekawe, ale nie umiem na nie odpowiedzieć, może Marzena Żylińska potrafiłaby, albo może odpowiedzi są w jego książce: Wszystkie dzieci są zdolne.
D
Al
16 października 2014 at 18:49Do trzech pierwszych strategii wcale nie jest potrzebna szkoła i na dobra sprawę to wszystko jest dostępne dla dziecka poza systemem szkolnym. Wystarczą dom rodzinny, domy kultury i inne ogniska i koła zainteresowań. Wszystkie te trzy strategie wykluczają typowo szkolny podział na klasy, przedmioty, roczniki itp. Po co więc w ogóle szkoła, jeśli nie wnosi ona nic pozytywnego poza systemem kar i nagród i psychicznym uzależnieniem od nie zawsze kompetentnego „przewodnika stada”?
Al
16 października 2014 at 18:49Do trzech pierwszych strategii wcale nie jest potrzebna szkoła i na dobra sprawę to wszystko jest dostępne dla dziecka poza systemem szkolnym. Wystarczą dom rodzinny, domy kultury i inne ogniska i koła zainteresowań. Wszystkie te trzy strategie wykluczają typowo szkolny podział na klasy, przedmioty, roczniki itp. Po co więc w ogóle szkoła, jeśli nie wnosi ona nic pozytywnego poza systemem kar i nagród i psychicznym uzależnieniem od nie zawsze kompetentnego „przewodnika stada”?
Al
16 października 2014 at 18:49Do trzech pierwszych strategii wcale nie jest potrzebna szkoła i na dobra sprawę to wszystko jest dostępne dla dziecka poza systemem szkolnym. Wystarczą dom rodzinny, domy kultury i inne ogniska i koła zainteresowań. Wszystkie te trzy strategie wykluczają typowo szkolny podział na klasy, przedmioty, roczniki itp. Po co więc w ogóle szkoła, jeśli nie wnosi ona nic pozytywnego poza systemem kar i nagród i psychicznym uzależnieniem od nie zawsze kompetentnego „przewodnika stada”?
Robert Raczyñski
16 października 2014 at 23:10W innych słowach napisałem to wyżej. Tego rodzaju podejście sprawia, ze szkoła jest zbędna. I to nie tylko ta prymitywna, transmisyjna, ale także ta wymarzona „nowoczesna”. Po pierwsze dlatego, ze istnieje jedynie motywacja zewnętrzna – wszystkie nasze działania i „motywacje własne” są odpowiedzią na środowisko (nie licząc najprostszych popędów pełniących role podstawowego software, które jednak również możemy traktować jako program wgrany a priori). Po drugie, nawet jeśli uznamy nauczycieli nie jako źródła motywów, ale jako ich stymulatorów, jest to nie do pogodzenia z modelem szkoły w sensie choćby najlepiej wyposażonego budynku, w którym na cale rzesze uczniów zorganizowanych na wzór jednostki wojskowej, przypada kilkunastu choćby najlepiej przygotowanych nauczycieli. Aby móc pogodzić szlachetne intencje i wskazania płynące z obecnego stanu wiedzy psychologicznej z uzyskiwaniem wymiernych wyników kształcenia i wychowania, trzeba zapomnieć o 1)przewodniej roli pp, 2)powszechnym obowiązku edukacyjnym, 3)nauczaniu uporczywym, 4)fałszywym egalitaryzmie oświaty, oraz 5)wieloosobowych zespołach klasowych. Dobrze byłoby również pamiętać, ze oświata to droga inwestycja, która nieprędko się zwraca.
Czy stać nas, żeby coś takiego otwarcie postulować? Jeśli nie, pozostaje jedynie kręcić się w kolo za własnym ogonem i powtarzać wytarte frazesy.
Robert Raczyñski
16 października 2014 at 23:10W innych słowach napisałem to wyżej. Tego rodzaju podejście sprawia, ze szkoła jest zbędna. I to nie tylko ta prymitywna, transmisyjna, ale także ta wymarzona „nowoczesna”. Po pierwsze dlatego, ze istnieje jedynie motywacja zewnętrzna – wszystkie nasze działania i „motywacje własne” są odpowiedzią na środowisko (nie licząc najprostszych popędów pełniących role podstawowego software, które jednak również możemy traktować jako program wgrany a priori). Po drugie, nawet jeśli uznamy nauczycieli nie jako źródła motywów, ale jako ich stymulatorów, jest to nie do pogodzenia z modelem szkoły w sensie choćby najlepiej wyposażonego budynku, w którym na cale rzesze uczniów zorganizowanych na wzór jednostki wojskowej, przypada kilkunastu choćby najlepiej przygotowanych nauczycieli. Aby móc pogodzić szlachetne intencje i wskazania płynące z obecnego stanu wiedzy psychologicznej z uzyskiwaniem wymiernych wyników kształcenia i wychowania, trzeba zapomnieć o 1)przewodniej roli pp, 2)powszechnym obowiązku edukacyjnym, 3)nauczaniu uporczywym, 4)fałszywym egalitaryzmie oświaty, oraz 5)wieloosobowych zespołach klasowych. Dobrze byłoby również pamiętać, ze oświata to droga inwestycja, która nieprędko się zwraca.
Czy stać nas, żeby coś takiego otwarcie postulować? Jeśli nie, pozostaje jedynie kręcić się w kolo za własnym ogonem i powtarzać wytarte frazesy.
Robert Raczyñski
16 października 2014 at 23:10W innych słowach napisałem to wyżej. Tego rodzaju podejście sprawia, ze szkoła jest zbędna. I to nie tylko ta prymitywna, transmisyjna, ale także ta wymarzona „nowoczesna”. Po pierwsze dlatego, ze istnieje jedynie motywacja zewnętrzna – wszystkie nasze działania i „motywacje własne” są odpowiedzią na środowisko (nie licząc najprostszych popędów pełniących role podstawowego software, które jednak również możemy traktować jako program wgrany a priori). Po drugie, nawet jeśli uznamy nauczycieli nie jako źródła motywów, ale jako ich stymulatorów, jest to nie do pogodzenia z modelem szkoły w sensie choćby najlepiej wyposażonego budynku, w którym na cale rzesze uczniów zorganizowanych na wzór jednostki wojskowej, przypada kilkunastu choćby najlepiej przygotowanych nauczycieli. Aby móc pogodzić szlachetne intencje i wskazania płynące z obecnego stanu wiedzy psychologicznej z uzyskiwaniem wymiernych wyników kształcenia i wychowania, trzeba zapomnieć o 1)przewodniej roli pp, 2)powszechnym obowiązku edukacyjnym, 3)nauczaniu uporczywym, 4)fałszywym egalitaryzmie oświaty, oraz 5)wieloosobowych zespołach klasowych. Dobrze byłoby również pamiętać, ze oświata to droga inwestycja, która nieprędko się zwraca.
Czy stać nas, żeby coś takiego otwarcie postulować? Jeśli nie, pozostaje jedynie kręcić się w kolo za własnym ogonem i powtarzać wytarte frazesy.
Xawer
17 października 2014 at 11:32Ja bym zwrócił uwagę na niuanse i nie mówił, że „takie podejście powoduje, że szkoła jest zbędna”, tylko że „konsekwencją przyjęcia takich założeń jest uznanie szkoły za zbędną”. To nie czyjeś podejście jest przyczyną jej zbędności. Takie podejście nakazuje tylko tę zbędność skonstatować.
Niestety ogromna większość spośród ludzi, zachwyconych i zakochanych w tych przesłankach, tego prostego wniosku przyjąć nie chce — to nauczyciele, którzy następnego dnia po takim wykładzie, na którym aż popłakali się ze wzruszenia, wracają do pracy i lojalnie wykonują swoje obowiązki, wdrażając te strategie, które poprzedniego dnia potępiali jako szkodliwe.
Trzeba się więc zdecydować: albo uznajemy cytowane tu przesłanki, albo budujemy, wspieramy, wręcz sami uczestniczymy w działaniach tego systemu szkolnego, jakim on jest w rzeczywistości. Na poziomie pojedynczego uczestnika systemu szkolnego niemożliwa jest (poza sabotowaniem systemu) zmiana ani jednej z tych pięciu strategii.
Przyznajcie wreszcie, że istnieje nieusuwalna sprzeczność choćby pomiędzy odkrywaniem, wzmacnianiem i poszerzaniem zainteresowań dziecka, a lojalnym wykonywaniem obowiązków służbowych w ramach systemu, przedstawionego rysunkiem (gratulacje, Danusiu!) „Daję uczniowi wybór: 1. podstawa programowa, 2. podstawa programowa”.
Stać nas na to, by to postulować. Przynajmniej w indywidualnej skali: zabierzmy swoje dzieci ze szkoły systemowej i uczmy je sami, zgodnie ze strategiami, które uważamy za właściwe.
Robert Raczyński
17 października 2014 at 11:42Fakt, po całym dniu „walki z systemem” mam problemy z logicznym formułowaniem zdań :)…
Xawer
17 października 2014 at 11:32Ja bym zwrócił uwagę na niuanse i nie mówił, że „takie podejście powoduje, że szkoła jest zbędna”, tylko że „konsekwencją przyjęcia takich założeń jest uznanie szkoły za zbędną”. To nie czyjeś podejście jest przyczyną jej zbędności. Takie podejście nakazuje tylko tę zbędność skonstatować.
Niestety ogromna większość spośród ludzi, zachwyconych i zakochanych w tych przesłankach, tego prostego wniosku przyjąć nie chce — to nauczyciele, którzy następnego dnia po takim wykładzie, na którym aż popłakali się ze wzruszenia, wracają do pracy i lojalnie wykonują swoje obowiązki, wdrażając te strategie, które poprzedniego dnia potępiali jako szkodliwe.
Trzeba się więc zdecydować: albo uznajemy cytowane tu przesłanki, albo budujemy, wspieramy, wręcz sami uczestniczymy w działaniach tego systemu szkolnego, jakim on jest w rzeczywistości. Na poziomie pojedynczego uczestnika systemu szkolnego niemożliwa jest (poza sabotowaniem systemu) zmiana ani jednej z tych pięciu strategii.
Przyznajcie wreszcie, że istnieje nieusuwalna sprzeczność choćby pomiędzy odkrywaniem, wzmacnianiem i poszerzaniem zainteresowań dziecka, a lojalnym wykonywaniem obowiązków służbowych w ramach systemu, przedstawionego rysunkiem (gratulacje, Danusiu!) „Daję uczniowi wybór: 1. podstawa programowa, 2. podstawa programowa”.
Stać nas na to, by to postulować. Przynajmniej w indywidualnej skali: zabierzmy swoje dzieci ze szkoły systemowej i uczmy je sami, zgodnie ze strategiami, które uważamy za właściwe.
Robert Raczyński
17 października 2014 at 11:42Fakt, po całym dniu „walki z systemem” mam problemy z logicznym formułowaniem zdań :)…
Xawer
17 października 2014 at 11:32Ja bym zwrócił uwagę na niuanse i nie mówił, że „takie podejście powoduje, że szkoła jest zbędna”, tylko że „konsekwencją przyjęcia takich założeń jest uznanie szkoły za zbędną”. To nie czyjeś podejście jest przyczyną jej zbędności. Takie podejście nakazuje tylko tę zbędność skonstatować.
Niestety ogromna większość spośród ludzi, zachwyconych i zakochanych w tych przesłankach, tego prostego wniosku przyjąć nie chce — to nauczyciele, którzy następnego dnia po takim wykładzie, na którym aż popłakali się ze wzruszenia, wracają do pracy i lojalnie wykonują swoje obowiązki, wdrażając te strategie, które poprzedniego dnia potępiali jako szkodliwe.
Trzeba się więc zdecydować: albo uznajemy cytowane tu przesłanki, albo budujemy, wspieramy, wręcz sami uczestniczymy w działaniach tego systemu szkolnego, jakim on jest w rzeczywistości. Na poziomie pojedynczego uczestnika systemu szkolnego niemożliwa jest (poza sabotowaniem systemu) zmiana ani jednej z tych pięciu strategii.
Przyznajcie wreszcie, że istnieje nieusuwalna sprzeczność choćby pomiędzy odkrywaniem, wzmacnianiem i poszerzaniem zainteresowań dziecka, a lojalnym wykonywaniem obowiązków służbowych w ramach systemu, przedstawionego rysunkiem (gratulacje, Danusiu!) „Daję uczniowi wybór: 1. podstawa programowa, 2. podstawa programowa”.
Stać nas na to, by to postulować. Przynajmniej w indywidualnej skali: zabierzmy swoje dzieci ze szkoły systemowej i uczmy je sami, zgodnie ze strategiami, które uważamy za właściwe.
Robert Raczyński
17 października 2014 at 11:42Fakt, po całym dniu „walki z systemem” mam problemy z logicznym formułowaniem zdań :)…
grażka
26 października 2014 at 10:57„Brak mi słów. Poeta, powinni tu przysłać poetę” – mówi w filmie „Kontakt” Ellie Aroway, obserwując fascynujące zjawisko kosmiczne.
Od wczoraj pojawia się coraz więcej informacji o misji Rosetta i nowym filmie Tomasza Bagińskiego, który ją promuje.
Ale Rosetty nie ma w podstawie programowej – zatem fascynacja poza internet zapewne nie wyjdzie.
Będą przydawki i wypławki.
grażka
26 października 2014 at 10:57„Brak mi słów. Poeta, powinni tu przysłać poetę” – mówi w filmie „Kontakt” Ellie Aroway, obserwując fascynujące zjawisko kosmiczne.
Od wczoraj pojawia się coraz więcej informacji o misji Rosetta i nowym filmie Tomasza Bagińskiego, który ją promuje.
Ale Rosetty nie ma w podstawie programowej – zatem fascynacja poza internet zapewne nie wyjdzie.
Będą przydawki i wypławki.
grażka
26 października 2014 at 10:57„Brak mi słów. Poeta, powinni tu przysłać poetę” – mówi w filmie „Kontakt” Ellie Aroway, obserwując fascynujące zjawisko kosmiczne.
Od wczoraj pojawia się coraz więcej informacji o misji Rosetta i nowym filmie Tomasza Bagińskiego, który ją promuje.
Ale Rosetty nie ma w podstawie programowej – zatem fascynacja poza internet zapewne nie wyjdzie.
Będą przydawki i wypławki.
Xawer
26 października 2014 at 13:16Tym, że misji Rosetty nie ma w Podstawie, bym się specjalnie nie oburzał — to jest jeden z wielu współczesnych eksperymentów, który akurat w tych dniach pojawił się na afiszu, bo kilka miesięcy temu Rosetta została wprowadzona na orbitę komety, którą ma zbadać, a za dwa tygodnie (12 listopada) jej lądownik ma wylądować na jądrze tej komety. Stąd i promocja medialna z filmem Bagińskiego.
Ale to dość efemeryczne wydarzenie — misja rozpoczęła się w 2004, a przez ostatnie trzy lata w tej misji zupełnie nic się nie działo (Rosetta ciemna i głucha leciała, gdzie miała dolecieć). Z tego lądowania też nie będzie od razu niczego nośnego naukowo — sonda będzie pracować przez ponad rok, a analiza przesłanych danych zajmie kolejne kilka lat.
Problem bardziej w tym, że jeśli czegoś w Podstawie nie ma, to znaczna większość nauczycieli uważa, że nie warto (wręcz nie należy) tym się w ogóle zajmować.
W każdym razie — przynajmniej w mojej wizji edukacji — na pewno warto przy tej okazji dzieciakom opowiedzieć o jej misji. I podyskutować o mnóstwie związanej z tym fizyki i astronomii. Choćby o tym, czym w ogóle są komety, albo dlaczego tak trudno wylądować na jakiejś komecie i ją zbadać, podczas gdy na Księżycu lądowali ludzie już 45 lat temu, a sondy na innych planetach też w tamtych czasach. I nie jest to problem odległości — mnóstwo komet przelatuje bliżej Ziemi, niż orbita Księżyca.
Co wydaje się jeszcze większym wyzwaniem, to to, że Rosetta obecnie orbituje wokół tej komety. Zastanówcie się sami, dlaczego stokroć trudniej wprowadzić sondę na orbitę niezbyt nawet odległej komety, niż na orbitę wokół któregoś z księżyców Saturna.
Przypomnijcie też sobie sondę Deep Impact, której misja polegała na tym, że w jądro komety został wstrzelony pocisk, a sonda badała to, co to uderzenie z niej wybiło — cała misja miała miejsce w 2005 i trwała tylko pół roku — tuż po rozpoczęciu misji Rosetty, która do swojej komety doleciała dopiero po 10 latach.
Na pewno warto też będzie obejrzeć relację z lądowania (European Space Agency zapowiada „transmisję na żywo” — choć nie będzie to film, a tylko napływające pojedyncze zdjęcia i wizualizacje). Na pewno będzie można całość śledzić w internecie (choćby na stronie ESA). Początek o 9 rano, koniec lądowania o 17 naszego czasu 12.11.2014.
Xawer
26 października 2014 at 13:36A jeśli już jesteśmy przy nieobecności w Podstawie: przypomnę, że nie ma w niej też I prawa Keplera (czyli, że orbity planet i komet to elipsy ze Słońcem w jednym z ognisk), ani w ogóle nic o elipsach. Uchowało się tylko III prawo Keplera, w wersji strywializowanej do szczególnego przypadku orbit kołowych.
To, że obserwowane orbity nie są kołowe (choć są im bliskie) wiedzieli już starożytni (w szczególności cała teoria Ptolemeusza, to poprawki do teorii orbit kołowych z podstawy programowej)
Jak więc mogłaby być tam misja Rosetty? I jak dyskutować o tych trudnościach z badaniem komet, skoro w szkole wszystkie orbity wszystkich satelitów są kołowe?
grażka
26 października 2014 at 14:36Wygląda na to, że tylko sobie z przedszkolakami pogadam o tym… Mam już całe pudełko fiszek z pomysłami.
Ja się z tym co piszesz zgadzam, i oczywiście owej nieobecności w pp nie żądam od zaraz – ale tyle jest w takim wydarzeniu praktycznych zastosowań wiedzy właśnie, plus tej ambicji, pasji, motywacji…
Szkoda nie wykorzystać.
Xawer
26 października 2014 at 15:22Ja to Twoje podejście nazywam oportunizmem dydaktycznym — od czasu do czasu trafia się jakaś zewnętrzna okazja, punk zaczepienia. Czasem jakieś spektakularne wydarzenie naukowe, czasem medialne, a czasem zupełny przypadek na osobistą skalę (jak to, że dzieciaki zmokły na spacerze, co opisywałem jakiś czas temu). Po prostu takie okazje trzeba zauważać, wykorzystywać i ciągnąć.
Ale szkoła każe wszystko mieć zaplanowane i rozpisane. Choćby Marsjanie wczoraj wylądowali w sąsiedniej wsi, to my i tak będziemy realizować według planu temat (wymagany Podstawą) o panowaniu Władysława Łokietka…
Xawer
4 listopada 2014 at 23:30NatGeo Channel Polska zapowiada na niedzielę 9.11 długi program o misji Rosetta, ale lądowanie na żywo chyba najlepiej obejrzeć w internecie, choć z tego co wiem, to TVN-24 szykuje się do szerszej relacji, podobnie Euronews.
grażka
4 listopada 2014 at 23:52Dziękuję za wiadomość, obejrzę!
Xawer
12 listopada 2014 at 17:50No to Philae (lądownikowi Rosetty) udało się szczęśliwie wylądować, choć mu się popsuł silniczek hamujący i było spore ryzyko, że jeśli trafi na jakąś nierówność (a ich tam mnóstwo), to się potknie, przewróci i będzie po misji (musi stać na swoich nogach, żeby cokolwiek zbadać). Udało mu się też już ustawić anteny komunikacyjne i zameldować, że wylądował. Ale pierwsze zdjęcia (nie mówiąc już o danych z analiz) będą dopiero za kilka godzin.
Przy okazji rzecz warta zobaczenia z pedagogicznego punktu widzenia: ESA przygotowała na tę okazję „gotowca” — scenariusze lekcji i materiały dla dzieci w wieku podstawówkowym. Daleki jestem od zachwalania (są tam elementy, np. głupie „karty pracy”, które mnie drażnią równie bardzo, jak polskie „materiały dydaktyczne”)
Ale warto to zobaczyć choćby dla porównania. Część wykładowa nawet mi się podoba, jeśli nie jako gotowiec, to jako wskazówki dla nauczyciela, o czym warto przy tej okazji opowiedzieć i zbierające garść faktów. Całkiem fajne są też te animowane filmiki dla dzieci „Once upon a time” — z nie budzącą moich sprzeciwów narracją. Grażka może coś z tego wykroi i dla przedszkolaków.
Gorzej z tymi ćwiczeniami, kartami pracy, etc. – jak widać ich głupota nie jest polską specyfiką. Instytucje UE nie są od niej wolne. Najważniejsze, to żeby dzieci ZAPAMIĘTAŁY ile Mars ma księżyców.
Zwróćcie jednak uwagę na sposób umocowania tych zajęć w curriculum. Polskie materiały odwołują się niemal wyłącznie do „celów szczegółowych pp” — tu uzasadnienie siedzi w większości w „celach ogólnych”.
See: http://www.esa.int/Education/Teach_with_Rosetta/Download_the_first_Rosetta-related_teaching_resource_for_primary_level
oraz …._Rosetta/Once_upon_a_time (początek linku taki sam — boję się filtra spamowego)
grażka
12 listopada 2014 at 18:24Zajrzę oczywiście 🙂
Dziś oglądaliśmy te filmiki o krytycznych momentach podróży i wejścia na orbitę komety. Dzieciom trudno było sobie uświadomić, że sonda leci w kosmosie dłużej, niż one mają lat – porównywaliśmy do wieku rodzeństwa, czyli kto ma bardziej starszego brata lub siostrę. Zaczynamy się od jutra przygotowywać do kosmicznej podróży, apogeum zabawy w przyszłym tygodniu.
grażka
12 listopada 2014 at 18:25Ach – na fb jest profil misji, tam od jakiegoś czasu podglądam.
Xawer
12 listopada 2014 at 22:21Okazuje się, że lądowanie Philae było bardzo szczęśliwe, ale nie do końca udane 😉
Jego kotwica, mająca przytrzymywać go do powierzchni komety wcale go nie zakotwiczyła, a stabilizujący silniczek był popsuty. Philae odbił się od powierzchni, przekoziołkował, ale w końcu szczęśliwie wylądował na nogach. Wielkie szczęście, że nie przewrócił się na grzbiet. Na zdjęcia i analizy trzeba więc będzie jeszcze długo poczekać, bo zamiast uruchomić badawcze urządzenia, operatorzy kombinują jak to zrobić, żeby go jednak solidnie zakotwiczyć, a do tego mają do jutra przerwę w łączności, wywołaną obrotem komety.
Xawer
26 października 2014 at 13:16Tym, że misji Rosetty nie ma w Podstawie, bym się specjalnie nie oburzał — to jest jeden z wielu współczesnych eksperymentów, który akurat w tych dniach pojawił się na afiszu, bo kilka miesięcy temu Rosetta została wprowadzona na orbitę komety, którą ma zbadać, a za dwa tygodnie (12 listopada) jej lądownik ma wylądować na jądrze tej komety. Stąd i promocja medialna z filmem Bagińskiego.
Ale to dość efemeryczne wydarzenie — misja rozpoczęła się w 2004, a przez ostatnie trzy lata w tej misji zupełnie nic się nie działo (Rosetta ciemna i głucha leciała, gdzie miała dolecieć). Z tego lądowania też nie będzie od razu niczego nośnego naukowo — sonda będzie pracować przez ponad rok, a analiza przesłanych danych zajmie kolejne kilka lat.
Problem bardziej w tym, że jeśli czegoś w Podstawie nie ma, to znaczna większość nauczycieli uważa, że nie warto (wręcz nie należy) tym się w ogóle zajmować.
W każdym razie — przynajmniej w mojej wizji edukacji — na pewno warto przy tej okazji dzieciakom opowiedzieć o jej misji. I podyskutować o mnóstwie związanej z tym fizyki i astronomii. Choćby o tym, czym w ogóle są komety, albo dlaczego tak trudno wylądować na jakiejś komecie i ją zbadać, podczas gdy na Księżycu lądowali ludzie już 45 lat temu, a sondy na innych planetach też w tamtych czasach. I nie jest to problem odległości — mnóstwo komet przelatuje bliżej Ziemi, niż orbita Księżyca.
Co wydaje się jeszcze większym wyzwaniem, to to, że Rosetta obecnie orbituje wokół tej komety. Zastanówcie się sami, dlaczego stokroć trudniej wprowadzić sondę na orbitę niezbyt nawet odległej komety, niż na orbitę wokół któregoś z księżyców Saturna.
Przypomnijcie też sobie sondę Deep Impact, której misja polegała na tym, że w jądro komety został wstrzelony pocisk, a sonda badała to, co to uderzenie z niej wybiło — cała misja miała miejsce w 2005 i trwała tylko pół roku — tuż po rozpoczęciu misji Rosetty, która do swojej komety doleciała dopiero po 10 latach.
Na pewno warto też będzie obejrzeć relację z lądowania (European Space Agency zapowiada „transmisję na żywo” — choć nie będzie to film, a tylko napływające pojedyncze zdjęcia i wizualizacje). Na pewno będzie można całość śledzić w internecie (choćby na stronie ESA). Początek o 9 rano, koniec lądowania o 17 naszego czasu 12.11.2014.
Xawer
26 października 2014 at 13:36A jeśli już jesteśmy przy nieobecności w Podstawie: przypomnę, że nie ma w niej też I prawa Keplera (czyli, że orbity planet i komet to elipsy ze Słońcem w jednym z ognisk), ani w ogóle nic o elipsach. Uchowało się tylko III prawo Keplera, w wersji strywializowanej do szczególnego przypadku orbit kołowych.
To, że obserwowane orbity nie są kołowe (choć są im bliskie) wiedzieli już starożytni (w szczególności cała teoria Ptolemeusza, to poprawki do teorii orbit kołowych z podstawy programowej)
Jak więc mogłaby być tam misja Rosetty? I jak dyskutować o tych trudnościach z badaniem komet, skoro w szkole wszystkie orbity wszystkich satelitów są kołowe?
grażka
26 października 2014 at 14:36Wygląda na to, że tylko sobie z przedszkolakami pogadam o tym… Mam już całe pudełko fiszek z pomysłami.
Ja się z tym co piszesz zgadzam, i oczywiście owej nieobecności w pp nie żądam od zaraz – ale tyle jest w takim wydarzeniu praktycznych zastosowań wiedzy właśnie, plus tej ambicji, pasji, motywacji…
Szkoda nie wykorzystać.
Xawer
26 października 2014 at 15:22Ja to Twoje podejście nazywam oportunizmem dydaktycznym — od czasu do czasu trafia się jakaś zewnętrzna okazja, punk zaczepienia. Czasem jakieś spektakularne wydarzenie naukowe, czasem medialne, a czasem zupełny przypadek na osobistą skalę (jak to, że dzieciaki zmokły na spacerze, co opisywałem jakiś czas temu). Po prostu takie okazje trzeba zauważać, wykorzystywać i ciągnąć.
Ale szkoła każe wszystko mieć zaplanowane i rozpisane. Choćby Marsjanie wczoraj wylądowali w sąsiedniej wsi, to my i tak będziemy realizować według planu temat (wymagany Podstawą) o panowaniu Władysława Łokietka…
Xawer
4 listopada 2014 at 23:30NatGeo Channel Polska zapowiada na niedzielę 9.11 długi program o misji Rosetta, ale lądowanie na żywo chyba najlepiej obejrzeć w internecie, choć z tego co wiem, to TVN-24 szykuje się do szerszej relacji, podobnie Euronews.
grażka
4 listopada 2014 at 23:52Dziękuję za wiadomość, obejrzę!
Xawer
12 listopada 2014 at 17:50No to Philae (lądownikowi Rosetty) udało się szczęśliwie wylądować, choć mu się popsuł silniczek hamujący i było spore ryzyko, że jeśli trafi na jakąś nierówność (a ich tam mnóstwo), to się potknie, przewróci i będzie po misji (musi stać na swoich nogach, żeby cokolwiek zbadać). Udało mu się też już ustawić anteny komunikacyjne i zameldować, że wylądował. Ale pierwsze zdjęcia (nie mówiąc już o danych z analiz) będą dopiero za kilka godzin.
Przy okazji rzecz warta zobaczenia z pedagogicznego punktu widzenia: ESA przygotowała na tę okazję „gotowca” — scenariusze lekcji i materiały dla dzieci w wieku podstawówkowym. Daleki jestem od zachwalania (są tam elementy, np. głupie „karty pracy”, które mnie drażnią równie bardzo, jak polskie „materiały dydaktyczne”)
Ale warto to zobaczyć choćby dla porównania. Część wykładowa nawet mi się podoba, jeśli nie jako gotowiec, to jako wskazówki dla nauczyciela, o czym warto przy tej okazji opowiedzieć i zbierające garść faktów. Całkiem fajne są też te animowane filmiki dla dzieci „Once upon a time” — z nie budzącą moich sprzeciwów narracją. Grażka może coś z tego wykroi i dla przedszkolaków.
Gorzej z tymi ćwiczeniami, kartami pracy, etc. – jak widać ich głupota nie jest polską specyfiką. Instytucje UE nie są od niej wolne. Najważniejsze, to żeby dzieci ZAPAMIĘTAŁY ile Mars ma księżyców.
Zwróćcie jednak uwagę na sposób umocowania tych zajęć w curriculum. Polskie materiały odwołują się niemal wyłącznie do „celów szczegółowych pp” — tu uzasadnienie siedzi w większości w „celach ogólnych”.
See: http://www.esa.int/Education/Teach_with_Rosetta/Download_the_first_Rosetta-related_teaching_resource_for_primary_level
oraz …._Rosetta/Once_upon_a_time (początek linku taki sam — boję się filtra spamowego)
grażka
12 listopada 2014 at 18:24Zajrzę oczywiście 🙂
Dziś oglądaliśmy te filmiki o krytycznych momentach podróży i wejścia na orbitę komety. Dzieciom trudno było sobie uświadomić, że sonda leci w kosmosie dłużej, niż one mają lat – porównywaliśmy do wieku rodzeństwa, czyli kto ma bardziej starszego brata lub siostrę. Zaczynamy się od jutra przygotowywać do kosmicznej podróży, apogeum zabawy w przyszłym tygodniu.
grażka
12 listopada 2014 at 18:25Ach – na fb jest profil misji, tam od jakiegoś czasu podglądam.
Xawer
12 listopada 2014 at 22:21Okazuje się, że lądowanie Philae było bardzo szczęśliwe, ale nie do końca udane 😉
Jego kotwica, mająca przytrzymywać go do powierzchni komety wcale go nie zakotwiczyła, a stabilizujący silniczek był popsuty. Philae odbił się od powierzchni, przekoziołkował, ale w końcu szczęśliwie wylądował na nogach. Wielkie szczęście, że nie przewrócił się na grzbiet. Na zdjęcia i analizy trzeba więc będzie jeszcze długo poczekać, bo zamiast uruchomić badawcze urządzenia, operatorzy kombinują jak to zrobić, żeby go jednak solidnie zakotwiczyć, a do tego mają do jutra przerwę w łączności, wywołaną obrotem komety.
Xawer
26 października 2014 at 13:16Tym, że misji Rosetty nie ma w Podstawie, bym się specjalnie nie oburzał — to jest jeden z wielu współczesnych eksperymentów, który akurat w tych dniach pojawił się na afiszu, bo kilka miesięcy temu Rosetta została wprowadzona na orbitę komety, którą ma zbadać, a za dwa tygodnie (12 listopada) jej lądownik ma wylądować na jądrze tej komety. Stąd i promocja medialna z filmem Bagińskiego.
Ale to dość efemeryczne wydarzenie — misja rozpoczęła się w 2004, a przez ostatnie trzy lata w tej misji zupełnie nic się nie działo (Rosetta ciemna i głucha leciała, gdzie miała dolecieć). Z tego lądowania też nie będzie od razu niczego nośnego naukowo — sonda będzie pracować przez ponad rok, a analiza przesłanych danych zajmie kolejne kilka lat.
Problem bardziej w tym, że jeśli czegoś w Podstawie nie ma, to znaczna większość nauczycieli uważa, że nie warto (wręcz nie należy) tym się w ogóle zajmować.
W każdym razie — przynajmniej w mojej wizji edukacji — na pewno warto przy tej okazji dzieciakom opowiedzieć o jej misji. I podyskutować o mnóstwie związanej z tym fizyki i astronomii. Choćby o tym, czym w ogóle są komety, albo dlaczego tak trudno wylądować na jakiejś komecie i ją zbadać, podczas gdy na Księżycu lądowali ludzie już 45 lat temu, a sondy na innych planetach też w tamtych czasach. I nie jest to problem odległości — mnóstwo komet przelatuje bliżej Ziemi, niż orbita Księżyca.
Co wydaje się jeszcze większym wyzwaniem, to to, że Rosetta obecnie orbituje wokół tej komety. Zastanówcie się sami, dlaczego stokroć trudniej wprowadzić sondę na orbitę niezbyt nawet odległej komety, niż na orbitę wokół któregoś z księżyców Saturna.
Przypomnijcie też sobie sondę Deep Impact, której misja polegała na tym, że w jądro komety został wstrzelony pocisk, a sonda badała to, co to uderzenie z niej wybiło — cała misja miała miejsce w 2005 i trwała tylko pół roku — tuż po rozpoczęciu misji Rosetty, która do swojej komety doleciała dopiero po 10 latach.
Na pewno warto też będzie obejrzeć relację z lądowania (European Space Agency zapowiada „transmisję na żywo” — choć nie będzie to film, a tylko napływające pojedyncze zdjęcia i wizualizacje). Na pewno będzie można całość śledzić w internecie (choćby na stronie ESA). Początek o 9 rano, koniec lądowania o 17 naszego czasu 12.11.2014.
Xawer
26 października 2014 at 13:36A jeśli już jesteśmy przy nieobecności w Podstawie: przypomnę, że nie ma w niej też I prawa Keplera (czyli, że orbity planet i komet to elipsy ze Słońcem w jednym z ognisk), ani w ogóle nic o elipsach. Uchowało się tylko III prawo Keplera, w wersji strywializowanej do szczególnego przypadku orbit kołowych.
To, że obserwowane orbity nie są kołowe (choć są im bliskie) wiedzieli już starożytni (w szczególności cała teoria Ptolemeusza, to poprawki do teorii orbit kołowych z podstawy programowej)
Jak więc mogłaby być tam misja Rosetty? I jak dyskutować o tych trudnościach z badaniem komet, skoro w szkole wszystkie orbity wszystkich satelitów są kołowe?
grażka
26 października 2014 at 14:36Wygląda na to, że tylko sobie z przedszkolakami pogadam o tym… Mam już całe pudełko fiszek z pomysłami.
Ja się z tym co piszesz zgadzam, i oczywiście owej nieobecności w pp nie żądam od zaraz – ale tyle jest w takim wydarzeniu praktycznych zastosowań wiedzy właśnie, plus tej ambicji, pasji, motywacji…
Szkoda nie wykorzystać.
Xawer
26 października 2014 at 15:22Ja to Twoje podejście nazywam oportunizmem dydaktycznym — od czasu do czasu trafia się jakaś zewnętrzna okazja, punk zaczepienia. Czasem jakieś spektakularne wydarzenie naukowe, czasem medialne, a czasem zupełny przypadek na osobistą skalę (jak to, że dzieciaki zmokły na spacerze, co opisywałem jakiś czas temu). Po prostu takie okazje trzeba zauważać, wykorzystywać i ciągnąć.
Ale szkoła każe wszystko mieć zaplanowane i rozpisane. Choćby Marsjanie wczoraj wylądowali w sąsiedniej wsi, to my i tak będziemy realizować według planu temat (wymagany Podstawą) o panowaniu Władysława Łokietka…
Xawer
4 listopada 2014 at 23:30NatGeo Channel Polska zapowiada na niedzielę 9.11 długi program o misji Rosetta, ale lądowanie na żywo chyba najlepiej obejrzeć w internecie, choć z tego co wiem, to TVN-24 szykuje się do szerszej relacji, podobnie Euronews.
grażka
4 listopada 2014 at 23:52Dziękuję za wiadomość, obejrzę!
Xawer
12 listopada 2014 at 17:50No to Philae (lądownikowi Rosetty) udało się szczęśliwie wylądować, choć mu się popsuł silniczek hamujący i było spore ryzyko, że jeśli trafi na jakąś nierówność (a ich tam mnóstwo), to się potknie, przewróci i będzie po misji (musi stać na swoich nogach, żeby cokolwiek zbadać). Udało mu się też już ustawić anteny komunikacyjne i zameldować, że wylądował. Ale pierwsze zdjęcia (nie mówiąc już o danych z analiz) będą dopiero za kilka godzin.
Przy okazji rzecz warta zobaczenia z pedagogicznego punktu widzenia: ESA przygotowała na tę okazję „gotowca” — scenariusze lekcji i materiały dla dzieci w wieku podstawówkowym. Daleki jestem od zachwalania (są tam elementy, np. głupie „karty pracy”, które mnie drażnią równie bardzo, jak polskie „materiały dydaktyczne”)
Ale warto to zobaczyć choćby dla porównania. Część wykładowa nawet mi się podoba, jeśli nie jako gotowiec, to jako wskazówki dla nauczyciela, o czym warto przy tej okazji opowiedzieć i zbierające garść faktów. Całkiem fajne są też te animowane filmiki dla dzieci „Once upon a time” — z nie budzącą moich sprzeciwów narracją. Grażka może coś z tego wykroi i dla przedszkolaków.
Gorzej z tymi ćwiczeniami, kartami pracy, etc. – jak widać ich głupota nie jest polską specyfiką. Instytucje UE nie są od niej wolne. Najważniejsze, to żeby dzieci ZAPAMIĘTAŁY ile Mars ma księżyców.
Zwróćcie jednak uwagę na sposób umocowania tych zajęć w curriculum. Polskie materiały odwołują się niemal wyłącznie do „celów szczegółowych pp” — tu uzasadnienie siedzi w większości w „celach ogólnych”.
See: http://www.esa.int/Education/Teach_with_Rosetta/Download_the_first_Rosetta-related_teaching_resource_for_primary_level
oraz …._Rosetta/Once_upon_a_time (początek linku taki sam — boję się filtra spamowego)
grażka
12 listopada 2014 at 18:24Zajrzę oczywiście 🙂
Dziś oglądaliśmy te filmiki o krytycznych momentach podróży i wejścia na orbitę komety. Dzieciom trudno było sobie uświadomić, że sonda leci w kosmosie dłużej, niż one mają lat – porównywaliśmy do wieku rodzeństwa, czyli kto ma bardziej starszego brata lub siostrę. Zaczynamy się od jutra przygotowywać do kosmicznej podróży, apogeum zabawy w przyszłym tygodniu.
grażka
12 listopada 2014 at 18:25Ach – na fb jest profil misji, tam od jakiegoś czasu podglądam.
Xawer
12 listopada 2014 at 22:21Okazuje się, że lądowanie Philae było bardzo szczęśliwe, ale nie do końca udane 😉
Jego kotwica, mająca przytrzymywać go do powierzchni komety wcale go nie zakotwiczyła, a stabilizujący silniczek był popsuty. Philae odbił się od powierzchni, przekoziołkował, ale w końcu szczęśliwie wylądował na nogach. Wielkie szczęście, że nie przewrócił się na grzbiet. Na zdjęcia i analizy trzeba więc będzie jeszcze długo poczekać, bo zamiast uruchomić badawcze urządzenia, operatorzy kombinują jak to zrobić, żeby go jednak solidnie zakotwiczyć, a do tego mają do jutra przerwę w łączności, wywołaną obrotem komety.
Robert Raczyñski
26 października 2014 at 19:59Oczywiście, jeśli zapytać u „źródeł”, oportunizm dydaktyczny nie jest zabroniony, wręcz przeciwnie, pod warunkiem jednak, że zostanie dobrze zaplanowany i uwzględniony w planie wynikowym, tak, żeby wszystkie tematy można było wpisać we wrześniu. Tym sposobem udowadniasz, że jesteś dobrze zorganizowanym, odpowiedzialnym nauczycielem, którego takie pierdoły jak Rosseta w ogóle nie ruszają, bo lekcję o niej umieściłeś w planie wynikowym już w 2004 i opatrzyłeś stosownym konspektem. Co więcej, oportunizm, rozumiany normalnie, w trosce o cenną uwagę ucznia ery kakofonii bodźców, jest na cenzurowanym. W tym kontekście, moje małe wycieczki w rodzaju wzmianki o Magna Carta przy okazji czytanki o Robin Hoodzie, czy o 14C przy datowaniu fałszowanych obrazów, są dydaktycznym faux pas, nie do pomyślenia np. na lekcji hospitowanej. Nie wolno wprowadzać zamieszania – nie dość, że to niezgodne z tematem zajęć, to jeszcze uczniowi mogą się pomylić przedmioty. Jest to kolejny dydaktyczny dysonans: Z jednej strony masz pożądać i podążać za tramwajem uczniowskiej ciekawości, z drugiej zaś, uważać, by nie wyskoczył z szyn, a już pod żadnym pozorem nie wolno ci przestawiać zwrotnicy. Anegdotyczna syrena karetki nie powinna więc być przez fizyka wykorzystana, jeśli nie jest on właśnie w trakcie omawiania adekwatnego efektu – a nuż się Jasiowi efekt Dopplera z efektem cieplarnianym pomyli i nieszczęście gotowe.
Łatwo ten prymitywizm metodycznych zaleceń wyśmiewać, ale warto pamiętać, że ma on konkretne źródło – ideologiczne traktowanie wszystkich uczniów jak prymitywów lub kilkulatków, wobec których jakakolwiek zmiana kierunku i/lub tempa lekcji, równa się spięciu w obwodach i dezorientacji, a w konsekwencji, klęsce procesu edukacyjnego. Prawdą jest, że wobec takiej filozofii, większość nastolatków jest zupełnie nieprzygotowana na dygresje i z nadmiarem bodźców radzi sobie w jedyny znany sobie sposób – wyłącza się. Maniacko stosowana jednotorowość prowadzenia zajęć (nie mylić z mnogością technik i metod) ma być w założeniu przewidywalna i przyjazna dla „niedojrzałego” umysłu. W efekcie otrzymujemy zajęcia linearne w zamyśle, najeżone projektami, pracą w grupach, parach, ocenianiem kształtującym i… nudne do bólu. Są także niezgodne z koncepcją poznania jako wyniku cognitive errors, ale to akurat kolekcjonerom lekcji pokazowych w ogóle nie przeszkadza. Na ogół, jedynym zaskoczeniem jakie nauczyciel może uczniowi zafundować, jest zmiana fryzury…
Robert Raczyñski
26 października 2014 at 19:59Oczywiście, jeśli zapytać u „źródeł”, oportunizm dydaktyczny nie jest zabroniony, wręcz przeciwnie, pod warunkiem jednak, że zostanie dobrze zaplanowany i uwzględniony w planie wynikowym, tak, żeby wszystkie tematy można było wpisać we wrześniu. Tym sposobem udowadniasz, że jesteś dobrze zorganizowanym, odpowiedzialnym nauczycielem, którego takie pierdoły jak Rosseta w ogóle nie ruszają, bo lekcję o niej umieściłeś w planie wynikowym już w 2004 i opatrzyłeś stosownym konspektem. Co więcej, oportunizm, rozumiany normalnie, w trosce o cenną uwagę ucznia ery kakofonii bodźców, jest na cenzurowanym. W tym kontekście, moje małe wycieczki w rodzaju wzmianki o Magna Carta przy okazji czytanki o Robin Hoodzie, czy o 14C przy datowaniu fałszowanych obrazów, są dydaktycznym faux pas, nie do pomyślenia np. na lekcji hospitowanej. Nie wolno wprowadzać zamieszania – nie dość, że to niezgodne z tematem zajęć, to jeszcze uczniowi mogą się pomylić przedmioty. Jest to kolejny dydaktyczny dysonans: Z jednej strony masz pożądać i podążać za tramwajem uczniowskiej ciekawości, z drugiej zaś, uważać, by nie wyskoczył z szyn, a już pod żadnym pozorem nie wolno ci przestawiać zwrotnicy. Anegdotyczna syrena karetki nie powinna więc być przez fizyka wykorzystana, jeśli nie jest on właśnie w trakcie omawiania adekwatnego efektu – a nuż się Jasiowi efekt Dopplera z efektem cieplarnianym pomyli i nieszczęście gotowe.
Łatwo ten prymitywizm metodycznych zaleceń wyśmiewać, ale warto pamiętać, że ma on konkretne źródło – ideologiczne traktowanie wszystkich uczniów jak prymitywów lub kilkulatków, wobec których jakakolwiek zmiana kierunku i/lub tempa lekcji, równa się spięciu w obwodach i dezorientacji, a w konsekwencji, klęsce procesu edukacyjnego. Prawdą jest, że wobec takiej filozofii, większość nastolatków jest zupełnie nieprzygotowana na dygresje i z nadmiarem bodźców radzi sobie w jedyny znany sobie sposób – wyłącza się. Maniacko stosowana jednotorowość prowadzenia zajęć (nie mylić z mnogością technik i metod) ma być w założeniu przewidywalna i przyjazna dla „niedojrzałego” umysłu. W efekcie otrzymujemy zajęcia linearne w zamyśle, najeżone projektami, pracą w grupach, parach, ocenianiem kształtującym i… nudne do bólu. Są także niezgodne z koncepcją poznania jako wyniku cognitive errors, ale to akurat kolekcjonerom lekcji pokazowych w ogóle nie przeszkadza. Na ogół, jedynym zaskoczeniem jakie nauczyciel może uczniowi zafundować, jest zmiana fryzury…
Robert Raczyñski
26 października 2014 at 19:59Oczywiście, jeśli zapytać u „źródeł”, oportunizm dydaktyczny nie jest zabroniony, wręcz przeciwnie, pod warunkiem jednak, że zostanie dobrze zaplanowany i uwzględniony w planie wynikowym, tak, żeby wszystkie tematy można było wpisać we wrześniu. Tym sposobem udowadniasz, że jesteś dobrze zorganizowanym, odpowiedzialnym nauczycielem, którego takie pierdoły jak Rosseta w ogóle nie ruszają, bo lekcję o niej umieściłeś w planie wynikowym już w 2004 i opatrzyłeś stosownym konspektem. Co więcej, oportunizm, rozumiany normalnie, w trosce o cenną uwagę ucznia ery kakofonii bodźców, jest na cenzurowanym. W tym kontekście, moje małe wycieczki w rodzaju wzmianki o Magna Carta przy okazji czytanki o Robin Hoodzie, czy o 14C przy datowaniu fałszowanych obrazów, są dydaktycznym faux pas, nie do pomyślenia np. na lekcji hospitowanej. Nie wolno wprowadzać zamieszania – nie dość, że to niezgodne z tematem zajęć, to jeszcze uczniowi mogą się pomylić przedmioty. Jest to kolejny dydaktyczny dysonans: Z jednej strony masz pożądać i podążać za tramwajem uczniowskiej ciekawości, z drugiej zaś, uważać, by nie wyskoczył z szyn, a już pod żadnym pozorem nie wolno ci przestawiać zwrotnicy. Anegdotyczna syrena karetki nie powinna więc być przez fizyka wykorzystana, jeśli nie jest on właśnie w trakcie omawiania adekwatnego efektu – a nuż się Jasiowi efekt Dopplera z efektem cieplarnianym pomyli i nieszczęście gotowe.
Łatwo ten prymitywizm metodycznych zaleceń wyśmiewać, ale warto pamiętać, że ma on konkretne źródło – ideologiczne traktowanie wszystkich uczniów jak prymitywów lub kilkulatków, wobec których jakakolwiek zmiana kierunku i/lub tempa lekcji, równa się spięciu w obwodach i dezorientacji, a w konsekwencji, klęsce procesu edukacyjnego. Prawdą jest, że wobec takiej filozofii, większość nastolatków jest zupełnie nieprzygotowana na dygresje i z nadmiarem bodźców radzi sobie w jedyny znany sobie sposób – wyłącza się. Maniacko stosowana jednotorowość prowadzenia zajęć (nie mylić z mnogością technik i metod) ma być w założeniu przewidywalna i przyjazna dla „niedojrzałego” umysłu. W efekcie otrzymujemy zajęcia linearne w zamyśle, najeżone projektami, pracą w grupach, parach, ocenianiem kształtującym i… nudne do bólu. Są także niezgodne z koncepcją poznania jako wyniku cognitive errors, ale to akurat kolekcjonerom lekcji pokazowych w ogóle nie przeszkadza. Na ogół, jedynym zaskoczeniem jakie nauczyciel może uczniowi zafundować, jest zmiana fryzury…
Xawer
21 lutego 2015 at 00:27Wygląda na to, że z Rosetty już dużo więcej nie będzie.
Oficjalnie misja trwa do grudnia, ale na razie z próbnika Philae nie daje się niczego wyciągnąć (brakuje mu energii nawet na łączność), choć może się obudzi, gdy kometa zbliży się do Słońca i dostanie trochę więcej światła na swoje panele słoneczne.
Sama sonda Rosetta tydzień temu (14.Feb) zrobiła bardzo bliskie podejście (na 6km) do komety. Na wiele dalszych manewrów już nie ma paliwa. Dużo danych z tego też nie ma (aprzynajmniej ESA ich nie publikuje), ale mamy kilka fajnych zdjęć z bliska.
esa int /spaceinimages/Missions/Rosetta/(class)/image
Grażko! przypomnij kosmiczny temat swoim przedszkolakom!
Robert Raczyński
17 czerwca 2015 at 09:33J-23… Pardon, Philae, znowu nadaje!
grażka
17 czerwca 2015 at 15:03Czytałam i oglądałam 🙂
Xawer
21 lutego 2015 at 00:27Wygląda na to, że z Rosetty już dużo więcej nie będzie.
Oficjalnie misja trwa do grudnia, ale na razie z próbnika Philae nie daje się niczego wyciągnąć (brakuje mu energii nawet na łączność), choć może się obudzi, gdy kometa zbliży się do Słońca i dostanie trochę więcej światła na swoje panele słoneczne.
Sama sonda Rosetta tydzień temu (14.Feb) zrobiła bardzo bliskie podejście (na 6km) do komety. Na wiele dalszych manewrów już nie ma paliwa. Dużo danych z tego też nie ma (aprzynajmniej ESA ich nie publikuje), ale mamy kilka fajnych zdjęć z bliska.
esa int /spaceinimages/Missions/Rosetta/(class)/image
Grażko! przypomnij kosmiczny temat swoim przedszkolakom!
Robert Raczyński
17 czerwca 2015 at 09:33J-23… Pardon, Philae, znowu nadaje!
grażka
17 czerwca 2015 at 15:03Czytałam i oglądałam 🙂
Xawer
21 lutego 2015 at 00:27Wygląda na to, że z Rosetty już dużo więcej nie będzie.
Oficjalnie misja trwa do grudnia, ale na razie z próbnika Philae nie daje się niczego wyciągnąć (brakuje mu energii nawet na łączność), choć może się obudzi, gdy kometa zbliży się do Słońca i dostanie trochę więcej światła na swoje panele słoneczne.
Sama sonda Rosetta tydzień temu (14.Feb) zrobiła bardzo bliskie podejście (na 6km) do komety. Na wiele dalszych manewrów już nie ma paliwa. Dużo danych z tego też nie ma (aprzynajmniej ESA ich nie publikuje), ale mamy kilka fajnych zdjęć z bliska.
esa int /spaceinimages/Missions/Rosetta/(class)/image
Grażko! przypomnij kosmiczny temat swoim przedszkolakom!
Robert Raczyński
17 czerwca 2015 at 09:33J-23… Pardon, Philae, znowu nadaje!
grażka
17 czerwca 2015 at 15:03Czytałam i oglądałam 🙂