Wykonałam pewne doświadczenie-obserwację. Na mojej działce, w ogródku za domem żyje rodzina ślimacza. Chyba są to winniczki, bo mają skorupki. Rodzina jest liczna i daje się zaobserwować w różnych życiowych sytuacjach.
Ponieważ nie wyrządzają żadnych szkód, to je oszczędzam, staram się chodzić ostrożnie, a potencjalnych samobójców wpełzających na szlak ludzki delikatnie przenoszę. Ślimaki jak wiadomo poruszają się ślimaczo, ale jednak w ciągu godziny potrafią zmienić miejsce żerowania. Czasami nie mogłam odgadnąć, który z nich gdzie się przemieścił, albo udał się na dłuższą wycieczkę. Zastanawiałam się też, czy jeśli przekładam je w inne miejsce, to potrafią wrócić na stare, czy zaczynają życie w nowym miejscu?
Postanowiłam oznakować członków „rodziny”. Posłużył mi flamaster permanentny.
Postawiłam sobie hipotezę: Rodzina żyje wspólnie i każdy członek ma swój teren do życia.
Pierwszego dnia oznakowałam cztery ślimaki, które udało mi się spotkać. Następnego dnia pojawiły się 3 nowe, ale numer 4 pozostał w ogródku. Następnego dnia pojawiły się nowe, a numer 4 zaginął. Każdego następnego dnia wszystkie oznakowane (albo prawie wszystkie) ślimaki odchodziły, a pojawiały się nowe. Dziś znalazłam tylko jednego nowego, który dostał numer 12.
Jaki wniosek? Moja hipoteza nie potwierdziła się.
Wygląda na to, że nie mam do czynienia z rodziną. Ślimaki jedynie przechodzą przez ogródek, a ponieważ są do siebie podobne, więc ja ich nie odróżniam.
Szkoda. Miałam już tyle teorii na pokrewieństwa w „mojej” ślimaczej rodzinie.
Czego szukasz?
Random Post
Search
Starsze
9 komentarzy
AgaD
23 sierpnia 2010 at 14:13ja raczej bym się spodziewała tego, ze nosząc swój dom na grzbiecie będą miały tendencję do eksploracji nowych terenów. Nic wiec dziwnego, że u Ciebie są tylko gościnnie;)
Marek
24 sierpnia 2010 at 00:40Bardzo dobry eksperyment.
Pytanie – Dlaczego nie ma go w szkolnym programie?
Odp. Bo jako: rodzice, nauczyciele i uczniowie mamy syndrom katastrofy.
Pytanie – Co oznacza syndrom katastrofy?
Odpowiedź – W nauczaniu początkowym dbamy, by dzieci umiały pisemnie pomnożyć 534 x 324. Jak przyjdzie katastrofa i nie będzie kalkulatora/komputera to dziecko da sobie radę (w tym sensie katastrofą jest sprawdzian przygotowany przez centralny ciemnogród matematyczny). Jak ćwiczymy 534 x 324 to nie uczymy jak pomnożyć 22 x 7 myśląc i kombinując. W czasie katastrofy trzeba znać formalizm – regulamin, a nie myśleć. Podobnie nie uczymy układać zadań, tylko „utrwalamy” poznane schematy ich rozwiązywania. Nie, to nie jest matematyka, to nie jest ezoteryka, tylko posługiwanie się regulaminami. Doświadczenie, o którym piszesz ma hipotezę, ma weryfikację hipotezy więc kształci umiejętności heurystyczne. Z punktu widzenia polskiej szkoły jest więc demoralizujące uczniów i nauczycieli.
Danusia
25 sierpnia 2010 at 09:37Ja mam taki test. Proszę o policzenie 17% z liczby 48. A potem pytam, jak ktoś liczył. Przeważa proporcja lub mnożenie przez 0,17. Jeśli mnożenie, to część osób obawia się, czy to nie powinno być czasami mnożenie przez 0.017. Mało kto wpada na pomysł obliczenia 1% i pomnożenia przez 17. W szkole uczyliśmy się pewnego schematu i go używamy, ale z biegiem czasu …zapominamy, a mechanizmu nie rozumiemy.
Jurek
25 sierpnia 2010 at 10:16Czy każdy eksperyment, nawet tak jajcaty jak danusiowo-ślimakowy, musi zabrnąć na manowce nieznośności matematyki szkolnej – jako dyscypliny umartwiania wspólczesnych klikaczy?
Młody człowiek nieustannie przeprowadza doświadczenia-obserwacje typu kliknę, a może się uda.
To co ma się udać – to hipoteza.
Zazwyczaj nie ma nawet czasu, by ją sobie w pełni uświadomić, bo przecież po kliknięciu zdarza się cokolwiek.
Dopiero wówczas łatwiej uświadomić sobie co miało się udać, lub chociaż, czy wynik satysfakcjonuje „badacza”.
Jeszcze lepiej, gdy nie uda się ponownie – mimo weryfikacji hipotezy, lub zmiennych eksperymentu – kliknąć w co innego.
Miliardy codziennych mini-eksperymentów tworzy oczywiście nową jakość i znacząco posuwa naukę (czytaj postęp).
Czekam niecierpliwie na weryfikację hipotezy przez Danusię i ciąg dalszy eksperymentu (noce coraz chłodniejsze).
Losy ślimaków na planecie Ziemia w prywatnym ogródku są – przyznacie – fascynujące.
Danuta Sterna
26 sierpnia 2010 at 18:56Miałam przez chwilę pomysł na rozszerzenie eksperymentu, o zbadania dróg przemieszczania się ślimaków. Hipoteza: ze wschodu na zachód. Ale faktycznie noce zimne, a prędkość ślimaka znikoma.
W międzyczasie dowiedziałam się, że ślimak winniczek jest obupłciowy! Ale sam nie może się zapłodnić. Ciekawe czy może wybrać sobie płeć przy akcie kopulacyjnym? Ciekawe co na to zwolennicy tylko heteroseksualizmu?
Przyroda jakaś bardziej tolerancyjna jest.
Fundacja Bullerbyn
6 września 2010 at 10:12Zauroczył mnie Twój obrazek z CEO z pytaniem: Czego się nauczyliście w czasie wakacji?
Paradoksalnie ale i zgodnie z tym o czym piszesz, jest tak, że z wakacji zapewne dzieciaki przywiozły znacznie efektywniejszą wiedzę niż ze szkoły. Pod warunkiem, że pozwolono im na bazgranie po ślimaczych skorupkach 🙂
Danuta Sterna
6 września 2010 at 18:26Dziękuję za docenienie i właściwy odbiór komentarza rysunkowego.
Przy okazji mam wiadomości z terenu eksperymentalnego. Ostatniego ślimaka oznaczyłam numerem 31. Za mojej bytności żaden nie wrócił, ale doniesiono mi, że nagle kilka dni temu pojawiło się (obojnak) numer 19.
Czyli może jednak nie ze wschodu na zachód, tylko czasami wracają?
Słuchajcie, a co będzie, gdy na wiosnę pojawią się w ogrodzie te ponumerowane?
Ostatnio myślałam o tym, że zamiast wałkonić się przez ponad 2 miesiące na niby wakacjach, dzieci mogłyby robić projekty pod opieką nauczycieli.
Ciekawe, czy znaleźliby się nauczyciele, którzy za małą opłatą chcieliby to robić? Zresztą podobno nauczyciele mają tylko 6 tygodni urlopu, a co z resztą?
D
Fundacja Bullerbyn
7 września 2010 at 07:54Zapraszam na Wioski Bullerbyn 🙂 Nasze dzieciaki spędzały wakacje realizując _własne_ projekty. Mój zachwyt wzbudziła dokumentowana i analizowana dwutygodniowa hodowla gąsienic na pokrzywach!
Dzieciaki zdobywały wiedzę nie mając pojęcia o tym, że się uczą 😀
Pomysł prowadzenia projektów w czasie wakacji zaczerpnęliśmy od Astrid Lindgren 🙂 Metodykę z Fundacji Komeńskiego i Instytutu Małego Dziecka z Poznania, które wdrażają Metodę Projektów Lilian Katz w polskich przedszkolach już od kilku ładnych lat. Z przerażeniem myślę o tym co dzieję się dalej z dzieciakami zaczynającymi od edukacji przedszkolnej prowadzonej Metodą Projektów. Czy trafią do szkół, w których nauczyciel zdaje sobie sprawę z tego, że dziecko ma prawo myśleć?!
Nb okazuje się, że MENowską podstawę programową w edukacji przedszkolnej da się dostosować do Metody Projektów – może ze szkolną jest podobnie?
IMO podstawą dobrej edukacji jest szacunek i zaufanie do dziecka – jak ma to w sobie zbudować nauczyciel, który wychowany i wyedukowany został w kulcie oceny i błędu??
Danusia
7 września 2010 at 14:17Och jak miło, że są ludzie, którzy mają podobne poglądy i też starają się popychać krążownik oświaty w dobrym kierunku.
Tylko będę bronić nauczycieli! Skąd oni mają o tym wiedzieć, kto ma ich tego nauczyć?
My nauczyciele jesteśmy rozliczani przez wyniki egzaminów, a nie z tego czego i po co nauczymy!
Ma Pani rację spoglądajmy na dobre rozwiązania w świecie, może nas też tamta oświata oświeci (ładnie powiedziane, co?).
Danusia