Co jest nie tak z taksonomią Blooma?

Naprawdę bardzo się cieszę, że dożyłam momentu, gdy naukowcy „odczarowują” taksonomię Blooma. Wiele lat temu, gdy poznałam zasady taksonomii Blooma, czułam, że coś jest nie tak, ale nie odważałam się podważać uznanej teorii.  Wielu moich znajomych nauczycieli i trenerów edukacyjnych często powoływało się na tę taksonomię w dyskusjach o nauczaniu. Była cytowana jako pewnik, ale jednak nie widziałam, aby ktoś skorzystał z niej praktycznie w nauczaniu.
W tym wpisie przedstawię swoje własne wątpliwości związane z taksonomią Blooma oraz omówienie artykułu z Edweeku.


Moje wątpliwości związane z Taksonomią Blooma dotyczą trzech aspektów:

  • Przede wszystkim budzi moją wątpliwość ułożenie poziomów w taksonomii w sposób wzrastający. Czyli jedna jest ważniejsza od drugiej. Nie sądzę, aby np. analiza była ważniejsza niż zastosowanie, a w taksonomii zastosowanie jest umieszczone niżej niż analiza. Skłaniam się raczej do podziału na dwa poziomy: jeden – wiedza i zapamiętywanie, a drugi – cała reszta umiejętności.
  • Bardzo trudno sztywno określić dla zadania poziom taksonomii Blooma. Zauważyłam, że przydzielenie poziomu zależy w dużej mierze od wieku ucznia, a nie od rodzaju zadania. Np. jeśli zapytamy małe dziecko ile jest trzy razy cztery, to może to wymagać od niego umiejętności analizy, za to dla ucznia klasy IV jest to odpowiedź z poziomu wiedzy, bo uczeń odpowiada automatycznie, znając już tabliczkę mnożenia na pamięć. Przydział zadaniom poziomów wydaje mi się sztuką dla sztuki, dyskusją, w której każdy ma swoją rację.
  • Budzi moje zastrzeżenia również to, że poziom podstawowy jest traktowany przez zwolenników taksonomii Blooma, jako mniej wartościowy. Ten poziom wydaje mi się istotny dla procesu uczenia się. Można przytoczyć wiele przykładów, w których brak wiedzy uniemożliwia działania. Jak można np. analizować dane, gdy się ich nie zna? Uważam, że niezbędne jest dostarczenie uczniom wiedzy, którą będą mogli wykorzystać w zadaniach uczących ich „wyższych” umiejętności i jednocześnie pogłębiających proces uczenia się.

Podsumowując, dla mnie ważne jest uczenie uczniów różnych umiejętności, wykorzystywanie ich w procesie nauczania i bazowanie na solidnej wiedzy.
 
Znalazłam artykuł, w którym autor podejmuje polemikę z taksonomią Blooma i z wnioskami z niej płynącymi. Cieszę się, że moje argumenty padają również w tym artykule. Przeczytałam artykuł z dużą satysfakcja i przedstawiam poniżej jego omówienie.

Artykuł Rona Bergera, dyrektora EL Education; Here’s What’s Wrong With Bloom’s Taxonomy: A Deeper Learning Perspective.

http://blogs.edweek.org/edweek/learning_deeply/2018/03/heres_whats_wrong_with_blooms_taxonomy_a_deeper_learning_perspective.html
Prawie każdy zna Taksonomię Blooma, która powstała w 1956 roku i była przedstawiana w postaci piramidy (rys 1), a w roku 2001 zmieniono nieco jej kształt (rys 2).

Rys 1                                       Rys 2
Problemem jest to, że obie wersje piramid prezentują zdaniem autora artykułu fałszywy obraz uczenia się. Uczenie się nie jest hierarchiczne, ani też liniowe. Powyższe rysunki przedstawiają każdą z umiejętności osobno, to sugeruje, że można ją kształcić w separacji od innych. Oprócz tego przestawienie  w postaci piramidy robi wrażenie jakby zamieszczone w niej wyżej umiejętności były  trudniejsze i ważniejsze od tych zamieszczonych niżej. To zaciemnia obraz procesu faktycznie zachodzącego w głowie ucznia.
Autor zaznacza, że jego wywody nie są skierowane przeciwko rozumowaniu Benjamina Blooma, ani też przeciwko zreformowanej piramidzie (rys 2), ale przeciwko pokazywaniu procesu uczenia się jako zdobywania osobnych umiejętności w kolejności ich ważności.
Jeśli z Taksonomii Blooma wyniesiemy, że nauczanie powinno być hierarchiczne i że pewne umiejętności są ważniejsze, niż inne, to będziemy w sprzeczności z tym, co wiemy dziś o uczeniu się.
Opinia Doug Lemov
Edukator Doug Lemov krytykuje taksonomię Blooma przytaczając argumenty, które były używane już w przeszłości. Zauważa, że wiedza i pamiętanie są umieszczone w taksonomii na samym dole. Oznacza to, że jest to umiejętność najmniej ważna i należy mniej uwagi jej poświęcać, a dawać miejsce umiejętnościom „wyższego” rzędu. Można na to spojrzeć inaczej – umieszczenie tej umiejętności na dnie taksonomii może oznaczać, że stanowi ona podstawę i jest niezbędna, aby można było na niej coś zbudować. Jednakże Lemov uważa, że to drugie podejście nie jest powszechne wśród nauczycieli. Najczęściej nauczyciele wyciągają wnioski prowadzące do dewaluacji wiedzy, co może owocować poważnym problemem. Lemov twierdzi, że uczniowie, którzy są pozbawieni należytej wiedzy, mają w konsekwencji  w niej luki uniemożliwiające im uczenie się.
Autor artykułu zgadza się z Doug Lemovem i stwierdza, że znamy wiele sytuacji w uczeniu się, gdy zapamiętywanie wiedzy jest najbardziej potrzebną umiejętnością (np. grzybobranie bez wiedzy na temat grzybów trujących i jadalnych jest bardzo niebezpieczne). Również nie jest możliwa analiza i ewaluacja, jeśli uczący nie posiada wystraczającej wiedzy na temat danego zjawiska. Luka w wiedzy może być poważnym problemem w uczeniu się.
Autor przyznaje rację tym zwolennikom Taksonomii Blooma, którzy zwracają uwagę na konieczność kształcenia pozostałych umiejętności. Jednak uważa, że przed planowaniem zadań dla uczniów warto pamiętać o bazie w postaci niezbędnej wiedzy. Szczególnie jest to ważne dla uczniów, pochodzących z uboższych środowisk, którzy tej wiedzy nie mogą uzupełnić samodzielnie. Często  w praktyce szkolnej obserwujemy tok lekcji oparty tylko na przedstawianiu uczniom wiedzy, prawie każde pytanie jest wtedy pytaniem „o wiedzę”, a uczniowie rzadko proszeni są o analizę lub syntezę. To oczywiście nie jest dobry sposób nauczania. Nauczyciele powinni zachować równowagę pomiędzy różnymi umiejętnościami prezentowanymi w Taksonomii Blooma.
Taksonomia Blooma nie pokazuje drogi uczenie się.
Autor artykułu pokazuje jeszcze inny niż prezentowany  przez Lemova problem związany z taksonomią Blooma. Dla niego podstawowym problemem jest to, że taksonomia nie odzwierciedla procesu uczenia się. Uczący się nie uczy się krok po kroku przechodząc przez stopnie taksonomii, nie zaczyna od wiedzy, potem przez jej zrozumienie, stosowanie, analizowanie, syntetyzowanie i twórczy rozwój dochodzi do sukcesu. Uczenie zachodzi równolegle, cały czas w czasie procesu uczenia się – budujemy zrozumienie, stosujemy wiedzę i ją przetwarzamy.
Przeanalizujmy przykład osoby, która chce nauczyć się języka hiszpańskiego lub np. obróbki drewna. Z pewnością osoba ta musi poznać fakty i pamiętać je. Jednak to nie wystarcza, sama wiedza nie uczy płynnego mówienia i pisania w języku hiszpańskim, również sama wiedza na temat obróbki drewna nie wystarczy do zbudowania półki. Tworzenie pomaga w głębszym zrozumieniu. Tak samo jest w nauczaniu, możemy przedstawić uczniom zasady pisania eseju, ale uczniowie muszą go potem stworzyć, a następnie poddać analizie to, co napisali oraz to, co i jak napisali inni uczniowie. Wtedy dopiero mogą doskonalić pisanie eseju.
Żadne ramy nie pasują dokładnie do prawdziwego życia. Również taksonomia Blooma tak, jak i inne konstrukcje tworzą sztuczne kategorie, które pomagają uporządkować myślenie, ale rzadko są naprawdę użyteczne w praktyce i również nie są jedyne. To jednak oczywiście nie oznacza, że różne struktury mogą być w różnych sytuacjach pomocne.
Zaryzykujmy stwierdzenie, że Taksonomia Blooma ma więcej zalet niż wad. Podstawowa zaleta, to przypomnienie, że warto pracować nad różnymi umiejętnościami uczniów.
Autor artykułu twierdzi jednak, że jego doświadczenie wynikające z pracy z tysiącami nauczycieli pokazuje, że taksonomia Blooma przynosi więcej szkód niż korzyści.
Lepiej jest organizować zajęcia z uczniami uwzględniając wiedzę na temat tego, jak nasi uczniowie się uczą niż podążać za hierarchią taksonomii Blooma. Jeśli nauczyciel widzi, że zastosowanie i tworzenie buduje głębsze zrozumienie u jego uczniów, to powinien zapewnić uczniom okazję do zastosowania wiedzy i przetwarzania jej. Najważniejsze jest, aby nauczyciel analizował sukcesy swoich uczniów i na tej podstawie planował nauczanie.
Autor doszedł do wniosku, że sukcesy jego uczniów spowodowane były tworzeniem przez nich prac, a nie tylko siedzeniem i słuchaniem wykładów. Szczególnie dobre efekty w uczeniu się wynikały z tworzenia czegoś przez uczniów wspólnie, przeprowadzaniem interdyscyplinarnych projektów, tworzeniem modeli, pisaniem prac na dany temat. W tym czasie zapamiętywali oni fakty, oceniali i syntetyzowali.
Przygotowanie do życia
Uczniowie w dorosłym życiu będą musieli wykazać się różnymi umiejętnościami,. Będą tworzyć np strony internetowe, plany, zestawienia, raporty, kampanie. Często sięgną do książek lub innych zasobów lub skorzystają z wiedzy współpracowników, aby poznać nowe fakty pomocne przy  tworzeniu. Uczenie się jest dynamiczne, synergiczne, powiązane z tworzeniem, to nie jest statyczna piramida.

No Comments

  • avatar

    Al

    23 października 2013 at 16:00

    Cóż. Nie bardzo rozumiem, jaki jest sens oceniania tego, jak dzieci poruszają się do muzyki. Trzeba oceniać wszystko w szkole, od tego, jak stawiają literki po to, jak i czy tupią? Nie wystarczyłaby informacja, jak dziecko pracuje, co osiąga? Ciągle te minusy, plusy, ciułanie ocenek za byle kichnięcie. Moje dziecko zawsze powtarzało, że wolałoby zdawać corocznie raz egzamin niż być non stop, dzień w dzień oceniane, niezaleznie od tego, jaki ma humor, jak się czuje. Przyznam, że nie wytrzymałbym tygodnia w pracy, w której codziennie, ba, co godzinę by podsumowywano moje przygotowanie oraz zachowanie względem kolegów z zespołu.

    • avatar

      Jakub

      23 października 2013 at 21:05

      Właśnie coś podobnego chciałem dopisać. Jeżeli nauczyciel nie będzie stawiał ocen to zostanie to skomentowane przez dyrekcję albo rodziców, no bo jak to może być, że nie ma ocen. Z pewnością taki nauczyciel nic nie robi, nie obserwuje, nie angażuje się itd. Z drugiej strony stawianie ocen, plusów, minusów też nie jest dobre, bo ktoś powie, że po co. Wystarczy przecież napisać w uwagach postępy (lub ich brak) i sprawa będzie załatwiona, zgadza się? I tak źle i tak nie za bardzo pasuje. I jak tu wszystkich zadowolić? Przecież to nie o oceny chodzi tylko o ukształtowanie młodych łudzi. Co oni potem z tymi ocenami mają zrobić? Jedyne czego się nauczą to robić coś za coś bo w szkole za wszystko dostawało się ocenę.

    • avatar

      Waldemar Zabielski

      24 października 2013 at 00:11

      Ocenianie powinno pomagać dzieciom w procesie uczenia się, taki powinien być cel oceniania. W opisanej sytuacji nie widać, żeby taki właśnie cel tu przyświecał.
      Gdyby tak rzeczywiście było, że nauczyciel wypełnia dziennik plusami i minusami, żeby uniknąć “minusa” od dyrektora, to koło by się zamykało.

    • avatar

      Jakub

      24 października 2013 at 09:19

      Chyba wszyscy w tym systemie są w pewnym sensie manipulowani. Od dzieci, poprzez rodzicow, a kończąc na nauczycielach – każdy robi coś, aby wywołać oczekiwaną reakcję.
      Spora liczba dzieciaków uczy się chyba tylko dla ocen (chyba, że im nie zależy na nauce, więc i oceny mają dla nich małą wartość), nauczyciele stawiają te oceny bo taki jest wymóg, rodzice oczekują, że dzięki ocenom zobaczą jak ich dzieci sobie radzą i tak bez końca. Nie chcę tu ktytykować systemu oceniania, bo jest on potrzebny i służy konkretnym celom, ale czasami mam wrażenie, że jest on błędnie interpretowany i nadużywany. Nauczyciel zamiast pokazać, dać przykład, wytłumaczyć, zainspirować, naucza plusami i minusami. Nagroda albo kara, a dziecko nadal ogłupione nie wie do końca co się własciwie dzieje.

  • avatar

    Danusia

    24 października 2013 at 09:50

    Analizując podły dzień, widzę kilka aspektów. Ale na początek chciałabym zaznaczyć, że Nauczycielka Karola jest „w porządku”, stara się, można z nią pogadać – tak przynajmniej mówi moja przyjaciółka.
    Dlaczego więc coś nie idzie dobrze?
    1. Szkoła (tak jak większość z Was zauważa) jest „wrobiona” w stopniowy system oceny. Klika razy o tym pisaliśmy tu na blogach. Niestety oprócz pisania nic się nie dzieje, bo SYSTEM jest odporny na takie działania.
    2. Okazuje się, że wystawianie samych dobrych stopni też nie jest dobrym rozwiązaniem, bo wtedy brak oceny jest równoznaczne z gorszą oceną.
    3. Ukrywanie stopni tylko do wiadomości szkoły i rodziców też nic nie daje, bo stopnie i tak wypłyną bokiem lub przez rodziców.
    4. Brak kryteriów oceniania (w tym przypadku – tańca Marionetki)powoduje, że uczeń się nie uczy jak powinno wyglądać dobrze wykonane zadanie, a jedynie jest skrzywdzony, że jego starania są niedocenione.
    5. Jedna kara pociąga za sobą złe zachowanie i w konsekwencji lawinę kar. Kary te nie wpływają na poprawę zachowania.
    6. Kara publiczna powoduje większy bunt i nie wpływa na poprawę.
    7. Pomijanie opinii dzieci na temat czego chcą się uczyć (w tym przypadku – gra na w-f) powoduje, że uczniowie nie angażują się i nie uczą się efektywnie.
    8. Praca domowa w postaci zamalowywania konturu jest głupia i każde dziecko to widzi.
    No nieźle, jak na ten jeden podły dzień.
    Danusia

    • avatar

      Al

      24 października 2013 at 10:22

      Dobrze, to teraz zastanówmy się, które z tych punktów można wyeliminować/rozwiązać przy dobrej woli nauczyciela i szkoły i które są niezależne od „systemu”. Bo zwalanie wszystkiego na system jest chyba wynikiem lenistwa, moim zdaniem. I uważam, że w zasadzie prawie wszystkie z tych punktów są do załatwienia od ręki. Tylko nikomu się nie chce robić tego inaczej. Rodzic się upiera na oceny w klasach I-III? To niech sam przez tydzien w domu ocenia swoje dziecko w skali 1-6 (najlepiej co godzinę) i wiesza wyniki na lodówce – zobaczy, jaki to ma sens.

    • avatar

      Xawer

      24 października 2013 at 12:41

      Nie da się abstrahować od systemu. I nie jest to żadne „zwalanie”.
      Ocenianie i szkolne regulaminy oceniania są fragmentem systemu, są elementem państwowego prawa. Inna rzecz, że zaczepionym na właśnie uchylonym przepisie.
      W każdym podobnym przypadku obwiniamy (i słusznie) właśnie „system”, a nie indywidualnych ludzi (poza, być może właścicielem/generalnym managerem). Za głupoty, występujące w jakiejś organizacji, odpowiada wobec reszty świata ten, kto organizację stworzył lub nią zarządza.
      Jeśli pociąg się spóźnia a w wagonie jest brudno, to obwiniamy o to PKP Intercity, a nie odwołujemy się do dobrej woli maszynisty i sprzątaczek. Nie obchodzą nas ani relacje pracownicze w tej firmie, ani stanowisko związku zawodowego maszynistów.
      Zwalanie wszystkiego na ustrój peerelu też było wynikiem lenistwa?
      W końcu przy dobrej woli dyrektorów przedsiębiorstw i ich pracowników gospodarka mogłaby kwitnąć lepiej, niż w Szwajcarii. Tak! to sabotażyści i bumelanci w mleczarniach Zrzeszenia Spółdzielni Mleczarskich odpowiadali za smak mleka ze srebrnym kapslem! Nie chciało im się robić inaczej!

      • avatar

        Al

        24 października 2013 at 12:53

        Ocenianie jest elementem systemu. Ale gdzie masz zapisane w „systemie”, że nauczyciel ma oceniać takie rzeczy jak udawanie marionetki i inne tego typu rzeczy? Gdzie masz w systemie zapisane, że musi oceniać (i zadawać do domu) kolorowanie obrazków? Że ma mówić dziecku, że „dostał ocenę dobrą, czyli czwórkę”, skoro system wymaga od niego oceniania opisowego? Że wszyscy na tej konkretnej lekcji muszą grać w nogę i nie mogą w nic więcej? Nie „system” ustala taki konkretny WSO, żeby stawiać minusy za wszystko, a minusy przekształcać na jedynki. To nauczyciele sa tak gorliwi, ze tworzą takie wewnętrzne systemy, zeby sie przypodobać organom zewnętrznym i dlatego, że tak już było, kiedy do tej szkoły przyszli.

        • avatar

          Danusia

          24 października 2013 at 16:39

          Al
          Drobna korekta. Rozporządzenie o ocenianiu mówi, że w trakcie procesu nauczania w klasach młodszych szkoła może oceniać jak chce (np stopniami też), tylko na koniec semestru i roku ma być ocena opisowa. Dokładnie alogicznie.
          Oczywiście mądra szkoła może nie stawiać stopni, ale może najpierw mądrości wymagajmy od decydentów!
          Danusia

          • avatar

            Al

            25 października 2013 at 10:02

            Ależ ja to wiem – sam miałem dzieci w klasach I-III. Tylko właśnie o to mi chodzi, że system zachował się tu w miarę – jak na system – rozsądnie – kazał oceniać opisowo, a nauczyciel może robić w międzyczasie co innego. Tylko właśnie o to chodzi – nauczyciel powinien być wniebowzięty, że system wreszcie pozwala mu robić to (oceniać) inaczej niż dotąd, a tymczasem co robi? Dalej ocenia dzieci punktowo, bo tak robią inni/tak jest łatwiej/tak chcą rodzice/nie wie, jak to zrobić inaczej. Dlatego w tym przypadku uważam, że winę za to, że dzieciak popłacze się, bo dostał trójkę/dwie chmurki czy coś tam za podskakiwanie w rytm muzyki, ponosi konkretnie nauczyciel. Bo MÓGŁ to zrobić inaczej, a dalej wali ocenami jak za czasów jego/jego rodziców itd.

  • avatar

    Xawer

    24 października 2013 at 13:50

    Oczywiście, że nie mam tego zapisanego.
    Nigdzie też nie było zapisane, że pracownik mleczarni ma dodawać do mleka proszek do prania Ixi. Nie było nawet zapisane, że ma naruszać normy sanitarne — wprost przeciwnie, ZAPISANE było, że ma ich przestrzegać. Za to NIE ZAPISANE w systemie było, że ma wykonać plan nie licząc się ze zdrowym rozsądkiem ani niczym innym.
    Dziś w systemie szkolnym też nie jest zapisane, że papierologia ma bezwzględny priorytet nad zdrowym rozsądkiem. Ale, wiecie, rozumiecie… papiery muszą być w porządku. A poza tym, nikt nie będzie się przecież rozdrabniał nad takimi błahostkami, jak to, czy specyfika nauczania mnuzyki jest różna od nauczania w-f i nauczania matematyki. Uchwaliliśmy wytyczne, że każedy nauczyciel ma postawić co najmniej 40 plusów tygodniowo (w końcu jesteśmy nowocześni i stawiamy plusy, a minusy tylko w sporadycznych przypadkach, wymagających dyscyplinowania uczniów). I nie będziemy robić wyłączeń dla nauczycieli muzyki! To co, Panie Kolego Muzyku, matematyk ma za Pana wyrobić normę stawiania plusów? Wszyscy jesteśmy równi, idź pan stawiać te plusy i niech se pan sam wymyśli za co.
    „To nauczyciele sa tak gorliwi, ze tworzą takie wewnętrzne systemy”
    Oczywiście, ale nie ich o to winić, tylko system motywujący ich właśnie do gorliwości w tę stronę ukierunkowanej, a za nic mający interes dziecka czy rodzica. Ich wina polega najwyżej na tym, że z własnej, nieprzymuszonej woli uczestniczą w nieludzkim systemie.
    Nie muszę chyba ciągnąć paraleli z peerelem w kwestii (nad)gorliwości uczestników systemu. Wszystkie tego typu systemy oparte sa na gorliwości i chęci przypodobania się zwierzchności, a nie na formalnym nakazie.

    • avatar

      Al

      24 października 2013 at 15:35

      Oczywiście, ze należy nauczycieli winić. W „moim”, tzn. mojego dziecka gimnazjum nie było problemu, żeby na lekcji wfu jedni grali w piłkę, a inni obok robili co innego. W podstawówce takoż – jedni fikali, inni grali w dwa ognie. Szkoły publiczne, w tym samym systemie. Tyle że jednemu się chce, inny to ma, delikatnie mówiąc, gdzieś. Mam pełne prawo mieć pretensję do nauczyciela mojego dziecka, nie do systemu, jeśli postawi mu pałę za krzywą literkę. Nie usprawiedliwiajmy jawnej głupoty systemem, bo do niczego nigdy nie dojdziemy. Systemem możemy tłumaczyć jedynie to, że ów system nie eliminuje z miejsca takich jednostek i takich zachowań z codziennej praktyki szkolnej. Niestety.

  • avatar

    Xawer

    24 października 2013 at 16:28

    Należy chwalić raczej wuefmena Twojego dziecka.
    Wbrew motywacji systemowej, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, robił cos sensownego, przyzwoitego i uczciwego.
    Mniejsza zresztą o ocenę moralną nauczycieli i ich indywidualnych zachowań.
    To, że występują przypadki kontrsystemowego zachowania zdrowego rozsądku nie oznacza, że takich zachowań można oczekiwać po większości — postępującej zgodnie z logiką dbałości o własny ineres i oczekiwaniami systemu. Ani, że odwoływanie się do ich wewnętrznej etyki i rozsądku ma sens większy, niż hasło „Rzetelną pracą zbudujemy Polskę naszych marzeń”.
    W PZPR też było sporo przyzwoitych ludzi, a nawet niezłych managerów sensownie prowadzących swoje zakłady pracy. To nie oni jednak tworzyli trzon i logikę systemu. A rzetelna praca była przez system nie tylko nie nagradzana, ale i tłamszona. Więc poza nielicznymi wyjątkami nikt motywowany zdrowym egoizmem nie pracował rzetelnie.
    Systemu nie naprawi się piętnując werbalnie zachowania nagradzane przez system. Trzeba przestać je nagradzać. A tego nie da się zrobić bez przestawienia całej edukacji na bycie usługową względem dzieci/rodziców. Póki będzie rozliczana w drodze biurokratycznej, ogromna większość uczestników systemu będzie skupiać się na wypełnianiu wymogów biurokratycznych, a nie zdroworozsądkowych ani nie na interesie adresatów systemu.

    • avatar

      Danusia

      24 października 2013 at 16:45

      Panowie, tak, tak chwalmy za rozsądek i promujmy odważnych nauczycieli!!! Cały czas mam nadzieję, że to zmieni kiedyś system.
      Ale przed chwilą dowiedziałam się, że w jednej z klas III w warszawskiej podstawówce zapowiedziano, że sześcioro dzieci nie przejdzie do następnej – czwartej klasy. Nie potrafią czytać….
      Danusia

    • avatar

      Xawer

      24 października 2013 at 17:07

      Chwalić rozsądnych – oczywiście tak!
      Ale nie miej złudzeń, że zmieni to system.
      Tak samo, jak chwalenie starannych sprzątaczek nie spowoduje, że wszystkie (ani nawet większość) pociągi Kolei Mazowieckich zaczną być czyste a z ich kibli zniknie smród.
      „w jednej z klas III […] sześcioro dzieci […] Nie potrafią czytać….”
      Wątpię, by miało to jakiś związek z plusami lub ich brakiem za przytupywanie. Już prędzej z kolorowaniem obrazków.
      No cóż — metodyka robi postępy: elementarz Falskiego okazał się przestarzały, teraz mamy nowoczesne i przyjazne mózgowi metody z kolorowankami.

    • avatar

      Xawer

      24 października 2013 at 20:19

      Jeśli nie jestem zadowolony ani z zupy, ani z głównego dania, ani z deseru, a kawa jest nie dość że zimna, to kwaśna, to nie tylko mam podły dzień, ale moja noga więcej w tej restauracji nie postanie. I nic mnie nie obchodzi, czy innym te świństwa smakowały, czy nie.
      A tego synka ta sama matka następnego dnia zaprowadziła do tej samej szkoły.

      • avatar

        Xawer

        25 października 2013 at 23:43

        To nie jest szukanie winnego.
        Jeśli obiad był obiektywnie wspaniały, a tylko mi nie smakował, to restauracja będzie kwitła, a ja będę jadał gdzie indziej, restauracja straci jednego klienta z tysiąca.
        Problemy ze szkołą w tej paraleli są dwa:
        1. szkoła, choćby z niej była niezadowolona większość uczniów, nie zbankrutuje, a jej pracownicy nie wylecą na bruk;
        2. Karolek (w przeciwieństwie do klienta restauracji) będzie musiał pod prawnym przymusem, egzekwowanym przez państwo za pośrednictwem jego rodziców, pójść następnego dnia w to samo miejsce, które (choćby tylko subiektywnie) budzi jego odrazę.

  • avatar

    ityle

    24 października 2013 at 21:51

    „Na następnej lekcji wychowania fizycznego nauczyciel polecił uczniom grać w grę, której Karol nie lubi. Przyłożył ze złości dwóm kolegom,”
    Czy w życiu dorosłym, gdy Karolowi nie spodoba się coś w pracy też przyłoży współpracownikom?

  • avatar

    Waldemar Zabielski

    25 października 2013 at 03:14

    Karol ma jednak tylko 7 lat i jego postępowanie raczej nie powinno być oceniane w kategoriach życia dorosłych. Zresztą ocenianie ucznia jako osoby według jakiejś skali ocen w ogóle w szkole nie powinno mieć miejsca, ponieważ nie ma to nic wspólnego z oceną w sensie edukacyjnym.
    Tzw. ocena zachowania prowadzi logicznie do sytuacji: za jedno uderzenie – jeden “minus”, za dwa uderzenia – dwa “minusy”, za trzy uderzenia – trzy “minusy”, itd. Jest to logika Kodeksu Karnego (na dodatek dość prymitywnego), a przecież wiemy, że dzieci do określonego wieku nie podlegają nawet w ogóle pod Kodeks Karny.
    Jeśli jedno dziecko uderzy inne dziecko, to jest to kwestia wyciągnięcia właściwych konsekwencji adekwatnych do wieku dziecka, a nie kwestia oceny tego zdarzenia (lub co gorsza, osoby ucznia) na skali od-do.

  • avatar

    Xawer

    25 października 2013 at 17:14

    W tym wszystkim umknęła jena kwestia: bezwzględny obowiązek szkoły zapewnienia bezpieczeństwa i ochrony przed jakimikolwiek (nawet faktycznie niegroźnymi) naruszeniami nietykalności cielesnej poddanych jej opiece dzieciom.
    Czy inne dzieci miały podły dzień? Tych dwóch jego kolegów, na których Karolek pięściami odreagował swoją frustrację?
    By było jasne — nie oskarżam Karolka o to, że im ten dzień popsuł. Waldemar ma pełną rację, że nie siedmiolatka należy winić o to, że kogoś uderzył i nie Karolka należy pociągnąć do odpowiedzialności.
    Instytucja (i w konsekwencji jej pracownicy) sprawująca opiekę nad dziećmi, jest obowiązana zapewnić im pełne bezpieczeństwo od nawet drobnych naruszeń ich nietykalności.
    Tutaj szkoła tego obowiązku nie wypełniła. Nie jest zapewnianiem bezpieczeństwa stawianie Karolkowi minusa za każde dziecko, które uderzy. Szkoła musi zapewnić, by żadne dziecko nie było bite przez Karolka (ani nikogo innego), niezależnie od źródeł i stopnia frustracji Karolka.

    • avatar

      Al

      26 października 2013 at 18:32

      „Szkoła musi zapewnić, by żadne dziecko nie było bite przez Karolka (ani nikogo innego), niezależnie od źródeł i stopnia frustracji Karolka.”
      A jak to sobie fizycznie wyobrażasz? Przy każdym uczniu ma stać nauczyciel, który chwyci hipotetycznego Karolka za rękę/nogę, gdy temu przyjdzie do głowy kogoś popchnąć/kopnąć? Czy po prostu na początku lekcji wsadzić każdego do klatki, żeby uniemożliwić kontakty osobiste? Czy może wyposażyć nauczyciela w turbodoładowanie, które pozwoli mu w ułamku sekundy niczym superman znaleźć się koło Karolka i złapać go za kończynę? Ach, rozumiem, chodzi po prostu o to, ze jedynym sposobem na zapewnienie uczniowi bezpieczeństwa jest pozostawienie go w domu i uczenie go tam?

    • avatar

      Xawer

      26 października 2013 at 19:24

      „A jak to sobie fizycznie wyobrażasz? Przy każdym uczniu ma stać nauczyciel, który chwyci hipotetycznego Karolka za rękę/nogę, gdy temu przyjdzie do głowy kogoś popchnąć/kopnąć?”
      To już jest zmartwienie państwa — to państwo wymyśliło i odpowiada organizację szkół. Ale sądzę, że dałoby się to zorganizować.
      Jeśli państwo nie potrafi tego zapewnić, to niech nie zmusza rodziców, by oddawali swoje dzieci pod jego opiekę — mniej efektywną od tej, jaką rodzice sami potrafią nad swoimi dziećmi sprawować.
      Gdy sam opiekuję się swoim dzieckiem, to potrafię zapewnić by nie biło innych dzieci. Szkoła musi ode mnie przejąć tę opiekę bez pogorszenia jej jakości.
      „chodzi po prostu o to, ze jedynym sposobem na zapewnienie uczniowi bezpieczeństwa jest pozostawienie go w domu i uczenie go tam?”
      Niekoniecznie. Bywają szkoły w których agresja nie występuje, albo jest tak sporadyczna, że nawet wysokie odszkodowania wypłacane w takich przypadkach nie prowadzą do ich bankructwa — choć w anglosaskiej kulturze prawnej odszkodowania zasądzane w takich przypadkach bywają bardzo wysokie.
      Ale jeśli państwo zmusza rodziców, by oddali dziecko pod jego opiekę, to ta opieka nie może być gorsza od tej, jaką by sami sprawowali.
      A w szczególności chodzi o to, żeby nikt (nawet, a może: zwłaszcza) dziecko nie był zmuszony do przebywania w towarzystwie kogokolwiek, kto kiedykolwiek dokonał jakiegokolwiek aktu agresji wobec danej osoby. I by każde naruszenie nietykalności cielesnej spotykało się z odpowiednim zadośćuczynieniem ze strony instytucji nieskutecznie sprawującej opiekę: od przeprosin (ze strony szkoły, nie Karolka) po zadośćuczynienie finansowe.
      Odpowiedzialność szkoły za to, że jakieś dziecko zostanie uderzone nie powinna być mniejsza od jej odpowiedzialności za to, że na stołówce zatruje się salmonellą. I nie jest moim zmartwieniem ani organizacja opieki, ani organizacja pracy kuchni.
      A swoją drogą: skutecznym sposobem na pozbycie się „fali” — czyli przemocy pomiędzy żołnierzami — było właśnie zlikwidowanie przymusowej służby wojskowej. W dzisiejszym wojsku ochotniczym już tej „fali” nie ma, a przemoc jest zjawiskiem marginalnym.

    • avatar

      Xawer

      26 października 2013 at 22:10

      „A jak to sobie fizycznie wyobrażasz? Przy każdym uczniu ma stać nauczyciel…?”
      Restauracje jakoś potrafią bez stawiania osiłkowatego bramkarza przy każdym stoliku zapewnić, żeby jedni goście nie bili innych ani nie oblewali ich zupą. Wystarcza zdrowy rozsądek w ustawieniu stolików i wolnorynkowy bat: odszkodowania, jakie to restaurator wypłaca, gdy mnie obleje zupą inny klient (choćby niechcący) i utrata renomy restauracji, jeśli takie incydenty zdarzają się zbyt często.
      Nawet państwowe instytucje potrafią o takie bezpieczeństwo zadbać bez stawiania policjanta nad każdym: raczej nie zdarza się często, żeby jeden interesant w urzędzie gminy uderzył innego, choć porządku pilnuje jeden ochroniarz na cały budynek z setką interesantów.
      Nawet na sądowych korytarzach (gdzie emocje są duże), rękoczyny pomiędzy świadkami wezwanymi na rozprawę raczej się nie zdarzają.

      • avatar

        Waldemar Zabielski

        26 października 2013 at 23:14

        @ „To już jest zmartwienie państwa — to państwo wymyśliło i odpowiada organizację szkół.”
        Z Ustawy oświatowej wynika, że za “organizację szkół” podstawowych i gimnazjów odpowiada samorząd gminny, nie państwo.
        @ analogia z restauracją
        Widzę, Ksawery, że podoba Ci się porównywanie szkoły do restauracji, prawdopodobnie dlatego, że zaliczasz edukacji do sektora usług.
        Osobiście tego związku nie widzę. Analogia restauracji ze szkoła jest taka sama według mnie jak analogia kuchni z porodówką, itd., kelner kojarzy mi się z nauczycielem tak jak kucharz z akuszerką.

  • avatar

    Xawer

    26 października 2013 at 23:52

    Oczywiście, samorząd to nie całkiem to samo co państwo, choć to państwo (centralnie) wymyśliło system i stworzyło jego ramy organizacyjne. Ale jeśli moje dziecko zostałoby uderzone w szkole publicznej to pozew składałbym przeciwko gminie — organowi odpowiadającemu za konkretną placówkę.
    Chciałbym zaliczać edukację do sektora usług. Gdyby edukacja była usługą, to zapewne działałaby znacznie lepiej niż działa jako urząd. Niestety nie jest usługą, tylko egzekucją prawnego obowiązku.
    Tak więc porównania z restauracjami mieszczą się w moim sektorze marzeń i oczekiwań, a porównania z aresztem i koszarami w moim sektorze oglądu stanu obecnego.
    Zwracam uwagę na orzecznictwo Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, zasądzające odszkodowania od PAŃSTWA (a nie współwięźniów ani pojedynczych klawiszy) na rzecz więźniów w przypadkach agresji ze strony innych więźniów.
    To, że państwo zamyka mnie zgodnie z prawem do więzienia oznacza, że ma szczególny obowiązek zapewnić mi pełne bezpieczeństwo. Gdy w jakimś miejscu znajduję się nie z własnej woli, ale pod przymusem państwowym, obowiązek państwa do zapewnienia mi bezpieczeństwa jest bardziej rygorystyczny, niż do zapewnienia mi bezpieczeństwa, gdy spaceruję nocą po parku.
    Nie widzę dużych analogii pomiędzy kucharzami i akuszerkami — poza fundamentalnymi dla dziedziny usług: jedni i drugie mają określone prawem zobowiązania wobec swoich klientów/pacjentek, ale przede wszystkim są oceniani poprzez zadowolenie swoich klientów. Chamska i niedelikatna akuszerka szybko zyska taką opinię w lokalnym środowisku, że żadna kobieta nie zdecyduje się by u niej rodzić. I jej gabinet zbankrutuje tak samo, jak restauracja, której chef przypala kotlety.
    Problemem szkoły jest to, że nikt w tym systemie nie jest uzależniony od chęci swoich „usłogobiorców” do korzystania z jej „usług” i nie musi się liczyć z ich opinią, a zależy wyłącznie od wewnątrzsystemowej oceny urzędniczej. Dlatego — tu masz rację — nie należy szkolnictwa publicznego zaliczać do sektora usług.

    • avatar

      Waldemar Zabielski

      27 października 2013 at 06:32

      @ ”Oczywiście, samorząd to nie całkiem to samo co państwo, choć to państwo (centralnie) wymyśliło system i stworzyło jego ramy organizacyjne.”
      Przez „państwo” nie masz chyba tutaj na myśli tych państwa (tych pań i panów), którzy napisali ustawę o systemie oświaty?

    • avatar

      Olga

      27 października 2013 at 09:31

      Cóż, nikt nie zabrania ci składać pozwu do gminy – szkoły, jak i nauczyciele, są ubezpieczeni od odpowiedzialności cywilnej w przypadkach niedopełnienia obowiązków. Z egzekucją odszkodowania mógłby być problem, ale to raczej z powodu takiego, a nie innego działania całego systemu sprawiedliwości w Polsce, które bardziej chroni sprawcę niż ofiarę i szkoły nie są tu wyjątkiem.
      Pobicie w szkole to sprawa kryminalna i tu powinna nastąpić interwencja policji (i często następuje w szkołach), co innego popchnięcie kolegi w afekcie, które może zdarzyć się wszędzie, nawet na prywatnych lekcjach u tutora i sprawę powinno załatwić przeproszenie kolegi – nie wyciągajmy armaty na muchę – ludzie powinni uczyć się rozwiązywać konflikty między sobą nawet bez bata finansowego odszkodowania. Oczywiście sprawę komplikuje fakt, że poziom frustracji w szkole z każdej strony (nauczyciel/uczniowie) jest wysoki, dzięki zafundowaniu przez państwo takich a nie innych warunków (tłok w klasach, mało elastyczny system, traktowanie uczniów zbiorowo, a nie indywidualnie itp). Uważam jednak, że nawet w tym systemie można poprawić znacząco edukację – zaczynając właśnie od stworzenia warunków likwidujących stres i frustrację panujące w szkołach.

  • avatar

    Xawer

    27 października 2013 at 16:05

    Granica pomiędzy pobiciem a szturchnięciem nie jest ostra. W szczególności w instytucji publicznej musi byc postawiona ostro i to raczej po stronie niedopuszczalności jakichkolwiek takich zachowań.
    Może dlatego, że mam do czynienia z trochę starszymi tutees niż siedmiolatkowie, ale u mnie nigdy nie zdarzyło się nawet szturchnięcie. Najostrzejszą formą „przemocy” do jakiej doszło między moimi uczniami to kilka niezbyt grzecznych słów (a i to raczej wyrażających lekceważenie niż agresję).
    Powiedziałbym nie, że „sprawę komplikuje fakt…”, ale że „sprawa jest wywołana faktem…” Szkoła sama wygenerowała problemy — to powinna sama ponosić wszystkie tych problemów skutki.
    Oczywiście, racja, w większości przypadków przeprosiny powinny wystarczyć. Tyle, że nie słyszałem o ani jednym przypadku, żeby dyrektor szkoły przepraszał rodzica za to, że inny uczeń dał temu dziecku po gębie. Stąd i moje wrażenie, że bez wyroku sądowego na takie przeprosiny nie ma co liczyć 😉
    „w tym systemie można poprawić znacząco edukację – zaczynając właśnie od stworzenia warunków likwidujących stres i frustrację panujące w szkołach” — obawiam się, że jednak nie można. Stres i frustracja są wpisane w ten system tak samo, jak śmierdzące mleko i brak papieru toaletowego były wpisane w socjalizm.

    • avatar

      Olga

      27 października 2013 at 19:22

      Nie sądzę, żeby stres był wpisany w system. Tak jak nie sądzę, żeby fakt, że u Pana na zajęciach nie dochodzi do szturchnięć, był wywołany tylko i wyłącznie możliwością pozwania Pana przez rodziców. Po prostu uczniów jest mniej, atmosfera luźniejsza, nie ma presji o bycie ocenionym co chwilę. I o to mi chodzi – wystarczyłoby znacząco zmniejszyć klasy, zlikwidować ocenianie za wszystko, z przytupywaniem podczas piosenki włącznie, skupić się na uczeniu zamiast ocenianiu i już to spowodowałoby zmniejszenie poziomu frustracji po obu stronach. Nie jestem po prostu za rozwiązaniami nierealnymi – nie wierzę w zlikwidowanie systemu publicznej edukacji w jakimś realnym dla nas czasie (czyli na przykład za czasu edukacji moich dzieci) czyli gadanie o tym, że w tym systemie nic się nie da zrobić przypomina mi ględzenie staruszek pod sklepami. Wkurza mnie takie „niedasię”, zwłaszcza tam, gdzie zależy to tak naprawdę od mentalności ludzkiej, a nie jakiegoś Wielkiego Brata.

    • avatar

      Xawer

      27 października 2013 at 20:07

      Stres jest wpisany w system pośrednio: poprzez autorytarny stosunek do ucznia w państwowej szkole i przymus szkolny. To uczeń ma robić to, co szkoła mu nakazuje i nie ma możliwości po prostu powiedzieć „dosyć, wychodzę i więcej tu nie wrócę”.
      Dokładnie na odwrót niż na tutorskich zajęciach: tu zajęcia muszą obronić się same swoją intelektualną atrakcyjnością i to ja podążam za zainteresowaniami ucznia, a nie narzucam mu, że „tematem dzisiejszej lekcji będzie…”
      Też nie wierzę w szybką likwidację publicznej edukacji, ale widzę możliwość stopniowego zastępowania jej przez prywatne, nastawione na satysfakcję klienta szkoły, finansowane z publicznych pieniędzy. Tak, jak dzieje się to ze szkołami w Szwecji. Albo jak w Polsce funkcjonują gabinety lekarzy pierwszego kontaktu. A tak naprawdę, to czułbym się usatysfakcjonowany celem minimum: żeby państwo zrezygnowało ze swojego monopolu na edukację i dopuściło edukację niepaństwową jako realną alternatywę. Ale to temat na oddzielną dyskusję — odeszliśmy od tematu postu Danusi już dość daleko..
      „zlikwidować ocenianie za wszystko, z przytupywaniem podczas piosenki włącznie, skupić się na uczeniu zamiast ocenianiu…”
      Pewnie, tyle, że w systemie, jaki mamy, rozliczanym poprzez ocenę urzędniczą, a nie poprzez satysfakcję usługobiorców, tego typu reformy są równie nierealne, co zlikwidowanie bakterii E.coli w mleku za PRL. Skupianie się na tym, by Polska rosła w siłę i ludzie żyli dostatniej było specjalnością tamtego systemu, więc mało mnie rusza co akurat zadeklaruje jako cel „skupiania się” szkoła, w takich systemach wszelkie „skupianie się” bywa jedynie deklaratywne lub fasadowe.
      W całej historii nie było przypadku, żeby monopolistyczny usługodawca, rozliczany przez hierarchię urzędniczą, a nie przez swoich klientów, świadczył usługi na zadowalającym poziomie.
      „gadanie o tym, że w tym systemie nic się nie da zrobić przypomina mi ględzenie staruszek pod sklepami. Wkurza mnie takie „niedasię”, zwłaszcza tam, gdzie zależy to tak naprawdę od mentalności ludzkiej, a nie jakiegoś Wielkiego Brata.”
      Niee…. przypomina najwyżej ględzenie (starego) Kisiela, że nie ma sensu zajmować się próbami reformowania socjalizmu — trzeba zmienić ustrój, a nie naprawiać szczegóły. Bo póki ten ustrój, to sznurka do snopowiązałek ani papieru toaletowego i tak będzie brakowało. Choćby cała partia skupiła się na rozwiązaniu problemu zaopatrzenia w papier toaletowy.

  • avatar

    Waldemar Zabielski

    27 października 2013 at 17:30

    @ Ksawery, Olga
    Ksawery, p. Olga zasugerowała, że w drobniejszych sprawach (np. szturchnięcie) dziecko mogłoby po prostu przeprosić kolegę/koleżankę i zamknąć sprawę, a więc chodziło jej o to, żeby właśnie w takiej sprawie rodzice nie musieli się procesować z dyrektorem szkoły.
    Od siebie dodam, że bardzo ważne jest też, żeby po takich przeprosinach kartoteka ocen zachowania dziecka w dzienniku była czysta. Widać zresztą tutaj bezsens istnienia takiej kartoteki. Oczywiście, szkoła może zrobić jakąś adnotację na temat incydentu w administracji szkolnej, ale nie powinno mieć to nic wspólnego z oceną dziecka.
    Drobne incydenty zdarzają między dziećmi wszedzie na całym świecie nawet “w najlepszych domach”, a więc i w instytucjach publicznych i niepublicznych, więc tym bardziej w szkołach. Szkoła nie może jednak udawać, że rozwiązuje takie konflikty poprzez wystawienie oceny za każdy incydent (tu wracamy do tzw. oceny zachowania, “plus”, “minus” lub w skali 1 do 6, od ”wymagający poprawy” do “wzorowy”). Rodzice to kupują, bo szkoła im wmawia, że taka ocena to jest jakiś dowód na coś.

Dodaj komentarz