Alfabet

Podczas konferencji z udziałem Profesora Huthera zaprezentowano film – Alfabet. Polecam.
Przesłanie było jednoznaczne – krytyka współczesnej szkoły, konkurencyjności, testów, rywalizacji, braku kreatywności itd. Warto obejrzeć, gdyż można zobaczyć różne niewydolne systemy edukacyjne i alternatywne pomysły. Ale ja nie o tym chciałam. Zwróciłam uwagę na trzy sprawy.
1. W filmie wypowiadali się właściwie sami mężczyźni. Film był dość długi i obecne w nim znacząco było tylko dwie kobiety. Jedna to uczennica (chyba z Hamburga), która przeczytała swój manifest. Jako najlepsza licealistka apelowała o czas dla uczniów na ich życie poza szkołą, takiego życia jej brakowało. Drugą kobietą była żona malarza Sterna, która zrezygnowała z pracy, trwała koło swojego sławnego męża i opiekowała się wnuczkiem.
Przyznacie, że to dziwne, że większość pracowników edukacji to kobiety, a wypowiadają się o niej sami mężczyźni….
2. W filmie wypowiadał się szef dużej korporacji, krytykując współczesną szkołę, rywalizację i zróżnicowanie szkół na dobre i złe. Zastanawiam się do jakiej szkoły chodziły dzieci szefa, czy zgodnie z głoszonym poglądem, posłał je do szkoły publicznej o słabej opinii. Może niesłusznie go podejrzewam, ale jednak mogło się tak stać, że szef może sobie pozwolić teraz na takie poglądy, gdy jego dzieci skończyły rankingowe szkoły. Wydaje mi się, że wielu decydentów edukacyjnych głosi potrzebę równych szans dla wszystkich, ale swoje dzieci posyłają do tych lepszych szkół.
3. Film jednoznacznie przeciwstawiał się rywalizacji, co jest zgodne tez z moimi poglądami. Ale nagle pojawiła się rywalizacja w sporcie, w pozytywnym aspekcie i nikt nie czuł sprzeczności.
Takie trzy kije w mrowisko

18 komentarzy

  • avatar

    Robert Raczyński

    17 października 2014 at 11:37

    1) To „fenomen” obserwowany niemal we wszystkich przejawach życia społecznego. Widać życie nie jest politycznie poprawne.
    2) Wielu prominentnych polityków wypowiada się w podobnej manierze – przecież opowiadanie o drogiej szkole prywatnej byłoby wizerunkowym samobójstwem.
    3) Nawoływanie do zaniechania rywalizacji (gdziekolwiek) ma równe szanse powodzenia, co apel o masowe przejście na wegetarianizm lub rozmnażanie przez pączkowanie.

  • avatar

    Robert Raczyński

    17 października 2014 at 11:37

    1) To „fenomen” obserwowany niemal we wszystkich przejawach życia społecznego. Widać życie nie jest politycznie poprawne.
    2) Wielu prominentnych polityków wypowiada się w podobnej manierze – przecież opowiadanie o drogiej szkole prywatnej byłoby wizerunkowym samobójstwem.
    3) Nawoływanie do zaniechania rywalizacji (gdziekolwiek) ma równe szanse powodzenia, co apel o masowe przejście na wegetarianizm lub rozmnażanie przez pączkowanie.

  • avatar

    Robert Raczyński

    17 października 2014 at 11:37

    1) To „fenomen” obserwowany niemal we wszystkich przejawach życia społecznego. Widać życie nie jest politycznie poprawne.
    2) Wielu prominentnych polityków wypowiada się w podobnej manierze – przecież opowiadanie o drogiej szkole prywatnej byłoby wizerunkowym samobójstwem.
    3) Nawoływanie do zaniechania rywalizacji (gdziekolwiek) ma równe szanse powodzenia, co apel o masowe przejście na wegetarianizm lub rozmnażanie przez pączkowanie.

    • avatar

      dsterna

      19 października 2014 at 17:14

      Pytanie stałe: Co (systemowo) w zamian?
      Nauczanie domowe, szkoły demokratyczne, edukacja alternatywna – swietnie, le to nie może być powszechne.
      Po filmie Pan Szulski zapytał profesora, co proponują w Niemczech? Słuszne pytanie, ale odpowiedź konkretna nie padła, jedynie zapewnienie, ze edukacja w Niemczech się zmienia i są „inne” szkoły….
      Ja znam inne szkoły, ale nie widzę, aby mogły być powszechne.
      Danusia

    • avatar

      dsterna

      19 października 2014 at 17:14

      Pytanie stałe: Co (systemowo) w zamian?
      Nauczanie domowe, szkoły demokratyczne, edukacja alternatywna – swietnie, le to nie może być powszechne.
      Po filmie Pan Szulski zapytał profesora, co proponują w Niemczech? Słuszne pytanie, ale odpowiedź konkretna nie padła, jedynie zapewnienie, ze edukacja w Niemczech się zmienia i są „inne” szkoły….
      Ja znam inne szkoły, ale nie widzę, aby mogły być powszechne.
      Danusia

    • avatar

      dsterna

      19 października 2014 at 17:14

      Pytanie stałe: Co (systemowo) w zamian?
      Nauczanie domowe, szkoły demokratyczne, edukacja alternatywna – swietnie, le to nie może być powszechne.
      Po filmie Pan Szulski zapytał profesora, co proponują w Niemczech? Słuszne pytanie, ale odpowiedź konkretna nie padła, jedynie zapewnienie, ze edukacja w Niemczech się zmienia i są „inne” szkoły….
      Ja znam inne szkoły, ale nie widzę, aby mogły być powszechne.
      Danusia

  • avatar

    Robert Raczyñski

    19 października 2014 at 19:15

    Obawiam się, że odpowiedzią na to pytanie przy takich okazjach będzie bla, bla, bla i jeszcze więcej tego samego… Z prostej przyczyny, o której mówiliśmy tu setki razy: wszyscy szukają „systemowego” rozwiązania pozwalającego skutecznie i bezboleśnie uczyć 30 uczniów tego samego, w tym samym czasie, w ten sam sposób, a takie rozwiązanie po prostu nie istnieje.
    Efektem poszukiwań tego rodzaju jest własnie szkoła „nieskuteczna i oderwana od rzeczywistości i codzienności” oraz nieunikniony, schizofreniczny konflikt nauczycielskiej praktyki i politycznie poprawnej pedagogiki.
    Zastanawia mnie, jak wszyscy orędownicy podmiotowości ucznia i szanowania jego indywidualności mogą tego niedostrzegać…

  • avatar

    Robert Raczyñski

    19 października 2014 at 19:15

    Obawiam się, że odpowiedzią na to pytanie przy takich okazjach będzie bla, bla, bla i jeszcze więcej tego samego… Z prostej przyczyny, o której mówiliśmy tu setki razy: wszyscy szukają „systemowego” rozwiązania pozwalającego skutecznie i bezboleśnie uczyć 30 uczniów tego samego, w tym samym czasie, w ten sam sposób, a takie rozwiązanie po prostu nie istnieje.
    Efektem poszukiwań tego rodzaju jest własnie szkoła „nieskuteczna i oderwana od rzeczywistości i codzienności” oraz nieunikniony, schizofreniczny konflikt nauczycielskiej praktyki i politycznie poprawnej pedagogiki.
    Zastanawia mnie, jak wszyscy orędownicy podmiotowości ucznia i szanowania jego indywidualności mogą tego niedostrzegać…

  • avatar

    Robert Raczyñski

    19 października 2014 at 19:15

    Obawiam się, że odpowiedzią na to pytanie przy takich okazjach będzie bla, bla, bla i jeszcze więcej tego samego… Z prostej przyczyny, o której mówiliśmy tu setki razy: wszyscy szukają „systemowego” rozwiązania pozwalającego skutecznie i bezboleśnie uczyć 30 uczniów tego samego, w tym samym czasie, w ten sam sposób, a takie rozwiązanie po prostu nie istnieje.
    Efektem poszukiwań tego rodzaju jest własnie szkoła „nieskuteczna i oderwana od rzeczywistości i codzienności” oraz nieunikniony, schizofreniczny konflikt nauczycielskiej praktyki i politycznie poprawnej pedagogiki.
    Zastanawia mnie, jak wszyscy orędownicy podmiotowości ucznia i szanowania jego indywidualności mogą tego niedostrzegać…

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    19 października 2014 at 20:30

    Sam w dyskusjach bardzo lubię doprowadzać do skrajności, wskazując konsekwencje tych lub innych sądów, ale użyteczność tej nader owocnej metody jest jednak ograniczona i wypada sobie o tym od czasu do czasu przypomnieć.
    Kiedy więc Robert pisze o daremności poszukiwań szkół szanujących ludzką (uczniowską) podmiotowość wobec faktu, że w klasie jest 30 uczniów, to dobrze rozumiejąc pokazywaną przezeń sprzeczność nie umiem się zgodzić z konkluzjami. Nie ma np. politycznego systemu gwarantującego rzeczywistą wolność obywatelom, co więcej nie istnieje demokracja, w której to rzeczywiście obywatele lub choćby tylko ich większość decyduje o losach państwa. Te niewątpliwie słuszne spostrzeżenia nie oznaczały przecież, że Gierek i Jaruzelski, a wcześniej Gomułka, czy też Bierut byli w sumie fajni i w zasadzie nie było po co się rzucać, skoro rozwiązania naprawdę dobre nie istniały i nie istnieją do dzisiaj.
    Z drugiej strony kompletnie nie umiem zrozumieć powtórzonej tu po raz kolejny opinii Danusi o tym, że nauczanie domowe nie może być powszechne, jak powszechne nie mogą być szkoły demokratyczne, czy alternatywne – oczywiście jeśli pominąć językowo-logiczny problem związany z określeniem „alternatywne”, bo to słowo zakłada monolityczny system, wobec którego alternatywa powstaje. Nauczanie domowe było kiedyś dość powszechne wśród tych, którzy się w ogóle uczyli. Trivia (mocno zestandaryzowany program) miały uczniów spośród analfabetów i tylko tym się wyróżniały, że byłyby dobrowolne, gdyby tylko sobie umieć wyobrazić, że młody człowiek w średniowieczu rzeczywiście decydował o własnym losie. Summerhill działa sto lat, szkoły Montessori jeszcze dłużej, szkołę demokratyczną miał Korczak i, jak wiemy, nie chodziło o dzieci z elit.
    Nie chodzi mi o to, żeby się opowiadać za którąś z tu wymienionych – nie widzę jednak żadnego zasadniczego powodu, dla którego te lub inne rozwiązania miały być koniecznie tak ograniczone, jak de facto są. Danusia często mówi przy takich okazjach, że to dlatego, że nie każdy z ponad pół miliona nauczycieli polskiej szkoły może być Leonardem. Cóż – ja nie zakładam, że akceptowalna jest sytuacja, w której nauczyciele matematyki nie znają matematyki, a z tym i wieloma innymi patologiami mamy do czynienia. Nie z brakiem Leonardów.
    Szkoły lepsze lub gorsze mogą istnieć nawet w jednolitych systemach – zarówno w skali pojedynczej szkoły narzucającej wszystkim swoim uczniom ten sam program, jak i w całych systemach, w których – jak dzisiaj w Polsce – mają istnieć jednolite standardy, a ambicją zarządzających oświatą jest uczynienie ich „wydajnymi” i „wymienialnymi globalnie”. Łatwo już dzisiaj (bo w przeszłości wcale niełatwo) wyobrażamy sobie swobodny program kształcenia akademickiego, a na poziomie oświaty nie potrafimy dopuścić do siebie choćby takich rozwiązań, jak stosowane od dawna w USA, gdzie przynajmniej część przedmiotów i stopień ich zaawansowania da się wybierać.
    Niewątpliwie bardzo wiele problemów wymaga gruntownego przemyślenia na nowo i to na poziomie fundamentów. Dla porządku zacząć należałoby od szkolnego obowiązku – czy jest na pewno konieczny, czy nie jest przeciwskuteczny, czy musi mieć te konsekwencje, które w nim dzisiaj widać itd. Cele kształcenia dzieci to rzecz kolejna. Wracając do starych pytań von Humboldta – czy francuskiego i łaciny uczymy dla wpojenia uczniom biegłości w tych językach i umożliwienia im szerokich kontaktów międzynarodowych, czy może chodzi raczej o ich rozwój intelektualny sam dla siebie, bez żadnych praktycznych, konkretnych zastosowań. Kształcenie kadr szkoły jest oczywiście zagadnieniem osobnym. Polityka kulturalna państwa również i pytania, czy na pewno nieregulowany rynek jest tu jedynym możliwym rozwiązaniem, a każde inne oznaczałoby biurokratyczną tyranię. Itd.

    • avatar

      Robert Raczyñski

      19 października 2014 at 23:28

      Paweł, ja nie napisałem, że w ramach jakiegokolwiek systemu, nie mogą istnieć subiektywnie lepsze lub gorsze elementy – sam, mam nadzieję stanowić jeden z tych pierwszych (oczywiście w ramach większej całości). Problem w tym, że nawet kilka sprawnych trybów nie sprawi, że całość maszyny działać będzie naprawdę dobrze (Kto zresztą może stwierdzić to obiektywnie?). Pojedynczo możemy pocieszać się naszą domniemaną pożytecznością, ale na konferencjach typu tu opisywanego poszukuje się rozwiązań globalnych, a to, przynajmniej dla mnie, z definicji kłóci się z podmiotowością. Dobre rozwiązania (organizacyjne, metodyczne), zdobycze psychologii i socjologii, najlepiej sprawdzają się na małą skalę, daleką od globalnej. Po prostu im więcej uwarunkowań, wzajemnych zależności i zróżnicowanych interesów, tym mniejsza szansa na uratowanie dążeń indywidualnych od przykrych, ale koniecznych kompromisów.
      Konflikt kulturowy, o którym obaj wielokrotnie pisaliśmy, nie da się zażegnać żadnym systemem – to niestety niekończąca się walka. Zaletą (a dla niektórych, przekleństwem) demokracji jest (a raczej powinna być) możliwość niezależnej realizacji różnych koncepcji, a nie ich „chwalebna”, podszyta dobrymi intencjami rozmaitych zelotów, unifikacja.
      Osobiście, jestem przekonany, że dążymy (wbrew powierzchownej globalizacji) do dalszej atomizacji społeczeństw, więc żaden uniwersalny system edukacyjny nie ma szans. Zmierzamy (przynajmniej ci, którym będzie na tym zależało lub będą do tego zmuszeni) do edukacji indywidualnej, opartej na bezpośrednim dostępie do sieci. Na ile będziemy się rzeczywiście uczyć (mam nadzieję, że to tylko różnica sposobu), a na ile korzystać z wiedzy doraźnie i oportunistycznie, bez większej internalizacji, jest kwestią otwartą (i indywidualną, niezależnie od różnych nowo-socjalistycznych ciągotek). Nie wiem, czy jest tu miejsce na jakąkolwiek pedagogikę. Nie jestem taką wizją zbytnio zachwycony, ale chyba nie mamy za wiele do gadania :).
      Cały ostatni akapit twojego wpisu doskonale ukazuje ogrom obszarów, które są zupełnie nie do ogarnięcia przez żaden system edukacyjny. Wiem, że ty także takiego systemu nie oczekujesz, ale musiałem wytłumaczyć jak widzę tę „daremność” dążenia do podmiotowości w szkole.

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    19 października 2014 at 20:30

    Sam w dyskusjach bardzo lubię doprowadzać do skrajności, wskazując konsekwencje tych lub innych sądów, ale użyteczność tej nader owocnej metody jest jednak ograniczona i wypada sobie o tym od czasu do czasu przypomnieć.
    Kiedy więc Robert pisze o daremności poszukiwań szkół szanujących ludzką (uczniowską) podmiotowość wobec faktu, że w klasie jest 30 uczniów, to dobrze rozumiejąc pokazywaną przezeń sprzeczność nie umiem się zgodzić z konkluzjami. Nie ma np. politycznego systemu gwarantującego rzeczywistą wolność obywatelom, co więcej nie istnieje demokracja, w której to rzeczywiście obywatele lub choćby tylko ich większość decyduje o losach państwa. Te niewątpliwie słuszne spostrzeżenia nie oznaczały przecież, że Gierek i Jaruzelski, a wcześniej Gomułka, czy też Bierut byli w sumie fajni i w zasadzie nie było po co się rzucać, skoro rozwiązania naprawdę dobre nie istniały i nie istnieją do dzisiaj.
    Z drugiej strony kompletnie nie umiem zrozumieć powtórzonej tu po raz kolejny opinii Danusi o tym, że nauczanie domowe nie może być powszechne, jak powszechne nie mogą być szkoły demokratyczne, czy alternatywne – oczywiście jeśli pominąć językowo-logiczny problem związany z określeniem „alternatywne”, bo to słowo zakłada monolityczny system, wobec którego alternatywa powstaje. Nauczanie domowe było kiedyś dość powszechne wśród tych, którzy się w ogóle uczyli. Trivia (mocno zestandaryzowany program) miały uczniów spośród analfabetów i tylko tym się wyróżniały, że byłyby dobrowolne, gdyby tylko sobie umieć wyobrazić, że młody człowiek w średniowieczu rzeczywiście decydował o własnym losie. Summerhill działa sto lat, szkoły Montessori jeszcze dłużej, szkołę demokratyczną miał Korczak i, jak wiemy, nie chodziło o dzieci z elit.
    Nie chodzi mi o to, żeby się opowiadać za którąś z tu wymienionych – nie widzę jednak żadnego zasadniczego powodu, dla którego te lub inne rozwiązania miały być koniecznie tak ograniczone, jak de facto są. Danusia często mówi przy takich okazjach, że to dlatego, że nie każdy z ponad pół miliona nauczycieli polskiej szkoły może być Leonardem. Cóż – ja nie zakładam, że akceptowalna jest sytuacja, w której nauczyciele matematyki nie znają matematyki, a z tym i wieloma innymi patologiami mamy do czynienia. Nie z brakiem Leonardów.
    Szkoły lepsze lub gorsze mogą istnieć nawet w jednolitych systemach – zarówno w skali pojedynczej szkoły narzucającej wszystkim swoim uczniom ten sam program, jak i w całych systemach, w których – jak dzisiaj w Polsce – mają istnieć jednolite standardy, a ambicją zarządzających oświatą jest uczynienie ich „wydajnymi” i „wymienialnymi globalnie”. Łatwo już dzisiaj (bo w przeszłości wcale niełatwo) wyobrażamy sobie swobodny program kształcenia akademickiego, a na poziomie oświaty nie potrafimy dopuścić do siebie choćby takich rozwiązań, jak stosowane od dawna w USA, gdzie przynajmniej część przedmiotów i stopień ich zaawansowania da się wybierać.
    Niewątpliwie bardzo wiele problemów wymaga gruntownego przemyślenia na nowo i to na poziomie fundamentów. Dla porządku zacząć należałoby od szkolnego obowiązku – czy jest na pewno konieczny, czy nie jest przeciwskuteczny, czy musi mieć te konsekwencje, które w nim dzisiaj widać itd. Cele kształcenia dzieci to rzecz kolejna. Wracając do starych pytań von Humboldta – czy francuskiego i łaciny uczymy dla wpojenia uczniom biegłości w tych językach i umożliwienia im szerokich kontaktów międzynarodowych, czy może chodzi raczej o ich rozwój intelektualny sam dla siebie, bez żadnych praktycznych, konkretnych zastosowań. Kształcenie kadr szkoły jest oczywiście zagadnieniem osobnym. Polityka kulturalna państwa również i pytania, czy na pewno nieregulowany rynek jest tu jedynym możliwym rozwiązaniem, a każde inne oznaczałoby biurokratyczną tyranię. Itd.

    • avatar

      Robert Raczyñski

      19 października 2014 at 23:28

      Paweł, ja nie napisałem, że w ramach jakiegokolwiek systemu, nie mogą istnieć subiektywnie lepsze lub gorsze elementy – sam, mam nadzieję stanowić jeden z tych pierwszych (oczywiście w ramach większej całości). Problem w tym, że nawet kilka sprawnych trybów nie sprawi, że całość maszyny działać będzie naprawdę dobrze (Kto zresztą może stwierdzić to obiektywnie?). Pojedynczo możemy pocieszać się naszą domniemaną pożytecznością, ale na konferencjach typu tu opisywanego poszukuje się rozwiązań globalnych, a to, przynajmniej dla mnie, z definicji kłóci się z podmiotowością. Dobre rozwiązania (organizacyjne, metodyczne), zdobycze psychologii i socjologii, najlepiej sprawdzają się na małą skalę, daleką od globalnej. Po prostu im więcej uwarunkowań, wzajemnych zależności i zróżnicowanych interesów, tym mniejsza szansa na uratowanie dążeń indywidualnych od przykrych, ale koniecznych kompromisów.
      Konflikt kulturowy, o którym obaj wielokrotnie pisaliśmy, nie da się zażegnać żadnym systemem – to niestety niekończąca się walka. Zaletą (a dla niektórych, przekleństwem) demokracji jest (a raczej powinna być) możliwość niezależnej realizacji różnych koncepcji, a nie ich „chwalebna”, podszyta dobrymi intencjami rozmaitych zelotów, unifikacja.
      Osobiście, jestem przekonany, że dążymy (wbrew powierzchownej globalizacji) do dalszej atomizacji społeczeństw, więc żaden uniwersalny system edukacyjny nie ma szans. Zmierzamy (przynajmniej ci, którym będzie na tym zależało lub będą do tego zmuszeni) do edukacji indywidualnej, opartej na bezpośrednim dostępie do sieci. Na ile będziemy się rzeczywiście uczyć (mam nadzieję, że to tylko różnica sposobu), a na ile korzystać z wiedzy doraźnie i oportunistycznie, bez większej internalizacji, jest kwestią otwartą (i indywidualną, niezależnie od różnych nowo-socjalistycznych ciągotek). Nie wiem, czy jest tu miejsce na jakąkolwiek pedagogikę. Nie jestem taką wizją zbytnio zachwycony, ale chyba nie mamy za wiele do gadania :).
      Cały ostatni akapit twojego wpisu doskonale ukazuje ogrom obszarów, które są zupełnie nie do ogarnięcia przez żaden system edukacyjny. Wiem, że ty także takiego systemu nie oczekujesz, ale musiałem wytłumaczyć jak widzę tę „daremność” dążenia do podmiotowości w szkole.

  • avatar

    Paweł Kasprzak

    19 października 2014 at 20:30

    Sam w dyskusjach bardzo lubię doprowadzać do skrajności, wskazując konsekwencje tych lub innych sądów, ale użyteczność tej nader owocnej metody jest jednak ograniczona i wypada sobie o tym od czasu do czasu przypomnieć.
    Kiedy więc Robert pisze o daremności poszukiwań szkół szanujących ludzką (uczniowską) podmiotowość wobec faktu, że w klasie jest 30 uczniów, to dobrze rozumiejąc pokazywaną przezeń sprzeczność nie umiem się zgodzić z konkluzjami. Nie ma np. politycznego systemu gwarantującego rzeczywistą wolność obywatelom, co więcej nie istnieje demokracja, w której to rzeczywiście obywatele lub choćby tylko ich większość decyduje o losach państwa. Te niewątpliwie słuszne spostrzeżenia nie oznaczały przecież, że Gierek i Jaruzelski, a wcześniej Gomułka, czy też Bierut byli w sumie fajni i w zasadzie nie było po co się rzucać, skoro rozwiązania naprawdę dobre nie istniały i nie istnieją do dzisiaj.
    Z drugiej strony kompletnie nie umiem zrozumieć powtórzonej tu po raz kolejny opinii Danusi o tym, że nauczanie domowe nie może być powszechne, jak powszechne nie mogą być szkoły demokratyczne, czy alternatywne – oczywiście jeśli pominąć językowo-logiczny problem związany z określeniem „alternatywne”, bo to słowo zakłada monolityczny system, wobec którego alternatywa powstaje. Nauczanie domowe było kiedyś dość powszechne wśród tych, którzy się w ogóle uczyli. Trivia (mocno zestandaryzowany program) miały uczniów spośród analfabetów i tylko tym się wyróżniały, że byłyby dobrowolne, gdyby tylko sobie umieć wyobrazić, że młody człowiek w średniowieczu rzeczywiście decydował o własnym losie. Summerhill działa sto lat, szkoły Montessori jeszcze dłużej, szkołę demokratyczną miał Korczak i, jak wiemy, nie chodziło o dzieci z elit.
    Nie chodzi mi o to, żeby się opowiadać za którąś z tu wymienionych – nie widzę jednak żadnego zasadniczego powodu, dla którego te lub inne rozwiązania miały być koniecznie tak ograniczone, jak de facto są. Danusia często mówi przy takich okazjach, że to dlatego, że nie każdy z ponad pół miliona nauczycieli polskiej szkoły może być Leonardem. Cóż – ja nie zakładam, że akceptowalna jest sytuacja, w której nauczyciele matematyki nie znają matematyki, a z tym i wieloma innymi patologiami mamy do czynienia. Nie z brakiem Leonardów.
    Szkoły lepsze lub gorsze mogą istnieć nawet w jednolitych systemach – zarówno w skali pojedynczej szkoły narzucającej wszystkim swoim uczniom ten sam program, jak i w całych systemach, w których – jak dzisiaj w Polsce – mają istnieć jednolite standardy, a ambicją zarządzających oświatą jest uczynienie ich „wydajnymi” i „wymienialnymi globalnie”. Łatwo już dzisiaj (bo w przeszłości wcale niełatwo) wyobrażamy sobie swobodny program kształcenia akademickiego, a na poziomie oświaty nie potrafimy dopuścić do siebie choćby takich rozwiązań, jak stosowane od dawna w USA, gdzie przynajmniej część przedmiotów i stopień ich zaawansowania da się wybierać.
    Niewątpliwie bardzo wiele problemów wymaga gruntownego przemyślenia na nowo i to na poziomie fundamentów. Dla porządku zacząć należałoby od szkolnego obowiązku – czy jest na pewno konieczny, czy nie jest przeciwskuteczny, czy musi mieć te konsekwencje, które w nim dzisiaj widać itd. Cele kształcenia dzieci to rzecz kolejna. Wracając do starych pytań von Humboldta – czy francuskiego i łaciny uczymy dla wpojenia uczniom biegłości w tych językach i umożliwienia im szerokich kontaktów międzynarodowych, czy może chodzi raczej o ich rozwój intelektualny sam dla siebie, bez żadnych praktycznych, konkretnych zastosowań. Kształcenie kadr szkoły jest oczywiście zagadnieniem osobnym. Polityka kulturalna państwa również i pytania, czy na pewno nieregulowany rynek jest tu jedynym możliwym rozwiązaniem, a każde inne oznaczałoby biurokratyczną tyranię. Itd.

    • avatar

      Robert Raczyñski

      19 października 2014 at 23:28

      Paweł, ja nie napisałem, że w ramach jakiegokolwiek systemu, nie mogą istnieć subiektywnie lepsze lub gorsze elementy – sam, mam nadzieję stanowić jeden z tych pierwszych (oczywiście w ramach większej całości). Problem w tym, że nawet kilka sprawnych trybów nie sprawi, że całość maszyny działać będzie naprawdę dobrze (Kto zresztą może stwierdzić to obiektywnie?). Pojedynczo możemy pocieszać się naszą domniemaną pożytecznością, ale na konferencjach typu tu opisywanego poszukuje się rozwiązań globalnych, a to, przynajmniej dla mnie, z definicji kłóci się z podmiotowością. Dobre rozwiązania (organizacyjne, metodyczne), zdobycze psychologii i socjologii, najlepiej sprawdzają się na małą skalę, daleką od globalnej. Po prostu im więcej uwarunkowań, wzajemnych zależności i zróżnicowanych interesów, tym mniejsza szansa na uratowanie dążeń indywidualnych od przykrych, ale koniecznych kompromisów.
      Konflikt kulturowy, o którym obaj wielokrotnie pisaliśmy, nie da się zażegnać żadnym systemem – to niestety niekończąca się walka. Zaletą (a dla niektórych, przekleństwem) demokracji jest (a raczej powinna być) możliwość niezależnej realizacji różnych koncepcji, a nie ich „chwalebna”, podszyta dobrymi intencjami rozmaitych zelotów, unifikacja.
      Osobiście, jestem przekonany, że dążymy (wbrew powierzchownej globalizacji) do dalszej atomizacji społeczeństw, więc żaden uniwersalny system edukacyjny nie ma szans. Zmierzamy (przynajmniej ci, którym będzie na tym zależało lub będą do tego zmuszeni) do edukacji indywidualnej, opartej na bezpośrednim dostępie do sieci. Na ile będziemy się rzeczywiście uczyć (mam nadzieję, że to tylko różnica sposobu), a na ile korzystać z wiedzy doraźnie i oportunistycznie, bez większej internalizacji, jest kwestią otwartą (i indywidualną, niezależnie od różnych nowo-socjalistycznych ciągotek). Nie wiem, czy jest tu miejsce na jakąkolwiek pedagogikę. Nie jestem taką wizją zbytnio zachwycony, ale chyba nie mamy za wiele do gadania :).
      Cały ostatni akapit twojego wpisu doskonale ukazuje ogrom obszarów, które są zupełnie nie do ogarnięcia przez żaden system edukacyjny. Wiem, że ty także takiego systemu nie oczekujesz, ale musiałem wytłumaczyć jak widzę tę „daremność” dążenia do podmiotowości w szkole.

Dodaj komentarz