Zapytano kiedyś czytelników pisma Przekrój: Gdzie wąż ma odbyt?
Po przeczytaniu pytania zasępiłam się. Mam już swoje lata, maturę w kieszeni i wyższe studia za sobą, a tego nie wiem. Hm… Może na brzuchu? Nie oglądałam nigdy węża od strony brzucha. Z zainteresowaniem sięgnęłam po odpowiedź. Otóż – wąż nie ma odbytu – ma kloakę.
Dlaczego ja tego nie wiem, a za to wiem, jak wygląda pantofelek i jak rozmnaża się tasiemiec?
Może byłam chora, gdy przerabialiśmy płazy? Nie, chyba, nie. Węże pamiętam tylko od strony systematyki świata zwierzęcego. Wiem, że różnią się od ssaków i ptaków.
A może taka wiedza o wydalaniu węża w ogóle nie jest mi potrzebna?
Czy jednak bardziej bliski jest mi pantofelek?
Wstyd się przyznać, ale ja nie wiedziałam nawet, że są stworzenia, które mają inny system trawienny, który owocuje nie odbytem, a kloaką.
Rozmarzyłam się – a gdyby tak mi opowiedziano w szkole o różnych systemach trawiennych i różnych przyczynach ich występowania? Fakt – daje się przeżyć bez tej wiedzy (jestem tego prawie 60-letnim dowodem), ale może gdybym wiedziała, to bym inaczej patrzyła na padalca?
Przecież on inaczej trawi. Ale dlaczego inaczej? Do czego mu to potrzebne, albo dlaczego my ludzie nie mamy kloaki?
Tyle pytań, na które nie było odpowiedzi w szkole, a nawet więcej – nie wiedziałam nawet, że takie pytania istnieją.
Przypominam sobie nudne lekcje biologii. Moja strategia: Zapamiętać wiadomości z podręcznika, zdać egzamin i mieć to z głowy. I jak to się stało, że dziś po głowie kołacze mi się pytanie, jak to się stało, że ja ukończyłam szkołę i nie rozróżniałam pospolitych drzew? Teraz zastanawiam się, dlaczego liście kasztana różnią się od liści dębu, dlaczego mają takie, a nie inne kształty
Tak, można przeżyć bez znajomości rodzajów drzew. Tylko dlaczego nie obudzono we mnie ciekawości na przyrodę? Dlaczego zabito we mnie naturalne pytania typu – po co natura tak to stworzyła?
Może jednak przestanę znęcać się nad biologią.
Sama uczyłam przez wiele lat matematyki. Dokonuję samooceny – nie wypada dobrze. Ja też nie odpowiadałam na pytania, np. co to znaczy pierwiastek równania i po co go szukamy. W podręcznikach do matematyki najpierw uczy się uczniów równań liniowych, potem – kwadratowych, a potem wyższych stopni. Są to osobne działy dla ucznia. A przecież to jest to samo – szukanie rozwiązań równań, czyli takiej liczby, która po podstawieniu do równania da tożsamość.
Ta kloaka dała mi do myślenia, że warto patrzeć na całość zagadnienia, w matematyce na pierwiastki wszystkich równań, a w biologii – na różnorodność systemów trawiennych. Może warto zapytać uczniów, po co szukamy rozwiązania równania lub po co istoty trawią?
Spotkałam się ostatnio z negatywna oceną rozwiązania zadania przez ucznia klasy II LO. Polecenie do zadania było następujące: Znajdź rozwiązanie równania i tu pojawiało się proste równinie wymierne. Wymierne to takie, które ma też coś w mianowniku, a jak pamiętacie, nie wolno dzielić przez zero, więc uczeń powinien zrobić tak zwane zastrzeżenia, że mianownik musi być różny od zera. Uczeń tego (o zgrozo) nie zrobił, pracowicie sprowadził do wspólnego mianownika i z powodzeniem rozwiązał równanie. Wyszły mu dwa pierwiastki, oba były dobre. Ale uczeń nie zrobił sprawdzenia, więc nauczyciel mu zadania nie zaliczył. Uzasadnienie: Może i dobre rozwiązanie, ale rozumowanie nieprawidłowe, bo przecież mogło by się tak zdarzyć, że jeden z pierwiastków trzeba by było odrzucić.
Ale tak się nie zdarzyło. Paranoja matematyczna!
Chyba się pod tym tekstem nie podpiszę, bo mnie matematycy oskalpują. Już słyszę jak wołają: – Rozumowanie jest ważne, a nie wynik!
Ale są też sytuacje w matematyce, gdzie okazuje się, że ważniejszy jest wynik niż rozumowanie. Zdarza się to wtedy, gdy uczeń zrobi błąd rachunkowy i ułatwi sobie zadanie tym błędem. I wtedy dowiaduje się, że sam sobie jest winien (bo mu się np. 6 z 9 pomyliło, co zdarza się dyslektykom), a zadanie nie zaliczone i już.
Zawsze można dobrać uzasadnienie do sytuacji, tak aby można było uczniowi zadania nie zaliczyć.
A gdyby mnie na egzaminie zapytano: – Gdzie wąż ma odbyt, a ja bym odpowiedziała, że na brzuchu, to też by było źle, bo on tam nie ma odbytu, tylko kloakę.
Ja bym zaliczyła odpowiedź zarówno sobie, jak i wspomnianemu uczniowi, bo przecież wąż ma miejsce, gdzie wydala, a pierwiastki równia były prawidłowe.
Bardzo, bardzo bym chciała, aby nasze dzieci w szkole pytały i uzyskiwały na swoje pytania mądre odpowiedzi.
Czego szukasz?
Random Post
Search
Starsze
8 komentarzy
Beata
10 marca 2010 at 19:33Oj Danusiu,
zawsze jakiś „kij w mrowisko” włożysz. Właśnie , dlaczego uczniowie zadają tak mało pytań? Myślę, że to niestety nasza, nauczycieli wina. Po co pytanie trudne, na które nie umiemy odpowiedzieć i nie umiemy przyznać się do tego, że nie wiemy. Z racji naszej przeogromnej wiedzy, wydaje nam się ,że mamy patent na mądrość. Trudne pytania uczniów zmuszają nas do szukania rozwiązań i odpowiedzi.
Kolejny aspekt: Trudne pytania zadają uczniowie, którzy czują się bezpiecznie w szkole. Nie obawiają się, że ktoś ich wyśmieje, zdziwi się lub odpowie „nie zawracaj głowy”.
Nawet bardzo proste pytania dzieci do rodziców i nauczycieli, trudne też, bardzo często są zbywane „daj mi spokój”, „Jasiu, czy Ty zawsze musisz mieć jakieś wątpliwości?, lekcja mi ucieka, programu nie przerobię”.
Warto i trzeba zadawać pytania i uczyć zadawać pytania.
A my dorośli ? Też mamy problem z zadawaniem pytań, bo nie wypada czegoś nie wiedzieć? bo może nasze koleżanki już dawno wiedziały a my?
Jest taka blokada, która powstrzymuje nas przed zadawaniem pytań.
No właśnie, zadajemy pytania jeżeli czujemy się pewni. Czy to w urzędzie, w szpitalu, sklepie. Tego uczymy się od dziecka, w szkole.
Danuta Sterna
13 marca 2010 at 23:10Beato
Jak obstawiasz – ilu dorosłych zdałoby egzamin gimnazjalny? Przy założeniu, że nie mogą korzystać z internetu i mają tylko czas ustawowy na pisanie?
Z drugiej strony można by zapytać – a jaka jest w tym wartość? Ale wtedy od razu idzie pytanie – to po co każemy go zdawać uczniom?
Och nie lubię tych egzaminów!
Ale też przyznaję się publicznie, że ja chyba bym nie zdała, chyba że część matematyczna poprawiłaby mój wynik.
D
Węże i inne gady:)
15 marca 2010 at 19:49Oj Danusiu, moje dzieci pytają i pytają czasami lekcji nie starczy żeby odpowiadać. Zdarza się z grubej rury pytanie w klasie czwartej a kto to jest gej albo co to jest sutek. Proste bez zbędnych komentarzy odpowiedzi zaspakajają ciekawość uczniów. Uwielbiam te ich pytania choć czasami przyznam mam dość. W domu dodatkowo mój mąż na dobranoc również obdarza mnie biologicznym pytaniem, on także tak jak Ty czuje niedosyt wiedzy biologicznej po ukończonej szkole. Kloaka, albo informacja, że ptaki mają tylko jeden jajnik (oczywiście samice), albo, że niektóre rybki zmieniają płeć – to rewelacje, które natychmiast są zapamiętywane. Biologia, przyroda to cudowny przedmiot, aby budzić ciekawość, otwartość na świat. A przy okazji i ja często zostaję obdarowana informacjami od moich uczniów więc uczymy się razem.
Na konkurs, który odbędzie się w naszej szkole w najbliższą sobotę będziemy z koleżanką za pomocą pantomimy pokazywać pojęcia: jednopienny i dwupienny – myślę, że ci którzy to zobaczą na zawsze je zapamiętają o ile my same nie pękniemy ze śmiechu przed zakończeniem pokazu:)
Pozdrawiam.
Basia Rakicka
Danusia
16 marca 2010 at 10:11Ja bym chciała jako dziecko w szkole pytać i dostawać odpowiedzi . A mnie uczyli tego, co nauczyciele uznali za potrzebne. Szybko się oduczyłam pytać i biologia przestała być piękna.
Strona z moim rysunkiem ilustrującym ciekawe nauczanie matematyki: http://www.ceo.org.pl/gallery/image.action?id=362515&s=1
D
Węże i inne gady:)
16 marca 2010 at 17:26Danusiu, fajny cytat znalazłam, przyświecał naszym warsztatom dla rodziców.
„Większość nauczycieli traci czas na zadawanie pytań, które mają ujawnić to, czego uczeń nie umie, podczas gdy nauczyciel z prawdziwego zdarzenia stara się za pomocą pytań ujawnić to, co uczeń umie lub czego jest zdolny się nauczyć”.
Albert Einstein
Danusia
17 marca 2010 at 23:40Piękny cytat, skopuję go sobie. Dzięki
D
Kulka
18 marca 2010 at 18:37A ja chciałam tylko dodać refleksję mojej córki Matysi – przypomniała sobie opowieść o Meduzie mitologicznej. I od razu pojawiło się świetne pytanie – skoro jej włosy to węże a spojrzenie zamienia w kamień, kto mógł być jej fryzjerem?
I odpowiedź znalazła się po chwili zabawy – niewidomy zaklinacz węży.
Pomyślałam, że to dobra rozgrzewka przed omawianiem mitów.
Pozdrawiam
Magda
Danuta Sterna
18 marca 2010 at 21:34To niezwykle inspirujące, mieć twórcze dziecko. Świetnie, że szukacie z Matysią odpowiedzi. Ujrzałam oczami duszy tego fryzjera z fujarką zamiast nożyczek.
D